Śmierć od zawsze była bezlitosna. Przychodziła w najmniej spodziewanym momencie i zabierała tych, którzy widnieli na jej przeklętej liście. Nie dbała o uczucia ludzi pozbawionych najbliższej dla siebie osoby. Po prostu brała to, co do niej należało. I zawsze współpracowała z tymi, którzy jej w tym pomagali.
Minęły trzy lata odkąd nowotwór odebrał Monice ukochanego ojca. Przez ten czas uważnie śledziła, jak jej mama walczy o lepsze jutro córki, co rusz zmieniając miejsca pracy i zarabiając nędzne grosze. Po opłaceniu wszelakich rachunków i zakupieniu najważniejszych produktów każdy niespodziewany wydatek jest dla nich koszmarem spędzającym sen z powiek. Dlatego też nastolatka zamierza wziąć sprawy w swoje ręce i wspomóc rodzicielkę. Tylko nie wie, jak tego dokonać.
Wtedy z pomocą przychodzi jej najlepsza przyjaciółka i, wraz ze swoim chłopakiem, składają dziewczynie propozycję nie do odrzucenia. Miałaby bowiem zachęcać uczniów gimnazjum do zakupu dopalaczy i powoli uzależniać ich od tego świństwa, aby z tygodnia na tydzień przybywało zadowolonych klientów. To kusząca perspektywa z racji tego, że handel tymi środkami znacznie polepszyłby sytuację materialną rodziny, lecz z drugiej strony doskonale zdaje sobie sprawę z konsekwencji tego czynu.
Czy Monika zaryzykuje i podejmie się tak drastycznej próby pomocy mamie? A może po prostu o niej zapomni i uda, że nic takiego się nie wydarzyło? Jak w tej sytuacji zachowaliby się ujawnieni dilerzy?
Bo najboleśniejsza jest cisza parę sekund przed najgorszą w życiu burzą.
W pierwszych dniach września postanowiłam dać sobie odetchnąć od nadmiaru emocji, jakie towarzyszyły mi przy lekturze niedawno zrecenzowanych przeze mnie tytułów. W tym celu postanowiłam sięgnąć z półki coś, co pozwoli mi wytrwać w tym postanowieniu. Właśnie w ten sposób w moich dłoniach wylądowała [Pocztówka z Toronto] zakupiona prawie rok temu na Śląskich Targach Książki od samego autora. Czy spełniła ona moje wymagania? A może chciałam potargać tytułową pocztówkę i wyrzucić do kosza?
Absurd goni absurd - dokładnie tak mogę określić zawartość tejże książki. Nawet nie przypuszczałam, że w trakcie jej czytania prawie uszkodzę sobie kręgi szyjne, kiedy niemal bez przerwy niedowierzająco kręciłam głową. Już dawno nikt nie uraczył mnie tak niedopracowaną fabułą! Ale będzie lepiej, kiedy zacznę wszystko od początku...
Wyobraźcie sobie, że tutejsi uczniowie klas trzecich poznają swoje wyniki egzaminów gimnazjalnych poprzez... wywieszone listy z nimi tuż przy sekretariacie! Pasowałoby to, gdyby akcja [Pocztówki z Toronto] była umiejscowiona kilkanaście lat wstecz, ale tak właśnie nie jest. Odkąd istnieje ochrona danych osobowych i jest ścisły nakaz podporządkowania się jej treści to tego typu praktyki nie mają prawa bytu. Także zakończenie roku szkolnego dla tych samych uczniów ma swoje miejsce w środę, dwa dni przed tym oficjalnym dla reszty szkoły. To także nie ma racji bytu. Z rozdziału na rozdział było coraz więcej takich smaczków, a ja błagałam o litość. Ta książka wyniszczała mnie od środka. Radość biła ode mnie na wszystkie strony, kiedy dobrnęłam do końca bez jakiegokolwiek uszczerbku na zdrowiu.
Monika, główna bohaterka, swoją kreacją również pozostawia wiele do życzenia. Chociaż współczułam jej utraty ojca i trudnej sytuacji życiowej, kiedy wraz z mamą ledwo wiązały koniec z końcem, to i tak nie mogłam przeboleć jej wielu zachowań. Przez większość książki miałam wrażenie, że jest ona kilkuletnim brzdącem, niżeli szesnastolatką. Czy naprawdę ktoś w jej wieku zareagowałby spokojnie na wieść, że najlepsza przyjaciółka weszła w interesy ze swoim chłopakiem (z którym zaczęła chodzić po kilku dniach znajomości, ale to się wytnie) i oboje rozprowadzają niedozwolone substancje w szkole, wiedząc o ich szkodliwości? I jeszcze normalnie o tym wszystkim z nią rozmawiać? To naprawdę niedorzeczne! Dopiero pod koniec wykazała się nieco inteligencją, ale jak dla mnie było już za późno. Za późno o jakieś ponad sto stron.
,,Przyślę ci pocztówkę, mamo... Zobaczysz, jaka będzie piękna..."
Poboczni bohaterowie również nie ułatwiali mi czytania. Swoim tokiem rozumowania niemal dorównywali głównej postaci lub byli znacznie niżej w łańcuchu pokarmowym. Dotyczyło to nawet dorosłych, przy czym znacznie ubolewałam. Oni powinni być wzorem do naśladowania dla młodszych, a tutaj wszystko działo się na odwrót. Podałabym kilka przykładów, lecz to by zakrawało o spojlery, których z całych sił pragnę unikać. Dlatego też w tej kwestii musicie uwierzyć mi na słowo. Albo i nie...
Dariusz Rekosz próbował wejść w skórę współczesnego nastolatka i przedstawić świat jego oczami. Te zmagania spełzły na niczym. Nawet zbyt ubogie słownictwo oraz opisy w skrajnie surowym stanie nie są tak dołujące, jak nieudolne naśladowanie slangu młodzieżowego. Czy kiedykolwiek powiedzieliście ,,informa", kiedy mieliście na myśli informatykę? A może zostawialiście pod salą swoje ,,toboły"? Przepraszam, ale przeprowadziłam drobny wywiad w tej sprawie i każda z zapytanych o to osób była totalnie zaskoczona. Tylko nieliczni znali znaczenie tego drugiego wyrażenia, lecz na co dzień używają jego znacznie bardziej rozpowszechnionego synonimu. Dlatego też trzeba znacznie głębiej wsiąknąć w świat małolatów, aby później bez problemu pisać dla nich książki.
Podsumowując:
Mając nadzieję na mile spędzony czas z książką spotkałam się jedynie z gorzkim smakiem rozczarowania. Może [Pocztówka z Toronto] jest przeznaczona dla znacznie młodszych odbiorców, jednak moim zdaniem wszelkie odwzorowanie w niej rzeczywistości w większym stopniu spełzło na niczym. Sztucznie wykreowane postaci, slang młodzieżowy od czapy - to tylko nieliczne z anomalii, jakie możecie znaleźć wewnątrz tej powieści. Dlatego też ląduje ona w czarnej czeluści mojego pokoju, bym co rusz nie musiała przypominać sobie tego przeistoczenia obyczajówki w nowy odłam z gatunku fantastyki.
Wydawnictwo: Egmont
Data wydania: 2013-04-10
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 144
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Och, jak wspaniale jest podróżować transatlantykiem! Upajać się oceaniczną bryzą, korzystać z rejsowych atrakcji, nawiązywać nowe znajomości... Lecz wszystko...
Sądzicie, że weekendowy wyjazd do babci to okropna nuda? Bo u babci nie ma internetu, kablówki i kumpli z podwórka? A w dodatku - co to za...