Jacek, nie mogąc liczyć na przychylność policji w uzyskaniu licencji detektywa, zakłada działalność gospodarczą jako jasnowidz i w ten sposób oferuje swoje usługi. Tym razem musi odkryć zabójcę gwiazdy popularnej telenoweli, uwolnić podstarzałego „szołmena” od szantażystów oraz odnaleźć boskiego Mikele, znanego głównie z romansu z celebrytką Kasiyą.
Wszystko to mu się udaje, gdyż łączy w sobie przenikliwość Sherlocka Holmesa z łobuzerskim wdziękiem porucznika Borewicza i irytującym charakterem doktora House’a. Ta wybuchowa mieszanka powoduje, że może liczyć na sympatię wielu kobiet i szczerą nienawiść rosnącej rzeszy swych wrogów, którzy za jego sprawą trafili za kratki.
Znamienny stany świadomości to kolejna powieść z cyklu doskonałych komedii kryminalnych, w których nic nie dzieje się przypadkiem, a wszystko dzieje się z Jackiem Przypadkiem! Do lektury nowej książki Jacka Getnera zaprasza Wydawnictwo Lira, tymczasem już teraz zapraszamy Was do przeczytania premierowego fragmentu książki:
Rozdział I
Kapelusz pana Jacka
Nieboszczyk wyglądał na naprawdę zadowolonego ze swoich życiowych perspektyw. Uśmiechnięty leżał spokojnie w trumnie z lekko uniesioną głową i zza zamkniętych powiek oglądał wszystkich zgromadzonych na swojej stypie. A było na kogo popatrzeć. Przy suto zastawionych stołach, pomiędzy na wpół opróżnionymi butelkami, siedzieli nasi ulubieńcy. Ci, których twarze znamy wszyscy z ekranów telewizorów, bo goszczą na nich nieprzerwanie od wielu lat. I ci, którzy dopiero pojawili się w naszych domach, ale już ujęli nas swoim talentem, urodą i nieprzeciętną inteligencją. Ci, którzy dostali się w to miejsce dzięki ciężkim studiom i pracy, oraz tacy, którzy znaleźli się tu dzięki temu, że stali się znani z tego, że są znani.
Wszyscy oni, gwiazdy serialu Miłość i medycyna, przybyli tu, aby pożegnać nieboszczyka, który dość niespodziewanie dla nich postanowił opuścić ich grono.
Niektórzy trochę mu tego odejścia zazdrościli, bo i oni sami chętnie by się stąd wyrwali. Ale nie mogli. Nie pozwalały im na to kredyty na apartamenty, nowe domy, drogie auta. A przede wszystkim strach, że ich twarz z dnia na dzień przestanie cokolwiek mówić ludziom spotkanym na ulicy, kelnerom w restauracji i producentom chcącym im zaproponować kolejną rolę. Dlatego mimo to pozostawali w świecie, z którego odszedł właśnie zmarły.
Ale dziś wszyscy, nie tylko nieboszczyk, byli uśmiechnięci i radośni. W końcu schodziła z tego ekranowego świata jedna z głównych postaci serialu. To rodziło nadzieję, że zostaną rozbudowane ich własne wątki, dzięki czemu zwiększy im się liczba dni zdjęciowych w miesiącu i raty kredytu nie będą już tak ciężkie do spłacenia!
Może nawet będzie ich stać na kolejną pożyczkę? To byłoby cudowne! Przecież miarą sukcesu współczesnego człowieka nie jest to, ile ma oszczędności, ale jak dużą zdolność kredytową posiada.
Dlatego teraz można się było raczyć nieskończenie dużą ilością alkoholu, który pozostał po scenie stypy nagrywanej ledwie dwie godziny temu.
Tę powszechną radość postanowił wyrazić Ryszard Danielewicz, serialowy profesor Barnaba Kłyś, jeden z najbardziej uznanych na świecie kardiochirurgów. Rola ta stanowiła ukoronowanie jego aktorskiej kariery bogatej we wspaniałe kreacje, zachwycające nie tylko krajową, ale i zagraniczną krytykę. Uważano go za artystę wybitnego, który nie przegapi żadnej okazji, żeby pokazać, jak świetnie ma ustawiony głos, jak potrafi wspaniale podciągnąć dramaturgię przemówienia. I udowodnić przy okazji wszystkim, że nie ma na tym świecie żadnej rzeczy, której nie można by skojarzyć z jego geniuszem.
Niezależnie bowiem od tego, o czym czy o kim mówił, zawsze w tej mowie najważniejszy okazywał się on sam. Teraz, zanim zaczął swe przemówienie, sięgnął po kieliszek wódki, który przed chwilą przyniósł mu kelner.
Takie same kieliszki stały przed wszystkimi zgromadzonymi. Danielewicz podniósł swój i gestem nieznoszącym sprzeciwu dał znak, by wypili pozostali. On sam zrobił to jako ostatni, odstawił kieliszek, nabrał powietrza i zaczął:
— Pożegnaliśmy dzisiaj wspaniałego człowieka, lekarza, przyjaciela. — Pierwsze słowa popłynęły niemal półszeptem. Ale był to półszept niezwykle przejmujący, który nie pozwalał na prowadzenie żadnych rozmów, bo wypełniał sobą szczelnie każdy centymetr sześcienny pomieszczenia. Mówca wsparł się przy okazji o stół, po trosze dlatego, żeby podkreślić wagę swoich słów, a po trosze ze względu na ilość wypitego alkoholu. — Wszyscy wiemy, kim był doktor Staś. Najlepszym lekarzem w tym kraju zaraz po mnie! Liczby ludzi, których wyrwał ze szponów śmierci, ratując w absolutnie beznadziejnych wypadkach, nie da się zliczyć! — Oderwał się od stołu i ruszył w kierunku trumny. Zatrzymał się przy niej i chwycił za jej krawędź. — A jego samego, jak na ironię losu, zabił zwykły katar. Ten okrutny katar pozbawił miliony widzów ich ulubieńca! — Z jego oczu zaczęły płynąć łzy, bo wprost trudno mu było sobie wyobrazić cierpienie, jakiego doznają wkrótce telewidzowie. — Znaliśmy go wszyscy i kochaliśmy jak brata! Dlatego tak
bardzo będzie go brakować w naszej serialowej rodzinie! Żegnaj, doktorze Stasiu! I nie martw się na tamtym świecie. Bo ja cię z pewnością godnie zastąpię!
Danielewicz rzucił się na nieboszczyka, przytulając swoją łkającą twarz do piersi doktora Stasia. Szlochał tak przez dobre pół minuty, po czym całkowicie ucichł. Kilka osób pomyślało nawet, że profesor Barnaba zwyczajnie zasnął zmęczony alkoholem. Ale nagle, po dłuższym czasie, Danielewicz wyprostował się, a jego wzrok nabrał wprost niezwykłej trzeźwości, niespotykanej u niego od wielu już lat. Spojrzał na pozostałych przerażonym wzrokiem i wymamrotał:
— On chyba naprawdę nie żyje…
Pani Felicja Przypadek, w odróżnieniu od swojego męża, nie uważała, że ich syn marnuje swoje życie. Od początku widziała w nim duszę artystyczną, a taka nie może zajmować się czymś tak przyziemnym jak zwykła praca.
Niezależnie, czy jest to kancelaria adwokacka, czy też jakiś urząd. Dusza artystyczna unosi się ponad szarą rzeczywistością, dodając jej jedynie kolorytu. Biorąc to pod uwagę, nie mógł dziwić jej zachwyt nad ostatnim wyczynem Jacka.
— Synku, taka jestem z ciebie dumna! — Pani Felicja ucałowała Jacka w głowę, roniąc na nią przy okazji kilka łez. — To było naprawdę cudowne. Ten specjalny koncert dla Marzeny… Ha, wyobrażam sobie, jaką Fryderyk musiał mieć zaskoczoną minę, kiedy zobaczył na trawniku przed kancelarią orkiestrę… Na coś takiego mógł wpaść tylko ktoś o artystycznej duszy. I to ktoś bardzo zakochany. Myślę, że nie ma już co czekać. Trzeba jak najszybciej zaplanować wasz ślub!
— Ale mamo. Nie tak szybko…
— Jacusiu, naprawdę szkoda czasu. Jesteście narzeczonymi już prawie trzy lata. Dawno powinniście być po ślubie. Tylko proszę cię, nie mów mi, że wciąż myślisz o Basi. Ja wiem, ona była cudowna, właściwie kochałam ją jak córkę, ale zaginęła w tych Himalajach prawie osiem lat temu. Nie ma najmniejszych szans, żeby się odnalazła.
— To nie o Basię chodzi. Ja…
Przypadkowi rzadko brakowało słów. Był powszechnie znany ze swojej elokwencji i tego, że zawsze miał w zanadrzu celną ripostę. Ale jak tu wyznać matce, że jego narzeczona tak naprawdę nigdy nią nie była?
A formalnie stała się nią po to, by ojciec Jacka, mecenas Fryderyk Przypadek, załatwił jej upragnione miejsce na aplikacji adwokackiej. Aplikacji, na którą powinna się i tak dostać, ale nie mogła tego zrobić ze względu na różne nieformalne przeszkody.
Nie, tego na pewno nie mógł powiedzieć matce, która wprost ubóstwiała jego udawaną narzeczoną. Na dodatek jako poetka była osobą niezwykle wrażliwą i reagującą na wszystko emocjonalnie. Ale przecież musiał jej jakoś w końcu wytłumaczyć, że między nim a Marzeną nie ma nic. Zażądała tego od niego sama aplikantka, dając ultimatum z trzymiesięcznym okresem wykonalności. Dwa z tych trzech miesięcy już upłynęły.
— No coś tak zaniemówił, synku? — Pani Felicja spojrzała na niego zdziwiona.
— Mamo, mówiłem ci już, że między nami się nie układa.
— Ale ten koncert…
— Marzena to wspaniała kobieta, a ja niechcący sprawiłem jej ogromną przykrość. Chciałem w ten sposób ją przeprosić. To jednak nie zmienia nic w naszych stosunkach. Wybacz, ale muszę ci to powiedzieć, mamo. Od dłuższego czasu dojrzewaliśmy do tego, żeby podjąć ostateczną decyzję o rozstaniu. I chyba nadszedł ten czas.
Pani Felicja uważnie przyjrzała się synowi, żeby sprawdzić, czy on aby z niej nie żartuje. Przecież słynął od dziecka ze skłonności do wszelkich psikusów i kawałów. Kiedyś nawet wmówił swoim kolegom, że trafił na ślad wielkiego skarbu, i przekonał ich, że powinni go poszukać. Zabawa była przednia, tylko nie przewidział, że chłopcy wygadają się starszym. A ci starsi z kolei będą chcieli koniecznie dotrzeć do skarbu przed młodszymi.
A może zresztą to przewidział? I sprawiało mu dziką radość wodzenie za nos dorosłych ludzi, którym zachłanność przesłoniła rozsądek i którzy uwierzyli, że mały chłopiec mógł trafić na skarb? Przecież oprócz żartów znany był ze skłonności do irytowania wszystkich.
Ale nie, czegoś takiego nie mógł zrobić swojej matce. Pani Felicja wiedziała, że za bardzo ją kochał, aby wymyślić to wszystko li tylko po to, żeby sobie z niej zażartować.
Książkę Znamienne stany świadomości kupić można w popularnych księgarniach internetowych: