Piotr Zetter, biznesmen o kamiennym sercu, partner aspirującej influencerki, z którą związał się z wygody i wyrachowania, w przedświątecznym okresie zaczyna kwestionować swoje życiowe wybory.
Wracając do domu nowo nabytym samochodem ulega wypadkowi, na skutek którego traci pamięć. Znika jego dotychczasowe życie, roszczeniowa partnerka, biznesowe układy. W ich miejscu pojawia się szpital w środku nicości i młoda lekarka z wielkimi niegdyś ambicjami. Życie obojga zmienia się w romantyczną komedię, jednak nie da się wymazać przeszłości i zacząć egzystować w bajce. Szczególnie, że Marita Monroe nie jest kobietą, która pozwoli wyrwać sobie tak dobrze sytuowanego i świetnie wyglądającego na ściankach partnera...
Do przeczytania powieści Agaty Suchockiej Zimowe zapomnienie zaprasza Wydawnictwo Replika. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach przeczytać mogliście premierowy fragment książki Zimowe zapomnienie. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział trzeci
– Gabriel?
Odpowiedziała jej tylko cisza. Dlaczego znowu liczyła na to, że kot przybiegnie, by ją powitać, i zacznie łasić się do jej nóg? Jeszcze do niedawna tak robił, ale za każdym razem, zmęczona po pracy, odpędzała go, więc nauczył się, że nie warto jej witać. Zatęskniła za tym dopiero wtedy, gdy zaczął ją ostentacyjnie ignorować. Przecież tak naprawdę woli psy. Przygarnęła jednak kocura, gdy w gazecie przeczytała ogłoszenie o tym, że jeśli nie znajdzie się opiekun, wyjeżdżający za granicę właściciel uśpi zwierzę. Na to wspomnienie do tej pory przechodziły ją dreszcze. Jakim trzeba być człowiekiem, by rozważać uśpienie zwierzęcia zamiast oddać je do schroniska? Chyba schizofrenikiem, który z jednej strony chce się pozbyć niewygodnego ciężaru, a z drugiej zadaje sobie trud zamieszczenia w gazecie ogłoszenia.
Na psa jednak nie mogła sobie pozwolić, nie miała nikogo, kto mógłby się nim zająć podczas wielogodzinnych dyżurów. Z sąsiadami niewiele rozmawiała, na przyjaciół nie miała czasu. Ktoś, kto nie ma czasu znaleźć sobie koleżanki, nie znajdzie go też na to, by trzy razy dziennie wyprowadzać psa. Gdy zaczęła krzątać się po kuchni, wielki biały kocur w końcu zauważył jej obecność i krokiem cesarza, pana na włościach, zbliżył się, by upomnieć o śniadanie. Otarł się o jej łydki, zostawiając na nich jasne kłaki, i w tym momencie przypomniała sobie, dlaczego zawsze go odpędzała.
Usiadła na sofie z kubkiem bezkofeinowej lury i przyglądała się, jak Gabriel niespiesznie i jakby z łaską pałaszuje śniadanie. Powinna poszukać mu odpowiedniejszego domu, ale wówczas nie miałaby do kogo wracać. I chyba przeprowadziłaby się do jakiegoś szpitalnego składziku, rozłożyła dmuchany materac w piwnicy pomiędzy nieużywanym już sprzętem medycznym i tam wegetowała od dyżuru do dyżuru.
Po kilkunastu godzinach na nogach zawsze czuła się jak stary zużyty sprzęt. Przegrzany mózg wypełniał myśli dziwnymi, surrealistycznymi obrazami, w których jechała naga na grzbiecie Gabriela. Czasem znajdowali się na pustyni, czasem w dżungli, a czasem na jakiejś ruchliwej ulicy, gdzie wszyscy się na nią gapili. Nie cierpiała tych wizji. Były jak sen o tym, że stoi na golasa przed całą klasą i nie ma dokąd uciec.
Dopiła kawę, rozebrała się powoli, czując każdy zmęczony mięsień, i poczłapała do łazienki wziąć gorący prysznic.
A przecież nie pracowała w jakimś molochu, gdzie drzwi do izby przyjęć się nie zamykają. To mały wiejski szpitalik z brakami kadrowymi i to właśnie dlatego kilku zatrudnionym w nim lekarzom jest niełatwo. Nie mogą odsyłać pacjentów na specjalistyczne oddziały, bo takie w ich placówce nie istnieją. Muszą sami wszystko ogarnąć, dokształcać się, znać na wszystkim. Na szczęście przy malejącej gęstości zaludnienia zdarzało się coraz mniej trudnych przypadków. Starsi dożywali swoich dni, młodsi uciekali na północ. Przeważnie dyżury były spokojne. No chyba że to zimowa niedziela z cotygodniowym wyścigiem do kościoła.
Kaja została pediatrą, a potem zrobiła w mieście specjalizację z ginekologii i neonatologii, choć w ich szpitalu na świat przychodziło tylko kilkanaścioro dzieci rocznie. Profesor z Wrocławia namawiał ją do zmiany miejsca pracy, ale w tym małym szpitaliku trzymały ją sentyment i lojalność. To tutaj przyszła na świat.
A przecież nawet nie pamiętała, kiedy postanowiła, że zostanie lekarzem.
Mogła w każdej chwili odejść, w szpitalu w mieście znalazłoby się dla niej miejsce, ale nie potrafiła i nie chciała, mimo że na przestrzeni ostatnich trzech lat zamknięto dwa kolejne oddziały i wszystko wskazywało na to, że za kilka sezonów szpital zostanie zlikwidowany. Wówczas wszyscy połamańcy będą musieli tłuc się prawie sto kilometrów, aby ktoś poskładał im kości. Gdzie znajdą sobie miejsce Stefan chirurg-ortopeda i Krzysiek internista?
Dokąd pójdą Krysia z radiologii i Paweł anestezjolog? Gdzie się podzieją wszystkie obolałe wątroby?
Akurat tych ostatnich jakoś specjalnie nie żałowała i odsyłała do lokalnej izby wytrzeźwień, czyli jedynej celi u Marcina.
Myśl o „wytrzeźwiałce” przypomniała jej o telefonie na posterunek.
Wybrała numer bezpośrednio do szefa i odczekała kilka sygnałów. Na policji mieli zazwyczaj tyle samo roboty ile oni w szpitalu, czyli tyle co nic. W tym roku mikołajki były jakieś wariackie i dostarczyły zbyt wielu wrażeń w obu instytucjach.
– No jak tam, Marcin? – zapytała, nawet się nie witając. Z sierżantem chodzili do tego samego liceum, zresztą tutaj wszyscy chodzili do jednej szkoły.
– Dowiedzieliście się czegoś o tym facecie?
– Tylko tyle, że chyba ma jakieś dzieci, bo we wraku znaleźliśmy zabawki. Miał obrączkę?
– Nie, ale wiesz, że to w dzisiejszych czasach o niczym nie świadczy – odpowiedziała zmęczonym głosem. – Prześpię się kilka godzin i wracam do szpitala. Dam znać, gdy odzyska przytomność, ale i tak za wiele nam nie powie z przemieszczoną szczęką.
Może napisze, jak się nazywa, ale to też nic pewnego, bo jest nieźle poobijany. Rozważamy zostawienie go w śpiączce jeszcze przez kilka dni. Przetrzepcie samochód, może dokumenty wpadły pod fotel albo…
– Dobra, Kaja, nie rozpędzaj się! – przystopował ją policjant. – Jak to mawiał mój stary: nie ucz ojca dzieci robić! A teraz do spania! Rozłączył się.
Na początku to pretensjonalne traktowanie denerwowało ją, ale z czasem się przyzwyczaiła, i teraz te odzywki Marcina, będące przecież wyrazem troski, nawet ją rozczulały. Kiedyś uganiał się za nią, ale tak długo go zwodziła, że w końcu przerzucił się na Kaśkę z równoległej klasy. Teraz mają dwóch synów i dziesiątą rocznicę ślubu w przyszłym roku, a ona ma tylko liniejącego kocura.
„Jak się nie ma, co się lubi, to się lubi, co się ma”.
Mama często jej to powtarzała, zapewne dlatego, że jako niepracująca matka na wczesnym etapie życia wyzbyła się wszelkich złudzeń. Tę samą filozofię życiową usiłowała zaszczepić córce: nie oczekuj, nie wymagaj, no chyba że od siebie, i jeśli umiesz liczyć, licz właśnie tylko na siebie.
Kaja stała w strumieniach gorącej wody tak długo, że prawie zasnęła. Nawet nie dosuszyła włosów, tylko okutana we flanelową piżamę padła na łóżko.
Poduszka była ciepła i wydeptana kocimi łapami, ale nie miała siły złościć się na Gabriela. Zanim odpłynęła w niebyt, zdążyła jeszcze pomyśleć, że to bardzo smutne, iż jakiś tata nie dojechał do domu na mikołajki.
* * *
Obudziło ją wściekłe mruczenie i deptanie po plecach. Pomyślała, że ten kot nie jest normalny, skoro tak po niej łazi i wydaje z siebie dźwięki, jakby chciał ją zadeptać. Wścieka się, że nie może wbić jej łapami w ziemię? Jak to w ogóle możliwe, żeby agresyw nie mruczeć? Czy przypadkiem mruczenie nie jest oznaką zadowolenia? Tymczasem kocur powarkiwał i mościł się na jej lędźwiach w humorze, który zdecydowanie nie był dobry.
– Złaź ze mnie, sierściuchu! – mruknęła w poduszkę. – Albo kładź się już i wygrzej mi plecy, skoro musisz leżeć akurat na mnie. A nie się wiercisz jak nieodrobaczony!
W odpowiedzi dobiegło ją syknięcie i burczenie przypominające pracę starego komputera.
Odwróciła się na bok, kot miauknął niezadowolony i przeniósł się na poduszkę, depcząc tuż przy jej twarzy.
– Gabriel, spieprzaj stąd! – Teraz to Kaja fuknęła.
– Po dyżurze jestem, a ty mi spać nie dajesz!
No i po co na niego wrzeszczy? Mogła przecież zamknąć drzwi do sypialni. Ale nie zamknęła, więc teraz, wkurzona i rozbudzona na dobre, zebrała się z łóżka, zrzucając kota na podłogę. Ona go nie lubi, on jej nie lubi, tylko czekać, aż któregoś dnia obudzi ją, wbijając kły w jej gardło.Przeciągnęła się, czując każdy mięsień. Musi znowu zacząć ćwiczyć jogę czy inny pilates, ostatnio modne stały się jakieś dziwne wygibasy przy ścianie, dla leniwych, może tego spróbuje. O, i poprosi nową stażystkę z ortopedii, żeby sobie na niej anatomię poćwiczyła. Dziewczyna wygląda wprawdzie, jakby bała się ugnieść ciasto na pierogi, a co dopiero żywego człowieka, ale jak się nie ma, co się lubi…
Zadzwoniła komórka.
– No czeeeść! – Usłyszała nosowy, niemożliwy do podrobienia głos Stefana. – Ale to jest sprawa dla reportera z tym kolesiem, co?
No tak, ich anonimowy pacjent.
– Poskładaliście go? – zapytała zachrypniętym szeptem, wyciągając mleko z lodówki.
– Nie bardzo było co składać. – Prawie zobaczyła wzruszenie ramionami po drugiej stronie. – Okazało się, że ta żuchwa to tylko przemieszczenie, musiał przywalić w kierownicę. Więc przywaliłem z łokcia i wskoczyła na miejsce! – zażartował ortopeda. – Twarzoczaszka też cała, po prostu powłoki sobie poharatał. Parę szwów, z łokcia w zawias i po robocie!
– Wyglądało to poważnie…
– No tak zawsze jest, jak łuki porozbijane i nos, z tego się leje jak z kranu. Ale poza obitą gębą to tylko obojczyk. Przyjeżdżaj, to go wybudzimy.
Jęknęła zrezygnowana.
– Dajcie mi odpocząć chwilę! Po prostu wypłuczcie narkozę i niech się sam obudzi, skoro najwyraźniej nic mu nie jest.
– No nie takie nic.
– Przed chwilą powiedziałeś, że prawie nic.
– No dooobra, wiesz, o co mi chodzi! Jak zadzwoniłaś, to się spodziewałem, że będę przez kilka godzin robił jakąś rekonstrukcję, którą potem opiszę do „Medical Journal”, a to się okazała drobna robota.
– Odprawiłeś do domu Kowalewską?
– Taaa, ja nie mogę z nią! Ta to się co roku łamie, regularnie! Może specjalnie, żeby pierogów na święta nie musiała lepić?
Kaja się zaśmiała.
– Dobra, zjem śniadanie i wpadam.
– Śniadanie o czternastej?
Spojrzała spanikowana na zegarek.
– To już druga?
– No tak, panieneczko! Wrzuć coś lekkiego i przyjeżdżaj!
– A ty zmieniasz specjalizację na dietetykę czy co? – dopytała kąśliwie, zalewając kawę.
– Dbam o twoją formę przed świętami, bo się nażresz jak co roku i potem będziesz marudzić, że jakieś gratisy ci ponarastały. Więc przez te ostatnie tygodnie przed wielką wyżerką powinnaś chyba przejść na jakąś dietę?
– Już ty się lepiej martw o swój własny bebzol, co Stefan?
Rozłączyła się.
Kolega miał rację, chyba za bardzo zwracała uwagę na wygląd. Obżerała się, potem narzekała, potem się głodziła. Naprzemiennie domagała się komplementów albo motywacyjnej krytyki. Tylko po co? Przecież dziś ludzie nie zwracają już tak bardzo uwagi na powierzchowność, panuje atmosfera ciałopozytywności. Chyba wkurzało ją to, że Stefan, który na brzuchu mógłby sobie kufel piwa postawić, śmie robić uwagi co do cudzej figury.A ona przecież wcale nie jest jakaś gruba, raczej przeciętna, po prostu w zimie wypada z formy, jak większość ludzi. Przyjdzie wiosna, to zacznie biegać, chodzić z kijkami, jeździć na rowerze do pracy. A na razie powygina się przy ścianie, żeby plecy po długich dyżurach przestały ją pobolewać. Jest zdecydowanie za młoda na takie geriatryczne przypadłości.
Zajrzała do lodówki. W sumie to nie ma czym się obżerać. Dopiła kawę, wyjadła napoczęty jogurt i stwierdziwszy z jękiem, że za oknem szaleje jakaś mokra zamieć, ubrała się na cebulkę. Wyszła, nie żegnając się z Gabrielem, który spał w najlepsze zwinięty w kłębek na jej poduszce.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Zimowe zapomnienie. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,