Warszawa, druga połowa XIX wieku. Kinga, choć mieszka z ciotką i wujem oraz dwojgiem kuzynów, nie czuje się u nich dobrze - dusi się w atmosferze mieszczańskiej kamienicy i czegoś jeszcze... Młoda dziewczyna nie potrafi zrozumieć, dlaczego ciotka Maria Burgiewiczowa tak bardzo jej nienawidzi. Jedynym wyjściem jest wyprowadzka z domu wujostwa. Kinga decyduje się na ten odważny krok i wyjeżdża do Krakowa, gdzie zamierza odnaleźć jedyną żyjącą krewną swojego ojca, o której istnieniu jeszcze niedawno nie miała pojęcia. Wkrótce przekona się, że droga do niezależności bywa dłuższa i bardziej skomplikowana niż podejrzewała.
Do lektury powieści Agnieszki Janiszewskiej z cyklu Owoce zatrutego drzewa zaprasza Wydawnictwo Zaczytani. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Owoce zatrutego drzewa. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Paryż od razu ją zachwycił; do tej pory niewiele w życiu widziała, nic więc dziwnego, że długa podróż, obcy kraj i wielka metropolia przyciągająca ludzi z różnych zakątków świata oszołomiły ją i onieśmieliły. I to do tego stopnia, że przez pierwsze kilka tygodni pobytu nie odważyła się na samotną przechadzkę – była pewna, że z pewnością by zabłądziła i nie odnalazła pensjonatu, w którym na razie oboje ze Zbyszkiem się zatrzymali.
Z tego też powodu czuła się tak nieporadna jak nigdy dotąd, prowincjonalna, co do reszty odbierało jej pewność siebie. Zresztą, co w tym dziwnego, sarkała w myślach.
Przecież ostatnie dziesięć lat życia mieszkała w urokliwym, ale niewielkim mieście. A z tego większość czasu spędziła na zapleczu niedużego sklepu galanteryjnego. I choć po zawiązaniu przez właściciela spółki z panem Sagurskim spokojną, a nawet senną atmosferę tego miejsca ożywił nowy, zdecydowanie prężniejszy duch, co skutkowało napływem większej liczby bardziej eleganckich niż do tej pory klientów, to jednak w dalszym ciągu zmianom tym było daleko do realiów wielkiego świata. Na pewno nie takiego, który otaczał ją teraz. I przytłaczał ogromem, hałasem, siłą.
Patrząc na te wszystkie imponujące gmachy, pałace i muzea, tętniące życiem szerokie bulwary, pełne ludzi kawiarnie, teatry i sale koncertowe, czuła się tak mała i nic niewarta jak owad, który w każdej chwili może zostać rozdeptany na drodze. W tym ostatnim spostrzeżeniu nie było żadnej przesady, bowiem tak wielu pojazdów i konnych tramwajów nie widziała dotąd nie tylko w Krakowie, ale także w Warszawie.
Potrzebowała czasu, by pokonać strach przed przechodzeniem na drugą stronę ulicy, co niesłychanie bawiło Zbyszka, lecz jego francuski przyjaciel, Adrien Biret, odnosił się dojej obaw z pełnym zrozumieniem, zarówno w kwestii jej niepewności i zagubienia w wielkiej metropolii, jak i błędów językowych, które początkowo notorycznie popełniała. Błędów tych zresztą Adrien zdawał się w ogóle nie dostrzegać, traktował ją z galanterią i zawsze gotów był do pomocy, tak że z biegiem czasu zaczęła wreszcie oswajać się z nową rzeczywistością i nabierać pewności siebie.
Wszystko to sprawiało, że coraz chętniej spędzała czas w towarzystwie tego miłego i przystojnego Francuza. Zbyszek zinterpretował to po swojemu.
– Ten facet cię adoruje – zauważył pewnego razu, gdy spacerowali wzdłuż Sekwany. Powiedział to lekkim, niezobowiązującym tonem, czyli takim, jakiego zazwyczaj używał, i tak też przyjęła jego słowa – jak zwykłą żartobliwą uwagę. Aczkolwiek bez wątpienia dość zaskakującą, zważywszy na fakt, że dopiero co rozmawiali na temat wyłaniającego się przed ich oczami mostu Aleksandra.
– Jest bardzo miły. Ubawiłby się, gdyby usłyszał, o co go podejrzewasz – odparła pogodnie.
– Nie przypuszczam. Zupełnie zawróciłaś mu w głowie. – Tym razem w głosie Zbyszka pojawiło się coś nowego, w każdym razie nie zabrzmiało to już jak nic nieznaczący żart.
Skrzywiła się; nie miała pojęcia, dokąd zmierza ta rozmowa, z pewnością jednak nie chciała kontynuować jej w tym duchu.
Spostrzegłszy to, Zbyszek uśmiechnął się z pozorną skruchą.
– Nie chciałem cię zdenerwować, ale ostatnio chodzisz taka zachmurzona i tak nieobecna duchem, że postanowiłem trochę cię rozweselić.
– Niepotrzebnie – odburknęła. – I nie byłam, jak raczyłeś zauważyć, zachmurzona, dopóki nie zacząłeś wygadywać tych nonsensów.
– Co nazywasz nonsensem? Paryż jest miastem zakochanych, tu wszystko może się zdarzyć.
– Wszędzie wszystko może się zdarzyć – ucięła, po czym zaraz uznała, że nadszedł odpowiedni moment, by zagadnąć go w kwestii, która przynajmniej od kilku dni nie dawała jej spokoju. – Chciałabym zacząć wreszcie robić coś konkretnego. Potrzebuję zajęcia.
– Zajęcia? – Wyglądało na to, że naprawdę się zdziwił. – Przecież cały czas coś robisz. Zwiedzasz i chłoniesz atmosferę jednego z najpiękniejszych miast świata. Chcesz powiedzieć,że to cię w ogóle nie zajmuje?
– Ależ bardzo mnie zajmuje – odparła zapalczywie. – Wszystko jest wspaniałe i cudownie spędzam czas, ale przecież nie o to chodzi. W każdym razie nie tylko o to.
– Wiem – skinął głową, wyraźnie zmarkotniał. – Tęsknisz za krajem… – przerwał i ponownie zapatrzył się na rzekę. Wyglądało na to, że w porę powstrzymał się, by nie wypomnieć jej, za kim jeszcze przypuszczalnie tęskniła. – Ja także się na tym łapię. Sądzę, że to przypadłość wszystkich emigrantów. Ale to w końcu minie i w pewnym momencie przestanie o sobie tak intensywnie przypominać – dodał.
Odgadywała, co lub kogo konkretnie miał na myśli, dlatego postanowiła szybko zareagować.
– Nie w tym rzecz – odparła. – Brakuje mi pracy. Chciałabym wreszcie zacząć zarabiać na swoje utrzymanie.
– Nie ma takiej potrzeby – zauważył spokojnie, wciąż nie odwzajemniając jej spojrzenia. – Dość się napracowałaś. Najpiękniejsze lata młodości zmarnowałaś w jakimś składziku, pochylona nad papierzyskami. Przynajmniej teraz korzystaj z życia i baw się dobrze.
– W składziku? – obruszyła się. Jednak to, co przed chwilą usłyszała, bardziej ją zaniepokoiło, niż dotknęło. – Nie mogę dłużej korzystać z życia i bawić się za twoje pieniądze – zaprotestowała. – W ogóle nie mogę pozwolić, abyś mnie dłużej utrzymywał.
Spostrzegła, że spochmurniał jeszcze bardziej, choć przecież nie było jej intencją sprawić mu przykrość.
– Nie gniewaj się – rzekła. – Ale naprawdę nie wypada…
– Co nie wypada? – żachnął się. – Jesteś mi bardzo bliska i wobec tego nie rozumiem twoich skrupułów.
Uderzyło ją sformułowanie: „jesteś mi bardzo bliska”. Do niedawna nazywał ją po prostu swoją kuzynką czy nawet wręcz – choć rzadziej – cioteczną siostrą. Zarazem jednak nie miała cienia wątpliwości, że bezbłędnie rozumiał, z czego wynikały jej skrupuły.
– Przed wyjazdem obiecałeś, że razem z Adrienem znajdziecie mi tu jakieś zajęcie – przypomniała niepewnie. – Zajęcie, czyli pracę, dzięki której będę mogła samodzielnie się utrzymać. Tak przynajmniej to zrozumiałam.
– Pamiętam. – Zbyszek zmarszczył brwi. – Ale po co ten pośpiech? Najpierw powinnaś trochę odpocząć, a poza tym…
– …bawić się i cieszyć życiem – dokończyła. – Już to wcześniej powiedziałeś. I bardzo ci jestem wdzięczna za twoją troskę, naprawdę ją doceniam. Jednak już wypoczęłam i dawno odzwyczaiłam się od życia na cudzy koszt.
– Cudzy? – Nie ulegało wątpliwości, że tym razem to on poczuł się dotknięty.
Kinga jednak nie ustąpiła.
– Nie chwytaj mnie za słówka. Wiesz, co mam na myśli.
– Wiem, że potraktowałaś mnie jak obcego.
– Nie udawaj, proszę, że nie rozumiesz. Nie mam tu nikogo, kto byłby mi bliższy niż ty. Ale nie mogę i nie chcę pasożytować nawet na moim ciotecznym bracie. – Z naciskiem podkreśliła ostatnie słowa, a spostrzegłszy, że chciał ripostować, dodała: – Wystarczająco długo byłam utrzymywana przez twoich rodziców i nie chciałabym… – Przerwała, bo w tym momencie zdała sobie sprawę, że powiedziała o jedno zdanie za dużo.
Nie wątpiła, że jej słowa zrobiły na Zbyszku bardzo przykre wrażenie. Zatrzymał się, oparł łokcie o balustradę i zapatrzył na rzekę.
Nieopodal uliczni kramarze zachęcali przechodniów do zatrzymania się przy stoiskach, Kinga ich jednak zignorowała. Po chwili wahania podeszła do kuzyna.
– Paryż jest piękny – rzekła cicho. – Ale trochę inaczej wyobrażałam sobie moje życie tutaj.
Pokiwał głową i nie patrząc na nią, zapalił papierosa.
– Jeśli cię trapi, co pomyślą na nasz temat właściciele pensjonatu, to zapewniam, że zupełnie niepotrzebnie. Obchodzi ich tylko, czy nie zalegamy z opłatą. Inne kwestie nie mają dla nich znaczenia, to przecież Paryż, a nie jakaś zapyziała mieścina na prowincji. A poza tym zajmujemy przecież osobne pokoje. – Wargi mu drgnęły w ledwo dostrzegalnym uśmiechu,
Kinga jednak zdążyła ten uśmiech uchwycić.
– Zapyziała prowincja? – skrzywiła się. – Wiesz, że nie lubię takich określeń, ale cóż, nic na to nie poradzę, że nigdy nie byłam, nie jestem i zapewne nie będę tak światowa jak ty.
– Znowu mnie źle zrozumiałaś…
– Mniejsza z tym. To prawda, że mamy osobne pokoje, ale nie mów, że to my je opłacamy. Bo jedynie ty za wszystko płacisz, a ja nie czuję się z tym dobrze. Jak długo mam ci to tłumaczyć?!
– Czasami, w przeszłości, podejrzewałem, że sprzyjasz sufrażystkom – parsknął nieszczerym śmiechem. – Ale dopiero teraz odkryłem, że jesteś wręcz zagorzałą ich zwolenniczką, a niewykluczone, że jedną z najaktywniejszych działaczek.
– Naprawdę nie potrafisz choć przez chwilę być poważny?
– Nie, bo twoje skrupuły po prostu mnie śmieszą.
Z daleka dobiegł ich głos dzwonu z katedry. Gwar przechodzących nieopodal ludzi nie ucichł ani na chwilę, wręcz przeciwnie. Kinga nie mogła oprzeć się wrażeniu, że tylko ona i Zbyszek zasłuchali się w dostojne, miarowe uderzenia; oboje też jak na komendę skierowali wzrok na wieże Notre Dame.
Wielu ludzi byłoby zachwyconych, gdyby mogło teraz znaleźć się na moim miejscu, westchnęła w duchu Kinga. Wróciła myślami do Amelii, do subiektów w sklepie Gajewskiego, do sąsiadów w kamienicy. Wiele kobiet na jej miejscu nie miałoby, jak powiedział przed chwilą Zbyszek, żadnych skrupułów, a jedynie cieszyłoby się beztroską, odpoczynkiem i pięknem tego miasta. Czemu ona tak nie potrafiła?
Ponownie westchnęła, znała przecież odpowiedź na to pytanie.
– Gdybym wcześniej wiedziała, że tak właśnie będzie wyglądał mój pobyt nad Sekwaną, nigdy nie zgodziłabym się na tę eskapadę – rzekła z wyraźną wymówką w głosie. – Wiem, dlaczego mi ją zaproponowałeś, ale tam, w Krakowie, przynajmniej mogłam sama stanowić o sobie. Byłam u siebie. Podczas gdy tutaj…
– Byłaś u siebie? Mogłaś stanowić o sobie? – Nawet nie starał się ukryć ironii w głosie. – Co konkretnie masz na myśli?
Zaczerwieniła się, aluzja była oczywista.
– Sama porozmawiam z Adrienem – odparła chłodno, odwracając się na pięcie. – To przecież moja sprawa, ty faktycznie nie musisz się zajmować szukaniem mi pracy.
– Dajże spokój! – Chwycił ją za rękę, ale mu ją wyrwała, zwracając przy okazji uwagę kilku przechodniów. Zbyszek najwyraźniej nie dbał o reakcje postronnych, bo podniósł głos. – Wiesz, co on ci zaproponuje? Najpewniej pomoc w prowadzeniu jego domu. Nie zapominaj, że jesteś we Francji. Tu pod pewnymi względami kobiety mają znacznie bardziej zawężone pole działania niż u nas, w kraju.
Przyśpieszyła kroku. W przeciwnym wypadku chybaby mu krzyknęła w twarz, że jest gotowa przyjąć nawet posadę służącej w domu Bireta niż dalej mieszkać w pensjonacie w osobnym pokoju, za który płacił on. Szczęśliwie zapanowała nad sobą, ale wciąż szła szybko, niemal biegła, przekonana, że Zbyszek zaraz ją dogoni, nie dopuści, by odeszła i zrealizowała to, co zapowiedziała. Gdy jednak w końcu zwolniła i się obejrzała, nigdzie go nie dostrzegła. Do końca dnia już się nie widzieli. Rano słyszała, że wychodził; w przeciwieństwie do niej miał pracę, bo Adrien postarał się, aby został zatrudniony w kancelarii obsługującej dużą firmę handlową, w której Biret miał udziały i spory pakiet akcji. Posada ta zapewniała Zbyszkowi całkiem przyzwoite dochody, tak że niedawno zaczął napomykać o wynajęciu niewielkiego mieszkania. Kinga nie podjęła wówczas tematu, teraz zaś była pewna, że na pewno tego nie zrobi.
Nie zamieszka ze Zbyszkiem, nie są przecież rodzeństwem, a łączące ich więzy pokrewieństwa nie uchronią ich przed ewentualnymi plotkami i domysłami. Zbyszek mógł próbować jej wmawiać, że w takim mieście jak Paryż nikt nie będzie tego komentował, ale ona wiedziała swoje. Zwracali na siebie uwagę, także w pensjonacie, a osobne pokoje nie miały tu większego znaczenia. Tym bardziej że mieszkały tam także dwie inne pary, które wynajmowały osobne sypialnie, a nikt z personelu ani z pozostałych gości nie miał wątpliwości co do charakteru tych związków. Nie chciała, by także oni oboje byli tak postrzegani, lecz Zbyszek najwyraźniej w ogóle się tym nie przejmował, jakby w ogóle nie dostrzegał problemu. A fakt, że z taką dezynwolturą i beztroską podszedł do jej chęci usamodzielnienia się, zdumiewał ją i niepokoił. Zwłaszcza że w przeszłości z aprobatą potraktował jej wyjazd do Krakowa; zmartwił się wprawdzie, że tak daleko się wyprowadziła, ale wyglądało na to, że rozumiał jej ówczesną decyzję i potrzebę niezależności. Dlaczego wobec tego teraz zachowywał się zupełnie inaczej? A potem znowu przypomniała sobie ostatnią rozmowę z ciotką i poczuła się dokładnie tak jak wtedy. Jakby ktoś wylał na nią wrzątek. Nie, nie będzie zatruwała sobie tym głowy. Nie zmieni przeszłości, ale ma przecież wpływ na teraźniejszość.
I musi wreszcie pomyśleć o swojej przyszłości zamiast stale kręcić się w kółko. Musi znaleźć sobie pracę, a ponieważ – jak podejrzewała – samej prawdopodobnie nie uda się jej tego dokonać, poprosi o pomoc Adriena.
Powieść Owoce zatrutego drzewa kupicie w popularnych księgarniach internetowych: