Wiejący od wielu dni wiatr budzi w ludziach lęk i nie pozwala im zasnąć. Jednak prawdziwy strach nadchodzi wówczas, gdy zaczyna przynosić śmierć...
Mirosław Grocki, oddany pracy komisarz wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, jest na zwolnieniu po tym, jak został podejrzany o współpracę ze zorganizowaną grupą przestępczą. Jednak gdy w lesie, nazywanym przez miejscowych przeklętym, zostają znalezione spalone zwłoki młodej dziewczyny, komisarz wraca do swoich obowiązków i staje przed trudnym zadaniem odnalezienia zabójcy.
Wkrótce okazuje się, że to nie jedyna zbrodnia w okolicy. W tajemniczych okolicznościach umiera mężczyzna, a podejrzenie pada na jego brata, który właśnie wyszedł z więzienia. Na kolejne morderstwo nie trzeba długo czekać.
Wiatr Marcina Silwanowa to wciągająca powieść o pragnieniu zemsty i potrzebie zadośćuczynienia, w której przeplatają się zawiłe ludzkie losy, fałszywe tropy i mozolnie odkrywane przez policję fakty.
Mroczny, duszny kryminał o obsesji, szaleństwie i zemście. Wciąga i nie daje spokoju do ostatniej strony – Wojciech Chmielarz.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Czarna Owca. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Wiatr. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Wyszedł przed bramę cmentarza i odruchowo sięgnął do kieszeni spodni, po czym zaklął, krzywiąc ze złości usta. Wciąż nie mógł się oswoić z myślą, że rzucił palenie. „Rzucił” to w sumie nie było właściwe określenie, bo nie palił dopiero od dwóch tygodni, ale choć szło mu całkiem nieźle, nie łudził się. Znał siebie i swoją pracę. Teraz, kiedy był na zwolnieniu, mógł sobie pozwolić na zachowanie wewnętrznej dyscypliny. Gdy jednak wróci do komendy…
Złapał się na tym, że znów myśli o pracy, a obiecywał sobie, że w czasie żałoby po przyjacielu zapomni, kim jest. A kim jest? To pytanie komisarz Mirosław Grocki zadawał sobie ostatnio każdego dnia. Trzy tygodnie wcześniej przez wiele godzin pytali go o to samo funkcjonariusze Biura Spraw Wewnętrznych. Wtedy jednak odpowiedź była dla niego oczywista. Był komisarzem wydziału kryminalnego Komendy Miejskiej Policji w Białymstoku, a także, jak twierdzili niektórzy, specjalistą od zabójstw. Jednak po samobójczej śmierci swojego najlepszego przyjaciela miał problem z określeniem tego, kim jest naprawdę. Podobnie jak z uświadomieniem sobie, że przyjaciel strzelił sobie w głowę ze służbowej broni, gdy wyszło na jaw, że od lat współpracował z grupą przestępczą. Cios był tym bardziej bolesny, że grupa ta miała na swoim sumieniu życie ich wspólnego kolegi. Biuro Spraw Wewnętrznych prawdopodobnie miało dowody na to, że jego przyjaciel przyczynił się do tej śmierci, informując wcześniej gangsterów o zaplanowanej wobec nich akcji. Mirek jednak nie chciał widzieć tych dowodów. Wystarczyło mu to, co usłyszał. Ponieważ na komendzie wszyscy wiedzieli, że z Tomkiem żył prawie jak z bratem, siłą rzeczy znalazł się na celowniku BSW. Naczelnik co prawda go wspierał, ale Mirek rozumiał, że sprawa była zbyt poważna, i nie mógł liczyć na to, że szef będzie nadstawiał za niego kark. W czasie kiedy wewnętrzni prowadzili swoje dochodzenie, wokół niego nagle zrobiło się cicho. Koledzy przerywali rozmowę, gdy przechodził obok, a ich spojrzenia odprowadzały go w milczeniu, kiedy szedł korytarzami komendy. Nawet gdy już BSW dało mu spokój, wiedział, że ciągnie się za nim nieuchwytny cień podejrzeń. W końcu porozmawiał z naczelnikiem i obaj doszli do wniosku, że najlepiej będzie, jak Grocki pójdzie na zwolnienie. Było to kilka dni po tym, jak dotarła do niego informacja o śmierci Tomka. Kiedy przyjaciel do siebie strzelił, jego żona, Iwona, była z dziećmi w sąsiednim pokoju. Dzień po jego śmierci Mirek zadzwonił do niej, licząc się z tym, że prawdopodobnie jego telefon jest na policyjnym podsłuchu. Inna rzecz, że kiedy Iwona odebrała, i tak nie był w stanie wydusić z siebie słowa. To ona mówiła. Uspokajała go, zapewniając, że wszystko będzie dobrze. Przerwał wtedy rozmowę i od tamtej pory więcej nie zadzwonił. Na pogrzebie stał tuż obok niej i wtedy też nie dał rady nic powiedzieć. Miał wrażenie, że cokolwiek powie, będzie to tylko bezwartościowym dźwiękiem. W pewnym momencie poczuł, jak Iwona wsuwa palce w jego dłoń, którą odruchowo zacisnął, ale zaraz potem rozluźnił. Nawet na nią nie spojrzał, nie chciał, żeby widziała w jego oczach łzy.
Po pogrzebie wrócił do domu, wyłączył telefon i położył się w ubraniu na łóżku. Gasił jednego papierosa, a zaraz potem zapalał następnego. Tak trwał do wieczora. Po nieprzespanej nocy, gdy blady, z nieobecnym wzrokiem pojawił się w komendzie, szef kazał mu zostać w budynku i nie wychodzić z pokoju do końca zmiany. A potem przyszło tamtych dwóch z Biura Spraw Wewnętrznych. Twarz jednego z nich wydawała mu się znajoma – uznał, że musieli się spotkać w szkole w Szczytnie. Sytuacja jednak nie sprzyjała roztrząsaniu przeszłości, a przynajmniej nie tej odległej. Tamci chcieli wiedzieć, czy Mirek cokolwiek podejrzewał lub brał udział w tym, co robił Tomek. Nieprzespana noc i emocje związane z pogrzebem przyjaciela wpłynęły na niego tak, że nie wypadł zbyt wiarygodnie. Następnego dnia znów przyszli i wtedy dotarło do niego w pełni to, że jego najlepszy przyjaciel od lat prowadził podwójne życie. Najbardziej bolało go, że niczego nie zauważył. Zawsze miał Tomka za idealnego policjanta. Był jednym z nielicznych, którym służba nie zniszczyła życia rodzinnego. Zawsze dyspozycyjny, oddany pracy, z wybitnym policyjnym nosem. Dopiero teraz się okazało, że potrafił jechać z bronią na zatrzymanie producentów amfetaminy, a kolejnego dnia brać od tych samych przestępców pieniądze za ostrzeżenie przed planowaną akcją. Do tego dochodziło regularne wynoszenie informacji, czerpanie zysków z handlu narkotykami, organizowanie ochrony burdeli, a wreszcie to, co przekreślało wszystkie dokonania Tomka jako policjanta – wystawienie młodego funkcjonariusza na strzał oddany z pistoletu gangstera. Wiadomość o tym była dla Mirka jak cios w nieosłonięte miejsce. Oficerowie BSW musieli zauważyć, jakie wrażenie zrobiła na nim ta informacja, i być może to przesądziło o zakończeniu jego przesłuchania. Więcej nie przyszli, choć zdawał sobie sprawę z tego, że z pewnością mają go pod dyskretną obserwacją. W grę wchodzić mógł również podsłuch jego telefonu, ale tego Mirek akurat się nie obawiał. Domyślał się, że jeśli prowadzili postępowanie w sprawie Tomka, musieli odpowiednio wcześnie zacząć sprawdzać jego powiązania, a on, jako najlepszy przyjaciel, był głównym podejrzanym.
Pierwszego dnia zwolnienia postanowił, że musi zrobić coś, co wyraźnie oddzieli jego dotychczasowe życie od tego, co przed nim. Sprawa z Tomkiem dotknęła go tak bardzo, jakby to o sobie samym dowiedział się tych wszystkich rzeczy i teraz chciał zmazać z siebie winę. Padło na papierosy. Z szafki w salonie wyciągnął zapasowe paczki i wyrzucił je do kosza. Po porannej kawie przez kilka minut żałował swojej decyzji, ale czuł, że musi wytrwać. Gdyby ktoś go dzisiaj zapytał, co chciał w ten sposób udowodnić – i przede wszystkim komu – pewnie nie znalazłby sensownej odpowiedzi, ale w tamtym momencie był przekonany, że postępuje właściwie.
Większy problem niż z papierosami miał jednak z wolnym czasem. W życiu Mirka podstawową jednostką miary była służba. Wszystko inne było jej podporządkowane. Nie pamiętał, kiedy ostatni raz wziął urlop, a gdy zdarzało mu się chorować, chodził do pracy tak długo, dopóki starczało mu siły. Jego zaangażowaniu w pracę sprzyjała dobrowolna samotność. Nie miał do kogo się spieszyć, choć niewiele brakowało, żeby było inaczej. To wydarzyło się, jeszcze zanim wstąpił do policji. Marta, jego narzeczona, miała siostrę, która spotykała się z jego kolegą. Obie pary uzgodniły, że wezmą ślub w odstępie dwóch tygodni. Basia, jako ta starsza, miała być pierwsza. Swój wieczór panieński zorganizowała w Łapach, u znajomej, która miała duży dom z ogrodem. Kiedy po północy obie siostry z koleżankami czekały na dworcu na pociąg powrotny do Białegostoku, w pobliżu kręciło się trzech młodych mężczyzn. Lub czterech, tego ostatecznie żadna nie pamiętała dokładnie ze względu na ilość wypitego wcześniej alkoholu. Możliwe, że niektóre z dziewczyn prowokowały facetów, w każdym razie po jakimś czasie towarzystwo na peronie się wymieszało. Po fakcie wszystkie zgodnie kończyły zeznania na tym, że widziały światła nadjeżdżającego pociągu. Żadna jednak nie mogła powiedzieć na pewno, co wydarzyło się potem.
Kiedy godzinę później Mirek przyjechał na miejsce, pociąg wciąż stał przy peronie. Nie dopuszczono go do ciała Marty. Widział je dopiero później, w trumnie, przysłonięte na tyle, żeby ukryć obrażenia. Na palcu wciąż miała pierścionek, który dał jej podczas zaręczyn. Nie miał siły płakać, ale to wtedy podjął decyzję, że nigdy więcej nie zwiąże się z kobietą – i że zrobi wszystko, by się dowiedzieć, jak naprawdę zginęła jego narzeczona. W kolejnych tygodniach po śmierci Marty rozmawiał z jej koleżankami, z którymi była tamtej nocy na peronie. Słuchając ich relacji, nabrał przekonania, że to nie był nieszczęśliwy wypadek i ktoś musiał dziewczynę na tory popchnąć. Wszystko wskazywało na nieznajomych mężczyzn, którzy znajdowali się w tym czasie na dworcu, ale jedyne, co było wiadomo na ich temat, to że zniknęli zaraz po nadjechaniu pociągu. Mirek wiele razy jeździł później na ten dworzec. Próbował na podstawie posiadanych informacji odtworzyć to, co się stało, i nawet starał się zainteresować swoimi podejrzeniami policję. Kiedy w odpowiedzi usłyszał, że jego sugestie może i mają sens, ale i tak nikt się nimi nie zajmie, postanowił wstąpić do służby. Najpierw myślał, że w ten sposób będzie mógł dopaść winnych śmierci Marty. Z czasem jednak, gdy zrozumiał, że w tej sprawie nic nie będzie mógł zrobić, powziął inne postanowienie. Przysiągł samemu sobie, że nigdy nie odpuści. To dlatego dziś był w tym miejscu swojej policyjnej kariery. Mirosław Grocki był nieformalnym liderem sekcji do spraw zabójstw wydziału kryminalnego. Komórki tej nie było w oficjalnej strukturze komendy. On sam przyczynił się do jej utworzenia, kiedy okazało się, że do wykrywania sprawców zabójstw ma naturalny talent, który właściwie był pochodną jego determinacji i czegoś, co powszechnie określano jako intuicję. Nikt z wyjątkiem Tomka nie wiedział, w jakich okolicznościach ten talent się narodził.
Tomek…, pomyślał i ruszył w kierunku zaparkowanego samochodu. Odwiedzał regularnie grób kolegi, bo czuł, że tego nie powinien zmarłemu odmawiać. Nawet pomimo tych wszystkich rzeczy, których się o nim dowiedział. Zanim wsiadł do volkswagena passata, spojrzał na swoje odbicie w bocznej szybie i skrzywił się z niechęcią. Tego samego dnia, kiedy odstawił papierosy, pojechał do sklepu sportowego, w którym kupił hantle, sztangę z zestawem obciążeń i ławeczkę kulturystyczną. Całe to żelastwo ustawił w jednym z pokoi swojego mieszkania, a potem zaczął ćwiczyć. Bez żadnego planu, jak popadnie, wymachiwał ciężarami, dopóki starczyło mu sił. Po kwadransie opadł ciężko na krzesło zlany potem i stwierdził, że właśnie tego potrzebował. Kiedy wszystkie swoje siły angażował w kolejne wypchnięcie sztangi, nie starczało już energii na myślenie, a w pustce wolnego od pracy dnia myślenie było jego największym wrogiem. Do wieczora spędził czas na przeglądaniu stron internetowych poświęconych kulturystyce. Zanim zasnął, miał już opracowany plan treningowy na kolejne dni i rozpisaną listę posiłków, które powinien spożywać. Od tamtej pory ćwiczył codziennie i choć był świadomy, że efekty nie pojawią się szybko, poczuł zniechęcenie, gdy przeglądając się w szybie samochodu, naprężył biceps.
Kiedy usiadł za kierownicą, usłyszał dzwonek telefonu. Spojrzał na wyświetlacz. Przez chwilę się wahał, czy odebrać. Ostatecznie położył komórkę na siedzeniu obok i uruchomił silnik. Gdy jechał przez miasto, kilka razy korciło go, żeby oddzwonić, ale się powstrzymywał, powtarzając sobie, że szef sam kazał mu zapomnieć o pracy. Jednak ciekawość, niczym natrętna myśl, nie pozwalała mu się skupić na drodze. Przychodziła i odchodziła rytmicznie jak ten cholerny wiatr, który dwa dni wcześniej nie pozwolił mu zasnąć. Regularne podmuchy przypominały mu odgłos morza. Tyle że w tym powtarzającym się dźwięku było coś niepokojącego. Gdy po jakimś czasie wiatr ucichł, poczuł strach, którego źródła nie potrafił określić. Cisza, która wtedy nastąpiła, miała w sobie coś z oczekiwania. W końcu jednak zasnął, ale rano obudził się rozbity i zmęczony. Nie pamiętał, co mu się śniło, ale przepocona poduszka wskazywała, że nie był to sen spokojny.
Kiedy zaparkował samochód przed blokiem, w którym mieszkał, telefon znów zadzwonił. Rzucił krótkie spojrzenie na ekran, ale nie odebrał. Coś się stało, pomyślał, widząc, że naczelnik kolejny raz próbuje się do niego dodzwonić. Mirek dobrze pamiętał, o czym rozmawiali, zanim poszedł na zwolnienie. Mogło się więc wydawać, że naczelnik był ostatnią osobą, od której spodziewał się telefonu. Tym bardziej to, że teraz dobijał się do niego tak intensywnie, wzbudziło w nim złe przeczucia. Nie mylił się. Dwie minuty później, kiedy zamykał za sobą drzwi mieszkania, krótki dźwięk przychodzącej wiadomości zmącił do reszty jego nastrój. „Oddzwoń pilne, potrzebujemy cię”, odczytał na ekranie smartfona i jednocześnie zrozumiał, że jego zwolnienie właśnie dobiegło końca. Stojąc w przedpokoju, jeszcze w butach, wybrał numer naczelnika, który odebrał od razu, jakby czekał z telefonem w ręce.
– Mirek, przyjedź. Wiem, że jesteś na urlopie, ale… – zaczął naczelnik bez zbędnych wstępów. W jego głosie Mirek wyraźnie słyszał stłumione zdenerwowanie.
– Na zwolnieniu – sprostował spokojnie, sięgając odruchowo do kieszeni po papierosa. Skrzywił się, przypominając sobie o tym, że przecież nie pali.
– Co „na zwolnieniu”? – Naczelnik wydawał się zbity z tropu.
– Jestem na zwolnieniu. Nie na urlopie.
Przez chwilę po drugiej stronie panowała cisza. W końcu naczelnik się odezwał, podnosząc głos:
– Mirek, nie wkurwiaj mnie! Dobrze wiesz, że… – Przełożony nie krył irytacji jego uwagą. – To może powiem ci tak. – Słychać było, jak nabiera głęboko powietrze przed kolejnym zdaniem. – Spalone zwłoki młodej dziewczyny. Las na zadupiu pod miastem. Brak świadków, brak śladów i… komisarz Grocki czepiający się słówek na lewym zwolnieniu lekarskim, które ktoś mógłby zechcieć skontrolować.
Mirek nie odpowiedział. Wiedział, że naczelnik zagrał nieuczciwie, ale skoro tak zrobił, musiał mieć ku temu wyraźny powód. Obaj przeczuwali, co się za chwilę stanie. Nie było po co tego przeciągać.
– Zaraz będę – powiedział Grocki, tak jakby siedział w pokoju obok gabinetu naczelnika.
Potem się rozłączył i bez słowa wyszedł z mieszkania.
Książkę Wiatr kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,