To pewnie nic istotnego. "Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945"

Data: 2021-08-18 08:50:42 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Florentyna i Konstanty Zabierzyńscy dopiero co poznali, czym jest wolność i jak to jest mieszkać w niepodległej ojczyźnie, a już nad ich głowami zbierają się czarne chmury zapowiadające kolejną wojnę.

W dodatku cztery dorastające córki przyprawiają rodziców o coraz większy ból głowy. Najstarsza Wiktoria idzie co prawda w ślady matki i wraz z mężem zamieszkuje w pobliskim majątku, lecz bliźniaczki, Maria i Zofia, postanawiają zawojować wielki świat. Zofia wyjeżdża z dużo starszym mężem na wschód Polski, skąd w czasie pogromu wołyńskiego w 1943 roku cudem uchodzi z życiem. Marysia dla odmiany poznaje smak zakazanej miłości, zakochując się w niemieckim gestapowcu. I gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, najmłodsza, rozpieszczona Wanda jako swego oblubieńca przedstawia zapiekłego komunistę, który zaczyna niebezpiecznie drążyć rodzinną przeszłość.

Czy w tych okolicznościach rodzina jest w stanie się porozumieć, zaufać sobie i nadal się kochać? Jak poradzić sobie z powojennymi bliznami i odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Czy konflikty zniweczą miłość i wzajemne oddanie? Czy Zabierzyścy przetrwają, meandrując w labiryncie najtrudniejszych emocji wywołanych wojenną zawieruchą?

Obrazek w treści To pewnie nic istotnego. "Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945" [jpg]

Do lektury najnowszej książki Niny Majewskiej-Brown Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945 zaprasza Wydawnictwo Bellona. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania kolejnej części premierowego fragmentu:

I choć w naszym domu mięso, w tym ulubiona dziczyzna teścia, pojawiały się na stole, to zwykli chłopi w tamtym czasie raczej mięsa nie jedli. Jednodaniowe posiłki przygotowywano według wynikającej z ubóstwa zasady, że „Chłop je mięso, kiedy kura chora albo on chory”, a na stołach gościły cienkie barszcze, polewki i zalewajki na bazie suchego chleba oraz tak zwane breje, czyli cienkie zupy z mąki i kaszy, i w cenie było wszystko, co dało się zebrać na łąkach i w lasach: wszelkie grzyby, szczaw i jagody. Powszechnością, nie tylko wiejską, stawało się jedzenie młodych pokrzyw czy też lebiody. Jeśli uzmysłowić sobie, że polski chłop w latach dwudziestych zjadał statystycznie zaledwie dziesięć kilogramów mięsa w roku, da to obraz nędzy, w jakiej tkwili ci ludzie.

Chłopi to, co udało im się wyprodukować: jaja, drób, zboże, sprzedawali, bo uprawianie roli też wymaga pieniędzy.

Rozmiary katastrofy w dobitny sposób uświadomiła mi podarowana przez Konstantego książka Pamiętniki chłopów, bo choć my dbaliśmy i dbamy o naszych pracowników jak możemy, wiemy, że nie każdy ma takie same możliwości i że zwłaszcza za Wisłą sytuacja w czworakach była bardziej niż dramatyczna.

Nie pojmuję, dlaczego wszechwiedząca teściowa nie dostrzega tego wszystkiego, co się dzieje wokół nas? To, że mieszkamy w dworku, mamy dość spory majątek, który jest w stanie wykarmić nas i ludzi z czworaków, nie powinno znieczulać nas na los innych ani skłaniać do szastania pieniędzmi!

Ta kobieta zdaje się żyć w bańce mydlanej, chroniona przez teścia, który o kłopotach woli rozmawiać z synem niż z małżonką, a główną jej troską jest zakup modnej sukni czy kolejnych zbędnych bibelotów do domu i zorganizowanie spotkania towarzyskiego, żeby mogła się pochwalić nowymi kurzołapami, jak mawia Klara.

Lata dwudzieste nie przyniosły wypatrywanej z niecierpliwością poprawy sytuacji. Dopiero gdy Władysław Grabski, minister skarbu w latach 1919–1920 oraz w 1923 roku, premier Rzeczpospolitej od czerwca do lipca roku 1920 oraz w latach 1923–1925, wraz z Eugeniuszem Kwiatkowskim, ministrem przemysłu i handlu w latach 1926–1930, zaczęli odważniej wprowadzać reformy, zapaliło się światełko optymizmu.

Doskonale pamiętam, co się działo ponad dziesięć lat temu, i to odbiera mi spokój do dziś; od czasu do czasu rodzi się we mnie panika, że tamto, nie daj Boże, może się powtórzyć.

Kurs dolara rósł do coraz bardziej niepokojącego do poziomu 17 tysięcy marek polskich, a po zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 roku osiągnął kuriozalną kwotę 33 tysięcy marek. Oczywiście dodruk pieniędzy nie zdał się na nic, pogłębiał tylko zapaść i sprawił, że w moim pugilaresie pojawiły się banknoty o nominale 10 milionów marek polskich! To był dla nas wszystkich ogromny szok.

Nie wiem, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby nie duet tych wizjonerów*. Cieszyłam się z tego, co mamy, i żyłam z dnia na dzień. Nie zastanawiam się też, co by było, gdyby Grabski porozumiał się ostatecznie z Wincentym Witosem i nie zrezygnował ze stanowiska. Wychodzę z założenia, że jeśli nie mam na coś wpływu, nie roztrząsam tego nadmiernie. Inna sprawa, że te rzeczy niestety zazwyczaj mają wpływ na mnie i na naszą rodzinę.

Dość się naczytałam pełnych pretensji albo też nadziei artykułów w gazetach, po których nie potrafiłam spać spokojnie, by teraz toczyć walkę z teściową, która nie ma pojęcia, jak trudno jest utrzymać dotychczasowy status i wygodny poziom życia.

– Czy ty mnie słuchasz? – Teściowa wyrywa mnie z zamyślenia.

– Proszę?

– Mówię do ciebie i mówię, a ty nic! To bardzo niegrzeczne. Ja swoje dzieci wychowałam…

– Tak, tak, wiem. Przepraszam, zamyśliłam się.

– Dobre sobie. A nad czym niby tak dumasz?

– A tak się tylko zastanawiam…

– Ach, daj spokój! – Macha lekceważąco ręką, jakby moje przemyślenia nie były nic warte. – To pewnie nic istotnego. Lepiej powiedz, co myślisz o tym, żeby zapoznać Wiktorię z synem Sobiepolskich. Mają kamienicę…

– Mamo, przecież ona ma dopiero siedemnaście lat!

– I co z tego? Ja w jej wieku miałam już narzeczonego. A powiem ci, jeśli mam być szczera, że najładniejsza nie jest.

I mówi to kobieta o Wiki, która wygląda jak zdarta z niej skóra! Jest jak dwie krople wody podobna do matki Konstantego i gdy siedzimy razem przy stole, dziewczynki z babcią wyglądają jak jeden organizm na różnych etapach rozwoju!

– Przecież wszystkie są do mamy bardzo podobne! – Irytuję się i puszczają mi nerwy, najchętniej zdzieliłabym ją przez głowę książką kucharską, którą przeglądam.

– Wypraszam sobie, ja nigdy nie byłam takim sowizdrzałem! Mam wrodzone grację i klasę, poza…

– Matka, co ty pleciesz?! – Teść z rumorem odsuwa krzesło, podchodzi do Seweryny, nachyla się i mówi dobitnie jak do dziecka: – Flora ma rację, moje wnusie są podobne do ciebie! To najśliczniejsze dziewczęta i nie pozwolę powiedzieć na nie złego słowa! Rozumiesz?

Pierwszy raz widzę go tak rozeźlonego i w duszy aż rechoczę, że oto niespodziewanie czułą Żabcię i Króliczka zastąpiła Matka! Swoją drogą, nieodmiennie się zastanawiam, co też skłoniło teścia, żeby związać się z taką kobietą. A może teściowa z uroczej panienki przepoczwarzyła się w zrzędę dopiero po ślubie? Nie sposób dojść, co wydarzyło się w jej życiu, że tak zgorzkniała. Co więcej, dlaczego miała tak podłą relację z własną matką? Czy jako córka ją rozczarowała? A jeśli tak było, może teraz ten żal przelewa na nas?

– A czy ja coś złego powiedziałam? Zawsze mówiłam, co myślę, i nie zamierzam tego zmieniać! Tak mi dopomóż, Boże Przenajświętszy w Trójcy jedyny! – Seweryna odruchowo się prostuje, chwyta za hebanowy krzyżyk i wyprę– żona wbija plecy w oparcie krzesła.

– To może najwyższy czas zastanowić się nad tym, co się mówi! – Teść się nie poddaje. – Trzeba ponosić odpowiedzialność za słowa.

– Ależ Hipolicie!

– Hipolicie, Hipolicie... proszę, żebyś powstrzymała się od takich komentarzy. A co do Wiktorii, to na moje oko za chwilę nie będzie mogła opędzić się od kawalerów, więc chociaż tym możesz przestać się zamartwiać.

– Ale ja chciałam, dla jej dobra…

– To bądź tak miła i dla jej dobra nie proponuj takich rzeczy. Zresztą z tego, co się orientuję, syn Sobiepolskich jest grubo po trzydziestce, a ich majątek w ruinie. Więc jeśli zależy ci na dobrostanie naszej wnuczki, radzę się porozglądać w innych kręgach, skoro już musisz kłopotać swoją siwą głowę.

Wiktoria wyrosła na śliczną, smukłą pannę, która niebawem kończy szkołę i na dobre wraca z podpoznańskiej pensji Sióstr Sacré Cœur*, gdzie uczą się jeszcze Zosia z Marysią. Najmłodsza, słabowita Wandzia, jest z nami w domu i pod czujnym okiem guwernantki przygotowuje się do dorosłego życia. Myślę, że nie jest i nigdy nie będzie gotowa do podjęcia pracy, ale jako pani domu, zwłaszcza bogatego, sprawdzi się znakomicie. Co nie znaczy, że trzy starsze córki mają pracować! Mają być ozdobami i duchami dobrych, najlepiej zamożnych domów z tradycjami, a staranne wykształcenie ma tylko ułatwić znalezienie odpowiednich partii.

Bardzo ubolewam nad tym, że Wandeczka urodziła się taka słaba. Gdybym dokładnie wiedziała, kiedy zaszłam w ciążę, byłabym w stanie ocenić, czy aby na pewno nosiłam ją pod sercem dziewięć miesięcy. Doktor Zakrzewski, gdy pierwszy raz oglądał noworodka, cmokał nad małą zaniepokojony i bezskutecznie starał się nas pocieszyć, że nawet takie kruszyny w sprzyjających okolicznościach, a my możemy takie dziecku zapewnić, rozwijają się normalnie. Owo „normalnie” mnie przeraziło, nawet sparaliżowało. Bo stało w opozycji do „nienormalnie”, czyli w przypadku dziecka należało powiązać to z upośledzeniem, niedorozwojem albo kalectwem, a na to nie byłam gotowa. Nie wiem zresztą, która matka była gotowa, ale ja z pewnością nie.

Może przez to chuchaliśmy na najmłodszą z córek, dogadzaliśmy i ustępowaliśmy Wandzie najbardziej i we wszystkim, bojąc się, że nadmierne emocje mogłyby wywołać niepotrzebną burzę w jej delikatnym organizmie. A każde rozchwianie mogło zakończyć się gorączką, którą córka łapała co rusz, i to nie wiedzieć, z czego. W dodatku odkryliśmy z przerażeniem, że jest uczulona na mleko, surowe warzywa i niektóre owoce, po których ma bolesne rozstroje żołądkowe. Przy niej bliźniaczki i Wiktoria były niedoścignionymi okazami zdrowia, bo tylko sporadycznie się przeziębiały.

– A jak mówię, że kiedyś żyło się lepiej, to tak było! – Teściowa unosi brwi, jednocześnie marszcząc czoło.

– Ty znowu swoje! Co też za pomysły nam tu przedstawiasz?! – Teść najwyraźniej zamierza zrejterować z salonu, by zakończyć dyskusję, w której za słuszne uznawane są tylko argumenty żony.

– Wychodzisz? – Seweryna spogląda na męża z pogardą. – Oczywiście, jak tylko braknie ci argumentów, to zwyczajnie uciekasz! – piekli się. – Może jednak wysłuchasz, co mam do powiedzenia?

– Kochanie, nie chce mi się spierać.

– Wiesz, że taką postawą mnie lekceważysz?!

– Nie miałbym odwagi! – Pokonany ponownie opada na krzesło i niechętnie popatruje na żonę, zapewne zastanawiając się, z czym będzie mu dane się zmierzyć. – W takim razie słucham cię uważnie, moja droga.

– I bardzo dobrze. Chciałam powiedzieć, że te zmiany koło katedry wołają o pomstę do nieba i trzeba coś z tym zrobić. – Chwyta gazetę i macha nią ostentacyjnie. – Jak tak dalej pójdzie, to gotowi zburzyć wszystko w mieście i na miejscu starego i dobrego wybudować takie dziadostwo jak te nowe mosty. Czy ty masz pojęcie, ile to musiało kosztować? Majątek!

Książkę Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945 kupić można w popularnych księgarniach:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945
Nina Majewska-Brown6
Okładka książki - Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945

Florentyna i Konstanty Zabierzyńscy dopiero co poznali, czym jest wolność i jak to jest mieszkać w niepodległej ojczyźnie, a już nad ich głowami zbierają...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Klubowe dziewczyny 2
Ewa Hansen ;
Klubowe dziewczyny 2
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje