Jedno jest pewne. Wojna sprawia, że mocniej czuje się życie. I daje nam przekonanie, że jesteśmy wyjątkowi. Nie uwierzę, jeśli któryś z moich kolegów zaprzeczy. Szkoda tylko, że płaci się za to taką cenę.
Zawód reportera wojennego wciąż pozostaje domeną mężczyzn. Mało jest kobiet, które pokazują wojnę na pierwszej linii frontu. Ćpuny wojny to opowieść polskiej reporterki, która przedstawia życie codzienne kobiety korespondenta wojennego bez upiększeń i kompromisów: pęd na lotnisko, łapanie najlepszych połączeń. Szybko, szybciej. Ostrzał, ucieczka, adrenalina. Lajf, zsyłanie materiałów, kolejny lajf, znowu ostrzał. A także brutalna prawda o tym, co dzieje się po powrocie do domu.
Wojtacha pisze mocno, dosadnie, szczerze. Często ujawnia to, co w ludziach – także w niej samej – niepiękne. Potrafi walnąć prosto z mostu. Zakląć. Jej narracja jest obrazowa. Bywa – naturalistyczna do bólu, chwilę później odbiegając daleko w stronę niemalże poetyckości opisu.
- recenzja książki Ćpuny wojny
Do lektury publikacji Anny Wojtachy zaprasza Wydawnictwo Bellona. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Ćpuny wojny. Dziś czas na kolejną odsłonę tej opowieści:
„Interesuje mnie człowiek w sytuacji ekstremalnej”
Włodzimierz Wysocki
Gorący wiatr podrywa tumany kurzu i chłoszcze nim moją twarz. Drobinki piasku dostają mi się do ust i oczu. Zakrywam się kapturem. Pogoda w Afganistanie potrafi być koszmarnie kapryśna. Wtedy jeszcze nie wiem, że zaraz po powrocie do kraju wyjadę znowu. Do Iraku. Wrócę stamtąd w Wigilię wieczorem. Ulice Warszawy będą opustoszałe, a w rozświetlonych oknach zamigoczą lampki zawieszone na choinkach. Wracając do domu, z brudnym plecakiem przewieszonym przez jedno ramię i kamizelką kuloodporną przez drugie, będę zaglądać w te okna i odnajdę w końcu swoje, ale puste. Bez światła. W lodówce będzie tylko zeschnięty żółty ser, więc zjem na kolację MRE, czyli meal ready to eat, wojskową rację, którą żołnierze zabierają ze sobą w teren. Nie wiem, czy już wtedy zaczęło do mnie docierać, że ta praca to nie tylko praca, lecz także uzależnienie, za które płaci się właśnie taką cenę. Pamiętam, że zadzwoniłam wtedy do taty, który był rozżalony faktem, że nie ma mnie w domu na Boże Narodzenie. To miał być dopiero początek mojego niebywania na świętach, uroczystościach rodzinnych czy zapominania o urodzinach bliskich. Z moimi kolegami było podonie. Rozpadały nam się związki i małżeństwa, a znajomi często mieli nas dosyć, bo po trzeciej szklance whisky mówiliśmy już tylko o wojnie. Najlepiej więc bawiliśmy się we własnym towarzystwie, w którym swobodnie mogliśmy opowiadać o przeżyciach, bez ryzyka, że ktoś powie: „O Jezu, naprawdę?”. Mieliśmy też swoje pożegnanie: „Do zobaczenia w dupie świata”. Wymyślił to chyba Michał Jankowski, operator Piotra Góreckiego, na jednym z wyjazdów. Misiek był naszym naczelnym rozbawiaczem. Celnie i szybko oceniał sytuację i chyba nigdy nie był w złym humorze. Miał potarganą czuprynę i nieprawdopodobnie długie nogi. Dźwigał na ramieniu kamerę. Zawsze mówił do mnie „słoneczko”, co rozbrajało mnie nawet w najgorsze dni. Gdy przychodził czas wyjazdu, wiedziałam, że zobaczę Misia na lotnisku. Kiedy tylko odnajdowaliśmy się wzrokiem, szeroko otwierał ramiona i mówił: „Słoneczko, dobrze, że ty też jedziesz, bo sam z tymi wariatami nie dałbym rady”. Do wariatów zaliczali się Piotrek Górecki i Paweł Rolak. We trójkę stanowili ekipę TVP do – jak mawiałam – zadań śmiertelnie poważnych. Paweł miał najwięcej doświadczenia na wojnie. To on z Waldkiem Milewiczem jeździł na Bałkany, do Czeczenii czy Afganistanu. Nasze losy, poza wojną, skrzyżowały się na kilka lat. Byliśmy parą. Potem jednak się rozstaliśmy. Przetrwała nasza przyjaźń. Wiem, że zawsze mogę na niego liczyć. W każdej sprawie. „Roli”, jak o Pawle mówimy, jest spokojny i opanowany. Zasłynął przeprawą przez zbombardowany most w byłej Jugosławii. Poprowadził samochód przez przęsła, beztrosko trzymając w ustach papierosa. W dole pieniła się rzeka. Potem na trzęsących się nogach przeszli przez te ruiny Waldek i operator kamery. Kiedy pytaliśmy o to Pawła, mówił tylko: „Drugi raz bym tego nie zrobił”. Zazdroszczę mu tego spokoju i stawiam za przykład Piotrowi, który jest wybuchowy i czasami się na nas obraża, a my za cholerę nie wiemy o co. Najczęściej to ja muszę łagodzić sytuację, bo – jak zgodnie orzekli koledzy – mam na niego dobry wpływ. Nie wiem, czy faktycznie mam na Piotra, którego nazywamy po prostu Góreckim, dobry wpływ, ale jedno jest pewne – Piotrek ma do mnie słabość. Więcej – przyjaźnimy się. Pewnie dlatego potrafimy się tak mocno pokłócić. Macha wtedy rękoma i w specyficzny sposób ściąga brwi, tak że robią się bardziej wydatne, a całe jego czoło pokrywa się zmarszczkami. Trzaskają drzwi i obiecujemy sobie, że już nigdy, ale to naprawdę nigdy nie będziemy ze sobą rozmawiać. Po paru godzinach któreś jednak mięknie. Piotr przytula mnie na zgodę i do ucha, przez zaciśnięte zęby, mówi: „Jesteś paskudztwo”. Ja odwzajemniam się tym samym i jest po awanturze. Nie potrafimy się na siebie gniewać. Z Misiem czy Mariuszem nigdy się nie pokłóciłam. Wolimy błaznować, wszystko obracając w żart.
Na naszym spotkaniu ze studentami zajęte są wszystkie miejsca. Czuję się trochę jak egzotyczne zwierzę. Zerkam na Piotra i widzę, że z nim chyba jest tak samo. Opowiadamy o specyfice naszej pracy, o tym, jak przygotować się do wyjazdu na wojnę, co ze sobą zabrać. Dziesiątki par oczu wpatrują się w nas, świdrują spojrzeniem. Z sali pada pytanie.
– Co jest najtrudniejsze w tym zawodzie? – Chłopak z krótkimi czarnymi włosami mocno stawia akcent na „najtrudniejsze”.
Patrzymy z Piotrem na siebie. Co mu odpowiedzieć? Może to, przebiega mi przez myśl, że cały czas jest się w gotowości, na walizkach, jak grupa szturmowa? A może to, że tak ciężko ułożyć sobie życie? Ile razy słyszeliśmy, siedząc gdzieś w rozwalającym się hotelu, o kolejnym małżeństwie, które trafił szlag? Jak często na wyjazdach dochodziło do zdrad? Jak często nie mieliśmy do kogo wracać, bo kolejny przedłużony pobyt na kolejnej wojnie stawał się dla tej czy tego, którzy czekali, nie do zniesienia? A może to, że wojny trwały także w Boże Narodzenie, Wielkanoc i urodziny dzieci, które nie mogły zrozumieć, dlaczego tatę czy mamę widać na ekranie telewizora, ale od tak dawna nie w domu?
Piotr chrząka, co oznacza, że zbiera myśli. Ja drepczę w miejscu, a moje usta lekko się zaciskają. Oni tego nie wiedzą, ale robię tak, kiedy nie mam pojęcia, co powiedzieć. W końcu z sali pada kolejne pytanie. Zadaje je dziewczyna z długimi płowymi włosami. Spoglądam na nią i odruchowo myślę, że nie miałaby lekko w Afganistanie.
– A dlaczego jeździcie na wojnę?
No to jesteśmy w kompletnej rozsypce.
– Jeszcze niech ktoś spyta, czy się boję! Moje ulubione pytanie… – zaczyna Piotrek, ale ględzi coś bez sensu i w końcu sam sobie przerywa. Niewiele myśląc, wypalam cytatem z Wysockiego.
– Interesuje mnie człowiek w sytuacji ekstremalnej. Wojna jest najbardziej ekstremalnym przeżyciem, jakie może spotkać człowieka. Wojna i wszystkie potworności, które ludzie na niej robią. Poza tym, czy czytała pani Wojnę Restrepo Sebastiana Jungera? To proszę przeczytać. Jest tam opowieść żołnierza o tym, że kiedy usłyszy się świst kuli obok ucha, już nic nigdy nie będzie takie samo. Nic nie da takiej adrenaliny jak wojna. Nic nie wyzwala takiego podniecenia jak ostrzał.
– To jest po prostu nałóg, proszę państwa – puentuje Piotr.
Przerażona pani prowadząca rzuca się do mikrofonu i dziękuje nam za wizytę. Ściskam jej spoconą dłoń. Piotr robi to samo. Wychodzimy na świeże powietrze.
– Chyba żeśmy trochę na końcu przegięli? – pytam Piotra, który zapala papierosa.
– Chyba trochę tak – mówi i szelmowsko się uśmiecha.
– Co robimy?
– Chodź na lufę do Mety.
Idziemy Chmielną w kierunku Foksal. Przez deptak przetaczają się tłumy ludzi. Docieramy do Mety i sadowimy się przy czteroosobowym stoliku. Zamawiamy sześć pięćdziesiątek wódki, oranżadę i strogonowa. Po chwili dołącza do nas Paweł.
– Jak się udało spotkanie z młodzieżą?
– Spoko, trochę ich postraszyliśmy – mówię leniwie i dodaję: – Zamówiliśmy ci dwie lufy i strogonowa.
– No to wasze zdrowie! – Piotr podnosi do góry kieliszek.
Wódka jest zimna i w ciepłe wiosenne popołudnie wyjątkowo nam smakuje. Rozpieramy się potem na krzesłach i przez chwilę milczymy. W ogródku panuje gwar. Zajęliśmy ostatnie wolne miejsca i teraz ci, którzy zaglądają tu co chwila, patrzą na nas z zazdrością. Odchodzą szukać czegoś na Nowym Świecie, którym przesuwają się tłumy. Paweł zerka to na mnie, to na Piotra.
– Co jesteście tacy zblazowani? – pyta rozbawiony.
– A bo jakoś tak… – zaczyna Piotr.
– …nudno – kończę.
– Taaa… – podsumowuje Paweł i zapala papierosa.
– Trzeba by…
– Jakiś Afganistan albo…
– Taaa... Tu jest naprawdę cholernie nudno – stwierdzam.
– Jak to było, Wojtacha? Człowiek w sytuacji ekstremalnej? – pyta Piotr i mocno zaciąga się papierosem.
– Wysocki tak kiedyś powiedział, jak go spytali, dlaczego pisze na przykład o wojnie.
– To ładne jest. – Piotr się zamyśla.
– Też tak uważam.
Paweł macha do kelnera i pokazuje mu, co ma przynieść. Po chwili bezszelestnie na naszych stołach lądują pełne kieliszki. Siedzimy tak do nocy. I nie wiedzieć kiedy znowu zaczynamy rozmawiać o wojnie.
W naszym serwisie możecie przeczytać kolejny fragment książki Ćpuny wojny. Publikację Anny Wojtachy kupicie w popularnych księgarniach internetowych: