Zegarki, żelazka, kryształy... Turystyka handlowa w Egipcie

Data: 2019-05-22 10:18:09 | Ten artykuł przeczytasz w 18 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet
News - Zegarki, żelazka, kryształy... Turystyka handlowa w Egipcie

68 kryształów, 38 żelazek elektrycznych, 21 enerdowskich zegarków na rękę marki Ruhla, 17 wentylatorów – to tylko niektóre towary przewożone w latach siedemdziesiątych przez zaledwie dwudziestu uczestników wycieczki do Egiptu. „Turystyka handlowa" była wówczas tak popularna, że statystycznie nie było wówczas nikogo, kto by czegoś nie szmuglował. Oto, jak handel w Egipcie opisuje prof. Jan Głuchowski, autor książki Na saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL: 

 Już drugim zdaniem po powitaniu, kierowanym pod adresem naszych turystów przez egipskich celników, było pytanie.

– No fox?

Urzędnicy, zadając je, z reguły patrzyli głęboko w oczy stojącym przed nimi petentom, marszczyli brwi, a zdarzało się, że wymierzali palec w zdenerwowanego turystę. Potulna odpowiedź brzmiała niezmiennie tak samo.

– No, nie.

Zachowanie to miało swą niezbyt odległą genezę. Po chudych latach sześćdziesiątych w kolejnej dekadzie zaczęto organizować więcej wycieczek do krajów zachodnich oraz Egiptu. Ruch turystyczny z Egiptem był pochodną naszych stosunków polityczno-gospodarczych z tym krajem i całym blokiem państw socjalistycznych. a zacieśniły się one szczególnie za sprawą abdela Gamala Nasera. Ów egipski pułkownik i polityk był założycielem tajnej organizacji rewolucyjnej Wolni oficerowie, która w 1952 r. dokonała zamachu stanu i obaliła monarchię. od początku jako premier, a potem prezydent, wzorując się na związku Radzieckim, z którym miał ścisłe kontakty, postanowił społeczeństwo w swym kraju przekształcić w, jak to określał, socjalistyczne, spółdzielcze i demokratyczne. W polityce zagranicznej razem z Josipem Broz Tito (przywódcą Jugosławii) i Jawaharlalem Nehru (przywódcą indii) stworzyli w 1955 r. ruch państw niezaangażowanych. Ponadto Naser w 1956 r. znacjonalizował Kanał Sueski i związał się z zSRR i krajami socjalistycznymi, uzyskując pomoc gospodarczą, wojskową i finansową. dokonał wówczas wielkich zakupów uzbrojenia między innymi w Czechosłowacji i Polsce.

Jednak w 1967 r. Egipt przegrał wojnę z izraelem, a problem należności Kairu wobec naszego kraju rozwiązano między innymi przez rekompensatę turystyczną. z okęcia co tydzień wylatywały wycieczki do Kairu i aleksandrii, organizowane przez różne biura, w tym orbis.

W Aleksandrii atrakcją były pozostałości z czasów najazdu perskiego, z epoki aleksandra Wielkiego i panowania Rzymu, a wśród nich słynna latarnia morska zaliczana do siedmiu cudów świata. istniała także możliwość kąpieli w morzu i opalania na długiej, wielokilometrowej plaży. Proponowano również odpłatny udział w wycieczkach do Gizy, Sakkary i Serapeum ze zwiedzaniem piramid oraz wieczorem rozrywkowym pod hasłem „miasto Sahara”. Miejscem zakwaterowania były trzygwiazdkowe, przyzwoitej klasy hotele, takie jak „Mahmoura” czy „Palestine”.

Znacznie więcej atrakcji oferował Kair. Na szczęście w przeciwieństwie do sytuacji w Stambule, zdecydowana większość uczestników interesowała się historią islamu i zabytkami Egiptu, mogliśmy więc podziwiać pozostałości rzymskich twierdz z około 30 r. p.n.e., kościoły koptyjskie, cytadelę Saladyna i meczety (było ich wtedy około 500), z najcenniejszym alabastrowym Muhammada alego.

W południowej części miasta, w drodze do cytadeli Saladyna, przejeżdżaliśmy koło jednego z największych cmentarzy islamskich al-arafa – Miasta Umarłych. Lokalny przewodnik przygotował wycieczkę na szok kulturowy, bo na tym ogromnym terenie cmentarza żyją ludzie. Grobowce egipskie były budowane jako małe domy z myślą o spotkaniach żyjących członków rodziny zmarłego. od wieków mieszkają tam ludzie, i to nie tylko strażnicy cmentarza, grabarze z rodzinami, ale także bezdomni przybysze ze wsi lub ludzie, którym trzęsienie ziemi zniszczyło domy. W sumie podobno około 2 mln osób. Nie ma tego w programie i pilot nie polecał zwiedzania tego miejsca.

Na zainteresowanie egipską kulturą wpływał niewątpliwie skład społeczny grup. Na przykład w naszej wycieczce do Kairu ze Sports-Touristem zorganizowanej na przełomie września i października 1984 r. ponad połowa z 19 uczestników miała wyższe wykształcenie, a 16 osób mieszkało w miastach wojewódzkich. Wszyscy oni w komplecie uczestniczyli w wycieczce pod piramidy i do Sfinksa. ale trzeba też stwierdzić obiektywnie, że wszyscy wymienieni odwiedzili też bazary.

Przedmiotem szczególnego zainteresowania rodaków była rozległa dzielnica handlowa – targowisko potocznie zwane Muski. Składa się ono z kilku części: Chan al-Chalili, suk el attarine, Tarbia, suk el Nahasin i el Sagha. Tych, którzy trafiają tu po raz pierwszy, oszałamia wszechogarniający hałas, pozornie groźne kłótnie, dzwonki, dźwięki orientalnej muzyki, ryk osłów i pokrzykiwania kupców, którzy starają się wciągnąć przechodniów do środka. ale gdy się to udało, a nawet klient dał się namówić na filiżankę kawy, nie był zobowiązany do dokonania zakupu.

Pod koniec lat siedemdziesiątych, gdy język polski był już dobrze rozpoznawany na bazarze Muski, coraz częściej padało pytanie: „Czy masz lisa?”. i wielu turystów miało. ale poza przynoszącymi dobre przebicie kołnierzami ze skór tych zwierząt, wwożono też wiele innych towarów: kryształy, sprzęt elektryczny, aparaty, whisky oraz lekkie sztuczne futerka przemycane z Turcji.

Przed wyjazdem z kraju piloci obowiązkowo informowali uczestników grupy, że mogą zabrać ze sobą nad Nil „butelkę whisky i jeden mały kryształ”. Równocześnie było rzeczą powszechnie wiadomą, że egipscy celnicy akceptują bakszysz, czyli łapówkę. Mógł się też spełnić czarny scenariusz, czyli konfiskata towaru, co przekreśliłoby nie tylko przewidywany zwrot kosztów wycieczki, ale i spowodowałoby dotkliwą stratę materialną.

Bakszysz miał z reguły postać dwudziestodolarowego banknotu. Podczas kontroli turyści kładli go obok bagażu, a celnik bez pośpiechu chował do kieszeni, a potem leniwie grzebał ręką w bagażu. od czasu do czasu, gdy liczba kryształów czy Johnniego Walkera była zbyt duża, wyciągał i odstawiał na bok butelkę lub jakiś okazały wazon. Podróżni nie protestowali i spoceni z wrażenia powtórnie pakowali wyjęte rzeczy, nie zawsze w takim samym porządku. Celnicy musieli niekiedy wykazać się aktywnością zawodową. Czasami zaś otrzymywali od przełożonych konkretne zlecenie. 

Zdarzyło się w czasie jednej z odpraw grupy Sports-Touristu w 1972 r., że celnicy wyłuskali z bagaży wszystkie butelki poza jedną na osobę, przewidzianą limitem. Gdy pilot zapytał konfidencjonalnie kontrolującego go Egipcjanina, skąd taka nadgorliwość, ów odrzekł z rozbrajającą miną:

– Szef ma dzisiaj okrągłe urodziny.

Zdarzały się jednak poważne afery przemytnicze. Do odprawy stanęli jeden za drugim ojciec i syn, obaj z południa Polski. Wyróżniały ich wielkie walizy. Jak się okazało, zmieścili w nich wyjątkowo dużo towaru. Celnik chyba od dawna nie miał takiego przypadku, który – na nieszczęście dla właściciela – nie mógł być skwitowany przyjęciem łapówki.

Najpierw obok walizki ojca pojawiło się 20 kołnierzy z lisa, trzy butelki whisky i sześć kryształów. Gdy podobna liczba została wyłuskana z walizy juniora, to przez moment przerwano odprawę na sąsiednich stanowiskach, bo wszyscy wlepili wzrok w niezwykłą kolekcję. Tymczasem prowadzący kontrolę poszedł na zaplecze po kierownika. Widząc, że sprawy przybrały zły obrót, ojciec postanowił ratować syna i zadeklarował, że to on jest właścicielem całego towaru. To był początek jego gehenny.

Celnik sporządził raport, wyszczególniając zarekwirowany towar, z którego wynikało, że należy uiścić na miejscu 5 tys. dolarów. Była to wówczas w Polsce gigantyczna kwota. Miesięczna pensja dobrze zarabiającej osoby kształtowała się w granicach 20 dolarów. Turysta z Podkarpacia zupełnie się załamał. zaczął rozpaczać, a łzy jak groch płynęły mu po starej twarzy. Głośno zawodził.

– Po co ja to wziąłem? Głód i wojnę przeżyłem. To nie był mój pomysł. Żona i teściowa mnie namówiły.

Tymczasem urzędnicy egipscy byli nieustępliwi. oświadczyli, że jeśli przemytnik nie ureguluje kary, to zgodnie z procedurą zatrzymają całą grupę. Następnie, po zdecydowanej interwencji pilota, stwierdzili, że wezwą policję, aby zatrzymała turystę. ostatecznie po długich pertraktacjach skończyło się na tym, że zatrzymają turyście paszport i otrzyma on zakaz opuszczania kairskiego hotelu, w którym zakwaterowana ma być grupa. ostrzeżono też, że gdyby z jakichkolwiek powodów złamał zakaz wyjścia, przeniosą go natychmiast do więzienia. Równocześnie poinformowano, że odmowa dobrowolnej zapłaty kary pieniężnej będzie oznaczać proces karny.

Początkowo ojciec z synem i pilot wierzyli, że w rozwiązaniu problemu pomoże polska ambasada. Tymczasem rozmowa z jej pracownikiem podziałała jak wiadro zimnej wody na gorące głowy.

Urzędnik oświadczył, że ambasada nie zajmuje się takimi sprawami i jedynym organem, który jest władny uczynić cokolwiek w tej sprawie, jest biuro podróży będące organizatorem wycieczki. Ale biuro podróży też umyło ręce. Grupa odleciała razem z młodym turystą, który, co prawda, bardzo chciał zostać z ojcem, ale ten bezwzględnie zobowiązał go do powrotu. Uznał, iż wystarczy, że on jest ofiarą tej sytuacji. Godził się na najgorsze, ale chciał oszczędzić dziecko. Tymczasem do rozprawy musiał pozostać w hotelowym areszcie domowym. Pilot, przewidując, że pobyt może potrwać dłużej, a nie był przecież darmowy, załatwił mu najtańszy pokój na dziesiątym piętrze. Gdy się żegnali, aresztant rzekł z powagą:

– Panie, ja się chyba rzucę z tego dziesiątego piętra!

Na szczęście tego nie uczynił.

Egipskie młyny sprawiedliwości mielą niespiesznie, chociaż nie aż tak długo jak w indiach, gdzie sprawy cywilne rozstrzygane są nawet po 25 latach. Na szczęście w Kairze sprawy karne były priorytetowe. W pierwszej instancji skazano go na dwa lata i owe 5 tys. dolarów. W drugiej instancji wyrok więzienia zawieszono. Musiał jednak bezwzględnie uiścić zasądzoną kwotę oraz opłacić koszty pobytu w hotelu. zrujnowało to kompletnie całą rodzinę, łącznie z teściową.

Turyści, mając wiele wolnych dni, uczestniczyli w licznych atrakcjach. W Port Saidzie i aleksandrii były to przede wszystkim przejażdżki dorożkami. Proponowano godzinną podróż za pięć dolarów. ale już po paru minutach woźnica zaczynał wabić propozycjami.

– Jak chcesz, to po drodze zawiozę was do sklepu mojego przyjaciela na bajecznie tanią biżuterię.

Zwyczajowa odmowa go nie deprymowała. Po kilku chwilach stwierdzał.

– Właśnie mijamy (albo „zaraz będziemy mijać”) najlepszą kawiarnię. Nigdzie się nie napijecie takiej dobrej i takiej taniej kawy.

Katalog propozycji był długi; w czasie 60 minut przejażdżki było ich około dziesięciu. a na koniec pasażerów czekała niespodzianka. Gdy dochodziło do płacenia, dorożkarz wyciągał rękę, mówiąc.

– Ten dollars.

– Jak to dziesięć, przecież umówiliśmy się na pięć?!

– Zgadza się – odpowiadał. – Pięć dolarów dla mnie. Ale to nie ja ciągnąłem pojazd, tylko koń. Jemu też należy się piątka.

Najczęściej taka argumentacja rozbrajała pasażerów, dodawali mu więc dodatkowy banknot.

Bardziej przedsiębiorczy pasażerowie wybierali się z Kairu na jednodniową wycieczkę do Fajum, grupy oaz leżących na skraju Pustyni Libijskiej, w pobliżu doliny Nilu. W oazie mającej około 18 tys. kilometrów kwadratowych mieszkało ponad 2 mln ludzi. To słone zapadlisko jest zasilane wodami Nilu przez kanały nawadniające, głównie kanał Bahr Jusuf, do którego od wieków wlewają wodę czerpaki obracane przez wielkie koła.

Już wtedy w czasie podróży obowiązywały nadzwyczajne środki ostrożności. Z przodu i z tyłu naszego autokaru w półodkrytych samochodach jechali żołnierze uzbrojeni w długą broń gotową do strzału. Poza tym dwóch siedziało zawsze w naszym autokarze, na pierwszym i ostatnim miejscu. Również w miastach, w okolicach najbardziej uczęszczanych przez turystów, były zadaszone posterunki bądź przechadzali się uzbrojeni żołnierze lub policjanci.

Popularność przejażdżek dorożkami i podróży fakultatywnych wzrastała wraz z powodzeniem sprzedaży przywiezionych towarów.

A oferta była bardzo różnorodna. Na przykład w notatce sporządzonej w 1973 r. przez Biuro Paszportów Ministerstwa Spraw Wewnętrznych odnotowano, że uczestnicy wycieczki do Egiptu zorganizowanej przez młodzieżowe biuro podróży Juventus przewozili między innymi:

– 68 kryształów,

– 38 żelazek elektrycznych,

– 21 enerdowskich zegarków na rękę marki Ruhla,

– 17 wentylatorów.

Biorąc pod uwagę, że grupy liczyły około 20 osób, można stwierdzić, że statystycznie nie było w nich nikogo, kto by nie przewoził towaru w celach handlowych. Wartość owego sprzętu oszacowano na 53 tys. złotych. Równocześnie trzeba przyznać, że uczestnicy tej wycieczki okazali się świetnymi biznesmenami, bo według tego samego źródła przywiezione przez nich złote przedmioty warte były w Polsce około pół miliona.

W bardzo wielu polskich domach są pamiątki z podróży do Egiptu. Jednym z popularnych nabytków były papirusy. Przewodnicy podczas zwiedzania wozili turystów nie tylko do wielkich centrów handlowych, w których, w ramach reklamy, w części recepcyjnej częstowano bezalkoholowym drinkiem, ale i do wytwórni papirusu. Wycieczkowicze mieli więc pewność, że kupują prawdziwy papirus, a nie fałszywki podrabiane zręcznie ze skórek bananów.

W owych wytwórniach zapoznawano cudzoziemców przede wszystkim z historią papirusu. Nasi rodacy byli autentycznie zainteresowani opowiadaniem, bo gdy uświadomili sobie, że pierwsze zapisy na papirusie powstały 2500 lat p.n.e. i porównali to z dziejami Polski, nieco inaczej zaczęli patrzeć na ten kraj. Egipcjan docenił też rzymski historyk Pliniusz Starszy żyjący w i w., gdy stwierdził w swej Historii naturalnej, że „bez karty papirusowej trudno wyobrazić sobie ludzką cywilizację, a tym bardziej historię”.

Ale zakupy nie ograniczały się do szlachetnego papirusu. Wzrok i uwagę rodaków przyciągały wyroby ze złota. Niestety, gwoli prawdy trzeba powiedzieć, że niektóre panie ulegały magii biżuterii i oszołomione perspektywą prezentu godziły się na handel wymienny, oferując swe wdzięki. ich tajemnicą pozostało, jak wytłumaczą domownikom, że dysponując skromną sumą pieniędzy, stały się posiadaczkami tak drogich przedmiotów. owe praktyki nad Nilem nie były tak liczne jak nad Bosforem, a wzięcie miały wyłącznie atrakcyjne pulchne blondynki. W Kairze proponowano im dyskretnie, aby przyszły wieczorem, i nie musiała to być jednorazowa praktyka. Jeden z pilotów orbisu opowiadał historię pani danusi z Katowic, u której każdego poranka na palcu pojawiał się nowy pierścionek. Przedostatniego dnia pobytu okazało się jednak, że uczucia araba były może szczere i autentyczne, ale jakość złota już nie; zamiast osiemnastokaratową biżuterią obdarował ją czternastokaratową! Gdy tenże pilot zaproponował jej, że pójdą razem do owego jubilera z reklamacją, natychmiast żarliwie zaprotestowała.

Była to działalność detaliczna. Jednakże w środowisku turystycznym słynna stała się sprawa wycieczki z Gdańska, na którą zapisało się 30 pań. Większość znała się z luksusowych barów i hoteli Trójmiasta, z sopockim „Grand Hotelem” i barami w Gdyni na czele. Część mieszkała w tym samym słynnym wieżowcu w Gdańsku Wrzeszczu, a wszystkie były zarejestrowanymi córami Koryntu.

Powstał dylemat. Nie stwarzano tym paniom przeszkód w wyjazdach zagranicznych. Jednak co innego, gdy wyjeżdżało tylko kilka, ale kilkadziesiąt jednocześnie stanowiło już pewien problem. znaleziono wyjście, może nie salomonowe, ale pozwalające bezboleśnie załatwić sprawę: po prostu odwołano tę wycieczkę. Według niesprawdzonych przekazów prawie wszystkie poleciały nad Nil, ale w grupach z różnych biur podróży. Nie wiadomo dokładnie, jakie były proporcje udziału pań lekkich obyczajów w grupach wyjazdowych. ale nie ulega wątpliwości, że ich ulubionymi miastami były Stambuł i Kair.

Warto tu jeszcze nadmienić, że uczestnicy naszych wycieczek byli przyjmowani życzliwie, co wynikało przede wszystkim z charakteru gospodarzy. Niektórych spotykały zaskakująco przyjemne niespodzianki. doświadczył tego jeden z uczestników wspomnianej wcześniej wycieczki Sports-Touristu z 1984 r. Grupa była zakwaterowana w hotelu „Szeherezada”. Już sama jego nazwa wprowadzała w tajemniczy świat orientu. Hotel, położony w sąsiedztwie Nilu, szczycił się wspaniałą salą recepcyjną na górnej kondygnacji, z której roztaczał się widok na rzekę i starą część miasta.

Mieliśmy czas wolny i jeden z turystów właśnie zamierzał na własną rękę pochodzić po Kairze, gdy w drzwiach hotelu natknął się na orszak gości weselnych z młodą parą na czele. Ponieważ posługiwał się biegle angielskim, nie unikał kontaktów z miejscowymi, spontanicznie podszedł więc do nich, aby złożyć im życzenia stosowne na tę okoliczność. Pan młody wysłuchał go z widocznym i radosnym zainteresowaniem, a potem zaprosił na przyjęcie. Nasz kolega zgodził się bez wahania i przebrawszy się w bardziej stosowny strój, pojechał na górę do sali weselnej. Wiadomość o zdarzeniu już tego samego wieczora obiegła całą grupę, a rano przy śniadaniu bohater dzielił się przeżyciami.

Zaczął od narzekania na obolałe nogi, ale nie z powodu tańców, ale od siedzenia w kucki.

– Dla nich to najnormalniejsza pozycja, ale dla mnie… Już po kilkunastu minutach czułem ból w stawach. Musiałem się jednak jakoś opanować. Nie wypadało wyciągać nóg do przodu, z konieczności przekładałem więc swoje kończyny z jednej strony na drugą i podpierałem się ręką. i żeby chociaż człowiek miał się czym znieczulić, a tu ani kropli alkoholu… Jedzenia było mnóstwo. Na szczęście pilot wspomniał, że przy jedzeniu powinno się używać tylko prawej ręki. Musiałem się pilnować. Uwielbiam baraninę i fasolę, dobrze więc trafiłem, bo rzeczywiście te ich kofty i shoarmy są pikantne, dobrze doprawione, pachnące kurkumą, curry, miętą. Bardzo smaczne było specjalne weselne danie z... gołębia. To ich smakołyk, podobno afrodyzjak. Prawdę mówiąc, może i był potrzebny, bo pan młody wyglądał na dużo starszego od żony. No a słodkości! Głowa mała. Na szczęście nie lubię ani baklawy, ani konfy, ani tych ich puddingów na słodko. Cały czas serwowano słodkie napoje. i to nie tylko do deserów, ale do wszystkich dań, nawet do mięs. ale jakie! z mango, granatu, bananów. Uratowałby mnie taniec, bo zdrętwiałe nogi by odżyły. ale sęk w tym, że muzyka wykonywana przez wieloosobową orkiestrę jest dźwięczna, ale monotonna. a na dobitkę tam mężczyźni tańczą z mężczyznami, zbiorowo kołyszą się w biodrach, gestykulując i śpiewając. do tego te błyszczące stroje, dużo kwiatów, na pannie młodej kilogramy złota i kamieni szlachetnych. W sumie użyłem jak pies w studni, ale co zobaczyłem, to moje.

– My nie miałybyśmy nic przeciwko temu, abyście tak nas stroili do ślubu – skomentowała rozmarzonym głosem jedna ze słuchaczek.

Książkę Na saksy i do Bułgarii możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych: 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Na saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL
Jan Głuchowski1
Okładka książki - Na saksy i do Bułgarii. Turystyka handlowa w PRL

Są tylko dwie rzeczy niezwyciężone na świecie – Armia Czerwona i polski turysta                   ...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Zły Samarytanin
Jarosław Dobrowolski ;
Zły Samarytanin
Pokaż wszystkie recenzje