Wrocławski dół. Fragment książki „Czterdzieści plus"

Data: 2019-10-03 10:23:02 | Ten artykuł przeczytasz w 21 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Stare przyjaźnie i mnóstwo nowych kłopotów! Barwna powieść o miłości i przyjaźni na całe życie.

Czterem przyjaciółkom znanym z powieści Czterdzieści minus przybyło kilka lat, dwoje dzieci i jeden pies. Czy to pora na nudną stabilizację? W żadnym razie! Prawdziwe życie dopiero się zaczyna, a w dodatku Magda, Anita, Karolina i Aśka są specjalistkami od kłopotów. W Czterdzieści plus zamiast nudy czeka nas ucieczka do Londynu, pojednanie z trudną przeszłością, nieoczekiwana przeprowadzka i nadzieja na prawdziwą miłość. Poleje się dużo wina i jeszcze więcej łez, ale będzie można się także szczerze pośmiać.

Jeśli mieliście wątpliwości co do tego, czy czy może istnieć prawdziwa przyjaźń pomiędzy kobietami, sięgnijcie po powieści Katarzyny Kostołowskiej. Lektura jej nowej książki niesie mnóstwo ciepła, optymizmu i wiary w drugiego człowieka. A także uśmiechu, choć autorka nie obawia się poruszać tematów niełatwych.

-> Recenzja książki Czterdzieści plus

Do lektury nowej powieści Katarzyny Kostołowskiej zaprasza Wydawnictwo Książnica. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam premierowy fragment książki Czterdzieści plus. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

– Jak było? – Tomasz pocałował Aśkę w spocone czoło.

– Gorąco. 

– Fakt, grzeje jak w piekle. Może nie wychodź, jeśli nie musisz.

– Nie muszę, ale chcę. Jestem w pieprzonym Londynie i choćby dlatego nie będę całymi dniami siedzieć w domu. – Sama nie wiedziała, co ją tak zniecierpliwiło: upał, Tomasz czy fakt, że od Wrocławia dzieli ją ponad tysiąc kilometrów. W linii prostej. – W domu… Mój Boże… Z trudem mi to przez gardło przechodzi – dodała już łagodniej. 

– Bo?

– Bo dom jest we Wrocławiu. 

– Teraz jakby tutaj – zauważył ostrożnie.

– Nalejesz mi mrożonej herbaty? – Aśka nie miała sił, żeby drążyć temat. Opadła na skórzany fotel i natychmiast się do niego przykleiła. – Podkręć też klimatyzację, proszę.

– Robi się – odparł Tomasz, a ona odprowadziła go pełnym wdzięczności spojrzeniem, kiedy przemierzał długi hol, żeby zniknąć w wyposażonej we wszelkie udogodnienia kuchni.

Londyńskie mieszkanie w ogóle nie wyglądało na londyńskie. Było urządzone w stylu Konrada, byłego męża Aśki, który wciąż jej się śnił. Skóra, stal, wysoki połysk i biel. Kochała biel we wnętrzach, ale nie taką laboratoryjną jak ta tutaj. Na piętrze willi na Januszowickiej, które kupili z Tomaszem, zastosowała ciepły, świetlisty odcień, dzięki czemu wysokie, stare wnętrza stały się jednocześnie eleganckie i radosne. Na Allegro wyszperała kilka perełek: secesyjny kredens, gramofon z lat dwudziestych, krzesła z podłokietnikami i masywne, żeliwne żyrandole. Połączyła je z jasnymi, prostymi skandynawskimi formami, a w wielkich oknach ze szprosami zawiesiła delikatne, muślinowe firany. Karolina pomogła wybrać obicie olbrzymiej kanapy – po głośnych sprzeczkach w salonie z tkaninami obiciowymi przy Niemcewicza wreszcie zgodnie postawiły na komiksowy wzór na grubym żakardzie, przez co mieszkanie zachwycało wyrafinowanym eklektyzmem. Aśka mogła godzinami obserwować z miękkości kanapy każdy dokładnie przemyślany szczegół w salonie lub wpatrywać się w poruszane wiatrem gałęzie starych drzew za oknem. Teraz cieszył się tym wszystkim kto inny – na szczęście nikt zupełnie obcy, czego Aśka by nie przeżyła – młodszy brat Szymona, męża Anity. Maciek obiecał dbać o mieszkanie i niczego nie zniszczyć, a Anita obiecała tego przypilnować. Donosiła, że Maciek rzadko kiedy bywa w domu, zbyt pochłonięty pracą w międzynarodowej kancelarii prawniczej, do której dostał się zaraz po odbyciu aplikacji radcowskiej, poza tym cechuje go niespotykana pedanteria, zatem Aśka nie ma się o co martwić. Pieniądze za wynajem przelewał regularnie, dwa dni przed czasem, co również świadczyło o nim dobrze. 

Oparła głowę, przymykając oczy. Tęskniła za Wrocławiem każdą komórką ciała, z dnia na dzień coraz bardziej, a przecież od powrotu do Polski dzieliło ich jeszcze kilkanaście miesięcy. Kiedy Tomasz dostał propozycję pracy w londyńskim biurze maklerskim, uznała, że wyjazd to dobry pomysł. Po poronieniu, a później po histerektomii chciała uciekać jak najdalej od miejsc, które przypominały jej o stracie dziecka i kawałka samej siebie. Od ulicy Armii Krajowej, którą pędzili z Tomaszem do szpitala na Borowskiej, od Magnolii, w której kupiła pierwsze śpioszki, niebieskie i różowe, bo wciąż jeszcze nie znała płci maleństwa, od matki wyrażającej niepokój całą sobą, od współczujących spojrzeń klientek, a nawet od dziewczyn cieszących się dziećmi, bo choć nigdy im tego nie powiedziała, bolał ją każdy kontakt z Mikołajem, Szymonem juniorem, później z Miłoszem. Po spotkaniach, w których uczestniczyły dzieci przyjaciółek, długo płakała w poduszkę, a bezradny Tomasz przytulał się do jej pleców, powtarzając, że nie muszą mieć dziecka, żeby być szczęśliwą parą. Mówił tak, nie wiedząc, o czym mówi, bo nigdy nie miał macicy, którą by z niego wycięto, za to miał córkę. No właśnie… Przy Julce Aśka też czuła się strasznie. Najbardziej w tych momentach, kiedy mała wtulała się w ojca albo kiedy on kładł dużą dłoń na rudej główce dziewczynki, albo robił z Julką wszystko to, co miał robić z ich dzieckiem – i co Aśka wyobrażała sobie tysiące razy, również po tym, gdy ich dziecka już w niej nie było. Tak naprawdę to najbardziej chciała uciekać właśnie od Julki, żeby nie oglądać tych słodkich scen, które bezpretensjonalną słodyczą rozrywały jej serce. Teraz, kiedy Tomasz rozmawiał z córką przez Skype’a, Aśka mogła po prostu wyjść na kolorową, tętniącą życiem Floral Street, gdzie mieściło się służbowe, zimne, okropne mieszkanie, za które zatrudniające Tomasza biuro maklerskie płaciło bajoński czynsz. W pubie White Lion kupowała gęstego guinnessa albo London Pride, a potem sączyła zimne piwo, siedząc przy wysokim stoliku na zewnątrz i obserwując przetaczający się ulicą międzynarodowy tłum, co przynosiło jej chwilowe ukojenie. 

Nie tak planowała swoje życie, bo nie zakładała, że los może być aż taki złośliwy. Magda twierdziła, że nie ma co narzekać, jeśli ostatecznie ma się zdrowie i ukochanego faceta u boku. Aśka gdzieś w głębi zbolałej duszy się z tym zgadzała, ale zaraz po zakończeniu rozmowy z przyjaciółką znowu zaczynała się zadręczać wyrzutami. Że nie chodziła do ginekologa regularnie, że przez lata właściwie w ogóle do niego nie chodziła, a w związku z tym nie miała pojęcia o mięśniakach, które podstępnie rozrastały się w jej macicy. 

Powiedział jej o tym dopiero doktor Bielecki. Najpierw wyraził zdziwienie, że tak dawno się nie widzieli, potem potwierdził ciążę, a później wykrył obecność mięśniaków, ale uspokoił, że są umiejscowione w ścianie macicy, zatem nie powinny zagrozić rozwojowi płodu. 

– Będzie dobrze, kwiatku. – Poklepał ją po spoconej z nerwów dłoni zaciśniętej na fotelu ginekologicznym.

Może i nie zagroziły, ale przecież lepiej byłoby, gdyby ich wcale nie miała. Gdyby przed zajściem w ciążę bardziej o siebie dbała, gdyby w porę je wycięła, gdyby nie paliła papierosów i nie piła tyle wina. 

Poroniła zaledwie trzy tygodnie po tym, jak obwieściła cudowną nowinę całemu światu. Wróciła właśnie ze spotkania z agentką nieruchomości, która pokazywała jej mieszkania na sprzedaż. Wtedy wciąż jeszcze gnieździli się z Tomaszem w wynajętej norze szarej plomby przy Cybulskiego, mieli jej serdecznie dość i nie mogli doczekać się czegoś swojego, pachnącego nimi i ich miłością. Czegoś, w czym będzie dość miejsca dla owocu tej miłości, który nosiła pod sercem. We Wrocławiu panowały upały, więc nalała sobie szklankę wody, ale nie zdążyła przytknąć jej do ust, bo poczuła silne skurcze. Zgięła się wpół, szklanka wypadła jej z dłoni i potoczyła się po podłodze. Aśka opadła na kolana, mocząc w rozlanej wodzie jedwabne szarawary. Jęczała cicho, na czworakach przesuwając się w stronę torebki z telefonem. Wybrała numer Tomka.

– Ja krwawię, ja krwawię… – powtarzała w kółko, sama chcąc zrozumieć, że to ona, że to naprawdę z niej wypływa ta krew. – Ja krwawię, krwawię…

Przyjechał z biura po drugiej stronie miasta, łamiąc wszelkie możliwe przepisy. Zniósł ją – jęczącą, w ubrudzonych spodniach – do samochodu i pognał do szpitala. 

– Już dobrze, kochanie. Wszystko będzie dobrze. – Ściskał jej drżącą dłoń.

Wiedziała, że dobrze nie będzie, że nie jest. Przez łzy patrzyła na mijany park Skowroni, na ogródki działkowe przy Armii Krajowej, na powietrze drgające nad rozgrzanym asfaltem ulicy i rozumiała doskonale, że właśnie traci upragnione dziecko. Przeleciało jej przez myśl, że to kara za wiarołomstwo, na którą podskórnie czekała. Przecież dziecko traci się nie bez ważnego powodu.

– To są bzdury i zakazuję ci je wygłaszać, a nawet o nich myśleć – powiedziała Magda, która przyjechała do szpitala, gdy tylko się dowiedziała. – To się zdarza wielu kobietom i na pewno nie za karę.

– A za co? Dlaczego?

Magda westchnęła ciężko.

– Pojęcia nie mam. Może dlatego, że życie bywa popierdolone, a my nic nie możemy na to poradzić.

Dostała leki, ale nie obyło się bez łyżeczkowania. Po pięciu dniach opuściła szpital, wsparta na ramieniu Tomka. Płakała kolejnych pięć, nie mogąc ruszyć się z łóżka, w którym leżała spocona, obolała wewnętrznie i pragnąca umrzeć. Nie chciała widzieć nikogo, tolerowała tylko Tomasza, który wieczorami wślizgiwał się pod kołdrę i tulił jej udręczone ciało. Wreszcie poprosił ją, żeby wstała, umyła się, uczesała i wyszła do ludzi. 

– Przecież możemy mieć inne dziecko.

Inne? Zabrzmiało to strasznie, ale nawet nie o to chodziło. Chodziło o to, że innego dziecka mieć nie mogli. Ustalanie przyczyny poronienia jeszcze nie przyniosło żadnych odpowiedzi, kiedy sprawy przybrały zły obrót. Podczas miesiączek, będących raczej krwotokami nie do zniesienia, Aśkę bardzo bolało podbrzusze. Okazało się, że mięśniaki zaczęły uwypuklać się do środka macicy i rozrastać w błyskawicznym tempie. Po minie Bieleckiego odgadła, że nie jest dobrze. I fakt, nie było. Niespełna rok po poronieniu Aśka, u której podejrzewano nowotwór, przeszła operację usunięcia macicy, ostatecznie żegnając się z perspektywą ciąży. Raka nie stwierdzono, ale wyniki badań właściwie jej nie obeszły, skoro i tak czuła się jakby martwa. Kiedy po rekonwalescencji spotkała się z przyjaciółkami w Czekoladziarni na urządzonym specjalnie dla niej przyjęciu i Anita zaczęła narzekać na pogryzione przez małego Szymka sutki, Aśka wybuchnęła złością niesprawiedliwą oraz spowodowaną niesprawiedliwością.

– Mogłabyś się czasem zastanowić, zanim coś palniesz bez sensu? Bo ja na przykład oddałabym wiele za pogryzione sutki. A to twoje udawane niezadowolenie z faktu bycia matką obezwładnia mnie po prostu. Bo jest głupie, płytkie i w ogóle… – nie dokończyła. Wybiegła z Czekoladziarni z płaczem, wsiadła do zaparkowanego przed witryną mercedesa i odjechała z piskiem opon, zostawiając Magdę, Karolę, a najbardziej Anitę kompletnie oszołomione. Z baterią win z dolnośląskich winnic, czekoladowym tortem i fantazyjnie udekorowanymi kanapkami. 

Pod mieszkaniem na Cybulskiego sięgnęła po komórkę, ale zanim zadzwoniła do Anity, Anita dzwoniła do niej.

– Asiu, jestem totalną idiotką, przepraszam cię.

– No co ty… To ja cię przepraszam. Najmocniej.

– Nie, ty nie masz za co.

– Mam. Podła świnia ze mnie.

– Raczej ze mnie. Najpodlejsza, jaką znam. – Głos Anity drżał i Aśka nie wytrzymała.

Roześmiała się.

– Wracaj tu do nas – poprosiła Anita. – Karola tak się starała z tymi kanapkami, a ona Bogu ducha winna.

I Aśka wróciła.

A teraz była tutaj, tak daleko od trzech kobiet, na które zawsze mogła liczyć i którym tyle zawdzięczała. Kolekcja sukienek, wystawiona za namową Anity i Magdy w ich Czekoladziarni, sprzedała się w ciągu miesiąca i dzięki temu Aśka nabrała wiatru w żagle. Zainwestowała część pieniędzy z podziału majątku, poszyła w pełnej rozmiarówce kiecki, jakie sama chciałaby nosić, nawiązała współpracę z internetowymi showroomami i w ten sposób do dochodów ze stylizacji doszły te ze sprzedaży ubrań sygnowanych jej nazwiskiem. Cieszyła się, że innym podobają się jej pomysły, i rzuciła w projektowanie mody na główkę. Praca pomagała zapomnieć o wybrakowanym ciele, które nie mogło wydać na świat dziecka. Potem trafiło się piętro willi w prestiżowej części miasta i w zaskakująco przystępnej cenie. Nieco dla dwojga zbyt obszerne, ale Aśka, gdy tylko zobaczyła wysokie sufity ze stiukami, ponadstuletnią mozaikę w łazience i oryginalną przedwojenną stolarkę drzwiową, już wiedziała, że to jej miejsce na ziemi i że tu właśnie chce mieszkać. Udało się, choć Tomasz musiał wziąć większy kredyt, niż planował.

Jednak kiedy mieszkanie na Januszowickiej zostało urządzone do ostatniego szczegółu, a własna marka sukienek zaczęła się rozkręcać, Aśka – zamiast kuć żelazo, póki gorące – znowu wpadła w dół głębokości Rowu Mariańskiego. Wystarczyło jedno niespodziewane spotkanie w Magnolii, które zupełnie zmasakrowało ją psychicznie.

Szła objuczona siatkami pełnymi ubrań wypożyczonych do sesji fotograficznej, przy której miała pracować w weekend, kiedy zapatrzona w wystawę mijanego sklepu omal się nie zabiła, wpadając na gigantyczny czerwony wózek.

– Przepraszam bardzo. – Uśmiechnęła się do drobnej szatynki z kręconymi włosami, zerkając do wózka, w którym spały urocze bliźnięta w mocno designerskich ubrankach. Żeby to stwierdzić, Aśce wystarczył jeden rzut oka. – Śliczne dzieci – wystosowała komplement, który powinien udobruchać młodą matkę. 

I rzeczywiście. 

– Dziękuję – odparła kobieta. 

Uśmiechając się, odsłoniła aparat ortodontyczny mający zapewne zniwelować sporą diastemę. 

– Co tu robisz? – usłyszała nagle i krew odeszła jej z twarzy, bo to przemówił Konrad.

Wciąż tak samo wysoki, wciąż obiektywnie przystojny, wciąż ubrany, jakby się z Mediolanu urwał. Przemówił, po czym stanął tuż obok uśmiechniętej szatynki, więc Aśka w mig zrozumiała, o co tutaj chodzi i czyjego potomstwa omal nie stratowała. Przecież doszły ją słuchy, że Konrad się żeni, że będzie ojcem, zresztą odchorowywała tę wiadomość parę dni. No i proszę, w rzeczy samej był. Był przystojnym, rozsiewającym wokół siebie zapach jakichś nowych, niszowych zapewne perfum ojcem bliźniąt. Już jej niby nie obchodził, ale i tak miała ochotę poprawić zmierzwione galopem po sklepach odzieżowych włosy, jednak poprawić by nie zdołała ze względu na dzierżone w rękach siaty.

– A jak myślisz, co ja mogę robić w galerii handlowej? – zapytała byłego męża nieco nieprzyjemnym tonem, bo niemożność skorygowania fryzury podziałała na nią deprymująco.

– No tak… – Konrad nie zamierzał się kłócić, Aśka z kolei uświadomiła sobie, że za nic nie zamierza być przedstawiana szatynce z diastemą. W związku z czym zachowała się jeszcze bardziej niegrzecznie i po prostu zrejterowała. – Muszę pędzić, przepraszam – rzuciła najbardziej beztroskim tonem, na jaki było ją w tym strasznym momencie stać, i wmieszała się w rozgorączkowany zakupami tłum.

Wiedziała, że jest dla odmiany czerwona jak burak, że zachowała się idiotycznie, żeby nie powiedzieć chamsko, i że Konrad z pewnością właśnie tłumaczy teraz niezrównoważoną byłą żonę przed matką swoich dzieci. 

Opuściła Magnolię wyjściem przy Zarze, odstawiła siatki na chodnik i wyjęła z lakierowanej nerki paczkę vogue’ów. Paliła łapczywie, a potem sięgnęła jeszcze po telefon. Magda nie odebrała, ale zajechana opieką nad synami Anita od razu – jakby warowała przy komórce, czekając na telefon ze szczęśliwego świata niematek. 

– Konrada spotkałam – wyrzuciła z siebie Aśka.

– No coś ty! Gdzie? 

– W Magnolii, na dodatek był ze swoją nową żoną.

– I co?

– I to, że mi słabo.

– A jak ona wygląda?

– Kurczę, nawet się nie przyjrzałam, taki mnie stres ogarnął. Dostrzegłam tylko, że jest niska, szczupła, ma kręcone włosy i nosi aparat na zębach.

– Krzywe zęby? Czyli dobra nasza! – zachichotała Anita i Aśka też parsknęła śmiechem. – A jak ubrana?

– Nie wiem, mówiłam, że się nie przyjrzałam.

– A Konrad?

– Co Konrad?

– No jakie wrażenie zrobił?

– Jak by ci to nakreślić… – Aśka musiała się chwilę zastanowić.

Mogła powiedzieć różne rzeczy, ale powiedziała prawdę.

– Zajebiście przystojny.

– A daj spokój, Tomasz przystojniejszy.

Aśka jakby nie dosłyszała.

– Nie tylko z żoną był. Był też z dziećmi… Bliźniaki ma, nie zapytałam o płeć.

Anita milczała i to wystarczyło, żeby Aśka się domyśliła.

– Wiedziałaś… To chłopcy?

– Chłopiec i dziewczynka.

– Jezu… Wiedziałaś i nie powiedziałaś?!

– A ty byś mi powiedziała, gdybyśmy zamieniły się miejscami? Przecież mogłabyś się ostatecznie załamać, bałam się o ciebie, zrozum.

– Dobra, rozumiem… – wychrypiała Aśka, bo normalnym głosem nie mogła już mówić. – Słuchaj, muszę kończyć… 

– Asiu, będzie dobrze. – Anita jeszcze próbowała ją pocieszać, ale Aśka nie mogła też słuchać.

– Pa – rzuciła tylko, rozłączyła się i rozpłakała.

Nie spodziewała się, że zareaguje aż tak źle, że poczuje aż taki ból. Obsesyjnie myślała o Konradzie i o jego nowym życiu, w którym robiło się ciasno i w którym już pewnie zupełnie zabrakło dla niej miejsca. Stanowiła dla niego zamknięty rozdział, do którego nie miał ani czasu, ani chęci zajrzeć. I mimo że nie powinno jej to obchodzić, czuła żal. Do Konrada, do siebie, do losu, czasem nawet do swojego nienarodzonego dziecka – za to, że się nie narodziło, chociaż powinno, bo ona pragnęła go jak niczego innego na świecie. 

To spotkanie w Magnolii zmieniło wszystko. Aśka znowu zaczęła płakać znienacka i bez konkretnego powodu, miotać się w pościeli podczas bezsennych nocy i straszyć ludzi workami pod oczami. Drażniły ją przyjaciółki, ich dzieci, o dzieciach rozmowy, nawet bezdzietna Karola drażniła, bo przynajmniej miała psa, który zachowywał się jak dziecko. Drażniła ją Julka, przywożona przez Tomasza na Januszowicką, rozsiewająca okruchy pizzy na pięknej komiksowej kanapie i przytulająca się do ojca stanowczo zbyt często. Przygnębiał ją pokój w głębi mieszkania z widokiem na tajemniczy ogród, bo idealnie nadawał się na pokój dziecinny, a tymczasem Tomasz urządził sobie w nim biuro. Wkurzali ją dyskretni, kulturalni rodzice, starannie unikający tematu wnuków, których nigdy nie doczekają. Ulice, po których chodziła jeszcze wtedy, gdy była w ciąży, rozmyślając, co zrobi, jeśli urodzi się chłopiec, a co – jeśli dziewczynka. Porzuciła sukienkowy biznes, bo odeszła od niej wszelka wena. Jedyne, do czego się zmuszała, to zakupy ze stałymi klientkami. Na to, żeby stracić jakiekolwiek źródło dochodu, pozwolić sobie nie mogła, choć najchętniej nie wyściubiałaby nosa z domu. 

Londyńska propozycja spadła więc jakby z nieba. Tak uważała, namawiając Tomasza na jej przyjęcie. Wmówiła sobie, że zmiana otoczenia zrobi jej wyłącznie dobrze, że pozwoli zapomnieć, że otworzy nowe perspektywy, których się uczepi i które wyciągną ją na powierzchnię życia. 

Tylko że teraz chciała wracać do siebie. Wrocławski dół wydawał się jej płytszy niż londyński, choć pewnie był taki sam, ale po prostu znajomy. Wszak wpadała w niego w swoim życiu tyle razy, z tylu różnych powodów… 

Powieść Czterdzieści plus kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Czterdzieści plus
Katarzyna Kostołowska3
Okładka książki - Czterdzieści plus

Stare przyjaźnie i mnóstwo nowych kłopotów! Barwna powieść o miłości i przyjaźni na całe życie. Czterem przyjaciółkom znanym z „Czterdzieści...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy