W szkole średniej mieszczącej się w małym, prawie że zapomnianym miasteczku w Alabamie, rozpoczął się kolejny semestr dręczenia nauczycieli uczniów kartkówkami i sprawdzianami. Znaczy się, prób nauczenia młodych umysłów czegoś nowego i bardzo przydatnego w dalszych etapach edukacji. Zanim jednak wszyscy zasiądą w ławkach – lub przy biurkach – i rozpoczną pierwszą godzinę lekcyjną, muszą zgodnie udać się do auli, gdzie pani dyrektor przytoczy swoje słynne słowa na temat wytężonej pracy i sumiennej nauki.
Znużeni oklepanym wykładem „władczyni” placówki szkolnej uczniowie tylko odliczają sekundy, aby wydostać się z tego miejsca. Chcą czym prędzej odbębnić ten nieprzyjemny dla siebie obowiązek i mieć go po prostu z głowy. Niestety nikt jeszcze nie przypuszcza, że kiedy tylko oderwą się od krzeseł i powędrują w kierunku drzwi, te ani odrobinę nie drgną.
Zostaną przez kogoś zablokowane!
Tym razem apel otwierający kolejny semestr przedłuży się, jednakże ludzie wysłuchujący nowej osoby stojącej na scenie zmienią swoje nastawienie. W jednej chwili porzucą wszelkie plany rozważane na dalsze godziny i zostaną zmuszeni spędzić więcej czasu z tym kimś.
Z kimś, kto nie planuje dla nich szczęśliwego zakończenia i zrobi dosłownie wszystko, aby poczuli to samo, co on sam czuł przez wiele lat.
Czy zgromadzeni wewnątrz auli ludzie, przyglądający się krwawemu osądowi, będą w stanie zapanować nad strachem i spróbują przetrwać tę rzeź? A może ich własne lęki same popchną ich w ręce szaleńca?
Po ostatnim rozczarowującym spotkaniu z powieścią młodzieżową (Dla przypomnienia – mowa tutaj o „Silence” Natashy Preston.), postanowiłam nieco odetchnąć od tego gatunku. Niestety nie mogłam wprowadzić tego planu w życie, kiedy na mojej drodze stanęła książka „Chłopak, który bał się być sam” autorstwa Marieke Nijkamp. Poruszająca dość aktualny temat powieść nie mogła zostać przeze mnie zignorowana. Tym samym przymusowa przerwa poszła się... obściskiwać w kącie z innymi planami, a ja – pełna obaw – rozpoczęłam lekturę. I wiecie co? Nie żałuję tego kroku!
Spokojny, prawie że melancholijny nastrój opanowujący uczniów (jak i samych nauczycieli) teoretycznie nie zdradzał tego, że słynne przemówienie pani dyrektor, które większość znała już na pamięć, stanowi zapowiedź do czegoś potwornego. Trudno się temu dziwić – przecież co mogłoby się wydarzyć podczas wykonywania tej rutynowej czynności przez osobę panującą nad placówką szkolną? Niestety takie myślenie często bywa mylne. Przecież zawsze może znaleźć się ktoś, kto postanowi przerwać tę wieloletnią tradycję i wprowadzić nieco świeżości w dany schemat. „Świeżości”, która będzie w stanie przysłonić najpiękniejsze chwile życia i zostanie z nimi przez długie lata, zawzięcie dręcząc na każdym kroku pod postacią lęków oraz koszmarów sennych...
Diametralna zmiana również na mnie odcisnęła swoje piętno. Praktycznie wyczuwałam tę unoszącą się w powietrzu atmosferę grozy, która starała się opanować całkowicie moje ciało. Nieprzyjemne ciarki na plecach, dudniące od nadmiaru wrażeń serce czy szalejąca w żyłach adrenalina to tylko nieliczne skutki uboczne, jakie było mi dane zaznać. Przez większość czasu w mojej głowie narastały myśli, które wykrzykiwałam wewnątrz umysłu: „Błagam, niech uda im się przeżyć. Niech ten szaleniec zatraci się w swoim chorym monologu, nie zwracając na nich najmniejszej uwagi”. Dodatkowo minuty nasycone strachem sprawiały wrażenie, jakby wskazówki zegara w ogóle przestały pracować, dając szaleńcowi większe pole do popisu. Po prostu zaczynałam się czuć tak, jakbym sama została zamknięta wewnątrz sali gimnastycznej i wraz z pozostałymi próbowała jakoś przetrwać tę krwawą masakrę! Całkowicie wczułam się w tę historię, co spowodowało u mnie wybuch płaczu powodujący nieumiejętność przeczytania epilogu. Dopiero kiedy wyschły pierwsze łzy udało mi się z nim zapoznać, a tuż po zamknięciu książki ponownie popadłam w ten smutny nastrój. I niech ktoś mi powie, że książki nie potrafią oddziaływać na człowieka...
„Naszą największą siłą jest przerażenie, bo boimy się tylko wtedy, kiedy mamy coś do stracenia – nasze życie, ludzi, których kochamy... godność”.
Bohaterowie tej książki, jednocześnie jej narratorzy, są doskonale wykreowani. Jak na dłoni widać, że każdy z nich mierzy się ze swoimi osobistymi demonami, starając się je okiełznać najlepiej jak potrafią. Ale nawet osobiste problemy nie są w stanie powstrzymać ich przed działaniem i starają się zapobiec olbrzymiej tragedii z rąk kogoś, kto uważa się za najbardziej pokrzywdzonego. I chociaż ich nastoletni wiek mógłby jedynie więcej zaszkodzić, niżeli pomóc, to właśnie naznaczenie wieloma przykrymi życiowymi doświadczeniami spowodowało, że nie działali impulsywnie. Nim uczynili jakikolwiek krok, rozważali każdy jego „za” i „przeciw”, analizując możliwy scenariusz. Wiadomo jednak, że nikt nie jest nieomylny, co powoduje wiele nieplanowanych ruchów, ale sama odwaga stanięcia twarzą w twarz z niebezpieczeństwem jest godna pochwały. Brakowało mi jedynie perspektywy samego sprawcy tego krwawego zamieszania, dzięki czemu mogłabym go znacznie lepiej poznać, ale cóż – nie można mieć wszystkiego, nieprawdaż? Natomiast, co się tyczy samych dorosłych...
Najbardziej zabolała mnie postawa dziennikarzy. Jak na dłoni widziałam, że nie obchodził ich stan uczniów i nauczycieli pechowej szkoły, tylko na siłę szukali możliwości wywołania sensacji, aby ich materiały zyskały pikantnych faktów. Media DOSŁOWNIE zachowywały się, jak hieny, żerując na tej tragedii. A samo prowokowanie zamkniętych w szkole ofiar szaleńca do kontrowersyjnych wypowiedzi ukazał jedynie marny poziom ich działania.
Marieke Nijkamp nie boi się poruszać arcytrudnych tematów, za co jestem jej ogromnie wdzięczna. W tej średnio objętościowej książce zawarła wiele ważnych pojęć, na które każdy młody, a nawet starszy czytelnik powinien zwrócić uwagę. Bez zbędnego biadolenia, bez wymuszonego rozciągania, klarownie ukazała tak realistyczną historię, że głowa mała. Autorka prawie wykrzykuje nam w twarz, że każdy z nas powinien umieć odnaleźć w sobie odwagę. Odwagę, której brakuje drugiej osobie i reagować nawet na najdrobniejszy element sygnalizujący, że u kogoś dzieje się coś niedobrego. Upomina, aby tego nie bagatelizować, bo nasza obojętność, pomimo znania całej prawdy, może przynieść więcej szkód, niżeli pożytku. A dokładając do tego lekki, przyjemny (jak na tę tematykę) w odbiorze styl pisania, wykonała kawał dobrej roboty. Chylę czoła, pani Nijkamp!
Podsumowując:
Kiedy już powoli traciłam wiarę w jakościowo dobre książki młodzieżowe, lekarstwem na moje zwątpienie okazała się powieść „Chłopak, który bał się być sam” autorstwa Marieke Nijkamp. Ta powieść spowodowała, że przez dłuższy czas nie potrafiłam otrząsnąć się po toczących się tutaj wydarzeniach, przez co moje myśli były przesycone sprzecznymi emocjami. Ja po prostu żyłam tą historią. W moim przypadku doprawdy nie dziwię się, że ta książka zdobyła status bestsellera New York Times. Bezapelacyjnie sobie na niego zasłużyła!
Wydawnictwo: Feeria
Data wydania: 2018-02-15
Kategoria: Dla młodzieży
ISBN:
Liczba stron: 280
Tytuł oryginału: This Is Where It Ends
Język oryginału: angielski
Tłumaczenie: Anna Dobrzańska
Dodał/a opinię:
Aleksandra Bienio
Corey i Kyra były niegdyś najlepszymi, nierozłącznymi przyjaciółkami. Wszystko zmieniło się, gdy Corey wyprowadziła się z ich rodzinnej miejscowości...