Władze coraz bardziej utrudniały ludziom życie. Fragment książki "Bo trzeba żyć. Apolonia"

Data: 2019-08-14 12:18:34 | Ten artykuł przeczytasz w 13 min. Autor: Patryk Obarski
udostępnij Tweet
News - Władze coraz bardziej utrudniały ludziom życie. Fragment książki

Szlachcianka – Apolonia Niemyjska wychodzi za mąż za bogatego chłopa – Franciszka Bąka. Ich małżeństwo budzi wiele kontrowersji w lokalnym środowisku. 

Wkrótce wybucha pierwsza wojna światowa, Apolonia rodzi córkę, Gabrynię, która jest oczkiem w głowie rodziców. Mijają lata. Rodzą się kolejne dzieci, a przez kraj i najbliższą okolicę przetacza się historia: epidemia ,,hiszpanki”, odzyskanie niepodległości przez Polskę, wojna z bolszewikami, lokalny pogrom Żydów. 

Pewnego dnia rodzinę Bąków spotyka tragedia. Los boleśnie doświadcza Apolonię, a w jej sercu coraz częściej pojawia się rozgoryczenie. Na szczęście, dzięki najbliższym, kobieta dochodzi do siebie. Rozpoczyna się nowy etap w jej życiu. Dzieci dorastają, Gabrynia, najbardziej pracowita z rodzeństwa, ma swoje marzenia…

Bo trzeba żyć. Apolonia jest powieścią o rodzinie, tożsamości i prawdziwej miłości. Fabuła tej sagi rodzinnej dzieje się na Podlasiu, a jej tło stanowią wielkie wydarzenia pierwszej połowy XX wieku – od wybuchu pierwszej wojny światowej aż po śmierć Stalina. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś prezentujemy Wam pierwszy fragment tej książki. Koniecznie weźcie też udział w konkursie, który poświęcony jest książce Ewy Szymańskiej. 

Mała chowała się dobrze, z dnia na dzień przybierając na wadze. Także Apolonia szybko wracała do zdrowia i do sił. Co prawda ani Wasakowa, która zastąpiła akuszerkę w opiece nad położnicą i niemowlęciem, ani Franciszek nie pozwalali jej przez dłuższy czas wstawać z łóżka, ale czuła, że wszystkie ich obawy są przesadne. Poddała się jednak ich woli i tylko niekiedy, w krótkich chwilach, gdy w domu nie było nikogo, wstawała ukradkiem, aby zorientować się, czy wszystko idzie, jak należy. Jakoś tam szło, ale w trzecim tygodniu przymusowego leżenia zdecydowała, że naprawdę już dość.

– Nic mi nie jest, naprawdę. Przestań się tak ze mną cackać. Co to ja jakaś królewna jestem czy co? Niejedna kobieta na wsi trzy dni po porodzie wstaje i idzie do roboty, a ja już prawie trzy tygodnie zmarnowałam, wylegując się pod pierzyną. Zresztą pracy w domu huk – zaprotestowała pewnego dnia, gdy mąż zaczął robić jej wyrzuty, że znowu wstała.

– Już ty się nie martw pracą, poradzimy sobie z Marynią – próbował oponować Franciszek.

– Pewnie, poradzicie, ale nie ze wszystkim. Jezu, przecież nie mówię, że pójdę w pole. Nigdy nie chodziłam, to nagle nie zacznę – mruknęła z sarkazmem. – Ale w domu Marynia naprawdę wszystkiego nie zrobi. Starczy jej roboty w obejściu. W ogrodzie na pewno zielsko po kolana. I porzeczkę zaraz trzeba będzie zerwać. Już nie marudź, naprawdę wiem, co robię – przymilała się do męża, który nie wyglądał na przekonanego.

Że rzeczywiście nie był przekonany, domyśliła się, gdy jakąś godzinę później tę samą śpiewkę musiała powtarzać Wasakowej. Widać z braku argumentów Franciszek wysłał ją, aby przemówiła upartej do rozumu. Jednak Apolonia, powziąwszy postanowienie, nie uległa i sąsiadce.

– Och, Wasakowa – śmiała się, odpierając jej argumenty – przecież całkiem niedawno mi opowiadaliście, że parę dni po urodzeniu Józefa siano na wyścigi przed deszczem żeście z mężem grabili.

– Ale ja chora nie byłam i do roboty od małego przyuczona, a ty, dziecko, delikatna jesteś i śmierci się ledwie co wywinęłaś.

– No ale się wywinęłam i naprawdę dobrze się czuję. I wcale nie jestem taka delikatna. Poza tym nie będę brać się za ciężką pracę. Ot, dom trochę ogarnę, może w ogródku przy domu co zrobię.

– A broń cię Boże! – zakrzyknęła zgorszona sąsiadka. – Ani mi się waż z domu wychodzić i ludziom pokazywać. Gospodyni jesteś, a nie jakaś biedota.

Jeszcze wywodu nie było. Siedź w chałupie, bo ludzie cię na języki wezmą. W domu, jeśli naprawdę chcesz i dasz radę, to se tam co i zrób, ale na ulicę nie wychodź. Za trzy tygodnie ksiądz cię pobłogosławi, dziecko ochrzcicie i wtedy możesz wszystko robić.

Cóż było począć. Choć nie do końca przekonana, ustąpiła o tyle, że rzeczywiście prawie nie wychodziła z domu. Ot, wyjrzała na chwilę na ganek, żeby zaczerpnąć powietrza, czy na podwórze wydać jakieś polecenie Maryni. Nie była przesądna, ale postanowiła zachować tradycję i jakoś wytrzymała do połowy lipca.

Do wywodu pojechała z Franciszkiem i Wasakową, która pouczyła ją, jak ma się zachować. Do kościoła weszła bocznymi drzwiami, trzymając w ręce zapaloną gromnicę. Ksiądz ją pobłogosławił, po czym obeszła dookoła ołtarz, wrzuciła ofiarę do skarbony i wróciła do nawy już jako oczyszczona. Trochę się zżymała na to wszystko, bo w końcu z czego niby ją trzeba było oczyszczać? Machnęła jednak ręką. „Wlazłaś między wrony, to kracz jak one” – mówiła sobie, wiedząc, że w Olendach, podobnie jak w wielu włościańskich wsiach, zwyczaj ten był od wieków praktykowany i nie przysporzyłoby jej popularności, gdyby go zlekceważyła.

Za to przy chrzcinach sobie odbiła i urządziła takie, żeby ludzie mieli o czym gadać. Choć czas może nie był najlepszy, przyjęcie było wystawne. Sprosili prawie całą, co prawda nie tak znów liczną, rodzinę i co ważniejszych sąsiadów. Franciszek nie żałował pieniędzy, a Apolonia chyba po raz pierwszy w życiu postanowiła pokazać, że jest ze szlachty.

Trochę kłopotu było z wyborem chrzestnej, bo zgodnie z obietnicą pierworodną Bąków miał do chrztu trzymać Tadeusz. Starszy z braci Niemyjskich przekroczył już jednak czterdziestkę, a w rodzinie nie było kumy pasującej do niego wiekiem i pozycją. Przyjaciółek Apolonia nigdy nie miała i w końcu zdecydowano się na dalszą kuzynkę Franciszka – energiczną, przystojną trzydziestoparolatkę, która im starostowała na weselu.

Na chrzcie dziewczynce nadano imię Gabriela – po matce Apolonii. Same chrzciny zaś trwały praktycznie do rana, gdyż z racji godziny policyjnej przyjezdni goście i tak zmuszeni byli nocować. Na szczęście sprzyjała temu letnia pora, więc mężczyźni mieli po prostu spać w stodole. Zresztą większość z nich zrobiła to dopiero po wschodzie słońca, bo gdy kobiety udały się na spoczynek (kuzynkom Niemyjskich nocleg zaproponowała Wasakowa, która na tę okazję kazała nawet Józefowi wybiałkować wszystkie izby), przy stole rozgorzała najgorętsza, bo intensywnie zakrapiana dyskusja. Leżąca w alkierzu Apolonia, chcąc nie chcąc, przysłuchiwała się rozmowie, która niestety dotyczyła niewesołych spraw.

Już w końcu ubiegłego roku władze coraz bardziej utrudniały ludziom życie. Nowe podatki, opłaty skarbowe, powszechna drożyzna spowodowana inflacją i deprecjacją rubla sprawiały, że ludność marniała i coraz mocniej zaciskała pasa. Odczuwali to nawet ci zamożniejsi, o biedocie już nie mówiąc. Jednak to, co okupanci zaczęli wyprawiać w tym roku, przechodziło ludzkie pojęcie.

– Toć człowiek już sam o niczym decydować nie może – narzekał któryś z mężczyzn, sądząc po głosie, dobrze już wstawiony stary Rola, wuj Franciszka ze strony matki. – W urzędzie każą rejestrować, ile pola czym obsiałeś, ile inwentarza masz w chlewie i oborze. Niedługo to będą po chałupach chodzić i liczyć, ile baba jajek spod kur rano wyjęła.

– I świniakowi w łeb nie wolno dać bez zezwolenia. Nie dość, że kontyngenty nałożyli złodziejskie, a śmiech bierze, jak mówią, że płacą chłopu za żywca, to jeszcze grzywnę, człowieku, zapłacisz za ubój – wtrącił Józef Wasak.

– Podobno Pietrulko ze Świderek pięćset marek musiał dać, bo inaczej do więzienia by go wzięli, za to że wieprzka na Wielkanoc zarżnął – skomentował jakiś inny, mocno już chyba podpity głos.

– Co tam świnie – odezwał się znowu stary Rola. – Mówili parę dni temu w gminie, że nawet słomę i siano będą rekwirować dla wojska. To czym, ja się pytam, to bydło, co je potem każą odstawić do skupu, spasać? Pokrzywą? Toć kartoflami nie wolno, te są dla wojska. Zboże też zabierają, bo w młynie urzędas liczy, ile mąki mielesz. Wykończą ludzi jak nic. Kontyngenty, rekwizycje, konfiskaty, podwody, kwaterunki… Jak, ja się pytam, żyć w takiej niewoli?

Toć chyba za pańszczyzny lepiej było. A ty, Franek, to się dowiedz – zwrócił się w tym momencie do Bąka – bo podobno konie mają też zabierać. U nas do tej pory jakoś się nie czepiali, ale ponoć teraz jakieś specjalne instytucje od rekwizycji koni zakładają. Rogulski mi mówił, a wiesz, że jego zięć w urzędzie powiatowym siedzi, to pewno i poinformowany.

Franciszek rzeczywiście już dawno słyszał te pogłoski. Podobno kuzynowi organisty, który miał gospodarstwo pod Łukowem, zabrali klacz. Mówiono, że to jakieś odgórne zarządzenie i że wszędzie będą rekwirować, niby na potrzeby wojska. Początkowo łudził się, że może to plotki albo jakieś lokalne działania okupanta. Zresztą, kalkulował, konie są mu potrzebne do pracy zarobkowej, nie zabiorą więc chyba wszystkich pięciu, bo to jego źródło utrzymania. A poza tym tartak też przejęli przecież Niemcy, a więc patrząc na to z drugiej strony, on pracuje na rzecz niemieckiego wojska.

Jednak w kwietniu taka komisja powstała w Łukowie i podobno zaczęła organizować w gminach obowiązkowe jarmarki konne, na których Niemcy oceniali zwierzęta. Z tego, co się dowiedział, większość dobrych zabierali, dając chłopom jakieś durne pokwitowania – niby, że potem zapłacą. Zostawiali jedynie najsłabsze sztuki i te znakowali jako niezdatne. Tylko czekać, jak i w Ulanie taki jarmark urządzą. Nie miał pojęcia, co robić, do kogo iść. Przecież konie to jego główny dochód, co on bez nich zrobi?

Przysłuchując się rozmowie mężczyzn, a zwłaszcza słuchając dziwnie bezradnego tonu męża, Apolonia popadała w coraz większy popłoch. Wiedziała, że jest ciężko, ale jakby dopiero teraz dotarło do niej, jak bardzo wojna może zaważyć na ich życiu. Skupiona na swym macierzyństwie – ciąży, porodzie, dziecku – nie zastanawiała się od wielu miesięcy, jak radzi sobie Franciszek. Uświadomiła sobie, że od jakiegoś już czasu prawie nie rozmawiała z mężem o jego sprawach. A on, nie chcąc zapewne mącić jej radości, nic nie wspominał o tym, co się dzieje. I tyle pieniędzy poszło na chrzciny. Nagle poczuła wyrzuty sumienia. Zachciało się jej popisywać, rzeczywiście dobry czas sobie wybrała.

Tak rozmyślając, przeleżała bezsennie aż do chwili, gdy Gabrynia, wiercąc się i pokwękując w kołysce, zaczęła domagać się pierwszego tego dnia posiłku. Wtedy wstała i przewinąwszy córeczkę, wzięła ją do swego łóżka. Słodki, nieporównywalny z żadnym innym zapach niemowlęcia, jego cichutkie, zadowolone posapywanie podziałały na nią kojąco i w końcu sama, nie wiedząc kiedy, zasnęła.

Obudził ją hałas przewracającego się za ścianą krzesła i uciszające się wzajemnie głosy. Cóż, towarzystwo najwyraźniej miało dość i mężczyźni zbierali się do stodoły. Musiało być koło czwartej, bo choć za oknem było już jasno, w alkierzu panowała jeszcze poranna szarość. Apolonia odczekała, aż w domu ucichło, i odsunąwszy delikatnie przytulone twarzyczką do jej piersi dziecko, próbowała ponownie zasnąć. Jednak mimo że była zmęczona, sen nie chciał wrócić. Powrócił za to niepokój, który w końcu wygonił ją z łóżka. Żeby jej nie męczył, zaczęła sprzątać pobojowisko, które pozostało po wielogodzinnej libacji. Zeszło jej prawie do szóstej i na szczęście okazało się w miarę skutecznym lekarstwem na nocne niepokoje.

Gdy do kuchni zastukał jak co dzień Michał, który przyszedł do obrządku, uspokoiła się prawie zupełnie. Owszem, czasy są ciężkie i nie wiadomo, co jeszcze się wydarzy, ale przecież nie można popadać w przesadną rozpacz. Skoro inni sobie radzą, to oni też jakoś przetrzymają. Po drugie nic jeszcze tak naprawdę nie wiadomo. Może Niemcy rzeczywiście wezmą pod uwagę, że Franciszek pracuje w tartaku? Co im w końcu przyjdzie z tego, że zabiorą mu konie? A zresztą Bogu dziękować, konie to nie jedyny ich majątek. Mają trochę odłożone, jest jeszcze ta reszta pola, co ją zostawili dla siebie, no i pieniądze, które dostaje od braci po rodzicach. Jakoś to będzie, w końcu żadna wojna nie trwa wiecznie.

Tak rozmyślając, krzątała się po mieszkaniu, szykując śniadanie, na które miały przyjść kuzynki. Później wróciła do dziecka, które rozbudziło się i głośno domagało jej uwagi. Widok córeczki rozwiał resztkę niepokoju. Wszystko się ułoży, a Franciszek na pewno sobie poradzi, jak zawsze.

W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Bo trzeba żyć. Apolonia. Powieść Ewy Szymańskiej możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Bo trzeba żyć. Apolonia
Ewa Szymańska2
Okładka książki - Bo trzeba żyć. Apolonia

Szlachcianka – Apolonia Niemyjska wychodzi za mąż za bogatego chłopa – Franciszka Bąka. Ich małżeństwo budzi wiele kontrowersji w lokalnym...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Konkurs

Wygraj książkę „Bo trzeba żyć. Apolonia"

więcej
Reklamy
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje