Warszawa, druga połowa XIX wieku. Kinga, choć mieszka z ciotką i wujem oraz dwojgiem kuzynów, nie czuje się u nich dobrze - dusi się w atmosferze mieszczańskiej kamienicy i czegoś jeszcze... Młoda dziewczyna nie potrafi zrozumieć, dlaczego ciotka Maria Burgiewiczowa tak bardzo jej nienawidzi. Jedynym wyjściem jest wyprowadzka z domu wujostwa. Kinga decyduje się na ten odważny krok i wyjeżdża do Krakowa, gdzie zamierza odnaleźć jedyną żyjącą krewną swojego ojca, o której istnieniu jeszcze niedawno nie miała pojęcia. Wkrótce przekona się, że droga do niezależności bywa dłuższa i bardziej skomplikowana niż podejrzewała.
Do lektury powieści Agnieszki Janiszewskiej z cyklu Owoce zatrutego drzewa zaprasza Wydawnictwo Zaczytani. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Owoce zatrutego drzewa. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zacna pani Poniechowska (jak mawiał o niej Antoni) nie dość, że pojawiła się zupełnie niespodziewanie, to otulona była jednym ze swoich starych, białych szali, przez co w pierwszym momencie można ją było wziąć za zjawę.
– Przepraszam – zmieszała się dziewczyna, odniosła bowiem wrażenie, że starsza pani rzuciła na nią karcące spojrzenie.
– Zamyśliłam się i w pierwszym momencie pani nie poznałam.
Poniewczasie przyszło jej do głowy, że i to wyjaśnienie mogło się staruszce nie spodobać, jednak pani Poniechowska nie drążyła tej kwestii. Co innego miała do zakomunikowania.
– Kuzyn do pani przyjechał – oświadczyła wyniośle.
– Kuzyn? – zdumiała się Kinga, zdając sobie sprawę, że jej oczy przypominają teraz swoim kształtem dwa okrągłe spodki.
– Przecież mówię. O tam, stoi po drugiej stronie ulicy. – Staruszka wskazała laską przed siebie. – Czeka tu i czeka, już ze dwie godziny. Nie wpuściłam go do środka, bo po pierwszenie znam tego pana, a po drugie nie uprzedziła mnie pani, że spodziewa się gościa.
– Kuzyn? – powtórzyła bezwiednie Kinga, bo była zbyt oszołomiona, by wydobyć z siebie inne słowa.
Zbyszek? Przyjechał z Petersburga, aby ją odwiedzić?
Chyba nie skrócił swojej praktyki, skoro miał tam jeszcze spędzić przynajmniej pół roku?
I dopiero wtedy spostrzegła zbliżającego się od strony bramy Aleksandra.
– Czemu mnie nie zawołałeś, gdy zobaczyłeś, że szłam ulicą? – zagadnęła, gdy znaleźli się wreszcie w mieszkaniu. – Sama nie pojmuję, jak to możliwe, że sama wcześniej cię nie zauważyłam.
– A mnie to wcale nie zdziwiło. Wyglądałaś jak Persefona wracająca z Hadesu na ziemię. Gdzie ci tam w głowie byli zwykli śmiertelnicy – uśmiechnął się.
– Nie żartuj sobie ze mnie – popatrzyła znacząco – kuzynie.
– Jako kuzyn nie zepsuję ci reputacji. Wolałabyś, abym przedstawił się jako twój szwagier? – mrugnął do niej. – A nawet cioteczny szwagier?
Postawiwszy na stole dwie filiżanki z gorącą herbatą, wzruszyła ramionami.
– I tak wątpię, aby uwierzyła w to kuzynostwo.
– Mam rozumieć, że nie jesteś zadowolona z mojej wizyty?
– Zaskoczyłeś mnie, to wszystko – odparła, kierując się do małej kuchenki. – Ale w gruncie rzeczy to nic nowego. Zawsze mnie zaskakiwałeś. – Chciała, aby zabrzmiało to przyjaźnie, w każdym razie cieplej niż dotychczasowe słowa powitania, ale zamiar ten nie do końca się udał. W dodatku zdawała sobie sprawę, że nie tylko odgadł, co tak naprawdę miała na myśli, ale zinterpretował to po swojemu. Dlatego czym prędzej dodała: – Na pewno jesteś głodny. Poczekaj, coś przygotuję.
– Nie, nie rób sobie kłopotów. – W pierwszym odruchu chwycił ją za łokieć, ale zaraz cofnął dłoń. – Gorąca herbata zupełnie mi wystarczy. A poza tym chciałem jedynie zobaczyć, jak sobie radzisz.
Ku swemu niezadowoleniu poczuła, że się czerwieni, dokładnie tak samo jak wówczas, gdy miała piętnaście lat, a on zaczął coraz częściej bywać w domu Burgiewiczów.
Nie tylko ona się wówczas rumieniła – Klementyna reagowała dokładnie tak samo – toteż Kinga robiła, co mogła, by nikt nie domyślił się, co wówczas czuła. Dlatego, gdy tylko młody asystent wuja przychodził z wizytą, na ogół wykręcała się od obecności na rodzinnych podwieczorkach i herbatkach, co zresztą nie było takie trudne, bo ciotka, wbrew swoim zwyczajom, w takich razach wcale nie nalegała, by siostrzenica była obecna w salonie. Kiedy jednak z różnych powodów Kinga nie mogła zrezygnować z udziału w tych spotkaniach – na przykład wtedy, gdy wuj Stefan stanowczo zażyczył sobie, aby poproszono ją do stołu na wspólną kolację – starała się nie zwracać na siebie uwagi i nawet była wdzięczna ciotce, że ta wyznaczała jej miejsce z daleka od Aleksandra Jankiewicza. Stamtąd mogła bezpiecznie, bo ukradkiem, obserwować Klementynę, która siedząc tuż obok młodego doktora, na przemian bladła i rumieniła się, a do tego drżała na całym ciele. Dla nikogo nie było tajemnicą, dlaczego panna Burgiewiczówna w taki sposób reagowała na obecność Jankiewicza. Nie było to tajemnicą także dla Aleksandra, choć przez dłuższy czas nie dawał niczego po sobie poznać – odnosił się do niej z uprzejmością, a nawet niekiedy z galanterią, niemniej nic nie wskazywało, by odwzajemniał jej uczucia. Kinga od razu zwróciła na to uwagę, im bardziej jednak Klementyna wyłaziła ze skóry, by zainteresować Jankiewicza jakimś tematem – a czasem naprawdę zdobywała się na karkołomny wysiłek – tym bardziej ona sama starała się go ignorować. Gdy czasem zdarzyło się, że do niej zagadał, odpowiadała krótko, wręcz zdawkowo, co miało go zniechęcić do kontynuowania rozmowy, przynosiło jednak skutek odmienny od zamierzonego. I dopiero interwencja Burgiewiczowej kładła kres tej konwersacji, a przy okazji Kinga musiała jeszcze znosić pełne oburzenia spojrzenia zarówno ciotki, jak i kuzynki, które właśnie ją winiły za całą sytuację.
Mogła sobie jedynie wyobrazić, jak by zareagowały teraz, gdyby mogły zobaczyć ją i Aleksandra razem, samych, w tym skromnym mieszkanku. Dlatego, by czym prędzej odgonić od siebie tę myśl i tamte wspomnienia, a jednocześnie zapanować nad wzburzeniem, jakie wywołała jego dzisiejsza wizyta i powitalny dotyk jego dłoni, cofnęła się o krok i wykrzywiła twarz w sztucznym uśmiechu.
– To dla mnie żaden kłopot – odparła. – Zresztą i tak miałam przygotować coś dla siebie.
– W takim razie zapraszam cię na obiad. Wyjdźmy stąd do miasta.
– Jak to? – Tym razem roześmiała się zupełnie szczerze, ale zorientowawszy się, że bynajmniej nie żartował, spoważniała i potrzasnęła głową.
– Dlaczego nie?
– Wiesz, że to niemożliwe. – Wzruszyła ramionami.
Jednak Aleksander najwyraźniej był innego zdania.
– Niemożliwe? Niby czemu? – A ponieważ nie odpowiedziała, westchnął. – Naprawdę uważasz, że wspólne wyjście na obiad to coś, co zasługuje na wieczne potępienie? Bo jeśli boisz się opinii tej baby, której płacisz za wynajem, to mogę cię zapewnić, że znacznie dociekliwiej by węszyła, gdybyśmy przez kolejne godziny nie ruszyli się z tego mieszkania.
– Nie, nie przejmuję się jej opinią – odparła gniewnie Kinga, choć niezupełnie zgodnie z prawdą. W tej kamienicy mieszkało więcej bab, które z zamiłowaniem i pasją obserwowały, wręcz śledziły innych mieszkańców. A taka samotna młoda dziewczyna jak Kinga była ulubionym celem obserwacji.
Zdążyła się już przekonać, że plotkowano tu nie mniej zajadle niż w Warszawie, z tą jednak różnicą, że wielkie miasto dawało przynajmniej większe poczucie anonimowości. Nie mogła też zapominać, że stara pani Poniechowska była znajomą Antoniego, zresztą w Krakowie miało się wrażenie, że lepiej lub gorzej, ale wszyscy się tu znają. Mimo to nie zamierzała pozostawić prowokacyjnych słów Aleksandra bez odpowiedzi, dlatego dodała zaczepnie:
– Nie obchodzi mnie, co ona lub inni myślą na mój temat. Ale chyba zdajesz sobie sprawę, jak zareagowałyby twoja żona i teściowa, gdyby się dowiedziały, że widziano nas tu razem?
W pierwszej chwili nie była w stanie odwzajemnić jego spojrzenia, zrobiła to dopiero wtedy, gdy ponownie uścisnął jej dłoń. Przyjaźnie, po bratersku, bez żadnej dwuznaczności.
– W jaki sposób miałyby się dowiedzieć? A jeśli nawet, to co? Nigdy nie miały prawa traktować cię w taki sposób, jak to robiły, ale teraz już na pewno nie musisz się przejmować ich zdaniem. Już nie musisz się ich bać. Jesteś niezależną osobą. Czy nie o tym kiedyś marzyłaś?
Nikt nie jest niezależny na tym świecie – tak to jakoś ujęła Gajewska. A potem dodała, że w przypadku kobiet niezależność w ogóle nie jest możliwa. Kinga jednak nie zamierzała dzielić się ze szwagrem przemyśleniami Amelii. Postanowiła zwrócić jego uwagę na zupełnie inną kwestię.
– Nie chodzi tylko o mnie, ale także, a może przede wszystkim, o ciebie – rzekła, dając mu tym samym do zrozumienia, że to głównie on nie powinien sobie pozwalać na ignorowanie niezadowolenia żony, teściowej i reszty rodziny.
Zrozumiał, co miała na myśli, lecz skwitował to lekkim wzruszeniem ramion, po czym wskazał na filiżanki z herbatą.
– Wypijmy, zanim wystygnie – odparł wesoło. – A potem idziemy do miasta. Nie, nie bój się, nie proponuję ci żadnych hulanek – dodał, spostrzegłszy skonsternowanie na jej twarzy. – Po prostu zjemy obiad i pogadamy jak dwoje ludzi, którym od lat odmawiano prawa do normalnej rozmowy. Na miły Bóg, nigdy nie pozwól, by ktokolwiek wmówił ci, że jest w tym coś niewłaściwego. Bo zapewniam cię, że nie ma.
Łatwo ci mówić, powtórzyła w myślach swoje własne spostrzeżenie, do którego doszła już jakiś czas temu. Ty jesteś mężczyzną, a więc możesz sobie pozwolić na więcej. Czemu udajesz, że tego nie rozumiesz? A może naprawdę nie rozumiesz?
Na głos spytała jednak o co innego. O coś, co od pierwszej chwili, gdy tylko zobaczyła go w bramie, nie dawało jej spokoju.
– Mam nadzieję, że nie przyjechałeś tu jedynie przez wzgląd na mnie?
Dziwna rzecz, ale tym razem głos jej nawet nie drgnął. I szczęśliwie uniknęła rumieńca na twarzy; nawet wtedy, gdy Aleksander spojrzał jej prosto w oczy, w dodatku w taki sposób, w jaki nie zrobił tego nigdy dotąd.
– Przyjechałem odwiedzić moich krewnych. Chyba pamiętasz, że mieszkają niedaleko Krakowa? – Zaledwie jednak potwierdziła to skinieniem głowy, dodał: – To jednak prawdziwe zrządzenie losu, że zamieszkałaś właśnie w tym mieście. Dzięki temu miałem dobry powód, by do ciebie zajrzeć.
– Jak się dowiedziałeś, gdzie dokładnie mieszkam? – spytała, zmieniając nieco ton. Na bardziej rzeczowy, by nie rzec: urzędowy. – Od wuja Stefana?
Mimo wszystko nie bardzo jednak wierzyła w taką ewentualność. I – jak się okazało – nie bez powodu.
– Poniekąd – odparł Aleksander. – Tyle że bez jego wiedzy. Zobaczyłem kiedyś na jego biurku kopertę z twoim adresem. O nic nie musiałem go pytać. – Uśmiechnął się pod nosem.
Wyprostowała się na krześle i odsunęła od siebie pustą już filiżankę.
– Jak się czuje twoja żona, kuzynie? – Aż się wzdrygnęła, gdy usłyszała, jak chłodno i oficjalnie to zabrzmiało.
Natychmiast spostrzegła zmianę na jego twarzy. Jakby przesłoniła ją jakaś gradowa chmura.
– Musimy o niej rozmawiać?
– Co w tym dziwnego? Przecież to moja siostra cioteczna – odparła chłodno. – Z tego, co pisał mi ostatnio wuj, wynika, że Klementyna za kilka tygodni spodziewa się rozwiązania. Chyba nie powinieneś jej teraz zostawiać samej, to jednak nie najlepsza pora na odwiedzanie… krewnych.
Zarówno słowa, jak i ton, którym zostały wypowiedziane, sprawiły, że Aleksander spochmurniał jeszcze bardziej.
– Klementyna nie jest sama – odrzekł ponuro. – Zresztą dobrze o tym wiesz, więc nie muszę ci niczego tłumaczyć.
– Opieka matki i ojca nie zastąpi jej ciebie.
– Doprawdy? Czyżby moja droga kuzynka zamierzała mi teraz prawić morały? – zadrwił i wtedy Kinga nie wytrzymała.
– Nie jestem twoją kuzynką – warknęła. – Uważaj na to, co mówisz. I do kogo.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Owoce zatrutego drzewa. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: