Podczas listopadowej nocy 1938 roku w Breslau dochodzi do pogromu Żydów. Lekarka, Iris Selinger, martwi się, ponieważ jej brat Joachim nie powrócił tego dnia do domu. Wychodzi na jaw, że zaginiony miał przed bliskimi sekrety, a jego przeszłość owiana jest tajemnicą. Zdarzało mu się mówić przez sen o obrazie ukazującym boginię Lofn w perłach i ukrytych klejnotach.
Sytuacja komplikuje się, gdy w składzie z antykami należącym wcześniej do Joachima odnaleziony zostaje maszynopis przedstawiający makabryczne zabójstwo dwójki dzieci, do złudzenia przypominające zbrodnię, która przed laty wstrząsnęła mieszkańcami miasta. Mordercy jednak nigdy nie ujęto. Czy Iris uda się przeżyć wojenną zawieruchę i odnaleźć brata? Kto był mordercą dzieci i co stało się z portretem bogini Lofn oraz skarbem?
Irysowym letargiem Julia Gambrot powraca do swojego bestsellerowego cyklu, w którym dotychczas ukazały się powieści Różany eter, Liliowe opium i Laurowy pean. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Irysowy letarg. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Chwyciłam za słuchawkę, ale linia telefoniczna przestała działać. Byłam odcięta od świata i gdyby teraz przyszło mi umrzeć, nie miałabym nawet jak pożegnać się z najbliższymi.
Dwukrotne, niesynchroniczne bicie wielu zegarów przerwało ponure rozmyślania. Wisiało ich w całym mieszkaniu aż osiem. Każdy odmierzał czas w swoim tempie, przypominając nieustannie o kruchości naszego istnienia. W większości trafiły tutaj leciwe i zniszczone, pozbawione wahadła, sprężynek czy wskazówek, a czasem ze stłuczoną porcelanową tarczą. Joachim, mający dziwne upodobanie do staroci, przywracał im dawny blask. Cyfra osiem, czyli odwrócony znak nieskończoności, zdawała się jego ulubioną.
Dopiero teraz zauważyłam, że drzwi do gabinetu brata były otwarte na oścież. Musiał je tak pozostawić, gdy wychodził rano, co było do niego niepodobne. Zawsze dbał o to, aby były zamknięte na klucz, by podczas jego nieobecności nikt tam nie zaglądał. Z wnętrza ziała ciemna otchłań, która miała w sobie coś złowieszczego. Przełknęłam z trudem ślinę, jakbym miała w gardle gulę. Nie zapalając światła, weszłam do środka. W powietrzu unosiła się woń papierosów, w popielniczce leżały niedopałki. Joachim palił tylko wówczas, gdy nie szło mu w interesach.
Wzrok po chwili przyzwyczaił się do nikłego oświetlenia. Wpadająca poświata zamglonego, jesiennego księżyca pozwalała dostrzec panujący bałagan. Pod stopami usłyszałam szelest porozrzucanych dokumentów, które leżały zwykle w równych stosach na biurku. W maszynie do pisania tkwiła naderwana kartka. Szuflady od biurka były niedomknięte, a ich zawartość powywracana, jakby mój brat bardzo się śpieszył. To również było do niego niepodobne, albowiem zawsze trzymał nienaganny porządek. Zatemperowane ołówki układał w kolejności od najdłuższego do najkrótszego obok szkła powiększającego i mosiężnego noża z głową wyżła do rozcinania papeterii. Był przesadnym pedantem i przywiązywał wagę do najmniejszych szczegółów. W wielu sprawach wydawał się wręcz przewrażliwiony na swoim punkcie. Łatwo można było go urazić i rozpętać niepotrzebną wymianę zdań. Być może właśnie z powodu niełatwego charakteru nigdy nie ułożył sobie życia prywatnego. W tym względzie zresztą pozostawał bardzo skryty, ucinając natychmiast wszelkie rozmowy.
Gdy chodził do gimnazjum, nie brakowało dziewcząt, które ubiegały się o jego względy. Wyrósł na przystojnego młodzieńca, o dobrze zbudowanej sylwetce. Wzrok płci pięknej przyciągały interesujące oczy z różnobarwnymi tęczówkami: jedną szmaragdową, a drugą ciemnobursztynową. Joachim potrafił magnetyzować spojrzeniem tak, że damy wpatrywały się w niego jak urzeczone. On jednak wydawał się obojętny na ich wdzięki.
Widziałam tylko raz, tuż przed wyjazdem na front, jak żegnał się z pewną niewiastą, wyraźnie od niego starszą. Zapadły mi w pamięć jej kasztanowe włosy z rudym odcieniem, ciasno upięte w niski kok widoczny spod ronda kapelusza. Obserwowałam ich z oddali, schowana za firanami. Wydawało mi się wówczas, że to coś poważnego i że są ze sobą bardzo blisko. Świadczył o tym chociażby długi namiętny pocałunek tuż przed rozstaniem. Nigdy więcej nie ujrzałam tej kobiety ani też nie miałam odwagi zapytać o nią Joachima.
Z pewnością kolejnym powodem, dla którego panny na wydaniu przestały uważać go za atrakcyjną partię, było to, że często, czasem z dnia na dzień, rzucał pracę. Początkowo przejął po ojcu rodzinny biznes, ale szybko postanowił go sprzedać, uznawszy, że prowadzenie sklepu z artykułami kolonialnymi nie jest dla niego. Nie lubił targujących się, wybrednych klientów ani przebiegłych handlarzy oferujących trefny towar. Prowadzenie rachunkowości strasznie go nudziło, a stanie za ladą uważał za stratę czasu. Miał przeświadczenie, że został stworzony do czegoś lepszego, jakby czekała na niego niezwykła, życiowa misja do spełnienia. Rodzice mieli dość jego bujania w obłokach i słuchania nierealnych wizji przyszłości. Uważali, że powinien zacząć twardo stąpać po ziemi, znaleźć sobie jakieś uczciwe zajęcie, z którego wyżywiłby w przyszłości siebie i rodzinę. Zwłaszcza że studia na uniwersytecie chłopak traktował podobnie jak kwestię zatrudnienia, ostatecznie nie kończąc żadnego z kilku fakultetów.
Pobyt w okopach na froncie zachodnim spowodował, że Joachim bardzo zmężniał. Wcześniejsze niedorzeczne, romantyczne pomysły zniknęły bezpowrotnie. Zaszła w nim jeszcze jakaś zmiana, której nie potrafiłam nazwać. Źrenice, dawniej błyszczące, stały się matowe i zionęły pustką, jakby z wnętrza ulotniła się dusza. Okrucieństwa wojny odcisnęły na nim piętno.
Odgłosy na ulicy powoli cichły, a obudzone miasto ponownie zapadało w nocny letarg. Zgliszcza świątyni jeszcze dymiły, ale pożar został już prawie ugaszony. Wtem usłyszałam nieodległy odgłos wyłączanego silnika samochodu. Nie upłynęło dużo czasu i ktoś dobijał się do bramy, wzywając dozorcę, aby mu otworzył.
Na klatce schodowej rozległy się kroki i zbliżały się do mieszkania, w którym przebywałam. Musieliśmy przenieść się na samo poddasze, bo było to jedyne lokum, na jakie było nas w tamtym momencie stać. Latem doskwierał upał i zaduch, a zimą panował tu przenikliwy chłód. Małe, półkoliste okna wpuszczały niewiele światła do ponurego wnętrza, a na dodatek mój brat zazwyczaj lubił mieć zaciągnięte zasłony. Nie cierpiałam tego miejsca i nigdy nie czułam się w nim jak w domu, a bardziej jak zaszczute zwierzę w bezpiecznej kryjówce.
Do moich uszu doleciało najpierw natarczywe stukanie metalowej kołatki, a następnie głuche walenie w drzwi. Zamarłam, bojąc się uczynić najmniejszy ruch. Na moment przestałam oddychać. Nie miałam wątpliwości, że niespodziewana wizyta o tej porze nie mogła wróżyć niczego dobrego. Zrobiło mi się słabo i z trudem utrzymałam równowagę, oparłszy się o regał na książki.
— Otwierać natychmiast! — rozległ się donośny męski głos. — Policja!
Postanowiłam, że nie ruszę się z miejsca. Nie miałam pojęcia, jak długo to wszystko trwało, bo każda sekunda wlokła się w nieskończoność. Wreszcie musiano uznać, że nikogo nie ma w środku. Mężczyzna kopnął z wściekłością we framugę, po czym przeklął siarczyście.
— Jeszcze wrócimy po tego Żyda! Zapłaci za to, co zrobił, i nie ujdzie z życiem — usłyszałam groźbę wypowiedzianą uniesionym głosem.
— Pamiętajcie, że zanim go zatłuczemy na śmierć, trzeba go przesłuchać! Wydobyć z niego wszystko, co wie — upomniał drugi głos.
Gdy rozmowy i dźwięki na klatce schodowej ucichły, poczułam pulsowanie w całym ciele. Zastanawiałam się, czego mogli chcieć od Joachima. Wydawało mi się nieprawdopodobne, aby mógł popaść w konflikt z prawem. Zawsze był do przesady uczciwy. Ostatnimi czasy w ramach aryzacji został zmuszony do sprzedaży na bardzo niekorzystnych warunkach swojego składu z antykami. Przyczyniło się to do pogłębienia naszych kłopotów finansowych. Nabywca lokalu od dawna szykanował i próbował zastraszyć naszą rodzinę. Być może więc sprawa w jakiś sposób dotyczyła tej transakcji.
Odczekałam chwilę, zanim odważyłam się ponownie zbliżyć do okna i ostrożnie wyjrzeć na ulicę. Wówczas ujrzałam mężczyznę w płaszczu i homburgu, opartego o karoserię czarnego volkswagena garbusa, zaparkowanego przy chodniku. Jego nalaną, okrągłą twarz oświetlała latarnia gazowa. Wydawało mi się, że wpatrywał się w okna naszego mieszkania. Wyciągnął z kieszeni papierosa, przygryzając go nieśpiesznie zębami. Przez moment zapałka oświetliła oblicze tego człowieka i ujrzałam grubą szramę na policzku i brodzie. Cofnęłam się gwałtownie, czując wyrzut adrenaliny do krwi. Ciało zesztywniało jak u nieboszczyka, a napięte do granic wytrzymałości mięśnie zaczęły drżeć.
— Kim jesteś?! — mamrotałam do siebie zmartwiałymi wargami.
Minęły kolejne minuty, zanim typ spod ciemnej gwiazdy odjechał.
W głowie wirowały mi tysiące myśli. Postanowiłam położyć się na sofie w salonie i przykryłam się wełnianym, szorstkim pledem. Wiedziałam, że i tak do rana nie zmrużę oka, ale wtedy będę mogła wyruszyć na poszukiwania. Wierciłam się na posłaniu, aż stare sprężyny skrzypiały. Targały mną emocje o sile oceanicznego sztormu. Przerażające wizje oplatały umysł niczym toksyczne pnącza, a złe przeczucia dźgały serce sprawiając ból jak ostrze mizerykordii. Momentami zapadałam w stan błogiej nieświadomości, by znów obudzić się w tym koszmarze, który śniłam na jawie. Wtem usłyszałam chrobotanie za drzwiami, jakby ktoś próbował otworzyć zamek. Pokój wypełniała szara poświata, ale jeszcze było przed świtem. Zerwałam się z posłania i ruszyłam w stronę drzwi wejściowych.
— Mamo! — usłyszałam ciche wołanie z korytarza.
— Aaron! — Otworzyłam drzwi i wpadliśmy sobie w ramiona.
Po naszych policzkach popłynęły łzy. Kilka miesięcy wcześniej mój syn wyprowadził się, gdy znalazł pokój na wynajem. Od tego momentu widywaliśmy się o wiele rzadziej. W obliczu wydarzeń rozgrywających się wokół jego odwiedziny nabierały szczególnego znaczenia.
— Nic ci nie jest?! — zapytałam, chwytając twarz Aarona w dłonie, by wyczytać z niej prawdę.
— Na szczęście nie! Ale aresztowali prawie wszystkich mężczyzn. Mają podobno wywieźć ich do różnych obozów!
— Jak udało ci się uratować?! — wydusiłam z siebie łamiącym się głosem.
— Ukryłam go w naszym domu — dobiegł mnie znajomy ciepły głos.
Książkę Irysowy letarg kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,