Wpadłam w ramiona mężczyzny... Fragment książki „Gruzińskie wino" Anny Pilip

Data: 2020-05-13 13:28:58 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Miłosne rozterki, górskie widoki, zapach kolendry… Czy da się pogodzić codzienność z pragnieniami?

Obrazek w treści Wpadłam w ramiona mężczyzny... Fragment książki „Gruzińskie wino" Anny Pilip [jpg]

Kiedy Ana, trzydziestoletnia rozwódka, niespodziewanie dostaje propozycję wyjazdu służbowego do Tbilisi, w pierwszej chwili ma ochotę odmówić. Gruzja była dotychczas jej azylem, pachnącą kolendrą odskocznią od codzienności, a nie miejscem na biznesowe kolacyjki…

Wyjazd okazuje się dla Any przełomowy. Poznaje atrakcyjnego Timara. W wyniku dramatycznych wydarzeń trafia do szpitala, gdzie pojawia się brązowooki Giorgi – lekarz, który ratuje jej życie. Ana ma rozdarte serce. Obaj mężczyźni ukrywają swoje tajemnice. Co ich spotkało wiele lat temu, kiedy w Osetii Południowej wybuchła wojna? Kogo stracili?

Oczarowanej Gruzją bohaterce los zsyła kolejne słodko-gorzkie doświadczenia. Czy popijając pyszne wino, poznając uroki wioski Uszguli i szalejąc z przyjaciółkami w Tbilisi Ana znajdzie drogę do swojego szczęścia?

W tobie jest Gruzja, dziewczyno. Ty nie wracasz tam do domu. Tu, przy nas, jest twój dom. Przekonaj się, czy słowa starej Gruzinki się spełnią. Do lektury powieści Anny Pilip Gruzińskie wino zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

CZĘŚĆ PIERWSZA — GRUZJA

Rozdział pierwszy

Kwiecień 2018

Jedyne, czego nie znosiłam w podróżach do Gruzji to tych idiotycznych godzin lotów. Wylot o 23:00 (wiecznie opóźniony), lądowanie w Tbilisi w najlepszym wypadku o 5:00 rano, po nieprzespanej nocy. Doprowadzało mnie to do szału! Na myśl, że jeszcze tego samego dnia mam prowadzić trzygodzinne szkolenie dla dystrybutora i farmaceutów, mój żołądek zamienił się w supeł. Po tbiliskim lotnisku, które było mi chyba bardziej znajome niż rodzime Okęcie, szłam niczym automat. Który to już mój pobyt w Gruzji? Piąty? Szósty? Artur dreptał za mną bez słowa, ciągnąc bagaż.

— Gamardżoba — przywitałam się z taksówkarzem. Wsiedliśmy do auta, po czym przeszłam na mój łamany rosyjski, podając adres hotelu. Przymknęłam oczy, kiedy sunęliśmy obwodnicą w stronę centrum. Tbilisi. Moje miasto. Kochałam jego energię, nieustannie urzekały mnie jego kontrasty. Odmalowane fasady kryjące biedne podwórka. Super fury przejeżdżające aleją Rustawelego i siedzący w cieniu budynków żebracy. Uwielbiałam dzielnicę żydowską, gdzie mieszkała moja gospodyni Bella. Zapach chaczapuri sprzedawanych w przydrożnych budkach, dźwięk klaksonów i widok uciekających z duszą na ramieniu pieszych, próbujących przedostać się z jednej strony ulicy na drugą. I ta gruzińska radość bycia, poczucie wolności i przekonanie, że nic nie muszą, bo lari jakoś same się zarobią…

Zdrzemnęłam się chyba, bo kiedy otworzyłam oczy, staliśmy już pod Marriottem. No, przynajmniej w tej kwestii Karolina się postarała — jeszcze nigdy nie mieszkałam w Tbilisi w takich warunkach. Zdecydowanie wystarczał mi pokój u Belli, która, z gospodyni poleconej przez znajomego znajomych, szybko stała się moją serdeczną przyjaciółką. Uśmiechnęłam się pod nosem, planując skrycie małe wagary od obowiązków służbowych i odwiedziny u starej zaprzyjaźnionej Gruzinki. W końcu to tylko kilkaset metrów stąd… Bardzo się za nią stęskniłam.

— Pięćdziesiąt lari — bez mrugnięcia okiem wysapał gruby Gruzin.

— Ile?! — oburzyłam się szczerze. — Żeby pan już dzisiaj nie musiał pracować? — dodałam z lekkim sarkazmem, podając mu dwudziestkę.

— Spasiba — mruknął naburmuszony, a boy hotelowy już zabierał walizki, prowadząc nas do foyer.

„No, to czas na kolejny rozdział historii pt. Ana w Gruzji” — pomyślałam, marząc już tylko o prysznicu i mocnej kawie.

*

— To była wspaniała prezentacja, pani Ano. Jestem zachwycony — uściskowi dłoni wiceministra towarzyszyło głębokie, przeszywające spojrzenie małych, sprytnych oczu. — Wierzę, że będzie to dla państwa doskonały początek podboju gruzińskiego rynku. A tymczasem zapraszam panią na dzisiejszą kolację w ambasadzie… Mam nadzieję, że się tam zobaczymy? — dodał prawie szeptem, najwyraźniej licząc przynajmniej na dłuższą rozmowę.

„O nie, o nie, o nie! Żadnych ministrów! Żadnej polityki!” — pomyślałam, zastanawiając się gorączkowo, jak wykręcić się od tego mało atrakcyjnego obowiązku. Niestety, zanim zdążyłam wymyślić wiarygodną wymówkę, do akcji wkroczył Artur.

— Oczywiście, panie ministrze! — zareagował z entuzjazmem w głosie. — Będziemy z Aną punktualnie o 20:00. Serdecznie dziękujemy za zaproszenie — dodał, a uszczęśliwiony pan Kwiatkowski ruszył dalej z rządową delegacją.

Cudownie. Nieźle się urządziliśmy. A planowałam taki miły wieczór. Wycieczka kolejką na ruiny Narikala i wieczorne oglądanie panoramy Tbilisi, winko ze starymi znajomymi… Perspektywa zasłużonego odpoczynku rozmyła się jak fale rzeki Kury. Zamiast pysznej kolacji w knajpce Mamuki będę musiała brylować na oficjalnym przyjęciu. Przed kolacją w ambasadzie udało mi się przynajmniej wyskoczyć z krótką wizytą do Belli. Ze spojrzeniem pełnym poczucia winy stanęłam w progu. Ostatnie dwa dni były tak intensywne, że odwiedziłam ją tylko raz, i to zaledwie na dziesięć minut. Kiedy sięgałam już do dzwonka, układając w głowie mowę z przeprosinami, drzwi gwałtownie otworzyły się i wpadłam prosto w ramiona mężczyzny. Zdążyłam jedynie zarejestrować, że nawet całkiem przystojnego.

— Aua! — wrzasnęłam, uderzając głową w futrynę. — Jasna cholera! — zaklęłam w ojczystym języku, rozmasowując szybko rosnącego guza na czole.

— Bodishi — usłyszałam w odpowiedzi, a gość, nie oglądając się za siebie, wybiegł z domu po schodach.

— Najmocniej cię przepraszam! — zaniepokojona Bella w pośpiechu wyłoniła się z wnętrza. — To mój siostrzeniec, Timar. Mieliśmy trudną rozmowę… Zazwyczaj jest całkiem dobrze wychowanym młodzieńcem… dodała wesoło, płynnie przechodząc z rosyjskiego, który ledwie rozumiałam, na idealny angielski (efekt wielu lat pracy w charakterze tłumacza).

— Nic nie szkodzi, Bello. Wygląda na to, że musieliście się mocno nie zgodzić… — odparłam, wkraczając do znajomej kuchni. Moja przyjaciółka jedynie westchnęła w odpowiedzi. — Swoją drogą, znamy się już od tylu lat, a ty nigdy nie wspomniałaś, że masz siostrzeńca… W dodatku całkiem przystojnego, jak zdążyłam zauważyć.

— Nie wspominałam, bo nie było o kim — ucięła krótko, najwyraźniej nie chcąc kontynuować tematu, po czym ruszyła w stronę kuchni.

Za każdym razem, kiedy ją odwiedzałam, najchętniej przesiadywałam właśnie tutaj. Uwielbiałam przyglądać się, jak zagniata ciasto na chaczapuri, jak zręcznymi palcami zawija sakiewki chinkali, przygotowuje moje ulubione bakłażany lub śmietanowo-czosnkowy sos do kurczaka czkmeruli. W jej kuchni zawsze smakowicie pachniało, a po każdej wizycie wychodziłam przynajmniej z kilogramem nadbagażu zmagazynowanym w żołądku.

— Znowu schudłaś, Aniczka — jakby czytając w moich myślach, Bella otaksowała mnie wzrokiem, po czym wyjęła płaski gruziński chleb i zaczęła go kroić na małe kawałki.

— Oj Bello, ostatnio nie mam kiedy zjeść, to fakt. Praca, dom, dziewczynki… Czasem w okolicy dziesiątej wieczorem łapię się na tym, że moim ostatnim posiłkiem było w pośpiechu złapane śniadanie. Ale nie martw się, w Gruzji szybko nadrabiam te straty — uśmiechnęłam się lekko, nakładając odrobinę lobio. Jak nie lubię fasoli, tak ta w wykonaniu Belli zawsze smakowała wyśmienicie.

— Wiem, moja droga, wiem. Zamierzam cię nieco odkarmić. Do kiedy zostajesz? — zapytała z nadzieją w głosie, licząc, że w końcu porządnie się nagadamy, jak za starych lat.

— Niestety, mam złą wiadomość — odparłam smutno. — Jeszcze tylko dzisiejsza oficjalna kolacja, jutro cały dzień szkoleń i w nocy lecimy z powrotem. Ale nie martw się, jak dobrze pójdzie, za trzy miesiące znów tu zawitam. Tym razem prywatnie, z dziewczynkami. Są już na tyle duże, że mogą wreszcie poznać trochę tę moją magiczną Gruzję — dodałam z uśmiechem pełnym nadziei, w wyobraźni widząc hasającą na plaży w Kobuleti Helenkę i zaczytaną pod parasolem Ninę.

— No dobrze, dobrze… To na lato będziecie u mnie. Wspaniale! — Bella już w myślach zaczęła planować mój pobyt. Uwielbiałam ją za to. Będąc u niej, o nic nie musiałam się martwić. — A tymczasem opowiadaj, co u ciebie… — zagaiła, zagniatając ciasto na moje ulubione chinkali. Popijając aromatyczną gruzińską herbatę, zaczęłam relacjonować ostatnie miesiące.

*

Tak jak podejrzewałam, kolacja w ambasadzie ciągnęła się jak flaki z olejem. Artur brylował w polityczno-biznesowym środowisku, ja zaś, zabawiana przez żony i partnerki tychże polityków i biznesmenów, zanurzałam się w zawiłości relacji i obyczajów moich rozmówczyń. I choć wszystkie były naprawdę urocze, a z każdą kolejną opowieścią dowiadywałam się o ich życiu w Gruzji więcej niż z jakiegokolwiek przewodnika, to jednak z ulgą wykorzystałam chwilę zamieszania, żeby wyjść na balkon i odetchnąć świeżym powietrzem. Panorama miasta zachwycała mnogością świateł i dźwięków. Most Pokoju — żartobliwie nazywany „Always Ultra” ze względu na kształt, jota w jotę przypominający słynne podpaski — błyszczał w oddali pięknie podświetlony. Nad nim z jednej strony górowały kopuły Soboru Świętej Trójcy, z drugiej gigantyczna Kartlis Deda — Matka Gruzja, mieczem broniąca swojej ojczyzny, winem witająca gości. Z oddali dolatywała muzyka ludowa, zmieszana z odgłosem ukrytych w parkowych drzewach cykad. Wciągnęłam głęboko powietrze, zachłystując się atmosferą tego cudownego miasta.

— Prawda, że pięknie, pani Ano? — usłyszałam za plecami głos, którego wolałabym w tym momencie nie słyszeć. Wiceminister dopadł mnie w mojej samotni.

— Pięknie, panie wiceministrze — przytaknęłam, licząc, że formalny ton i powściągliwość z mojej strony skutecznie go zniechęcą. Niestety, próżne były moje nadzieje. Podszedł bliżej, wyciągając rękę.

— Piotr. Proszę, mów mi Piotr — dodał, chwytając moją dłoń i składając na niej wilgotny pocałunek. Fuj.

„Niech ten wieczór już się skończy, niech ten wieczór już się skończy”, zaklinałam gorączkowo w myślach, wysuwając powoli dłoń z uścisku Kwiatkowskiego. Delikatnie odsunęłam się od niego i ponownie zastygłam, wpatrując się w panoramę miasta, ignorując jego natarczywe spojrzenie.

— Ano, mogę tak do ciebie mówić, prawda? — i nie czekając na potwierdzenie, perorował dalej. — Ano, zachwyciłaś mnie od pierwszej chwili. Cieszę się, że firma wysłała tu właśnie ciebie i wierzę, że będę mógł wam pomóc w rozwoju… Oczywiście będzie to wymagało bliskiej współpracy między nami, rozumiesz, co mam na myśli? — nie owijając w bawełnę, podszedł bliżej, próbując objąć mnie w pasie.

Odsunęłam się jeszcze dalej, wpadając na barierkę. Miałam nadzieję, że tym samym wyraźnie dałam mu do zrozumienia, że tak bliski kontakt nie jest mile widziany. Niestety Piotr najwyraźniej nie zrozumiał aluzji. Konieczny stał się komunikat werbalny.

— Panie wiceministrze… Panie Piotrze… Piotrze… — zająkałam się cicho, gorączkowo próbując znaleźć wyjście z tej idiotycznej sytuacji i rozglądając się nerwowo w poszukiwaniu ratunku. — Przykro mi, ale tak się składa, że znalazłam się tutaj całkowicie przypadkowo. Na co dzień w ogóle nie zajmuję się handlem zagranicznym. Wierzę, że Artur będzie doskonałym partnerem do rozmów — wydukałam, wycofując się dyskretnie w stronę wyjścia. Jeszcze tylko dwa kroki, jeszcze tylko jeden… Kiedy już prawie udało mi się opuścić balkon i wrócić na salę, całkiem niespodziewanie, po raz drugi tego dnia, wpadłam w ramiona mężczyzny.

Co zaskakujące, tego samego mężczyzny…

*

— Dobry wieczór pani… O, witaj Piotrze — przywitał się po angielsku, po czym, gruzińskim zwyczajem, objął i pocałował wiceministra w policzek. — Przedstawisz mnie swojej uroczej towarzyszce? — dodał, wpatrując się intensywnie w moje oczy.

— Oczywiście, Timarze — odparł kwaśno wiceminister, najwyraźniej niezbyt zadowolony z takiego obrotu spraw. — Pozwól, to Ana Starska, przedstawicielka naszej rodzimej firmy farmaceutycznej. Ano, poznaj proszę Timara Khetagurova, znajomego lekarza z tbiliskiego szpitala, który ma na koncie pewną zasługę — uratowanie mojego skromnego żywota — dokonał prezentacji Piotr, gestem dając do zrozumienia, że porozmawia sobie z Timarem później. „Nic z tego, kolego” — postanowiłam skorzystać z okazji i sprytnie wywinąć się z niechcianego tête-à-tête z wiceministrem.

— My się już na swój sposób poznaliśmy z panem Timarem — odpowiedziałam z zawadiackim uśmiechem, z radością obserwując konsternację na obliczach moich rozmówców. — Jestem winna panom wyjaśnienie, nieprawdaż? Otóż dzisiaj, kiedy przyszłam odwiedzić naszą wspólną znajomą Bellę, zaliczyliśmy dość bliskie spotkanie. Najwyraźniej pan Timar bardzo się spieszył i nie zauważył mnie w ciemnościach korytarza — zaśmiałam się cicho, dostrzegając pogłębiający się rumieniec na twarzy Gruzina.

— Mój Boże, to pani? To na panią dziś wpadłem? Pani jest znajomą mojej ciotki Belli? Najmocniej przepraszam za moje zachowanie dzisiaj po południu! — niemal wykrzyczał ze szczerym przerażeniem i skruchą, łapiąc się za głowę. Nie mogłam się powstrzymać i roześmiałam się głośno.

— Nie wiem, co pana bardziej przeraziło — czy nasze zderzenie, fakt, że byłam to ja, czy moja znajomość z pana ciocią — kontynuowałam ze śmiechem, obserwując ukradkiem tego przystojniaka. Nie powiem, było na kim zawiesić oko. Nie mam pojęcia, jakim cudem Belli udało się przez tyle lat ukrywać przede mną tak atrakcyjnego siostrzeńca. Jak na Gruzina wyjątkowo wysoki, chyba nieco młodszy ode mnie, o śniadej karnacji, z charakterystycznym orlim nosem. No Karpiel-Bułecka w ichnim wydaniu, do tego z delikatnym trzydniowym zarostem. I niech któraś z moich przyjaciółek spróbuje nadal twierdzić, że wszyscy Gruzini wyglądają tak samo. A gdzie tam! Ten egzemplarz był jedyny w swoim rodzaju i wyglądał nad wyraz dobrze. Nawet nie miał typowego dla przekarmionych kalorycznymi pysznościami i z zasady stroniących od sportu Gruzinów brzuszka. Wiceminister Kwiatkowski prezentował się przy nim jak wymoczek i chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo nagle przygasł i jedynie obserwował wartko toczącą się między mną a Timarem rozmowę.

— Nie mam pojęcia, ale chyba jednak pani znajomość z moją ciotką przeraża mnie najbardziej — odpowiedział Gruzin, poważniejąc nagle i przyglądając mi się z uwagą. — Już się boję, co kochana ciocia o mnie naopowiadała…

— No niestety, rozczaruję pana — uśmiechnęłam się z nieco udawanym żalem. — Bella strzeże pana sekretów jak cerber. Dopiero dziś dowiedziałam się o pana istnieniu i, przykro mi to stwierdzić, na tym stopniu wtajemniczenia pozostałam — dodałam cicho, nie przerywając kontaktu wzrokowego.

— Moi drodzy, dość już tej pogawędki, musimy wracać na salę — wiceminister wkroczył do akcji, nagle jakoś dziwnie pobudzony. Najwyraźniej uznał, że sytuacja wymknęła mu się spod kontroli. Złapał nas oboje pod ramię, zaprowadził z powrotem na salę i posadził przy dwóch różnych krańcach stołu, uniemożliwiając dalszą rozmowę. Niepocieszona tym faktem wróciłam do rozmowy z moimi współtowarzyszkami, jedynie raz na jakiś czas rzucając przelotne spojrzenie w kierunku Timara. Za każdym razem wychwytywał je i uśmiechał się łobuzersko, dając mi nadzieję, że ten wieczór jednak nie będzie tak nudny, jak początkowo sobie wyobrażałam.

*

Jak to było: „lepiej uważaj, czego sobie życzysz”? Miało nie być nudno? No to mam za swoje… Ale od początku…

Żony i kochanki polityków oraz biznesmenów okazały się jednak niezwykle interesującymi towarzyszkami wieczoru. Z każdym kolejnym kieliszkiem wina ich opowieści nabierały nowych kolorów, zamieniając sztywną atmosferę formalnej kolacji w nastrój typowej gruzińskiej supry. W pewnej chwili moja sąsiadka z lewej, partnerka jednego z biznesmenów, pochyliła się w moją stronę i wyszeptała:

— Droga Ano, czy możesz mi zdradzić, jak to zrobiłaś, że nasz przystojny pan doktor nie może oderwać od ciebie wzroku?

Speszyłam się nieco, nie podejrzewając, że nasze ukradkowe spojrzenia najwyraźniej wcale nie były tak dyskretne…

— Wydaje mi się, że chodzi jedynie o moją znajomość z jego ciotką. Trochę go krępuje — odparłam dyplomatycznie. — A pan doktor to stały bywalec waszych przyjęć? — starałam się odwrócić jej uwagę od naszego rzekomego flirtu, próbując jednocześnie wyciągnąć jak najwięcej informacji.

— Nie, kochana, zdecydowanie nie. Należy raczej do grupy tych zapracowanych Gruzinów, chociaż może nie uwierzysz, że tacy u nas istnieją. Ale są nieliczne przypadki i Timar to jeden z nich. Rzadko znajduje czas na bywanie w towarzystwie. Za to jego była narzeczona… Z niej to było niezłe ziółko! Aktorka, rozumiesz. Przynajmniej tak o sobie opowiadała, cho ciaż zagrała może w dwóch reklamach. Za to nie było przyjęcia, które by opuściła. Śliczna dziewczyna. Z łatwością uwiodła Timara. Chodzili ze sobą dobry rok, po czym zostawiła go dla rosyjskiego barona. No, miała łeb na karku, trzeba przyznać. Teraz siedzi w Moskwie, a chłopak od miesięcy najwyraźniej nie może sobie znaleźć miejsca na ziemi — dodała z westchnieniem, nie próbując nawet ukryć słabości do pana doktora, bohatera opowieści. On zaś był właśnie zajęty rozmową z jakimś starszym Gruzinem i jego równie leciwą małżonką.

Zagadane, nie zauważyłyśmy, jak towarzystwo zaczęło się ze sobą mieszać. Do naszego stołu przysiadł się nie kto inny jak „mój” wiceminister, zajmując krzesło po mojej prawej stronie. Speszona Mariza wykorzystała moment i, pod znanym wszystkim kobietom pretekstem przypudrowania nosa, zostawiła mnie samą na placu boju.

„Świetnie, po prostu cudownie” — pomyślałam, sięgając po kieliszek, który podał mi Piotr. Ten, nie tracąc czasu, przysunął się do mnie, a na szyi poczułam jego przesiąknięty winem oddech. Zrobiło mi się niedobrze.

— Ano, nie uciekaj… Naprawdę liczę na to, że będzie nam się miło współpracowało. Ja kocham Gruzję, mam tu kontakty, mogę wam wiele ułatwić… — wyszeptał mi wprost do ucha. Rzuciłam zrozpaczone spojrzenie w stronę Timara, ale on, zatopiony w rozmowie, nie zauważył mojego niemego wołania.

— Dziękuję Piotrze — westchnęłam, bawiąc się kieliszkiem. — Jak wiesz, z całą pewnością, jeśli chodzi o kwestie biznesowe, jesteśmy ogromnie zainteresowani gruzińskim rynkiem. Pamiętaj jednak proszę, że to nie ja odpowiadam za rozwój naszej współpracy. Nie chciałabym, żebyś wiązał z moją osobą jakieś nadzieje odpowiedziałam najdelikatniej, jak umiałam, modląc się w duchu, żeby cała ta rozmowa nie skończyła się jakąś aferą polityczno-gospodarczą.

— To się jeszcze okaże, Ano — wiceminister uśmiechnął się zagadkowo. — A tymczasem, gdybyś tylko poczuła się gorzej lub po prostu miała ochotę udać się już do hotelu, szepnij słówko, chętnie cię odwiozę — dodał, a na udzie poczułam jego dłoń.

„O, twoje niedoczekanie!” — zdążyłam jeszcze pomyśleć, wstając gwałtownie od stołu, po czym świat zawirował mi przed oczami i ogarnęła mnie całkowita ciemność…

Książkę Gruzińskie wino kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Gruzińskie wino
Anna Pilip2
Okładka książki - Gruzińskie wino

Miłosne rozterki, górskie widoki, zapach kolendry… Czy da się pogodzić codzienność z pragnieniami? Kiedy Ana, trzydziestoletnia rozwódka...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje