Jak często myślimy sobie, że nasze życie jest do kitu? Deszczowa pogoda uniemożliwiająca nam wyjście bez dodatkowego bagażu w postaci parasolki. Niewdzięczny pies pożerający pracę domową lub arcyważne papiery dla klienta. Zapychający nos katar utrudniający oddychanie. Ale czy aby na pewno nie przesadzamy?
Oskar już prawie nie pamięta, jak to jest żyć poza oddziałem szpitalnym, bez otoczenia wiecznie śpieszących się lekarzy czy innych chorych dzieci. Każdy jego dzień stoi pod znakiem kontroli medycznych oraz oczekiwania na weekend, bo właśnie wtedy przybywają do niego w odwiedziny rodzice.
Niestety chłopiec wyczuwa, że atmosfera panująca wokół niego drastycznie się zmienia. Nie rozumie, czemu opowiadane przez niego żarty nie śmieszą pielęgniarek, chociaż wcześniej na nie reagowały pozytywnie. Czyżby to była wina tego, że dostrzegają samą Śmierć podążającą za nim niczym cień? A może maczał w tym palce ten lekarz o krzaczastych brwiach, które łączą się ze sobą w chwilach, gdy ich właściciel duma nad kartą Oskara?
Te mroczne myśli są odpychane na bok, kiedy do akcji wkracza pani Róża z całym arsenałem pomysłów. To właśnie ona zachęca swojego nowego przyjaciela do wysyłania listów do Boga, w których będzie mógł napisać to, co mu leży na wątrobie. Chłopiec, z dozą niechęci, zgadza się na to.
Czy pomysł z wysyłaniem listów do kogoś, kto nawet nie odpisze to dobre posunięcie? Jaką można mieć pewność, że zapisane tam słowa dotrą do odbiorcy? A może mają one jakiś głębszy sens?
Nigdy się tego nie dowiesz, póki nie spróbujesz...
Robiąc drobne przemeblowanie w pokoju, zostałam skłoniona do ściągnięcia wszystkich książek z półek, coby móc bez problemów przesunąć szafkę. Nie piszę tego dlatego, aby wam się poskarżyć na ten stan rzeczy. Nic z tego! Otóż właśnie w ten sposób odnalazłam swój dwunastoletni egzemplarz [Oskara i pani Róży], który wręcz wybłagałam u mamy jeszcze za czasów nauki w podstawówce. Pochłonęłam ten tytuł w ekspresowym tempie i szybko odstawiłam między inne powieści, co jakiś czas ją przekładając. Jednakże teraz pomyślałam sobie, że warto do niej powrócić. Czy opłacało się? A może powinnam zostawić tę książkę w świętym spokoju, coby nie zepsuć sobie wspomnień z nią związanych?
Uzbrojona we wrażenia, jakie wywołała we mnie ta książka jeszcze za czasów dziecinnego postrzegania świata, wręcz nie mogłam się doczekać tego, jak zareaguję na nią po tylu latach. Wtedy jeszcze nawet nie wiedziałam, jak to jest być dorosłym, bo byłam zbliżona wiekiem do samego Oskara i jego przemyślenia wydawały mi się nad wyraz sensowne. Wraz z chłopcem nie umiałam pojąć zachowania otaczających go zewsząd ludzi. Jak oni mogli tak się zachowywać w jego towarzystwie? Przecież doskonale zdawali sobie sprawę z tego, że jest chory! I czemu rodzice chłopca uparcie wierzyli w istnienie świętego Mikołaja, a jakakolwiek wzmianka o Bogu wywoływała u nich dziwne reakcje? Te i inne pytania krążyły mi przez parę lat po głowie i dopiero teraz, po ponownej lekturze, byłam w stanie na nie odpowiedzieć. A to nie był koniec niespodzianek.
Z pozoru zwyczajne listy wysyłane przez Oskara do samego Boga, opowiadające o jego życiu w szpitalu niosły ze sobą coś znacznie więcej, prócz skreślonych zdań na kartce papieru. Każda zapisana tam historia ukazywała wiele mądrości, które byłam w stanie pojąć dopiero po tylu latach. Teraz już nie byłam wściekła na pielęgniarki czy lekarzy, tylko wręcz im współczułam. Strasznie trudno jest patrzeć na dzieci cierpiące z powodu przeziębienia, a co dopiero widzieć wokół siebie maluchy znoszące o wiele gorsze choroby. Tym samym nieraz chciałam zasiąść na łóżku Oskara, złapać go za rękę i wytłumaczyć, co tak naprawdę czuje dorosły. Również pragnęłam wytłumaczyć mu postawę rodziców, kiedy ci zawiedli jego zaufanie. Miałam łzy w oczach, gdy ten cierpiał z powodu ich odrzucenia. Na całe szczęście sytuację ratowała tytułowa pani Róża, pomagająca chłopcu znieść ból (nie tylko fizyczny, ale również psychiczny). Jej barwne historyjki wywoływały u mnie szczery uśmiech na twarzy, bo one służyły nie tylko jako zapychacz czasu. To właśnie większość z nich niosła tak uderzającą w twarz prawdę o świecie, że czułam się przez nią znokautowana, ale te momenty działały jak oczyszczenie. Niestety im bardziej zagłębiałam się w książkę, tym mocniej wyczuwałam dokąd ona zmierza. Oczywiście pamiętam jej przebieg – w końcu już miałam z nią styczność – ale dotąd nie umiem się pogodzić z takim zakończeniem. Już za dzieciaka pękało mi przy nim serce, a teraz... teraz było jeszcze gorzej.
„Bo są dwa rodzaje bólu, Oskarku. Cierpienie fizyczne i cierpienie duchowe. Cierpienie fizyczne się znosi. Cierpienie duchowe się wybiera”.
Może Oskar ma zaledwie dziesięć lat, ale zdążył już przejść tak potworną lekcję życia, że naprawdę nikt nie byłby w stanie mu jej pozazdrościć. Cierpiący z powodu nowotworu panoszącego się w jego organizmie został skazany do nazywania szpitala swoim domem, bo już nie widział nadziei, że kiedykolwiek stąd wyjdzie. I chociaż początkowo poznałam go jako naiwnego dzieciaka, to właśnie dzięki pani Róży powoli zaczynał pojmować część spraw dorosłych, tym samym zmieniając swój tok rozumowania. Oczywiście nadal pozostawał on dziesięciolatkiem, co mnie ogromnie cieszyło. Przecież nawet ona nie mogła zrobić mu aż tak ogromnego prania mózgu. Jednakże jego przemyślenia, tworzące mieszankę dwóch całkiem różnych światów, ukazywały wrażliwą naturę chłopca, za którą jeszcze bardziej go pokochałam. A szczerość, jakiej często nadużywał mnie nie bolała. Wręcz przeciwnie – to właśnie ona podkreślała prawdziwy wiek Oskara. Spytacie dlaczego? Otóż dzieci zawsze powiedzą prawdę!
Chociaż [Oskar i pani Róża] składa się zaledwie z osiemdziesięciu stron, to jednak autorowi udało się umieścić na jej stronach wiele charakterystycznych postaci, których kreacja dość mocno zapadła mi w pamięci. Jedną z takich osób była (i nadal jest) sama cio... znaczy się pani Róża (ciocią ona była tylko i wyłącznie dla Oskara). To właśnie ta kobieta o wybujałej fantazji stała się królową w oczach łaknącego bliskości chłopca. Jej wyssane z palca opowieści zawsze zajmowały zaszczytne miejsce w listach do Boga, bo to właśnie one napędzały dziesięciolatka do działania. Niestety najgorzej miały się sprawy z rodzicami głównego bohatera. Wydaje mi się, a raczej jestem tego pewna, że to właśnie oni powinni być dla niego wsparciem w tych ciężkich chwilach. A oni zachowywali się jak tchórze! Rozumiem, iż można robić wiele głupot, ale żeby unikać kontaktu z synem? Jeszcze nikt nie zmniejszył bólu poprzez unikanie chorej osoby, a tym bardziej jedynego dziecka!
„Ludzie boją się umierać, bo odczuwają lęk przed nieznanym”.
Może Éric-Emmanuel Schmitt nie zastosował w tej książce zawiłych zdań oraz nie wykreował wybujałego świata to jednak udało mu się stworzyć niezwykłe arcydzieło. Poprzez połączenie zwyczajnie brzmiących słów stworzył przepiękną historię, która mogłaby wydarzyć się naprawdę. Także sztuką jest przedstawić ją z punktu widzenia dziesięcioletniego dziecka, a jemu ona wyszła bez dwóch zdań! Idealnie odwzorował tok rozumowania chłopca, czego można pozazdrościć. Aż naprawdę żałowałam, że [Oskar i pani Róża] to cieniutka powieść, ale patrząc na to z innej strony jestem zadowolona nawet z takiej ilości stron, bo niosą one więcej mądrości, niżeli kilkusetstronicowe dzieła.
[Oskar i pani Róża] to książka, która nauczyła mnie wielu życiowych prawd, ale jedną z nich zapamiętam bardziej, niż resztę. Pisząc to mam na myśli umiejętne wykorzystywanie swojego czasu. Jeżeli naprawdę czegoś pragniemy i wyczuwamy, że nasze życie będzie bez tego niekompletne – działajmy! Choćbyśmy mieli wiele wzlotów i upadków, to nie wolno się poddawać. Każda rzecz, z jaką mamy styczność powstała poprzez metodę prób i błędów, więc jest nadzieja, że po burzy zawsze wychodzi słońce.
Podsumowując:
Jeżeli cały czas się wahacie i nie jesteście pewni, czy aby na pewno warto sięgnąć po tę książkę, odpowiadam: Warto! Nie bójcie stawić się czoła dziesięciolatkowi, którego mądrości nieraz was zaskoczą, powodując natychmiastowe zażenowanie z powodu swej „głupoty”. Jeżeli ja sama byłam w stanie przeboleć uderzającą z liścia prawdę o życiu, to wy także zdołacie tego dokonać. A jeżeli już sięgniecie po [Oskara i panią Różę] – nie zapomnijcie położyć w zasięgu ręki paczki chusteczek!
A teraz wiadomość dla tych, którzy już przeczytali tę książkę: Powróćcie do niej raz jeszcze, a być może odnajdziecie puenty, które zdołaliście przeoczyć. Ja sama to zrobiłam i jak widać nie żałuję tej decyzji!
Wydawnictwo: Znak
Data wydania: 2011-11-29
Kategoria: Dla dzieci
Kategoria wiekowa: 9-12 lat
ISBN:
Liczba stron: 88
Tytuł oryginału: Oscar et la dame rose
Język oryginału: francuski
Tłumaczenie: Grzegorzewska Barbara
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Codziennie patrz na świat, jakbyś oglądał go po raz pierwszy.
Książka Trucicielka i inne historie o namiętnościach to zbiór czterech wyjątkowych opowiadań bestsellerowego francuskiego autora. Schmitt porusza...
Kiedy mały Momo podkrada smakołyki w sklepie pana Ibrahima, nawet nie podejrzewa, że stary Arab, który tak naprawdę wcale nie jest Arabem, stanie...
,, ...życie to taki dziwny prezent. Na początku się je przecenia: sądzi się, że dostało się życie wieczne. Potem się go nie docenia, uważa się, że jest do chrzanu, za krótkie, chciałoby się niemal je odrzucić. W końcu kojarzy się, że to nie był prezent, ale jedynie pożyczka. I próbuje się na nie zasłużyć''
Więcej