Tulpa - równoległa osobowość, którą wyróżnia samoświadomość oraz niezależność od osoby, która wykreowała ją w swoim umyśle. Bywa określana jako ,,wymyślony przyjaciel", jednak w miarę rozwoju zaczyna podejmować własne decyzje oraz wysnuwać samodzielne wnioski.
Jacek jest początkującym literatem. Tworzy w cieniu utalentowanego brata, Mariusza Tylka - uznanego autora kryminałów, założyciela krakowskiej grupy pisarskiej, który w niewyjaśnionych okolicznościach został zamordowany we własnym domu. W drugą rocznicę śmierci Mariusza życie tracą dwie osoby. Co zastanawiające... zostają zamordowane w sposób opisany w książkach stworzonych przez członków pisarskiego stowarzyszenia. Jedną z ofiar jest partnerka Jacka, drugą znajoma jego brata. Śledztwo w sprawie śmierci poczytnego pisarza zostaje wznowione i rozszerzone o nowe wątki. Prowadzą je inspektor Biernacki i prokurator Świetlik. Panowie się nie lubią, a ich konflikt wpływa na nieskuteczny przebieg dochodzenia. Jacek na własną rękę usiłuje odkryć prawdę. Wspiera go detektyw Robert Kortz - wymyślony bohater książki Tylka, który staje się jego alter ego, a z czasem... niezależną jaźnią.
– Z całą odpowiedzialnością i pełnym przekonaniem twierdzę, że to jedna z najlepszych powieści, jakie czytałem w ostatnim czasie. Ujął mnie ten porządnie skrojony, stylowy i nieoczywisty kryminał, napisany ze swadą, lekkim i równocześnie potoczystym, czasem ciętym językiem. Kapitalnie poprowadzona fabuła i wyraziści bohaterowie, nawet ci z dalszego planu. Autor porządnie odrobił zadanie domowe, jeśli chodzi o realia policyjno-prokuratorskie, co też nie jest bez znaczenia. Świetna robota, dobra zabawa: ta historia na tle wielu, które dane mi było poznać, jest jak złota rybka w stawie pełnym karpi. Polecam z całego serca – Marek Stelar
Zapraszamy do lektury powieści Wojciecha Wolnickiego Ktoś tak blisko. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Ktoś tak blisko. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Prolog
– Życie człowieka może się zakończyć na dwa sposoby: albo zginie z rąk innego przedstawiciela tego samego gatunku, albo zabije go Bóg. Jeśli to właśnie Stwórca pośle go do piachu, nieszczęśnik ma szansę na piekło. W przypadku śmierci z powodu ludzkiej zachcianki nie pozostaje nic innego jak niebo. I choćby nie wiadomo jak nagrzeszył, nie ma co liczyć nawet na czyściec. Tak jest i tak będzie po wieki. Koniec. Wiosna dwa tysiące czternastego roku. Kraków – czyta na głos Mariusz. – A może dwudziesty trzeci kwietnia dwa tysiące czternastego roku? Nie. „Wiosna” będzie lepsza.
Mimo popołudnia w gabinecie na poddaszu panuje półmrok, a jedynym źródłem światła jest ekran leciwego laptopa. Mariusz jeszcze raz przelatuje wzrokiem po ostatnim akapicie, po czym z zadowoleniem klika w ikonkę w kształcie dyskietki, żeby zapisać ukończony tekst. Mruga kilkakrotnie, by dowilżyć skupione zbyt długo na świecącym ekranie oczy. Z radością sięga po stojący na blacie biurka kieliszek z czerwonym winem. Dopija resztę, po czym szybko go uzupełnia, opróżniając do dna butelkę po znakomitym merlocie. I jeszcze raz uśmiecha się do siebie, po czym deklamuje w przestrzeń:
– Ab alio exspectes, alteri quod feceris.[1]
Wtem zza jego pleców wystrzeliwuje grube na dwa palce lasso. Sznur delikatnie opada na barki Mariusza. Nie na długo. Błyskawicznie ściągnięta pętla zatrzymuje się na szyi. Zanim rozluźniony radosnym rauszem mężczyzna orientuje się w sytuacji, coś szarpie go do tyłu wraz z obrotowym fotelem, na którym siedział. Oparcie tylko odrobinę amortyzuje upadek na plecy. Ból wdziera się przemocą do świadomości i panoszy po ciele. Jeden z podłokietników najpierw wbija się w okolicę nerek, potem łamie pod naporem ważącego prawie sto kilogramów miłośnika książek i piwa. Pętla znów się zaciska, tym razem bardziej dotkliwie. Mariusz dusi się. Łapie więc obiema rękami za ściskający gardło sznur, by go poluzować. Nerwowo wierzga nogami, usiłując się obrócić i przeszkodzić napastnikowi.
Nagle czuje na ciele nacisk buciora. Obcas wwierca się w obojczyk, jakby jego zadaniem było zgaszenie podeszwą tlącego się papierosa. Oprawca zapiera się nogą, by skuteczniej zaciągnąć sznur. Mariusz najpierw widzi ciemny rękaw, rękawiczki. Chce dostrzec twarz, ale obraz mu się zamazuje. Czuje, że zaraz straci przytomność. Wydaje mu się, że napastnik kryje się za maską. Bezradnie łapie jedną ręką but, ale nie ma dość siły, by przeciwstawić się naporowi. Równocześnie, drapiąc aż do krwi, usiłuje wcisnąć palce drugiej dłoni choć na centymetr między sznur a szyję. Udaje się, lecz im głębiej je wpycha, tym pętla zaciska się mocniej. Kolejne szarpnięcie w tył i coś chrupie w kręgach szyjnych. Ostry ból sfruwa przez cały kręgosłup aż do lędźwi. Mariusz pieje niczym zarzynany kapłon. Próbuje wykrzyczeć pytanie: „co tu się odpierdala?!”. Ze ściśniętego sznurem gardła dobywa się jedynie nieartykułowany charkot. W odpowiedzi pojawia się kolejne szarpnięcie, tym razem tak mocne, że kończy się utratą przytomności.
Kiedy wraca mu kontakt z rzeczywistością, najpierw odnotowuje, że bardzo boli go głowa. Po chwili zdaje sobie sprawę, że nadal znajduje się w swoim gabinecie, co dziwne, w samej bieliźnie i skarpetkach, a sznur zakończony pętlą na jego szyi przechodzi przez ozdobną, drewnianą jętkę wzmacniającą konstrukcję dachu. Ciało Mariusza napina się niczym struna. Wisi na dwóch cieńszych linkach przymocowanych do nieco napuchniętych, zsiniałych nadgarstków, sprawiających wrażenie bardzo wytrzymałych. Przewieszone są przez tę samą belkę co lasso, naciągnięte niczym cięciwy łuku i gdzieś tam z tyłu dobrze przymocowane. Wydaje się, że Mariusz opiera się na własnych nogach, związanych na wysokości kostek i ud. Jego stopy czubkami dotykają podłogi. Mariusz słyszy i czuje oddech stojącej za nim zziajanej osoby.
– Kim jesteś? Czego chcesz? – pyta z trudem, z jego ust płynie struga śliny.
W tym momencie lasso z pętlą u szyi naciąga się. Mariusz otwiera szeroko oczy z przerażenia. Próbuje złapać je rękami, ale bezskutecznie, linki trzymają mocno. Po kolejnym szarpnięciu jego ciało unosi się. Mariusz panicznie usiłuje dosięgnąć podłogi palcami stóp, lecz z każdą sekundą nogi oddalają się od bezpiecznego poziomu. Milimetr po milimetrze jego ciało dźwigane jest w górę. Zaciśnięta pętla u szyi dusi, a zgnieciona tętnica szyjna zatrzymuje dopływ krwi do mózgu. Mężczyzna czuje, że znów traci przytomność. Błagalne próby wierzgania całym ciałem powodują tylko lekkie rozkołysanie. Nie powstrzymują zbrodni. Jedyne, co Mariuszowi przychodzi do głowy w tym momencie, to myśl, że nie ma pojęcia, kim jest napastnik i dlaczego to robi. Postronny obserwator z pewnością mógłby ocenić, że dla oprawcy to nie lada wysiłek, nie korzysta z kołowrotka, lecz z drewnianej belki. Mimo że jest śliska, polakierowana na wysoki połysk, to jednak daje konkretny opór. Nieznajomy przeciąga po niej lasso z wielkim trudem, ciężko oddycha, zmienia pozycje, zapierając się nogą. Jego wielki cień tańczy, pojawia się i znika. Wiszący tuż nad ziemią Mariusz nie zdaje sobie z tego sprawy. Jest przekonany, że dźwiga go silny jak tur gigant o nieludzkich zdolnościach. Chciałby wybłagać litość, ale artykułowane przez niego sylaby nie przypominają już ludzkiej mowy. Ostatkiem sił próbuje wygiąć dłonie w nadgarstkach, by je jakoś uwolnić, ale linki są zaciśnięte zbyt mocno. Jeszcze jeden błagalny jęk stłumiony ściśniętą grdyką, potem kilka pochrapywań, coraz słabszych, ledwie słyszalnych. I kilka drgawek. A w końcu cisza.
Zamaskowany morderca obchodzi go dookoła, by przyjrzeć się efektowi swojej pracy. A więc dokonało się. Poczytny pisarz Mariusz Tylek wisi bezwładnie w swoim gabinecie niczym kukła, kilka centymetrów nad podłogą. Oprawca sprawdza puls, dotykając żyły na kostce. Wzdycha z dumą. Nie jest osiłkiem, a jednak mu się udało. Jest ubrany w luźną, ewidentnie za dużą, czarną kurtkę, przez co sprawia wrażenie olbrzyma. Do tego ciemne, luźne spodnie, wojskowe buciory, ogrodnicze rękawiczki i szmaciana kominiarka osłaniająca całą głowę oprócz wąskich szparek pozostawionych na oczy. Lepiej takiego nie spotkać po zmroku, bo na sam widok można zejść na zawał. Teraz nadchodzi czas, by zwieńczyć dzieło. W tym celu z przyniesionej ze sobą torby wyjmuje taśmę klejącą i trzy ozdobne metalowe szpikulce do szaszłyków. Nie musi się spieszyć. Do późnego wieczora w domu nie będzie nikogo oprócz nich.
[1] Z łac. „Od innego oczekuj tego, co robisz drugiemu”.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Ktoś tak blisko. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,