Polska lat 60. W muzyce króluje big-beat, w kolarstwie Ryszard Szurkowski, a na czarno-białym ekranie serial Czterej pancerni i pies. W tym samym czasie Franek Lipa kombinuje, jak spełnić swoje marzenia. Chłopak godzi obowiązek szkolny z rozwijaniem własnego interesu, świetnie się odnajdując w sieci wzajemnych przysług i znajomości. Chce żyć inaczej niż jego rodzice, którzy prowadzą kiosk RUCH-u. Planuje więc zdobyć zawodowy rower, na którym wygra Wyścig Pokoju i pryśnie na Zachód, by tam wieść życie obiboka. Pewnego dnia poznaje Edwarda Stachurę i jego kolorowe towarzystwo...
Na rowerze to pierwszy tom cyklu Jak ograłem PRL stworzonego przez Witka Łukaszewskiego. Oglądamy oczami Franka - alter ego autora - codzienność zwykłych ludzi z małego miasteczka, którzy zmagali się z szarością i absurdami socjalizmu. Jest to również historia pięknej relacji z ojcem, chłopięcej przyjaźni i pierwszej miłości.
Książka już wkrótce pojawi się na półkach księgarń, a do jej lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Jak ograłem PRL. Na rowerze. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Zenobia Fellman i jej mąż mieli bar z flakami. Nazywał się „Garmażerka” i taki miał szyld. Ale gdy spytało się kogoś w miasteczku o Garmażerkę, nikomu to nic nie mówiło. Dopiero kiedy dodawało się: „No tam, gdzie są dobre flaki…”, wtedy każdy miejscowy łapał się za głowę i mówił: „Aaa… Fellman… Trzeba było tak od razu”.
Smak flaków od Fellmanowej czuję do dzisiaj. Jadłem wiele porcji flaków w życiu, i to czasami podawanych na naprawdę wykwintnych przyjęciach, ale flaków od Fellmana i Fellmanowej nic nie przebije.
Fellmanowie jeździli po wsiach i skupowali na lewo świńskie i krowie podroby, a więc żołądki, nerki, podgardla i świńskie oraz krowie łby.
Ponieważ władza położyła łapę na produkcji mięsa i rolnik nie mógł sobie hodować i zabić świni, kiedy chciał, i zjeść z niej, co chciał, powstało mięsne podziemie.
Polędwice, schaby, golonki ruszały na eksport na Zachód. Ale za to na podroby towarzysze partyjni już takiej uwagi nie zwracali.
Dlatego Fellmanowie rozwinęli swój flakowy biznes. Fellman był prywaciarzem, czyli należał do znienawidzonej, zwalczanej zawzięcie przez komunistów kasty. W cenę musiał więc wkalkulować nie tylko swój zysk, ale i łapówki dla wszelkiej maści kontrolerów, których władza nasyłała mu z wielkim upodobaniem. Wiadomo było, że jak przyjdzie urzędas ze skarbówki, to mu nałoży karę, czyli tak zwany domiar za byle co. Przeważnie taki urzędas wchodził, rozglądał się, siadał i bez przeprowadzenia żadnej kontroli od razu zaczynał wypisywać karę. Fellman podchodził wtedy do jego stolika z przygotowaną już paczką wędlin i pytał:
– Coś się nie zgadza, panie Stachowiak?
Stachowiak ledwo raczył unieść wzrok znad protokolarza i mówił:
– Panie Fellman, co ja mam panu powiedzieć? Wszystko się nie zgadza, wszystko!
Urzędnik bez zbędnego słowa i ceregieli otwierał sfatygowaną urzędniczą teczkę, a Fellman wsuwał w nią paczkę z kiełbasami.
Jeśli Stachowiak miał dobry humor, to na tym się kończyło, jeśli jednak coś go od rana wkurzyło, to zwykle mawiał:
– Pan da jeszcze, panie Fellman, „Książkę skarg i zażaleń”. Zobaczymy, czy klienci na pana się nie skarżą!
„Książka skarg i zażaleń” to był idiotyczny komunistyczny wymysł, który miał w zamyśle jeszcze bardziej przykręcić śrubę prywaciarzom. Tak naprawdę to kontrolerzy mieli w głębokim poważaniu skargi klasy robotniczej. „Książka skarg i zażaleń” leżała zakurzona na półce przy ladzie. Przypominano sobie o niej dopiero podczas kontroli. Kiedy urzędnik o nią prosił, należało wziąć ją z półki i wsunąć w nią „robotnika”, czyli banknot stuzłotowy.
Fellman kontrolę ze skarbówki miał raz w miesiącu. Niepisana umowa stanowiła, że Stachowiak żądał „Książki skarg i zażaleń” co drugi miesiąc. Aż tu pewnego roku Stachowiak po kwietniowej wizycie, kiedy zażądał „Książki…”, znów zrobił to samo, kiedy przyszedł w maju.
– Panie Stachowiak – Fellman spojrzał zdziwiony na kontrolera – przecież miesiąc temu sprawdzał pan mi „Książkę skarg i zażaleń”. To chyba teraz za miesiąc kontrola się należy.
– Panie Fellman – Stachowiak bezradnie rozłożył ręce – komunię w domu mam. Co robić? – spytał retorycznie.
– Ano, komunia rzecz święta.
I takie to były uroki bycia prywaciarzem.
Książkę Jak ograłem PRL. Na rowerze kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment, aktualności literackie,