O moim spotkaniu z XVII-wieczną Turcją, kawą i iluminacjami, czyli Orchan Pamuk i Nazywam się Czerwień
Od zawsze lubiłam książki ciekawe nie tylko w treści, ale i formie. I nie chodzi mi o formę nadaną przez wydawnictwo (choć ta również bardzo do mnie przemawia), ale o tę, której autorem jest sam pisarz. Tym bardziej niecierpliwiłam się sięgając po moją pierwszą książkę Pamuka - Nazywam się Czerwień. Ciekawą okładką i pięknymi iluminacjami wyznaczającymi początek każdego rozdziału, przywitała mnie ta prawie 600-stronowa księga. Dodatkowe wzmocnienia stanowiły wszechobecne entuzjastyczne recenzje i oczywiście Pan Nobel... Niestety moja nie będzie aż tak entuzjastyczna, choć mam wrażenie, że powodem tego nie będą braki w książce, ale moje własne. To nie jest książka dla mnie. Mimo, że pochłonęłam ją (trochę z obowiązku) w zaledwie trzy dni, kulturowo nie jestem w stanie jej udźwignąć. Ale od początku.
Nazywam się Czerwień to książka wielowymiarowa, wielowątkowa i bez wątpienia mocno zapadająca w pamięć czytelnika. To opowiadana przez wielu narratorów historia zbrodni i miłości. I sztuki. Choć właściwie wypadałoby rzec, że to raczej zbiór tysiąca i jednej opowieści o miłości, zbrodni, sztuce, islamie, zawiści, ślepocie, Allahu, sułtanach i dżinach, śmieci, świecie i tworzeniu. Z resztą - niewiele jest tematów, których Pamuk nie porusza, co z reszta chyba nie stanowi wielkiej korzyści dla książki, która ze strony na stronę stawała się coraz bardziej skomplikowana. Łatwo wtedy zrozumieć porównania tej książki do Gry w klasy. Gdyby jednak odsunąć na razie wątki poboczne (które być może wcale pobocznymi nie są!), byłaby to książka o XVII-wiecznym Stambule, stolicy islamskiej iluminacji. Byłaby to też książka o islamie i o morderstwie dokonanym w jego imię, morderstwie, którego sprawca ujawnia się czytelnikowi dopiero na końcowych kartach, choć i wcześniej prowadzi z nim dialog, zachęcając do odkrywania tajemnicy tymi słowy: spróbujcie z koloru moich słów odgadnąć, kim jestem. Ja, choć próbowałam rozszyfrować zagadkę, nie odgadłam, choć zrobiłam mnóstwo notatek.
Niewątpliwą zaletą Nazywam się Czerwień jest jej klimat - XVII-wieczny Stambuł, tajemnicze księgi z jeszcze bardziej tajemniczymi iluminacjami największych mistrzów, pięknie snute opowieści o sułtanach, dżinach i mitycznej miłości, wszystko okraszone szczyptą miłości i zbrodni. Język dzieła Pamuka jest piękny, bardzo literacki, nieprzesadzony, lekki jak iluminacje, a niektóre zdania pięknie skonstruowane. Również poznawczo książka ta jest absolutnie nieoceniona - dowiedziałam się z niej więcej na temat islamu i tureckiej sztuki niż kiedykolwiek do tej pory. Dzięki niej wiem, że tureccy malarze malowali na chwałę Allaha tak, by pokazać to, co widzi On, nie oni sami, zatem mogą być nawet ślepi, jeśli są doświadczeni. Wiem też już, że Turcy mają wiele wspólnego z historią Dalekiego Wschodu, i że indywidualny styl może mieś tylko pracownia malarska - nie artysta. I wiem też wiele o ich zwyczajach pogrzebowych. Niestety nie spodobało mi się wszystko, czego się dowiedziałam, co oczywiście jest raczej kwestią moich ograniczeń zdecydowanie bardziej niż wadą książki.
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Data wydania: b.d
Kategoria: Literatura piękna
ISBN:
Liczba stron: 632
Dodał/a opinię:
Natalia Szumska
Mała wyspa i wielka polityka. Pandemia i propaganda. Miłość i śmierć. Wiosną 1901 roku oczy całego świata zwracają się na Minger. Spokojna wyspa nazywana...
Czy pierwsze miłosne doświadczenie określa całe późniejsze życie? A może to siła historii i legend wyznacza nasz los? W małej miejscowości pod...