Florentyna i Konstanty Zabierzyńscy dopiero co poznali, czym jest wolność i jak to jest mieszkać w niepodległej ojczyźnie, a już nad ich głowami zbierają się czarne chmury zapowiadające kolejną wojnę.
W dodatku cztery dorastające córki przyprawiają rodziców o coraz większy ból głowy. Najstarsza Wiktoria idzie co prawda w ślady matki i wraz z mężem zamieszkuje w pobliskim majątku, lecz bliźniaczki, Maria i Zofia, postanawiają zawojować wielki świat. Zofia wyjeżdża z dużo starszym mężem na wschód Polski, skąd w czasie pogromu wołyńskiego w 1943 roku cudem uchodzi z życiem. Marysia dla odmiany poznaje smak zakazanej miłości, zakochując się w niemieckim gestapowcu. I gdy wydaje się, że już gorzej być nie może, najmłodsza, rozpieszczona Wanda jako swego oblubieńca przedstawia zapiekłego komunistę, który zaczyna niebezpiecznie drążyć rodzinną przeszłość.
Czy w tych okolicznościach rodzina jest w stanie się porozumieć, zaufać sobie i nadal się kochać? Jak poradzić sobie z powojennymi bliznami i odnaleźć się w nowej rzeczywistości? Czy konflikty zniweczą miłość i wzajemne oddanie? Czy Zabierzyścy przetrwają, meandrując w labiryncie najtrudniejszych emocji wywołanych wojenną zawieruchą?
Do lektury najnowszej książki Niny Majewskiej-Brown Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945 zaprasza Wydawnictwo Bellona. Ostatnio mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści, tymczasem już teraz zachęcamy do przeczytania kolejnej części premierowego fragmentu:
I choć w naszym domu mięso, w tym ulubiona dziczyzna teścia, pojawiały się na stole, to zwykli chłopi w tamtym czasie raczej mięsa nie jedli. Jednodaniowe posiłki przygotowywano według wynikającej z ubóstwa zasady, że „Chłop je mięso, kiedy kura chora albo on chory”, a na stołach gościły cienkie barszcze, polewki i zalewajki na bazie suchego chleba oraz tak zwane breje, czyli cienkie zupy z mąki i kaszy, i w cenie było wszystko, co dało się zebrać na łąkach i w lasach: wszelkie grzyby, szczaw i jagody. Powszechnością, nie tylko wiejską, stawało się jedzenie młodych pokrzyw czy też lebiody. Jeśli uzmysłowić sobie, że polski chłop w latach dwudziestych zjadał statystycznie zaledwie dziesięć kilogramów mięsa w roku, da to obraz nędzy, w jakiej tkwili ci ludzie.
Chłopi to, co udało im się wyprodukować: jaja, drób, zboże, sprzedawali, bo uprawianie roli też wymaga pieniędzy.
Rozmiary katastrofy w dobitny sposób uświadomiła mi podarowana przez Konstantego książka Pamiętniki chłopów, bo choć my dbaliśmy i dbamy o naszych pracowników jak możemy, wiemy, że nie każdy ma takie same możliwości i że zwłaszcza za Wisłą sytuacja w czworakach była bardziej niż dramatyczna.
Nie pojmuję, dlaczego wszechwiedząca teściowa nie dostrzega tego wszystkiego, co się dzieje wokół nas? To, że mieszkamy w dworku, mamy dość spory majątek, który jest w stanie wykarmić nas i ludzi z czworaków, nie powinno znieczulać nas na los innych ani skłaniać do szastania pieniędzmi!
Ta kobieta zdaje się żyć w bańce mydlanej, chroniona przez teścia, który o kłopotach woli rozmawiać z synem niż z małżonką, a główną jej troską jest zakup modnej sukni czy kolejnych zbędnych bibelotów do domu i zorganizowanie spotkania towarzyskiego, żeby mogła się pochwalić nowymi kurzołapami, jak mawia Klara.
Lata dwudzieste nie przyniosły wypatrywanej z niecierpliwością poprawy sytuacji. Dopiero gdy Władysław Grabski, minister skarbu w latach 1919–1920 oraz w 1923 roku, premier Rzeczpospolitej od czerwca do lipca roku 1920 oraz w latach 1923–1925, wraz z Eugeniuszem Kwiatkowskim, ministrem przemysłu i handlu w latach 1926–1930, zaczęli odważniej wprowadzać reformy, zapaliło się światełko optymizmu.
Doskonale pamiętam, co się działo ponad dziesięć lat temu, i to odbiera mi spokój do dziś; od czasu do czasu rodzi się we mnie panika, że tamto, nie daj Boże, może się powtórzyć.
Kurs dolara rósł do coraz bardziej niepokojącego do poziomu 17 tysięcy marek polskich, a po zabójstwie prezydenta Gabriela Narutowicza 16 grudnia 1922 roku osiągnął kuriozalną kwotę 33 tysięcy marek. Oczywiście dodruk pieniędzy nie zdał się na nic, pogłębiał tylko zapaść i sprawił, że w moim pugilaresie pojawiły się banknoty o nominale 10 milionów marek polskich! To był dla nas wszystkich ogromny szok.
Nie wiem, jak potoczyłyby się nasze losy, gdyby nie duet tych wizjonerów*. Cieszyłam się z tego, co mamy, i żyłam z dnia na dzień. Nie zastanawiam się też, co by było, gdyby Grabski porozumiał się ostatecznie z Wincentym Witosem i nie zrezygnował ze stanowiska. Wychodzę z założenia, że jeśli nie mam na coś wpływu, nie roztrząsam tego nadmiernie. Inna sprawa, że te rzeczy niestety zazwyczaj mają wpływ na mnie i na naszą rodzinę.
Dość się naczytałam pełnych pretensji albo też nadziei artykułów w gazetach, po których nie potrafiłam spać spokojnie, by teraz toczyć walkę z teściową, która nie ma pojęcia, jak trudno jest utrzymać dotychczasowy status i wygodny poziom życia.
– Czy ty mnie słuchasz? – Teściowa wyrywa mnie z zamyślenia.
– Proszę?
– Mówię do ciebie i mówię, a ty nic! To bardzo niegrzeczne. Ja swoje dzieci wychowałam…
– Tak, tak, wiem. Przepraszam, zamyśliłam się.
– Dobre sobie. A nad czym niby tak dumasz?
– A tak się tylko zastanawiam…
– Ach, daj spokój! – Macha lekceważąco ręką, jakby moje przemyślenia nie były nic warte. – To pewnie nic istotnego. Lepiej powiedz, co myślisz o tym, żeby zapoznać Wiktorię z synem Sobiepolskich. Mają kamienicę…
– Mamo, przecież ona ma dopiero siedemnaście lat!
– I co z tego? Ja w jej wieku miałam już narzeczonego. A powiem ci, jeśli mam być szczera, że najładniejsza nie jest.
I mówi to kobieta o Wiki, która wygląda jak zdarta z niej skóra! Jest jak dwie krople wody podobna do matki Konstantego i gdy siedzimy razem przy stole, dziewczynki z babcią wyglądają jak jeden organizm na różnych etapach rozwoju!
– Przecież wszystkie są do mamy bardzo podobne! – Irytuję się i puszczają mi nerwy, najchętniej zdzieliłabym ją przez głowę książką kucharską, którą przeglądam.
– Wypraszam sobie, ja nigdy nie byłam takim sowizdrzałem! Mam wrodzone grację i klasę, poza…
– Matka, co ty pleciesz?! – Teść z rumorem odsuwa krzesło, podchodzi do Seweryny, nachyla się i mówi dobitnie jak do dziecka: – Flora ma rację, moje wnusie są podobne do ciebie! To najśliczniejsze dziewczęta i nie pozwolę powiedzieć na nie złego słowa! Rozumiesz?
Pierwszy raz widzę go tak rozeźlonego i w duszy aż rechoczę, że oto niespodziewanie czułą Żabcię i Króliczka zastąpiła Matka! Swoją drogą, nieodmiennie się zastanawiam, co też skłoniło teścia, żeby związać się z taką kobietą. A może teściowa z uroczej panienki przepoczwarzyła się w zrzędę dopiero po ślubie? Nie sposób dojść, co wydarzyło się w jej życiu, że tak zgorzkniała. Co więcej, dlaczego miała tak podłą relację z własną matką? Czy jako córka ją rozczarowała? A jeśli tak było, może teraz ten żal przelewa na nas?
– A czy ja coś złego powiedziałam? Zawsze mówiłam, co myślę, i nie zamierzam tego zmieniać! Tak mi dopomóż, Boże Przenajświętszy w Trójcy jedyny! – Seweryna odruchowo się prostuje, chwyta za hebanowy krzyżyk i wyprę– żona wbija plecy w oparcie krzesła.
– To może najwyższy czas zastanowić się nad tym, co się mówi! – Teść się nie poddaje. – Trzeba ponosić odpowiedzialność za słowa.
– Ależ Hipolicie!
– Hipolicie, Hipolicie... proszę, żebyś powstrzymała się od takich komentarzy. A co do Wiktorii, to na moje oko za chwilę nie będzie mogła opędzić się od kawalerów, więc chociaż tym możesz przestać się zamartwiać.
– Ale ja chciałam, dla jej dobra…
– To bądź tak miła i dla jej dobra nie proponuj takich rzeczy. Zresztą z tego, co się orientuję, syn Sobiepolskich jest grubo po trzydziestce, a ich majątek w ruinie. Więc jeśli zależy ci na dobrostanie naszej wnuczki, radzę się porozglądać w innych kręgach, skoro już musisz kłopotać swoją siwą głowę.
Wiktoria wyrosła na śliczną, smukłą pannę, która niebawem kończy szkołę i na dobre wraca z podpoznańskiej pensji Sióstr Sacré Cœur*, gdzie uczą się jeszcze Zosia z Marysią. Najmłodsza, słabowita Wandzia, jest z nami w domu i pod czujnym okiem guwernantki przygotowuje się do dorosłego życia. Myślę, że nie jest i nigdy nie będzie gotowa do podjęcia pracy, ale jako pani domu, zwłaszcza bogatego, sprawdzi się znakomicie. Co nie znaczy, że trzy starsze córki mają pracować! Mają być ozdobami i duchami dobrych, najlepiej zamożnych domów z tradycjami, a staranne wykształcenie ma tylko ułatwić znalezienie odpowiednich partii.
Bardzo ubolewam nad tym, że Wandeczka urodziła się taka słaba. Gdybym dokładnie wiedziała, kiedy zaszłam w ciążę, byłabym w stanie ocenić, czy aby na pewno nosiłam ją pod sercem dziewięć miesięcy. Doktor Zakrzewski, gdy pierwszy raz oglądał noworodka, cmokał nad małą zaniepokojony i bezskutecznie starał się nas pocieszyć, że nawet takie kruszyny w sprzyjających okolicznościach, a my możemy takie dziecku zapewnić, rozwijają się normalnie. Owo „normalnie” mnie przeraziło, nawet sparaliżowało. Bo stało w opozycji do „nienormalnie”, czyli w przypadku dziecka należało powiązać to z upośledzeniem, niedorozwojem albo kalectwem, a na to nie byłam gotowa. Nie wiem zresztą, która matka była gotowa, ale ja z pewnością nie.
Może przez to chuchaliśmy na najmłodszą z córek, dogadzaliśmy i ustępowaliśmy Wandzie najbardziej i we wszystkim, bojąc się, że nadmierne emocje mogłyby wywołać niepotrzebną burzę w jej delikatnym organizmie. A każde rozchwianie mogło zakończyć się gorączką, którą córka łapała co rusz, i to nie wiedzieć, z czego. W dodatku odkryliśmy z przerażeniem, że jest uczulona na mleko, surowe warzywa i niektóre owoce, po których ma bolesne rozstroje żołądkowe. Przy niej bliźniaczki i Wiktoria były niedoścignionymi okazami zdrowia, bo tylko sporadycznie się przeziębiały.
– A jak mówię, że kiedyś żyło się lepiej, to tak było! – Teściowa unosi brwi, jednocześnie marszcząc czoło.
– Ty znowu swoje! Co też za pomysły nam tu przedstawiasz?! – Teść najwyraźniej zamierza zrejterować z salonu, by zakończyć dyskusję, w której za słuszne uznawane są tylko argumenty żony.
– Wychodzisz? – Seweryna spogląda na męża z pogardą. – Oczywiście, jak tylko braknie ci argumentów, to zwyczajnie uciekasz! – piekli się. – Może jednak wysłuchasz, co mam do powiedzenia?
– Kochanie, nie chce mi się spierać.
– Wiesz, że taką postawą mnie lekceważysz?!
– Nie miałbym odwagi! – Pokonany ponownie opada na krzesło i niechętnie popatruje na żonę, zapewne zastanawiając się, z czym będzie mu dane się zmierzyć. – W takim razie słucham cię uważnie, moja droga.
– I bardzo dobrze. Chciałam powiedzieć, że te zmiany koło katedry wołają o pomstę do nieba i trzeba coś z tym zrobić. – Chwyta gazetę i macha nią ostentacyjnie. – Jak tak dalej pójdzie, to gotowi zburzyć wszystko w mieście i na miejscu starego i dobrego wybudować takie dziadostwo jak te nowe mosty. Czy ty masz pojęcie, ile to musiało kosztować? Majątek!
Książkę Zakładnicy wolności. Cztery siostry 1925-1945 kupić można w popularnych księgarniach: