Opowieść o trudnej miłości w cieniu Auschwitz. To historia inspirowana prawdziwymi wydarzeniami!
W czerwcową noc 1946 roku młody szewc, Julian Wiatr, idzie na prywatkę na łódzkich Bałutach. Poznaje Marię Kwiatkowską, intrygującą kobietę, która nie chce z nikim tańczyć i gra w karty na pieniądze. Pragnąc spotkać ją raz jeszcze, proponuje naprawę jej znoszonych butów.
Maria jest uchodźczynią ze Lwowa. Walczy o przetrwanie i żyje z dnia na dzień, szukając zatrudnienia. Odwiedza Juliana w jego zakładzie szewskim, bo widzi w relacji z nim szansę na stabilizację. Podczas pierwszej wspólnej nocy wyznaje mężczyźnie prawdę o sobie, a on obiecuje jej nowe, dobre życie.
Wkrótce zostają małżeństwem. Mieszkają we własnym domu, a Maria jest najlepiej ubraną kobietą w okolicy. Nie mogą mieć jednak tego, czego kobieta pragnie najbardziej – dziecka. Jak daleko posunie się Julian, żeby spełnić marzenie żony o macierzyństwie? Jaką cenę przyjdzie im zapłacić za niespodziewaną szansę od losu? Jak odzyskać szczęście sprzed wojny?
Do przeczytania książki Szewcowa Jadwigi Stasio-Sigi zaprasza Wydawnictwo Lira. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Szewcowa. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
2. Układ
Nazajutrz, mimo nieprzespanej nocy, Julian był w swoim zakładzie szewskim godzinę przed otwarciem i pucował wodą z octem szybę wystawową. Choć na co dzień dbał, aby wnętrze było czyste i podobało się klientkom, tego dnia wszystko zdawało mu się nie dość dobre, by zrobić wrażenie na kobiecie, która nigdy nie tańczy (tak zaczął nazywać ją w myślach).
Jego pomysł na wystawę był prosty — kilka pudełek różnej wysokości i zarzucony na nie kawałek aksamitu. Każda para wystawionych tam butów miała swój podest. Przez ostatnie miesiące, od zimy, był to biały aksamit, który miał przywodzić na myśl śnieg. Julianowi aż wstyd się zrobiło, gdy sobie uświadomił, że ostatni raz przearanżował dekorację okna wystawowego pół roku temu, w grudniu. Teraz dostrzegł, że materiał poszarzał od kurzu jak śnieg od błota na wiosnę. Zmienił aksamit na czerwony. Głęboka czerwień wydawała mu się najbardziej wytworna z wszystkich kolorów tkanin, jakie miał. Wypastował buty i ustawił je na podestach. Pracował szybko, sprawnie. Bardzo zależało mu na tym, by zdążyć przed jej przyjściem. Otworzył szeroko drzwi, by wpuścić do środka świeże powietrze. Stanął za ladą i czekał.
— Mamy jakąś kontrolę? — W drzwiach stał Stasiek, jedyny pracownik Juliana.
— Trzeba się starać dla klientek — odpowiedział z uśmiechem Julian. — Nie uczyłem cię tego?
W kolejnych dniach wprowadził jeszcze kilka zmian. Co rano pastował któreś buty, by w zakładzie unosił się przyjemny zapach. Zabronił Staśkowi jeść śniadanie na froncie (najczęściej był to chleb z kiełbasą). Ubierał się lepiej i to samo zalecił pracownikowi. Kupił na rynku stare lustro w ozdobnej ramie i zawiesił je tuż nad podłogą — by klientki mogły podziwiać swoje nogi w nowych butach.
Minęło jednak dziesięć dni od przyjęcia, a ona nie pojawiała się w zakładzie. Klientki — bo choć zajmował się również męskim obuwiem, to przewagę jego klienteli stanowiły kobiety — doceniły zmiany, lecz to nie na ich opinii mu zależało. Julian zastanawiał się, czy kobieta, która nigdy nie tańczy, przeczytała jego liścik. Pomyślał, że może tylko zdziwiła się, skąd w jej torebce wymięta paczka po papierosach, i wyrzuciła ją, w ogóle się jej nie przyglądając. A może nie należy do pedantek i do tej pory nie zauważyła tego „śmiecia” na dnie torby. Najgorszy scenariusz był jednak taki, że przeczytała wiadomość, ale nie ma zamiaru tu przyjść.
Gdy minęły dwa tygodnie, przestał już wystawać na froncie zakładu, gdzie od niedawna spędzał większość czasu, bezproduktywnie jej wypatrując. Wrócił do zaległych prac na zapleczu. Od przezornych klientek miał już kilka zamówień na jesienne kozaki. Wyciągnął twardą, grubą skórę, z której robił podeszwy, i zaczął odrysowywać od szablonów zamówione rozmiary. Później przystąpił do wycinania.
Choć starał się wyprzeć kobietę z przyjęcia z pamięci, wciąż się zastanawiał, co zrobił nie tak. Może uznała za głupi pomysł z liścikiem na paczce papierosów? Może to wcale nie było romantyczne, tylko szczeniackie?
Ostrze omsknęło się z twardej skóry, tak że skaleczył się w kciuk.
— Kurwa mać!
W sklepowej części zakładu usłyszeli kroki. Spojrzeli na siebie ze Staśkiem.
— Wyjdź obsłużyć. — Julian poszedł do apteczki i zaczął przemywać skaleczenie.
— Chciałabym porozmawiać z właścicielem — usłyszał kobiecy głos. Jej głos.
— Szef teraz nie może… — zaczął Stasiek, ale Julian natychmiast wyszedł za ladę.
— Czyli to prawda, co mówią o szewcach. — Uśmiechnęła się.
— Mam jakieś dziury? — Julian udał, że przygląda się swoim butom.
— Miałam na myśli inne powiedzenie, ale widzę, że miał pan powód. — Popatrzyła na jego rozcięty palec, do którego mocno dociskał opatrunek.
Miała na sobie tę samą czarną sukienkę, tę samą torebkę w ręce, te same zniszczone buty. Julian spojrzał znacząco na Staśka. Chłopak wrócił na zaplecze.
— Nie zabrała pani żadnych na zmianę? — Julian zadał pytanie i natychmiast tego pożałował.
Kobieta spuściła wzrok, a na jej policzkach pojawiły się pąsowe rumieńce, jak u speszonej dziewczynki. Julian uświadomił sobie, że to pewnie jedyna para butów, jaką miała, a przynajmniej jedyna, jaka się nadawała na tę porę roku. Może myślała, że naprawi jej buty od ręki, a może w ogóle się nad tym nie zastanowiła.
— Przyjdę innego dnia, dobrze? — zaczęła mówić nerwowo. — Zupełnie nie pomyślałam. Głupia… Skierowała się do wyjścia, a Julian przestraszył się, że jeśli pozwoli jej wyjść, już nigdy jej nie zobaczy.
— Bez sensu! — Wyszedł zza kontuaru i podszedł do wystawy. — Nie będzie pani chodziła tam i nazad… —
Spojrzał na jej stopy. — Jaki ma pani rozmiar? Trzydzieści siedem?
— Trzydzieści osiem.
Julian sięgnął po eleganckie czółenka z odkrytym palcem z delikatnej beżowej skóry.
— Pożyczę pani te na czas naprawy. — Wyciągnął w jej stronę ręce, w których trzymał buty.
— Nikt ich potem panu nie kupi.
— Proszę przymierzyć.
Po chwili wahania przytrzymała się kontuaru i zdjęła stare. Przez ułamek sekundy Julian miał ochotę uklęknąć przy niej i założyć czółenka na jej stopy, znaleźć się blisko jej łydek, blisko jej ud. Pohamował się w ostatniej chwili. Nie chciał, by pomyślała, że spoufala się z wszystkimi klientkami. Schyliła się i założyła nowe buty. Leżały idealnie.
— Pójdźmy na taki układ: będzie pani dla mnie żywą reklamą. Jak ktoś zapyta, gdzie je pani kupiła, wyśle go pani do mnie.
— Ją. — Uśmiechnęła się.
— Ją. Fakt. Chyba że jego, jak będzie chciał takie kupić żonie.
Podniósł z podłogi jej sfatygowane czółenka.
— Zobaczę, co da się z nimi zrobić.
Stali naprzeciw siebie w niezręcznej ciszy. Wszystko zostało już powiedziane. Julian wiedział, że kobieta nie potrafi wyjść w nowych butach bez płacenia i rozumie, że nie będzie musiała ich oddawać. Czuł, że ona cierpi katusze, że mimo dobrych chęci uraził jej dumę. Wrócił szybko za kontuar i otworzył swój zeszyt. Wyciągnął ołówek z kieszonki koszuli.
— Poproszę pani nazwisko.
— Kwiatkowska. Maria Kwiatkowska.
Zapisał. Obok wpisał zamaszyście: „naprawa”.
— Proszę zajrzeć za tydzień. Powinny być gotowe.
— Dziękuję. Do widzenia. — I wyszła z zakładu.
Julian podszedł do wystawy i patrzył za nią, jak odchodzi. Pomyślał, że „Maria Kwiatkowska” kompletnie nie pasuje do tej intrygującej kobiety. Zastanawiał się też, czym się kierowała, przychodząc tutaj. Czy chodziło o niego, czy może tylko o naprawę butów?
Książkę Szewcowa kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,