Witajcie w Zaborzu! Czy poznaliście już wszystkie tajemnice?
Kinga kończy toksyczne małżeństwo. Próbuje być silna i samodzielna. Niestety trudna przeszłość znowu wkrada się w jej życie. Wyjazd do pensjonatu Jesionowy Zakątek ma jej pomóc uporządkować niedokończone sprawy i odetchnąć od codziennych zmartwień.
Do Zaborza trafia też młody Niemiec, który pod wpływem opowieści swojej babki i odnalezionych w domu dokumentów usiłuje odszukać ślady swoich przodków.
Jakie sekrety skrywają tajemnicze dokumenty? Czy warto było poznać całą prawdę o swojej rodzinie?
Do lektury książki Magdaleny Wali Zanim zrozumiem. Splątane losy zaprasza Wydawnictwo Pascal. Tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania premierowego fragmentu książki:
Rozdział pierwszy
Kinga odebrała białą, niewinnie wyglądają cą kopertę i oddaliła się od okienka pocztowego. Nadawcą listu była kancelaria adwokacka usytuowana na drugim końcu Polski. Dziewczyna wpatrywała się w czarny nadruk i zastanawiała, co może oznaczać to pismo. Kłopoty? Jakiś pozew? Zawsze starała się postępować zgodnie z prawem, nie korzystała z pirackich programów i płaciła podatki na czas. Nie robiła niczego, co mogłoby wyjaśnić zainteresowanie olsztyńskich prawników. Nie powinno do niej zatem przyjść pisemko z natychmiastowym wezwaniem do zapłaty. Również żaden z jej znajomych nie pochodził z tamtych terenów. Miała też nadzieję, że to nie jakieś wezwanie do uregulowania długów byłego już męża. Chociaż ono pewnie nie przyszłoby z Olsztyna, taką przynajmniej miała nadzieję. Tymek był zdolny do różnych wyskoków, a jego działalność miała szeroki zasięg.
Tymon… Gdy Kinga za niego wychodziła, na szczęście wciąż miał pieniądze. Choć to nie one były istotne, ale skutki, które pociągał za sobą ten majątek. To właśnie z tego powodu ojciec namówił Tymka, aby zabezpieczył się przed „panną nikt” i spisał intercyzę. Kinga bez protestu podpisała podsunięte jej dokumenty, pewna, że skoro kochają się z narzeczonym, on nigdy nie wykorzysta ich przeciwko niej.
Przed ślubem nadal grzeszyła naiwnością, uważając, że uczucie, które ich łączy, przetrwa do grobowej deski. Rzeczywistość dość szybko skorygowała to wyobrażenie, lecząc dziewczynę z zaślepienia. Kinga mogłaby jeszcze tolerować lekkomyślność Tymka i jego przekonanie, że skoro ma pieniądze, to wszytko mu ujdzie na sucho. Gwoździem do trumny ich małżeństwa stała się najbanalniejsza i najbardziej oklepana z przyczyn. Zdrada.
Kinga wahała się przez kilka tygodni, ale ostatecznie postanowiła odejść. Nie była pewna, czy gdyby wcześniej zaszła w ciążę, zdecydowałaby się na taki krok. Według niej dziecko powinno się wychowywać w pełnej rodzinie. Prawdopodobnie zostałaby z Tymkiem dla dobra maleństwa, jednocześnie karząc się za wcześniejszą głupotę w doborze partnera. Ku jej ogromnej uldze ich ostatnia wspólnie spędzona noc nie okazała się brzemienna w skutki, co znacznie ułatwiło jej decyzję. Nigdy nie zapomni wyrazu twarzy Tymona, kiedy któregoś wieczoru po powrocie do domu zastał ją ze spakowanymi walizkami. Równie zaskoczony tym faktem był teść. Jako żona Kinga powinna się przecież nauczyć patrzeć przez palce na wyskoki męża i być wdzięczna za wszystko, co od niego dostaje.
− Odchodzisz?! Ty?! Coraz bardziej przypominasz kaszalota, powinnaś być zadowolona, że mimo to nadal chcę z tobą być – skomentował, kiedy dobitnie wytłumaczyła mu, dlaczego zdecydowała się odejść. Gdy sprawy nie szły po jego myśli, robił się złośliwy.
− Dlaczego nie od razu płetwala błękitnego? – zripostowała. Wlepił w nią zdziwione spojrzenie. – Jest większy – ulitowała się i podała wyjaśnienie. Po czym zatrzasnęła za sobą drzwi.
To jej niechęć do uzyskania preferowanej przez męża smuklejszej sylwetki stała się jedną z przyczyn, dla których Tymek wymienił ją na szczuplejszy i przede wszystkim młodszy model. I ostatecznym bodźcem kończącym ich małżeństwo. Kiedy udało jej się znaleźć prawnika, firma męża splajtowała, do czego doprowadziły nieumiejętne zarządzanie i nadmierna ufność wobec nieodpowiednich osób.
Zniecierpliwieni kontrahenci zażądali spłaty zobowiązań i stało się: nowo odkryte szczęście męża Kingi nie trwało długo. Kiedy pieniądze kochanka się rozpłynęły, szczuplutka Michasia natychmiast zniknęła i pozostawiła go nieutulonego w żalu po obu poważnych stratach. Kinga nie przejmowała się już rozpaczą męża, ponieważ machina rozwodowa została puszczona w ruch. Tymek z podkulonym ogonem wrócił do wściekłego tatusia, który sporo zainwestował w firmę syna.
− Może przynajmniej twój ojciec nie zażąda od ciebie spłaty zobowiązań – próbowała go odrobinę pocieszyć po pierwszej rozprawie rozwodowej.
Nie żywiła już do niego urazy. Jej miłość zaczęła się rozpływać wskutek wielu rozczarowań, natomiast ciągle bardzo go lubiła. Kiedy tego chciał, potrafił roztaczać wokół siebie chłopięcy urok, który kiedyś tak ją pociągał. Jednak to, co było urzekające w chłopaku, w codziennym życiu stało się przekleństwem.
Po dwóch latach małżeństwa Kinga zaczęła się obawiać, że Tymon pozostanie wiecznym chłopcem, a jej niezbędny był mężczyzna. Wtedy pomimo wciąż ciepłych uczuć zapragnęła uwolnić się od męża.
Zdała sobie sprawę, że Tymek nie jest w stanie jej uszczęśliwić. Owszem, wielokrotnie przyrzekał, że się zmieni, ale kończyło się na pustych obietnicach.
Niedługo potem dostarczył jej odpowiedniego pretekstu. Owszem, uroniła łzę albo nawet dwie, ale nie zamierzała ruszać ich małżeństwu z odsieczą.
W rezultacie spotkali się w sądzie. Tymon w odpowiedzi tylko rzucił jej ponure spojrzenie. Ich dom właśnie poszedł pod młotek i Tymek znowu wylądował na łasce tatusia. Obraził się też na nią nie tylko o rozwód, lecz też o to, że to jego wskazała jako winnego. Z początku Kinga chciała tylko odejść, ale kiedy nastąpiła katastrofa finansowa, adwokat uświadomił jej, że znajdujący się bez środków do życia były mąż może wystąpić do sądu o alimenty. Tymek raczej sam by na to nie wpadł, ale takie rozwiązanie mógł mu podsunąć któryś z życzliwych kolegów prawników. Albo nawet własny ojciec.
Powołała więc na świadka byłą asystentkę Tymka, która widywała to i owo, ponieważ Warzecha junior nigdy nie nauczył się znaczenia słowa „dyskrecja”. Świetnie był mu za to znany rzeczownik „ostentacja”, co odrobinę raziło Kingę jeszcze przed ślubem.
Po przeprowadzce do nowego domu, z dala od wpływu teścia, zamierzała podjąć próbę naprawy męża, jednak to on nauczył ją, że ludzka natura jest niezmienna. No, chyba że ktoś wręcz pożąda zmian, wtedy wszystko staje się możliwe. Podczas postępowania sądowego Kinga wykorzystała tę wadę Tymka i otrzymała rozwód z orzeczeniem o winie męża.
Wtedy właśnie błogosławiła przezorność teścia, dzięki której nie musiała odpowiadać za długi męża powstałe w trakcie trwania ich małżeństwa. Zresztą z czego miałaby je spłacić? Przecież, jak jej tłumaczył przed ślubem ojciec Tymka, nie posiadała niczego, co przedstawiałoby jakąkolwiek realną wartość.
Komornik najprawdopodobniej nie skonsultowałby swoich czynności z Warzechą seniorem, tylko zajął wszystko, co można spieniężyć. W tym część pensji, która co miesiąc spływała na jej konto. Kinga latami spłacałaby długi, nim udałoby się rozwikłać prawny galimatias. Po rozprawie, podczas której orzeczono ich rozwód, siedząc na kanapie z odzysku, pierwszy kieliszek przywiezionego jeszcze z Gruzji wina wychyliła za zdrowie teścia. Butelka wytrawnego trunku była zresztą jedyną wspólną rzeczą, którą wyniosła z domu byłego męża.
Od tamtej pory minęło pół roku. Co jakiś czas wciąż odbierała telefony od spanikowanego Tymka, który błagał o pożyczkę, ponieważ szanowny tatuś się na niego wypiął. Dzwonił, kiedy potrzebował jej pomocy, najczęściej w jakichś błahych sprawach.
Albo po prostu kiedy musiał się wygadać. A przynajmniej tak tłumaczył to w ich rozmowach. Głupia, nigdy nie nauczyła się odmawiać wystarczająco stanowczo. Nadal zbyt często ulegała prośbom byłego męża…
Właśnie położyła klucze na komodzie, kiedy zadzwonił. Zastanawiała się, czy jego telefon ma coś wspólnego z odebranym przez nią tego dnia listem, ale okazało się, że Tymek dzwoni z prośbą o pożyczkę. Kinga odetchnęła z ulgą, jednocześnie głośno zastanawiając się, dlaczego zawraca głowę właśnie jej, zamiast zwrócić się do ojca.
− To stary sknera. Nie chce mi pożyczyć nawet złotówki – żalił się Tymek. – Bądźże człowiekiem.
Kiedy ostatnio przeglądała się w lustrze, Kinga wciąż dostrzegała w nim odbicie żeńskiej wersji przedstawiciela gatunku homo sapiens. Może trochę obfitszego w kształty, niż kiedy jeszcze nosiła nazwisko Warzecha, ale pomimo insynuacji Tymka zdecydowanie nadal bardziej przypominała człowieka niż wyrzuconego na brzeg wieloryba. Na szczęście podczas ich trwającego niecałe dwa lata małżeństwa Kinga poznała niefrasobliwość Tymka na tyle, że nie dała mu się namówić na żadne pożyczki. Dzięki temu żyła w miarę wygodnie i nie musiała się zastanawiać, co następnego dnia włożyć do garnka. Nie groził jej głód, czyli jedyna rzecz, której tak naprawdę nie potrafiła znieść. Słowo „dieta” było dla niej synonimem dobrowolnego poddania się torturom.
− Przecież nie śpisz pod mostem, tylko w rodzinnej willi. Przyjął cię do domu z otwartymi ramionami…
− Ale mógłby mi dać trochę kasy – zazwyczaj brzmiała riposta eksmęża. – Do grobu jej przecież ze sobą nie weźmie.
Na szczęście przebywanie z Tymkiem pod jednym dachem zdołało nieco uodpornić ją na utyskiwania, toteż i tę próbę szantażu emocjonalnego puściła mimo uszu.
− Ile potrzebujesz?
Nie potrafiła pohamować ciekawości, więc w duchu sama wygłosiła sobie kazanie. Tymek na pewno odbierze to jako przejaw słabości i teraz dopiero zacznie ją nagabywać. Chociaż pozbycie się stówki byłoby niewielką ceną za święty spokój.
− Dziesięć…
− Złotych? – Z powodu takiej kwoty zawraca jej głowę? Przecież jego ojciec daje dużo wyższe napiwki… Nie sądziła, aby pożałował dychy jedynakowi.
Usłyszała, jak Tymek parska śmiechem. I już wiedziała, jak mocno się pomyliła.
− Tysięcy, skarbie. Co ja sobie kupię za dziesięć złotych? Nie starczy mi nawet na piwo…
Czy on sądzi, że Kinga śpi na pieniądzach? Ostatnie oszczędności zainwestowała w sprzęt, który pomoże jej rozwinąć własną działalność.
− Nie mam tyle – powiedziała i rozłączyła się.
Kiedy znów usłyszała dzwonek, a na wyświetlaczu ponownie pojawiło się imię eksmęża, wyłączyła telefon. Cały Tymon. Kiedy Kinga już zjadła makaron z naprędce przygotowanym sosem pieczarkowym, zainteresowała się zawartością odebranej na poczcie koperty.
Kilka razy obróciła biały prostokąt w palcach, ale pierwszy raz spotkała się z tą nazwą. Willan & Willan. Pewnie firma rodzinna. Rozerwała kopertę, nie chcąc odwlekać zapoznania się z jej zawartością. Pismo zostało jasno sformułowane. Była proszona o jak najszybszy kontakt w sprawie objęcia spadku.
Zdziwiona Kinga odłożyła kartkę na stolik i zamyśliła się. Spadek? W Olsztynie? Nikogo tam przecież nie zna, a sucho sformułowany list nie precyzował, po kim mogła go odziedziczyć. Nagle jej serce zabiło mocniej. Czyżby… Zaraz jednak parsknęła niewesołym śmiechem. W takim wypadku pewnie otrzymałaby jedynie długi do spłacenia. Jednak jeśli to była ta możliwość, tym szybciej musiała się nią zająć, aby zrzec się spadku. Nie po to uniknęła jednej finansowej katastrofy, aby wskutek niedopatrzenia władować się w kolejną. Niestety dochodziła już ósma wieczorem: nie zdąży wykonać telefonu do prawnika. Sprawa będzie musiała poczekać do poniedziałku.
Resztę wieczoru Kinga poświęciła na wertowanie stron internetowych w poszukiwaniu informacji na temat prawa spadkowego. Zaczęła czytać i poczuła na plecach zimne dreszcze, ponieważ mogła odziedziczyć wyłącznie długi, które w takim wypadku była zobowiązana spłacić. Z niejaką ulgą odnotowała, że istnieje możliwość odrzucenia spadku, co zamierzała uczynić. Pod warunkiem jednak, że zdąży. Doczytała, że oświadczenie należy złożyć w ciągu sześciu miesięcy od dnia otwarcia spadku lub ogłoszenia testamentu. Martwił ją jednak list przesłany na nazwisko Warzecha. Nie nosiła go od trochę ponad pół roku. Czy to znaczy, że było już za późno na odrzucenie niechcianego dziedzictwa?
Nie wiedziała przecież, kiedy zmarł spadkodawca. Dziwne było też to, że myśląc o śmierci osoby, która musiała być z nią w jakiś sposób związana, odczuwała nie smutek, ale lęk. Narastający strach, że jej układane z takim wysiłkiem życie może nagle rozsypać się w gruzy. Ponownie przez czyjąś lekkomyślność.
Z mocno bijącym sercem otworzyła kolejną witrynę i zagłębiła się w lekturze artykułu. Informacje w nim zawarte okazały się nieco bardziej optymistyczne. Mogła spróbować dowieść przed sądem, że dowiedziała się o spadku za późno, aby go odrzucić.
Jeśli jednak jej się to nie uda, będzie dziedziczyć z całym dobrodziejstwem inwentarza. Czyli do wysokości posiadanego przez spadkodawcę majątku. Nie zostanie zmuszona do spłaty reszty. W tym wypadku też rozpoznała niekorzystną dla siebie okoliczność. Komornik na poczet długów mógł zająć osobisty majątek Kingi, zmuszając ją do wyrównania straty na odziedziczonych aktywach. Zamknęła przeglądarkę i wydała z siebie potężne westchnienie. To rozwiązanie było dla niej jedynie odrobinę korzystniejsze. Tak czy inaczej, ten spadek oznaczał dla niej masę kłopotów. A ona nie mogła chować głowy w piasek niczym struś i czekać, aż problemy same się rozwiążą. Musiała zacząć działać jak najszybciej.
Trochę kusiło ją, aby zadzwonić do mamy, ale nie chciała jej niepokoić. Ostatnio przysporzyła jej zbyt wielu zmartwień. Swoją pulę wyczerpała na przynajmniej dziesięć lat. Uśmiechnęła się. Mama miała tendencję do zbytniego zamartwiania się. To źle, ale Kinga i tak po cichu cieszyła się z matczynej troski.
Wiedziała, że wynika ona z miłości, a tę ceniła sobie najbardziej. Szczere uczucie. Może właśnie dlatego młoda kobieta pozwoliła umrzeć swojemu małżeństwu, kiedy zyskała pewność, że Tymek przestał ją kochać.
O ile kiedykolwiek darzył ją tym uczuciem.
Książkę kupić można w popularnych księgarniach internetowych: