Tu powstają księgi. Fragment książki „Przetaina"

Data: 2022-06-22 09:15:39 | Ten artykuł przeczytasz w 25 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wędrujemy, by odnaleźć siebie. Żeby po tragicznych chwilach poskładać strzaskaną duszę.

W odległej krainie, na brzegu nieznanego morza żyją Plemiona. Czczą Boga o Stu Twarzach i jego kociogłową córkę Nefem i prowadzą proste, spokojne życie. Wszystko wskazuje jednak na to, że już niedługo przyjdzie im podzielić los Przodków, których cywilizację zmiótł z powierzchni ziemi olbrzymi kataklizm. Jedynym ratunkiem wydaje się ucieczka w głąb kontynentu, na nieznane ziemie zamieszkiwane przez obce i być może wrogie plemiona. W poszukiwaniu nowego miejsca do życia wyrusza wyprawa złożona ze śmiałków wskazanych przepowiednią. Być może połączenie na powrót dwóch zwaśnionych plemion odwróci los. Zadanie nie będzie jednak ani proste, ani bezpieczne, a na ścieżkach prowadzących przez góry pozostaną nie tylko ślady stóp, ale i ślady krwi. Ale w bogach nadzieja. Wszak oni zawsze prowadzą nas właściwą drogą, a jeśli się na niej potykamy, to o własne nogi.

Obrazek w treści Tu powstają księgi. Fragment książki „Przetaina" [jpg]

Fantastyka według Andrzeja Pilipiuka – z tej opowieści nauczycie się więcej niż ze szkolnych podręczników. Do lektury Przetainy zaprasza Fabryka Słów – w ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Przetaina. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii. 

Strome schodki doprowadziły nas do wrót okutych gęsto metalem. Były gościnnie uchylone na jakieś dwa łokcie. Weszliśmy do przedsionka.

– Zzuj buty – poleciłem, rozwiązując rzemyk sandałów.

Przekroczyliśmy drugą bramę i znaleźliśmy się na dziedzińcu.

– Myślałam, że świątynia jest mniejsza – bąknęła mała, błądząc wzrokiem wokoło.

– W czasach, gdy żyli tu nasi Przodkowe, miasto było ogromne. Tak liczny lud potrzebował wielkich świątyń. Zaprowadzę cię kiedyś do pozostałych rozwalisk. Ta po prostu najlepiej się zachowała. Przez długie lata zwożono głazy, by odbudować mury. Postawiono przewrócone kolumny, wymieniono też osiem strzaskanych. Tu był kiedyś dach. Nie wiemy, czy tylko nad kolumnami, czy też zdołano jakoś przesklepić środek. Podwiń sukienkę, woda sięgnie ci tak do pół łydki.

Przebyliśmy boso sadzawkę oczyszczenia. Dno wyłożono mozaiką z kolorowych kamieni. Ją także trzeba było oczyścić i pouzupełniać.

– To taki obyczaj – wyjaśnił Ast. – Zmywany z siebie symbolicznie brud i zło świata zewnętrznego. A przed oblicze bogów idziemy boso.

– W małych świątyniach zazwyczaj tego nie ma, ale ta jest główna – dodałem.

Tyra kiwnęła głową na znak, że rozumie. Kolejne schody wyprowadziły nas na górny dziedziniec.

Kapłanka Ana siedziała na wprost wejścia na rzeźbionym fotelu. Rozłożona księga spoczywała przed nią na pulpicie. Usłyszała nasze kroki z daleka. Uniosła wzrok. Mówiono, że nie jest ładna. Miała bardzo jasne błękitne oczy, włosy barwy zleżałej słomy otaczały owalną, trochę nijaką twarz. Brwi były tak jasne, że prawie niewidoczne. Była szczupła i niewysoka. Gdy chodziliśmy do szkoły, rówieśniczki przewyższały ją o pół głowy. Teraz sięgała mi do ramienia.

– Witajcie, przyjaciele.

Skłoniłem się.

– Dave, widzę, że przyprowadziłeś kogoś. Przedstawisz mi waszą towarzyszkę?

– Ta mała ma na imię Tyra, przybyła do nas z północy – wyjaśniłem. – Wychowywała się wśród koczowników plemienia Brązowych Koszul, ale pochodzi z naszego ludu. Szuka krewnych. Tyro, to jest kapłanka Ana. Będzie dziś twoją przewodniczką w modlitwie.

– Witaj w świątyni Ojca Stu Światów. – Ana podeszła i pocałowała dzikuskę w czoło. – Każdy, kto pochodzi z naszego ludu, będzie z radością powitany w tym domu. Widzę tatuaż na twoim nadgarstku.

– Tak – bąknęła onieśmielona dziewczyna.

– Wykonany został brązowym tuszem, zatem zrobił to kapłan misjonarz posługujący wśród naszych sąsiadów? Lud Brązowych Koszul żyje daleko stąd, nad jeziorami. Nie słyszałam, by nasi misjonarze zapuszczali się aż tam. Jednak nadano ci święte imię i zapisano cię w księdze życia.

– Gdy miałam pięć wiosen, dziadek z Ojcem zawieźli mnie do Dysy.

– Rozumiem. Wyszukamy cię w księgach, a potem odnajdziemy twoich krewnych. Wszystko mamy zapisane, od pierwszego dnia, gdy osadnicy z zachodniego Pobrzeża stanęli na ruinach miasta Przodków.

Weszliśmy do głównej sali. Pokryte płaskorzeźbami ściany lśniły. Tyra rozdziawiła buzię.

– To nie jest lite złoto – oświeciłem ją. – Wycinamy płaskorzeźby nożem w lipowych deskach, pokrywamy klejem i cieniutkimi płatkami kruszcu. Z jednego samorodka wielkości ziarnka grochu przez walcowanie można mieć pas blachy cienkiej jak błonka jaja, szeroki na stopę, a długi na pięć lub nawet sześć.

Stanęliśmy przed ołtarzem. Posąg Kociogłowej wykuto przed mileniami w czarnym bazalcie. Tylko oczy wprawiono z bursztynu. Powyżej na ścianie wyryto i pokryto złotem znak Ojca Stu Światów.

Wydobyliśmy szarfy modlitewne. Mefa pomogła dzikusce prawidłowo przewiązać dłonie.

– Zmówimy modlitwę dziękczynną za twój szczęśliwy powrót do domu – oświadczyła Ana. – Nie znasz słów?

– Nie, pani.

– Będziesz powtarzała za mną. Dave, ty też wróciłeś niedawno?

– Tak.

– Więc stań obok. A wy dwoje – zwróciła się do mojego brata i kuzynki – odmówicie później prośbę o szczęśliwy los dla waszej towarzyszki.

Skończyliśmy, zwinęliśmy szarfy. Ana odpięła od paska buteleczkę.

– Przeprowadzimy jeszcze dla ciebie wróżbę świętym olejem. Słyszałaś o tym?

Mała zmarszczyła brwi.

– Popularnie mówi się na to ognisty ptak – podpowiedziałem.

– Aaaa. – Jej twarz się rozjaśniła. – Tak, ktoś mi kiedyś opowiadał, że jest coś takiego, ale niezbyt dokładnie.

– Musisz stanąć tyłem do posągu bogini Nefem i złożyć dłonie ciasno w łódeczkę – wyjaśniła kapłanka. – W zagłębienie wleję święty olej. Pod wpływem powietrza rozgrzeje się, a w końcu zapali. Gdy poczujesz, że staje się gorący, wyrzuć go przed siebie w powietrze i zobaczymy, w jaką figurę się ułoży. Gdyby zapaliły ci się ręce, po prostu klaśnij, żeby zgasić płomień.

– No nie wiem... – Dziewczyna się zawahała.

– To bezpieczne – uspokoiła ją Mefa.

– Nie do końca – bąknął Ast. – Pewien świętokradca, sługa kupca od pierwobylców, ukradł przed laty butelkę i myśląc, że to świątynne wino, wypił łyk. Pół miasta słyszało, jak umiera, płonąc żywcem.

Tyra pobladła. Rzuciłem bratu karcące spojrzenie.

– Jeśli przyszłaś tu z czystym sercem, nic ci nie grozi. – Kapłanka położyła małej dłonie na ramionach.

– Jestem gotowa.

Ana uniosła buteleczkę w górę.

– Stajemy przed obliczem Ojca Stworzyciela Stu Światów, stajemy pełni wdzięczności dla córki jego Kociogłowej Nefem. Stajemy w obecności cieni ich sług, a naszych nauczycieli. Pomni tego, że Ojciec dał nam życie, wdzięczni Kociogłowej, że wniosła w świat żart, miłość i zabawę, stając się opiekunką dziewcząt i młodych kobiet. Wdzięczni, że Aeruff cieśla dał nam krzepę mięśni i twarde kości oraz nauczył nas, co czynić, by żyć z pracy rąk. Wdzięczni Kasji zielarce za wiedzę o potędze leków i za zręczność palców przy opatrywaniu ran. Wdzięczni, że Marv rolnik ukazał pożytek, jaki niosą zwierzęta, zboża i owoce. Ich przykład niech budzi szlachetność naszego ducha, byśmy po kres żywota nieśli braciom i siostrom naszym pomoc, opiekę i pociechę. Stajemy czyści, nieskalani złymi uczynkami czy złymi myślami. Stajemy oto przed posągami naszych bogów i ich sług, by zapytać o radę i prosić o wskazówki dla tu obecnej siostry naszej Tyry.

Dziewczyna złożyła dłonie i ścisnęła je mocno, aby nie uronić ani kropli. Olej wylewany z butelki był ciemny, pachniał intensywnie ziołami. W kontakcie z powietrzem pojaśniał, a nad powierzchnią pojawił się delikatny biały opar. Pomyślałem, że spracowane dłonie małej dzikuski z pewnością są mniej wrażliwe na temperaturę, ale w tej samej chwili sama zrozumiała, że już czas.

Wyrzuciła olej w powietrze, przed siebie. Zapłonął ognistym kleksem, który faktycznie przypomniał trochę wzbijającego się do lotu ptaka.

Kapłanka zmarszczyła brwi, śledząc, jak wypala się i znika.

– Płomień był jasny, a obraz ptaka ułożył się symetrycznie. Wróżba mówi, że pisany ci jest dobry los, a twoje serce płonąć będzie jasno jak świeca, ale odbicie rozkołysało się, a to oznacza, że czeka cię też długa i niebezpieczna podróż – powiedziała kapłanka.

– Przecież podróż już odbyłam – zdumiała się mała. – Dotarłam do domu. Do Tess.

Spojrzała na nas z płaczliwą miną, jakby szukała pocieszenia.

– Może twoi krewni wyjechali z miasta i będziesz musiała ich odszukać? – wyraziłem przypuszczenie.

– Wróżba to tylko wróżba – uspokoiła ją Ana. – Mówi, co będzie, ale nie mówi dlaczego, w jaki sposób ani kiedy. Nie zawsze też się spełnia. Czasem bogowie zmieniają przypisane nam losy. Niczym się nie martw, bogowie zawsze kierują nas na właściwą drogę. To my nie zawsze umiemy nią kroczyć. Chodź, pokażemy ci świątynne ogrody, a ciebie, przyjacielu, chciał widzieć mój dziadek. Znajdziesz nas potem.

– Sam planowałem do niego iść.

Skinąłem raz jeszcze głową przed posągiem i poszedłem korytarzem prowadzącym na tyły kompleksu. Arcykapłan przyjął mnie w pracowni.

– Wasza czcigodność, przyniosłem dwie próbki popiołów wulkanicznych z urwiska przy domu Olejarza – wyjaśniłem.

Uniósł brwi w zdziwieniu. Położyłem na blacie kamienie oraz szkice wykonane na miejscu. Oglądał je dłuższą chwilę.

– Doskonała robota – pochwalił. – I znaczna pomoc w moich dociekaniach.

Podszedł do regału, zdjął z niego rulon papieru i rozwinął. Jak mogłem się zorientować, naszkicowano na nim schematycznie mapę Pobrzeża – obejmowała teren od osad na południu, Kozią Wyspę i towarzyszący jej północny archipelag. Kapłan ujął ołówek i odnalazłszy posiadłość Olejarza, spojrzał na mnie pytająco.

– W tym miejscu, wasza czcigodność – pokazałem. – Gdy się idzie z przystani na płaskowyż, jest taki wąwóz.

– Byłem tam raz w życiu, wiele lat temu. Ne bardzo pamiętam – westchnął. – Jakiego typu wąwóz? Wyżłobiony przez wodę?

– Nie potrafię powiedzieć, ale chyba nie, bo woda wygładza skały, a tam wyglądają po lewej i prawej jak tort przecięty nożem cukiernika.

Obejrzał uważnie kamienie i rysunki, a następnie odnotował kilka cyfr we wskazanym miejscu. Popatrzyłem na mapę upstrzoną podobnymi notatkami.

– To jest wszędzie – odpowiedział na niezadane pytanie. – Na niżej położonych terenach zwęglony, powalony las przykryty przed mileniami popiołem, na wyższych tylko skamieniałe z czasem popioły. Warstwa na południu jest grubsza, ku północy robi się cieńsza, ale nigdzie nie ma mniej niż łokieć grubości. Są miejsca, gdzie pod nią jest jeszcze druga warstwa, o wiele starsza.

– Czyli kataklizm objął całe wybrzeże morza na przestrzeni wielu dni drogi.

– Tak. Tak wynika z moich badań. Około tygodnia żeglugi dzieli nas od wulkanu. Byłem tam kilka razy. Okoliczne zatoki mają urwiste brzegi, które nadają im wygląd jakby wielkich mis. Największa zatoka ma kilka mil obwodu. Sądzę, że to prastare kratery po olbrzymich wybuchach z dalekiej przeszłości. Któryś z nich pokrył całe Pobrzeże warstwą, którą znalazłem w tak wielu miejscach.

– I zgasił cywilizację Przodków?

– Nie. Ich dobił wybuch znacznie mniejszy, osiemset lat temu. Też została po nim warstwa popiołu, ale gruba ledwie na trzy place. Tamte nastąpiły wcześniej i były silniejsze. I nastąpiły, zanim Przodkowie wybudowali tu swoje miasta.

– Czy wasza czcigodność uważa, że grozi nam coś podobnego w przyszłości? – wyrzuciłem z siebie dręczące mnie pytanie.

Uśmiechnął się smutno.

– Tego właśnie chciałbym się dowiedzieć. Jak na razie mogę domniemywać, że czekają nas pewne przykrości, ale jakie i kiedy nie umiem powiedzieć. Zobacz. – Wydobył inny rulon i rozwinął. – Ta oś to kalendarz ostatnich dziesięciu lat. Trochę ponad cztery tysiące dni. Czarne kreski to wstrząsy podziemne. Czerwonym kolorem zaznaczone są wstrząsy, które były na tyle silne, że doprowadziły do zniszczeń w Tess.

– Są coraz częstsze i silniejsze – zaniepokoiłem się.

– Tak.

– Czy to znaczy, że wulkan się budzi?

– Zadajesz trudne pytania. W kronikach Tess odnotowano opady popiołów i trzęsienia ziemi, lecz zapiski nie są tak dokładne jak te. Zazwyczaj obserwowano kilka silnych wstrząsów, a potem przychodził opad popiołów, kilka razy do zatoki wdarła się wielka fala albo obserwowano inne budzące grozę zjawiska. Później nadchodził dłuższy okres zupełnego spokoju. Wymyśliłem na to określenie „wstrząsy przepowiadające”. Ładnie brzmi i, jak mi się wydaje, oddaje istotę rzeczy.

– A gdyby tak zgasić wulkan? – zaproponowałem.

– Niby jak? – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Będziesz nosił wodę w wiaderku i lał do środka?

– Nie, ale można by wydrążyć tunel od brzegu do krateru i wpuścić wodę morską prosto w gardziel.

– Dostrzegam jeden problem – westchnął. – Te niecki zalane wodą, dawne kratery. Przypuszczam, że powstały w ten sposób, że tamte wulkany były bliżej wybrzeża i woda jakimiś szczelinami znajdowała drogę do ich wnętrza. Połączenie dwóch żywiołów dawało w efekcie niszczycielską, nieokiełznaną siłę. Twój pomysł, gdyby w ogóle była możliwa jego realizacja, raczej przyspieszyłby katastrofę.

– Głupoty gadam.

– Tak, ale nie przejmuj się tym. Czasami trzeba popuścić wodze fantazji, żeby znaleźć rozwiązanie, na które nikt wcześniej nie wpadł. Jednak nie o tym chciałem z tobą rozmawiać. Mam pewien pomysł. Umiesz pływać. A jak z nurkowaniem?

– Pływam, nurkuję, dobrze radzę sobie w wodzie.

– Planuję zbadać dno morskie w naszej zatoce. Dla pływaka jest tam za głęboko, ale dysponujemy dzwonem nurkowym. Możesz wziąć udział w naszej małej wyprawie? Na przykład jutro?

– Jestem do dyspozycji.

– Zatem widzimy się o świcie na przystani.

Pożegnałem się i wyszedłem. Gdy dotarłem do ogrodów, Ana pokazywała Tyrze lapidarium. Na małej dzikusce zbiór potrzaskanych posagów i ich fragmentów zrobił ogromne wrażenie.

Pożegnaliśmy się z kapłanką, pokłoniliśmy posągowi Kociogłowej i wyszliśmy z sanktuarium. Zaszedłem jeszcze do Domu Ksiąg. W głównej sali nie było nikogo, ale drzwi nie zamknięto. Zaprowadziłem Tyrę do środka. Stanęła pomiędzy stołami, trochę przestraszona, a trochę zaciekawiona widokiem licznych nieznanych jej narzędzi.

– Tu powstają księgi – wyjaśniłem. – Robimy papier, gotując stare szmaty. Ryjemy obrazki i napisy w grubej miedzianej blasze, zaciągamy tuszem i odbijamy. Stare księgi, którym grozi zniszczenie, przepisujemy. Gotowe składki oprawiamy w skórę lub płótno.

– Od dawna chyba nikt tu nie bywa. – Rozejrzała się niepewnie. – Sporo kurzu zalega na tym wszystkim.

– Owszem – przyznałem. – Pracy ostatnio niewiele. Bieda. Ludzie nie myślą o księgach. Wielu mieszkańców zabrała zaraza. Zobacz, to jest prasa drukarska na ruchome czcionki, przywieziono ją jeszcze z Zachodniego Pobrzeża. A to zwykłe prasy introligatorskie.

Podszedłem na koniec pomieszczenia i uderzyłem w mały gong. Zaraz pojawił się mody kapłan, którego znałem z widzenia, ale nie pamiętałem, jak ma na imię.

– Dziewczyna potrzebuje zwoju praw – wyjaśniłem. – Oraz księgi dwunastu opowieści. Jakby się znalazła ta wersja z barwnymi obrazkami, byłoby dobrze.

– Oczywiście.

Zabrzęczał pękiem kluczy i otworzył szafę z gotowymi księgami. Szybko odszukał odpowiedni tubus ze zwojem i niedużą książkę oprawioną w skórę.

– Potrzebujesz czegoś jeszcze?

Zawahałem się.

– Może „Księgę opowieści z Zachodniego Pobrzeża”.

Odszukał nieco grubszy tomik.

– Życzę miłej lektury. – Uśmiechnął się do dzikuski i odszedł do swoich zajęć.

– Nie muszę płacić? – zagadnęła niepewnie, odprowadzając go wzrokiem.

– Nie. Przepisałem i zilustrowałem tyle zwojów, że mogę brać, co chcę.

Zaszliśmy jeszcze do archiwum. Kapłan odszukał Tyrę w księdze życia, wynotował informacje i długo wertował opasłe tomiszcze.

– Twój ród wygasł – powiedział, bezradnie rozkładając ręce. – Owszem, żyją w Tess twoi krewni, ale to potomkowie przyrodniego brata twojego pradziadka. Jeśli chcesz ich odwiedzić, zapiszę adres. Twoje wujostwo umarło podczas ostatniej epidemii. Dziedziczysz po nich dom swoich dziadków.

– Mam tu dom?!

– Tak, ale od co najmniej ośmiu lat stoi pusty.

Odszukał w skrzynce opieczętowaną kopertę z kluczem i zapisał adres na kartce.

– A gdybym chciała pokłonić się cieniom moich przodków?

– Już sprawdzam.

Zdjął z półki księgę cmentarną i wynotował numer grobu. Podziękowała i wyszliśmy do ogrodów.

– Wszystko jest zapisane. – Kręciła głową z niedowierzaniem. – Niesamowite. Taki porządek. I ta świątynia. Piękna, wielka i pełni tyle różnych funkcji.

– Nie wiesz jeszcze o jednej. – Wskazałem jej nieodległy budynek. – To Dom Noży.

– Czyli tam znajduje się arsenał świątyni? Czy może kuźnia?

– Nie. W tym budynku uczeni kapłani leczą chorych. Nazwa wzięła się stąd, że w razie potrzeby otwierają ciała i dokonują operacji. Leczą naszych i pierwobylców, czasem nawet koczownicy zza gór przywiozą kogoś chorego, gdy ich szamani dojdą do wniosku, że nie potrafią pomóc. Sporządza się tam także leki, maści i środki uśmierzające ból.

Kiwnęła głową, przyjmując moje wyjaśnienia. Wyszliśmy ze świątyni. Ulica powitała nas dusznym upałem. Miałem wrażenie, jakbym zanurzał się w gęstej zupie.

– Ta kapłanka, która nas przyjęła, jest bardzo młoda – zauważyła Tyra.

– Ana ma szesnaście lat. No, prawie siedemnaście. Rok mniej niż ja. Jest kapłanką najniższego szczebla, więc nie może jeszcze składać ofiar ani odprawiać nabożeństw.

– Jest ważna, ale rozmawiała z tobą bardzo przyjacielsko.

– Znamy się od dziecka, jest też córką naszego nieżyjącego sąsiada, a najwyższy kapłan to jej dziadek. Chodziliśmy razem do szkoły, a w świątyni nieraz pisałem dyktowane przez nią święte teksty. Przyjaźnimy się.

– Wybacz, nie moja sprawa, ale wyczułam, jakby...

– Spodobała mi się przed laty, czuliśmy pokrewieństwo dusz, lubiliśmy swoje towarzystwo. To taka przyjaźń, która mogła zmienić się w obustronne uczucie, ale ona wybrała służbę bogom. Kapłani, gdy poświęcają się służbie bogom, zaczynają nowe życie. Odrzucają wszelkie tytuły i zaszczyty. Dalej o niej myślę, ale raczej nic z tego nie będzie.

– Raczej? – zdziwiła się.

– Kapłanka zaczyna posługę w wieku lat dwunastu. Gdy ukończy osiemnaście lat, może zdecydować się na obrzęd wtajemniczenia i wtedy zostaje kapłanką na zawsze. Zyskuje prawo składania wszelkich ofiar, prowadzenia modlitw, nadawania dzieciom świętych imion, ale może też wybrać inaczej, to znaczy porzucić służbę w świątyni i wyjść za mąż. Ona tego chyba nie zrobi. To jest jej życie, jej spełnienie. Już w szkole wiedziała, że jest przeznaczona bogom. Otrzymała znak. Gdy była małą dziewczynką, wyszła nocą do ogrodu. Była wczesna wiosna, na wzgórzach leżał jeszcze śnieg. Drzewa spały. Jabłonka zasadzona przez jej prababkę uschła i jeszcze jesienią przeznaczono ją do wycięcia. Dotknęła pnia. Rankiem zauważono jej zabłocone stopy i znaleziono ślady na ziemi koło pnia. Nie zmarzła, nie dostała nawet kataru, a kilka dni późnej uschnięte rzekomo drzewo tak jak inne pokryło się kwiatami. Uznano, że to znak. Moc Pani Plonów przepłynęła przez jej dłonie.

– Poczyniła jeszcze jakieś cuda?

– Nic mi o tym nie wiadomo. Nasi bogowie przeważnie milczą, zostawiając nam swobodę czynów, a sobie ich ocenę. Większość wyznawców przeżyje całe życie i nie otrzyma żadnego znaku ich obecności.

– Rozumiem. Lubisz ją i nie tracisz nadziei. Czekasz.

– Czekam. Gdy podejmie ostateczną decyzję, pomyślę, co dalej.

Zamyśliłem się głęboko. Jeszcze grubo ponad rok. Ana ostatecznie wybierze swoją drogę. A ja? Co zrobię wówczas? Spojrzałem na Tyrę drepczącą teraz kilka kroków przede mną. Sukienka podkreśliła jej figurę. Szeroka w biodrach, mimo młodego wieku miała ładnie zarysowane piersi, pośladki też niczego sobie. Opuściłem wzrok.
W pokoleniu mojego brata jest niewiele dziewcząt – pomyślałem. – To jeszcze dziecko, ale niebawem wyrośnie z niej piękna kobieta. Domieszka północnej krwi także doda jej uroku. Zdrowa, silna. Urodzi pięcioro, może sześcioro dzieci. Ładna parka by z nich była. Czy będzie? To dobry chłopak. Porządny, pracowity i poukładany, lecz takich rzeczy nie da się zaplanować. Może dziewczyna znajdzie sobie kogoś innego? Może i jemu się poszczęści. A ja? Co będzie ze mną?

Mefa i Ast czekali na schodach.

– I jak ci się podobała świątynia? – zapytała kuzynka.

– Jest niezwykła. I piękna.

– Każdy przyczynia się do tego – powiedział brat. – Jedni kują napisy, inni rzeźbią, haftują lub układają mozaiki. Każde pokolenie dokłada coś od siebie.

Przypomniałem sobie praktyki u świątynnego snycerza. Zapach kleju, płatki złota, bejc i politury...

– Mam jeszcze jedno pytanie – z zamyślenia wyrwał mnie głos Tyry. – Przepraszam, może głupie.

– Pytaj. – Brat mnie uprzedził.

– Kapłani nie mogą mieć żon. Ani kochanek.

– Owszem, muszą żyć w bezwzględnej czystości, a jak który czuje, że nie da rady, idzie do medyków z Domu Noży i robią mu taką drobną operację. Potem nie ma już innego wyjścia, jak żyć cnotliwie – wyjaśniła Mefa, lekko się czerwieniąc.

– Aha, ale Ana jest kapłanką i zarazem wspomnieliście, że wnuczką arcykapłana.

– Jej dziadek w młodości szkolił się na kapłana – zacząłem wyjaśniać. – Gdy ukończył osiemnaście lat, zadecydował, że odejdzie ze świątyni i założy rodzinę. Jednak po kilku latach jego żona umarła. Rozważył swoje życie i uznał, że najlepiej uczci jej pamięć, nie biorąc sobie innej kobiety, lecz poświęcając się służbie bogom. Wolno tak czynić. A że był bardzo mądry, powierzano mu coraz to ważniejsze funkcje.

– Rozumiem.

– Do obiadu jeszcze sporo czasu. Chodźmy obejrzeć twój dom.

Odszukaliśmy budynek. Nie był duży. Stanęliśmy przed bramą, na której łuszczyła się farba. Okienka wychodzące na ulicę były niewielkie i tak zarośnięte pajęczyną, że nie dało się zajrzeć do środka. Obawiałem się, że zamek mógł zardzewieć, ale klucz udało się przekręcić, choć z pewnym oporem.

Z ulicy wchodziło się do sieni. Po lewej znaleźliśmy kuchnię, drzwi na wprost prowadziły na patio, wokół którego znajdowały się nieduże pokoje. Tylną ścianę stanowiła skała. Tynk popękał tu i ówdzie, poszarzał. Na ceglanych posadzkach leżała warstwa kurzu, na belkach rozpinały się festony pajęczyn. Dach przeciekał w kilku miejscach.

– Co to takiego? – Tyra przyjrzała się miedzianej miseczce wypełnionej resztkami popiołu.

– Tak oczyszczano wnętrza po śmierci zarażonych – wyjaśniła Mefa. – Węgle, a na nie siarka, a jak się dobrze rozpaliło, dolewano jeszcze trochę octu.

Pociągnąłem odruchowo nosem. W powietrzu czuć było zapach pleśni, gnijącego drewna i stęchlizny. Od wielu lat nikt nie palił w piecu, zimą nikt nie zrzucał śniegu z dachu.

– Nie ma żadnych tkanin, a na łóżkach brak materaców i pościeli – zdziwiła się Tyra.

– Spalono je, gdy zaraza ustąpiła – wyjaśniłem. – Tak robiono w domach, których wszyscy mieszkańcy umarli. Ubrania także szły do ognia. Zauważono, że choroba potrafi przenieść się przez takie rzeczy.

– Myślisz, że pozostałych rzeczy mogę używać bezpiecznie? – Spojrzała tęsknie na regał wypełniony książkami.

– Wedle naszej wiedzy, tak.

Westchnęła.

– Nigdy nie mieszkałam sama – szepnęła. – Tyko wtedy, gdy szłam na południe wzdłuż brzegów morza.

– Raczej nikt cię tu nie napadnie. Drzwi i okiennice są mocne, a sąsiedzi to dobrzy ludzie.

– Wiem, ale mimo wszystko czuję się niepewnie.

– To zamknijmy na razie dom na cztery spusty i wracaj do nas. Podrośniesz, to sobie tu zamieszkasz – zaproponowałem.

– Idzie zima – zauważyła. – Będę dla was ciężarem.

– Nie będziesz – ucięła Mefa. – Umiesz i lubisz pracować. Znajdzie się dla ciebie dach nad głową, łóżko w ciepłej sypialni, pełna miska i zajęcie.

Ruszyliśmy w stronę domu. Wielkie czarne ptaszysko nadleciało i usiadło na ramieniu Asta.

– To mój kruk, ma na imię Zev – wyjaśnił Tyrze. – Jest bardzo mądry. Chcę go wytresować tak, aby przenosił listy. Na przykład od nas do ojca na Kozią Wyspę. Albo na przykład gdybyśmy chcieli dać znać twoim krewnym, że u ciebie wszystko w porządku, żeby poleciał nad jeziora.

– Macie przecież gołębią pocztę – zdziwiła się.

– Gołębie są głupie. Zabiera się samczyka od samiczki, wiezie daleko, wypuszcza i on do niej wraca. Nie powiem, ma to swoje dobre strony, bo leci niezwykle szybko i pokonuje ogromne odległości, ale tylko z punktu, gdzie się znalazł, do gniazda. Ojciec może zabrać na wyspę gołębia i wysłać z listem do Tess, lecz my, żeby odpowiedzieć, musielibyśmy mieć gołębia, który założył na wyspie gniazdo.

– Rozumiem. – Mała kiwnęła głową.

– Chciałbym, żeby kruk nauczył się latać na rozkaz, potrafił odnaleźć naszego ojca, oddał mu list i przyniósł odpowiedź.

– Myślisz, że to możliwe? – zdziwiła się.

– Zna członków rodziny po imieniu. Jeśli każę mu lecieć do kuzynki Mefy, potrafi ją znaleźć nawet na bazarze. Latał do naszej ciotki do portu, jak kupowała ryby.

– Czyli w obrębie miasta udaje mu się w miarę szybko odnaleźć konkretną osobę – podsumowałem.

– Zacząłem go uczyć w zeszłym roku. Kruki podobno mogą żyć nawet dwieście lat.

– Za dwieście lat będzie rewelacyjnie wyszkolony, a wasi potomkowie będą mieli z niego prawdziwą pociechę – uśmiechnęła się Tyra. – A nie lepiej wytresować psa, żeby nosił listy?

– Pies biegnie po ziemi i szybko się męczy. Ptak w jeden dzień przebywa ogromne odległości, nie zatrzymają go rzeki ani skaliste góry.

Zostaliśmy z Mefą trochę z tyłu.

– Jesteś smutny, jak zwykle po spotkaniu z Aną – powiedziała kuzynka. – Rozumiem cię.

– Sama musi zadecydować. Poczekam. Nie to mnie martwi. Mam głupie wrażenie, jakbym żegnał się z miastem i moim domem – szepnąłem. – Czuję dziwne napięcie.

– Pewnie dlatego, że niebawem musisz ponownie wyruszyć do ojca – zawyrokowała.

– Nie, to chyba nie to.

– A ja ostatnio śnię o zimie. Śnieg leżący na dachach, ogień w kominkach. Cały świat zasypiający na długie tygodnie. Mówią, że zima będzie długa i mroźna. A my będziemy przędli wełnę w ciepłym warsztacie. Kogoś posadzimy w kącie, by czytał nam na głos przy pracy. A do roboty u nas przyjdzie kilka córek sąsiadów. Może wtedy... No wiesz...

Uśmiechnąłem się.

– Może wiem, ale nie. Jeszcze poczekam.

Powieść Przetaina kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Przetaina
Andrzej Pilipiuk 3
Okładka książki - Przetaina

Wędrujemy, by odnaleźć siebie. Żeby po tragicznych chwilach poskładać strzaskaną duszę. W odległej krainie, na brzegu nieznanego morza żyją Plemiona....

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje