Zabiły go złe duchy. Fragment książki „Chłopiec, który latał"

Data: 2020-04-14 11:18:49 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Anglia, XIX w., początek ery przemysłowej. Spełnienie ludzkich marzeń o lataniu jest na wyciągnięcie ręki, wynalazcy ścigają się, kto pierwszy skonstruuje latającą maszynę.

Athan, spragniony przygód chłopiec z biednej rodziny, także śni o lataniu. Jest pomocnikiem pana Chena, wynalazcy i naukowca, z którym w sekrecie buduje latającą maszynę. Kiedy pan Chen zostaje zamordowany, Athan postanawia, że nie może dopuścić, by bezcenne projekty i elementy maszyny wpadły w niepowołane ręce. Tym samym jednak Athan sprowadza na swych bliskich i przyjaciół ogromne niebezpieczeństwo. Staje przed wyborem: marzenia o lataniu czy rodzina? Co wybierze? Kto zamordował pana Chena? Komu pierwszemu uda się wznieść w przestworza?

Obrazek w treści Zabiły go złe duchy. Fragment książki „Chłopiec, który latał" [jpg]

Szybkie tempo opowieści, sprawnie opowiedziana fabuła, kryminalna zagadka i wyraziści bohaterowie składają się na atrakcyjność tej książki, która trzyma w napięciu do ostatniego rozdziału.

„Chłopiec, który latał" to znakomita powieść o marzeniach, o poświęceniu i bohaterstwie oraz o tym, że czasy w ogromnym stopniu definiowały – i wciąż definiują – jakość naszego życia. Książka Fleur Hitchcock to zachęta do tego, by nigdy się nie poddawać. By dążyć do upragnionego celu, pamiętając jednak o tym, by czynić to w zgodzie z własnym sumieniem. By nigdy nie „iść po trupach”, ale zawsze pamiętać o potrzebach i uczuciach bliskich sobie osób.

- recenzja książki „Chłopiec, który latał".

Do lektury powieści Fleur Hitchcock Chłopiec, który latał zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowe fragmenty książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii: 

Rozdział 2

W moich snach często latam. Tym razem śniłem, że lecę naszą maszyną nad miastem, a za mną siedzi pan Chen i pomaga mi nią sterować. Lataliśmy od rzeki do rzeki i oglądaliśmy dachy, unikając mew. Zataczaliśmy pętle, podrywając się coraz wyżej i sunąc przez przestworza, wprost na księżyc. Było mi lekko na sercu, czułem się wolny, a w uszach dźwięczał mi śmiech staruszka.

Nagle się obudziłem. Leżałem w łóżku. Wpatrywałem się w okna domu naprzeciwko, wciąż z głową w chmurach, kiedy usłyszałem, jak ktoś woła moje imię.

– Athan, muszę zejść na dół! Athan! Proszę.

Chwilę zajęło mi zorientowanie się, w jakim miejscu i czasie się znajduję, ale szybko zrozumiałem, że to Beatty woła mnie z góry. Bosy i na wpół ubrany wspiąłem się po schodach do jej pokoju piętro wyżej. Moja siostrzyczka siedziała na łóżku podobna do ptaszka, chude ramiona okryte miała czerwonym kocem, a jasne oczy obserwowały mnie uważnie. Gdy tylko wszedłem do pokoju, na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, wyciągnęła do mnie ręce.

Była jak pisklę uwięzione w gnieździe.

– Athanie, czemu mama jest taka rozgniewana?

– A jest?

– Tupie od samego rana. Jest naprawdę zła. Pewnie aż czerwona ze złości. – Beaty wykrzywiła twarz w grymasie, po czym dodała: – Nie, nawet gorzej, jest na pewno biała ze złości! I to nie tylko z powodu okna.

– Jest aż tak wściekła? – zapytałem, czując jak serce we mnie zamiera.

Beatty pokiwała głową: – Dlaczego? Powiedz mi!

Kuchnię na dole oświetlała mała lampka, bo chociaż już zaczął się dzień, to i tak było dosyć ciemno.

– Chcę na krzesło – powiedziała wtulona w mój kołnierz Beatty. Zaniosłem ją na taboret przy piecu, poprawiłem koc na jej ramionach i przyłożyłem dłonie do pustego paleniska. Prawie całkiem ostygło. Na piecu stał garnek z zimną owsianką, pewnie miał już parę dobrych godzin.

Sięgnąłem do kosza z podpałką.

Był pusty.

Beatty zadrżała i ciaśniej otuliła się swoim okryciem.

– Dzień dobry, Poll. Dzień dobry, mamo – powiedziałem. – Jest chleb?

Polly, moja druga siostra, pokręciła głową. Siedziała w półmroku i szyła. Nasza wielka mama haftowała przy oknie.

– Zajmij się paleniskiem. Muszę zagotować farbę do tkanin – powiedziała Polly. Wskazała przy tym głową na mamę i przejechała palcem po gardle, robiąc do mnie wielkie oczy.

– Potnie cię na kawałki – wyszeptała Beatty. – Jeszcze nigdy nie widziałam jej tak wściekłej. Pewnie żałuje, że nie wysadziłeś się w powietrze przy rozbijaniu okien.

– Cicho, Beatty – wymruczała Polly.

– No co, pewnie tak właśnie jest. Spójrzcie na nią, wygląda, jakby usiadła na jeżu.

Beatty miała rację. Mama siedziała z zaciśniętymi ustami, a światło z lampki stojącej na stole padało na jej twarz, pogłębiając zmarszczki i poszarzając skórę. Mama wyglądała na starą i zmęczoną. I na smutną.

– Dzień dobry, mamo! – zawołałem raz jeszcze, udając, że wszystko jest w porządku.

Nie odpowiedziała.

W pełnej napięcia ciszy przykucnąłem przy palenisku i zacząłem wygarniać popiół. Złapałem za wiadro, wyszedłem na podwórko i odetchnąłem zimowym powietrzem. Poczułem zapach mrozu i kur.

Zniszczenie kurnika miało taki plus, że w efekcie mieliśmy teraz drewno na opał. Trochę gorzej, że nie za bardzo wychodziły mi próby odbudowania kurnika z resztek materiałów zbieranych przeze mnie po budowach. To coś, co skonstruowałem ze zbitych gwoździami skrzynek po porto, miało formę wieży i trzymało się wyłącznie na słowo honoru. Gdy zbierałem szczapki drewna, kury chodziły za mną po podwórku, bo nic nie blokowało im wyjścia z kurnika. Oznaczało to, że nie miały żadnej ochrony przed lisami. No, może poza gałęzią tarniny, którą położyłem na murze odgradzającym ogródek za domem. Kolce na gałęzi były długie i ostre, pewnie całkiem skutecznie zagradzałyby drogę na podwórko, gdyby tylko gałąź utrzymywała się na swoim miejscu. Niestety, raz po raz spadała z murku.

Przez moment kury dziobały radośnie koło moich stóp, ciesząc się wolnością. Ocierały mi się o nogi, szukały małych insektów i trzepotały skrzydłami. W tym momencie były nieustraszone i wolne.

Bardzo bym chciał, żeby zawsze mogły tak się wałęsać, ale wtedy nie przetrwałyby długo. Muszę poprosić Toda o pomoc przy kurniku. Będzie wiedział, jak go zbudować, jest niezły w takich rzeczach.

Wróciłem do środka i położyłem zeschnięty liść na rozżarzonym węglu. Podmuchałem na niego i powoli zaczęły się pojawiać leniwe spirale dymu. Szczapki z kurnika i kawałek gazety zajęły się ogniem, spalenie się zajęło im tylko kilka sekund. Podłożyłem więcej drewna.

– W samym środku nocy obudził mnie dźwięk tłuczonego szkła, zeszłam na dół i zobaczyłam, że witryna jest stłuczona, a w sklepie śmierdzi tymi jego paliwami zaczęła mówić mama.

– Ach – mruknąłem, rozglądając się za koszem bananów.

– No to czekałam, aż wrócisz. Wiedziałam, że nie użyjesz drzwi do sklepu, więc założyłam, że wejdziesz przez kuchenne okno i czekałam na schodach.

– Naprawdę?

– Ale wcale tak nie zrobiłeś – kontynuowała mama. Wiesz, co zobaczyłam zamiast tego?

Wzdrygnąłem się. Miałem nadzieję, że nie wychodziła na zewnątrz.

– Zobaczyłam dwóch chłopców wspinających się po rynnie kaplicy i jeden z nich wyglądał jak Athan Wilde wypisz, wymaluj!

– Och, to… niesamowite – powiedziałem.

– Niesamowite? – powtórzyła mama. – Athanie, tłumaczyłam ci już wcześniej, w ten sposób możesz się zabić albo nawet gorzej, zostać kaleką. Jakbyśmy nie mieli wystarczająco dużo na głowie, babka i te jej… problemy, no i nogi Beatty, i w ogóle. – Mama machnęła rękoma w stronę halek suszących się nad kuchenną płytą i westchnęła ciężko.

W sumie miała rację, Tod i ja biegaliśmy tamtej nocy po dachach. Już otwierałem usta, by temu zaprzeczyć, ale zobaczyłem, jak Polly kręci głową i wskazuje na owiniętą w brązowy papier paczkę leżącą przy drzwiach. Odszedłem od pieca i złapałem za pakunek.

– Zabierz to do domu, w którym pracuje Mary, ta ładna dziewczyna. Tam, gdzie kiedyś mieszkali Clayowie, na New King Street – powiedziała Polly.

– Athanie, nie idź jeszcze, posłuchaj mnie. – Mama złapała mnie za łokieć, ale jej głos złagodniał. – Nie rozumiesz? Dachy są wysokie, wielu mężczyzn zginęło, budując te domy. Przecież możesz z nich spaść w każdej chwili. – Mama oddychała nierówno.

– Przepraszam mamo, ale… – Pomachałem paczką, jakby to było coś niezwykle pilnego.

– Synu, proszę cię, jesteś dobrym chłopcem, całkiem przystojnym. Możemy cię wystroić i znaleźć ci porządną pracę, może u kogoś z wyższych sfer? Oni ciągle potrzebują lokajów i chłopców na posyłki. Mógłbyś nawet pracować przy lektykach, zarabia się tam fortunę i nosi taki piękny mundur. Znajdź pracę, w której byś nosił perukę, coś, z czego będę dumna – nalegała mama.

Rozmawialiśmy o tym już setki razy.

– Mamo, ale ja nie muszę zostawać lokajem, pracuję dla pana Chena. Robię to, co on. Zaczynam rozumieć, jak funkcjonuje nasz świat i co sprawia, że rzeczy działają, jak działają. To nauka oraz praca, zobacz, wczoraj dostałem…

– Och, Athan! – Tym razem mama wyjątkowo przeżywała rozmowę o pracy, aż poczerwieniały jej policzki. Jeśli zależy ci na edukacji, to trzeba było się uczyć czytać i pisać, jak twoje siostry. Ale ten człowiek z domu naprzeciwko? Praca dla niego nie zabezpieczy twojej przyszłości, to nie jest normalne zajęcie. Poza tym – dodała mama, wpatrując się w płomyk świecy w lampie – on jest zły. Twoja babka ma rację, to diabeł. Te wszystkie rzeczy, o których opowiada, to nie przystoi.

Stałem już w drzwiach, gotowy do wyjścia.

– On nie jest zły, po prostu interesuje go prawdziwe życie, filozofia przyrody i te wszystkie inne zagadnienia uczonych ludzi. Jest inny. Uczy mnie…

Mama uderzyła dłonią w stół.

– Uczy cię głupot! Uczy cię, jak wzniecać ładne iskry i purpurowy dym. – Ton jej głosu się zmienił, mama ukryła się w cieniu i już nie mogłem dostrzec wyrazu jej twarzy. – Wiem, że zachęca cię do chodzenia po dachach. Nic dobrego z tego nie wyniknie!

– Ale mamy ku temu dobry powód! My… – zacząłem mówić.

– Wy co? Jesteście aniołami? Ptakami? Myślicie, że możecie latać? – przerwała mi. – Gdyby Bóg chciał, żebyś latał, to urodziłbyś się ze skrzydłami. Powiem ci coś, mój chłopcze, nie masz skrzydeł i nigdy nie będziesz ich miał. Nawet te twoje ukochane kury mają większe szanse na wzbicie się do lotu niż ty.

– Gdybyś tylko widziała, co… – Mama już otwierała usta do dalszej sprzeczki, więc zmieniłem taktykę. – No dobrze, obiecuję – powiedziałem, krzyżując palce za plecami. – Obiecuję, że już nie będę chodził po dachach, tylko siedział nocą w domu, to jest: o ile nie będę potrzebny w pracy. Co ty na to?

Mama aż się nadęła ze złości.

– Nie obchodzą mnie za grosz te twoje obietnice! Ty ciągle coś obiecujesz. Gdy tylko spotkam twojego wuja, osobiście go poproszę, żeby ci znalazł jakąś pracę.

– Ale ja już pracuję dla pana Chena! – Wyciągnąłem z kieszeni złote monety. – Widzisz?

– Już nie, chłopcze. – Metaliczny pogłos odbił się od kamiennych płyt posadzki. Babka schodziła po schodach chwiejnym krokiem, cała ubrana na czarno i z twarzą upudrowaną na biało. Dojrzała mnie przy drzwiach. – Już nie.

– Że co takiego? – zapytałem.

Zapadła okropna cisza, wśród której staruszka poczłapała na środek pomieszczenia. Ciągnął się za nią silny zapach stęchłego moczu. W końcu zatrzymała się przy piecu i spojrzała na mnie, na mamę, po czym znowu na mnie.

Babka wzięła głęboki wdech, wciągając całe powietrze z kuchni do swoich przedpotopowych płuc.

– On nie żyje – wykaszlała, dźgając mnie przy tym swoim sinym palcem. – Jest martwy, martwy, MARTWY! –

Jej słowa odbiły się echem od ścian. Usłyszałem, jak za moimi plecami Polly zachłysnęła się powietrzem, a Beatty cichutko jęknęła.

– Nie – zaprotestowałem. – To nie może być prawda, widziałem go…

Babka uniosła dłoń, żeby mi przerwać. Powlokła się na fotel i stamtąd dokładnie przyjrzała się swojej publiczności. Okropny grymas wykrzywił jej starą, pomarszczoną twarz.

– Pani Love właśnie znalazła tego diabła w jego kuchni – zimny trup! Leżał w kałuży krwi. Zamordowany!

– Co?! – Mój głos rozniósł się po kuchni.

– Pewnie zabiły go złe duchy – mówiła dalej babka. Demony wysłane przed Pana Boga, aby wykonały diabelską robotę przeciw siłom zła!

– Przecież to nie ma sensu – wymamrotała Beatty.

– Zamilcz, czarci pomiocie – powiedziała babka. Odwróciłem się w stronę staruchy, która teraz uśmiechała się od ucha do ucha.

– Ale to nie może być prawda!

– Ależ jest, chłopcze – odpowiedziała. Ciężkim krokiem podeszła i nachyliła się nade mną. Poczułem jej trupi oddech: – Święta prawda. I co teraz zrobisz, hmm?

Rozdział 3

W ciągu sekundy wydostałem się z kuchni i uciekłem od babki i jej smrodu. Drzwi do domu pana Chena stały otworem, na ulicy kłębił się tłum gapiów, a nad ich głowami niósł się głos pani Love, żywo rozprawiający o tym, co się stało. Odwróciłem się i jak najszybciej zszedłem w dół ulicy, byle dalej od jego domu.

Nie chciałem nic widzieć.

Nie chciałem, żeby to była prawda. Coś kapnęło mi na rękę i uświadomiłem sobie, że płaczę. Schowałem się w bramie prowadzącej do karczmy Griffina i wytarłem twarz w rękaw. Spróbowałem powstrzymać łzy, poprawiłem uchwyt na paczce i wróciłem na ulicę. Może nikt nie zwróci uwagi na moją zapłakaną twarz.

– Był ostatnią osobą, która widziała go żywego – powiedział jakiś głos. – Athan Wilde.

Spojrzałem w stronę ludzi zebranych przed domem pana Chena, wszyscy gapili się na mnie.

– Ja? – zapytałem.

– Tak, ty – odpowiedziała pani Love. – Wiedziałeś o wszystkich jego sprawach, prawda? W końcu pracowałeś dla niego.

– Naprawdę? – zapytał ktoś w tłumie.

– Nie wygłupiaj się – odpowiedział czyjś miękki głos z północnym akcentem. – To tylko dziecko, o niczym nie wie.

Wśród gawiedzi rozległ się przytakujący pomruk, po czym tłum odwrócił się ode mnie i znów zaczął wpatrywać się w drzwi domu pana Chena.

To prawda. Prawdopodobnie byłem ostatnią osobą, która widziała go żywego.

Poza jego mordercą.

Skręciłem w New King Street i zatrzymałem się przed domem Clayów.

Zapukałem do drzwi, ale mogłem myśleć jedynie o uśmiechniętej twarzy pana Chena. Jak ktoś mógł go zamordować?

– Tak? O co chodzi? – Drzwi otworzyła dziewczyna o ciemnej karnacji, mniej więcej w moim wieku. Stanęła w progu i widząc mnie, zaczęła niecierpliwie tupać nogą.

– Och, to ty.

Wyrzuciłem pana Chena z głowy i uśmiechnąłem się najpiękniej, jak tylko potrafiłem.

– Mary, mam przesyłkę dla… pana K…? – Litery na paczce tańczyły przed moimi oczami, nie umiałem ich przeczytać. – Kto tu teraz mieszka?

– Katz – odpowiedziała dziewczyna obrażonym głosem i wyciągnęła ręce po pakunek. – Podaj mi to.

Pokręciłem głową i przycisnąłem paczkę do piersi.

– Najpierw zapłata. Mama urwie mi głowę.

– Nie wpuszczę cię do środka – powiedziała dziewczyna, patrząc na mnie z niesmakiem, jak na coś, co przykleiło się do podeszwy jej buta. – Musisz tu poczekać – dodała, wskazując na schodek przed wejściem, i zatrzasnęła mi drzwi przed nosem. Nie dziwiło mnie to. Pewnie nadal pamiętała, że w zeszłym roku ukradłem pudding prosto z jej stołu. Było to dosyć bezczelne, przyznaję, ale cóż, pudding był naprawdę przepyszny.

Usiadłem na schodku i oparłem się o drzwi. Bardzo starałem się nie myśleć o panu Chenie, mój wzrok jednak przyciągały okna po drugiej stronie drogi i wciąż na nowo wracał do mnie obraz wczorajszej nocy. Magia. Silnik.

I wtedy właśnie rozżarzyła się we mnie iskierka gniewu. Chciałbym się dowiedzieć, kto to zrobił.

Drzwi za moimi plecami otworzyły się. Tym razem nie była to Mary, ale jakaś kobieta ze śladami po ospie. Była bardzo niska, ledwo sięgała mi piersi. Nawet nie spojrzała na moją twarz.

– Dziesięć szylingów – powiedziałem.

Kobieta rzuciła monety na moją dłoń i bez słowa wróciła do środka.

Drzwi zamknęły się z trzaskiem i usłyszałem dźwięk zasuwanego rygla.

Książkę Chłopiec, który latał kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Chłopiec, który latał
Fleur Hitchcock0
Okładka książki - Chłopiec, który latał

Anglia, XIX w., początek ery przemysłowej. Spełnienie ludzkich marzeń o lataniu jest na wyciągnięcie ręki, wynalazcy ścigają się, kto pierwszy skonstruuje...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje