W swojej nowej książce Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz Nina Majewska-Brown opisuje historię młodego małżeństwa, które zamieszkuje w sąsiedztwie obozu Auschwitz. On jest esesmanem, bezwzględnym oprawcą, który po powrocie do domu ukazuje swą drugą twarz: kochającego męża i ojca. Ona prowadzi dom i wiedzie tu życie jak w bajce. Nie wie? Czy nie chce wiedzieć, co dzieje się za murami obozu?
O książce Nina Majewska-Brown opowiedziała nam podczas spotkania online:
Dziś w naszym serwisie możecie przeczytać premierowy fragment książki Dwie twarze. Życie prywatne morderców z Auschwitz:
Te dzieci to wcielone czorty. Nikogo nie słuchają, wiecznie mnie popychają i wyzywają. Gdy zawołały, że mogę sobie sama zjeść ich rosół, niemal się rozpłakałam. Pracuję w domu pani Ann od dziesięciu dni i aż się skręcam. Jak można tak rozpuścić dzieci? W dodatku dziewczynki wpadły na pomysł rysowania kredkami po ścianach, które potem mam czyścić. Nie mam pojęcia, w jaki sposób miałabym usunąć ślady ich twórczości ze ścian. Mimo starań na murze zostają szare rozmazane plamy, farba brzydko się ściera i odsłania wcześniejsze żółto-pomarańczowe warstwy.
Od wczoraj dom maluje dwóch pilnowanych przez młodego ryżego esesmana więźniów w pasiakach, którzy spoglądają na mnie z zazdrością. Pewnie myślą, że lepiej mi tu niż w obozie, do którego i tak wracam co wieczór. Oczywiście są plusy i minusy mojej sytuacji. Plusów jest zdecydowanie więcej, bo choć jeszcze nigdy nie poczęstowali mnie jedzeniem, to przynajmniej nie pracuję w polu, pod lufami karabinów. Ale tu też za najdrobniejsze przewinienie jestem bezlitośnie rozliczana od razu i wiem, że gdybym zrobiła jakieś głupstwo, na przykład stłukła ten ich idiotyczny, paskudny świecznik, nad którym tak się trzęsą, zarobiłabym kulkę w głowę.
Minusem są dzieciaki, ich złośliwość i brak wychowania, plusem jest dostęp do kosza w kuchni, z którego udaje mi się podkradać resztki jedzenia. Minusem jest zapach potraw: pieczeni, zup, nawet aromat gotujących się ziemniaków, który sprawia, że moje ślinianki pracują jak oszalałe, a puste kiszki jeszcze bardziej skręcają się z głodu. Minusem jest też to, że nie mam chwili odpoczynku. Zasuwam od rana do późnego popołudnia jak jakaś maszyna, czyszcząc, polerując, prasując i piorąc.
Nikt nie mówi mi tu po imieniu. Zupełnie jakbym była przedmiotem. Zwracają się do mnie z poleceniem lub pytaniem, zawsze zaczynając od: czy zrobiłaś? albo zrób. Więc może moje imię nie jest im do niczego potrzebne? I choć to miejsce, w którym teoretycznie nie jestem, tak jak w obozie, tylko numerem, to jednak nadal jestem traktowana przedmiotowo. A to tylko bardziej uświadamia mi, jak niewiele znaczę. Jak bardzo jestem nikim.
Ten ich ciepły, wypucowany dom stanowi tak niesamowity kontrast dla miejsca, w którym przebywam i w którym nadal sypiam. Nie sposób uwierzyć, że nasze światy dzieli kilka metrów przeciętych kolczastym drutem. Nie mogę też darować losowi, że postawił mnie po złej stronie. Zresztą nie potrafię pojąć wielu rzeczy. Choćby tego, że ten jej mąż, wyjątkowo brutalny esesman, wraca w butach umazanych ludzką krwią i bawi się z dziećmi, przytula żonę, zupełnie jakby pracował w fabryce pluszowych zabawek. Zastanawiam się, czy ona wie, czym się zajmuje. Albo inaczej: co wie, a czego wiedzieć nie chce. Bo przecież musi się domyślać, co się dzieje w obozie.
Najgorszą rzeczą, którą muszę robić, jest czyszczenie jego oficerek. Oblepione błotem nieodmiennie śmierdzą śmiercią, noszą na sobie jej ślady, a są też jego bronią. Staje mi przed oczami, jak kopie nimi moje współtowarzyszki, widziałam to przecież wiele razy. Jego furia i kopniaki zabiły niejedną z nas. A ja teraz uważnie pastuję i poleruję te cholerne buciory. Zanurzam w nich dłoń i przytrzymuję między kolanami. Mam ochotę zwymiotować. Smród pasty miesza się z zapachem skóry i zdaję sobie sprawę, że jeśli tylko uda mi się przetrwać to piekło, to już nigdy, przenigdy nie będę czyścić butów. Kupię jakieś szmaciane, byle tylko nie używać pasty.
Oddycham głębiej. To postanowienie mnie uspokaja. Poza tym w mojej głowie pojawia się plan, a w zasadzie maleńki punkcik, który błyszczy w ciemności tuż za myślą: jak tylko stąd wyjdę, co rodzi drugą nieśmiałą myśl: przeżyję, wbrew wszystkiemu dam radę, przetrwam. Wyjdę stąd, będę wolna. Wrócę do domu. Przed oczami pojawiają się znajome obrazy, a w głowie wraz z niespokojnym podejrzeniem zaczyna się zamęt. A jeśli dom zbombardowali, czy rodzice żyją, czy się przeprowadzili, a jeśli tak, to kto teraz w nim mieszka? Czy mam dokąd wracać? Czy mam po co biec? Ale przeganiam ten niepokój. Mam przeczucie, że moim bliskim nic złego się nie przytrafiło. Że tęsknią, czekają i wypatrują, kiedy do nich wrócę. Chce mi się płakać, tak bardzo mi ich brakuje. Dowcipów ojca, pioseneczek mamy, a nawet jej połajanek, gdy uczyłam się gotować. Tak bardzo bym chciała znowu z nimi być. Już niebawem z nimi będę.
Chwytam się nadziei jak tonący brzytwy, bo mam świadomość, że tylko takie okruchy postanowień są w stanie dać mi siłę.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Dwie twarze. Powieść Niny Majewskiej-Brown kupicie w popularnych księgarniach internetowych: