Ballada o śląskim Teksasie, czyli w poszukiwaniu ziemi obiecanej… "Tam, gdzie nie pada"

Data: 2021-09-01 10:51:21 | Ten artykuł przeczytasz w 5 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Pewnego dnia z dalekiego Teksasu do śląskiej wsi Płużnicy przychodzi list. To zaproszenie od franciszkanina, ojca Leopolda Moczygemby, skierowane do jego braci z rodzinami. Jest połowa XIX wieku. Płużniczanom, mimo zniesienia pańszczyzny, żyje się coraz trudniej.

Postanawiają wyruszyć do Ameryki. Bardzo szybko się okazuje, że w tę podróż wybiorą się nie tylko krewni zakonnika… Kilkuset Ślązaków udaje się w ponaddwumiesięczną odyseję przez kraje niemieckie, Ocean Atlantycki i prerie Teksasu. Zakładają istniejącą do dziś osadę Panna Maria nieopodal San Antonio. Tyle historia, która stanowi tło ballady o teksaskich
Ślązakach, pełnej humoru, wzruszeń i lokalnego kolorytu, gdzie ślonsko godka funkcjonuje na równych prawach z angielskim i hiszpańskim.

Czy Teksas okaże się dla Ślązaków rajem na ziemi? Zmieniają się realia, zmieniają się ludzie. Inne czasy, inny świat. Tylko… czy na pewno?

Obrazek w treści Ballada o śląskim Teksasie, czyli w poszukiwaniu ziemi obiecanej… "Tam, gdzie nie pada" [jpg]

Do sięgnięcia po książkę Michaela Sowy Tam, gdzie nie pada zaprasza Wydawnictwo Lira, tymczasem już teraz zachęcamy do lektury premierowego fragmentu powieści:

To był rok 1853; rok, w którym Brytyjczycy, Francuzi i Turcy w mundurach i z bronią w ręku poczęli zwiedzać przepiękny czarnomorski półwysep Krym; rok, w którym Stany Zjednoczone Ameryki Północnej nabyły na wyprzedaży po korzystnej cenie od Meksyku część północnych ziem tego kraju. To był ten sam rok, w którym urodził się z dwojgiem uszu Vincent van Gogh i w którym Ignac Maciołek stracił trzy zdrowe zęby (dwa u dołu, a jeden u góry) w bójce z Hankiem Poradą, a przyczyną jak zwykle była pewna dziewczyna. W tymże roku, dwa dni po Piotrze i Pawle, nad Płużnicę, osadę liczącą kilkadziesiąt dusz w powiecie wielkostrzeleckim, rejencji opolskiej, śląskiej prowincji Prus, nadciągnęły mroczne chmury i niebo jęło wylewać gorzkie łzy na tę skromną wioskę, opłakując znojny los jej bogobojnych mieszkańców.

Deszcz padał prawie nieprzerwanie nad zagrodami Karkoszów i Gawlików, Juretków i Moczygembów, od których jednego z nich, zakonnika, aż hen do Ameryki zaniosło. Ciężka woda zamieniała ich pokryte zasiewem pola w brunatną maź, niewróżącą nic dobrego na okres żniw. Droga od Strzelec ku Toszkowi zamieniła się w jedną wielką kałużę, gdzie już niejeden z chłopów trzewik swój musiał zostawić, ku uciesze taplających się w brudnych strugach kaczek i gęsi. Jedynie trakt do majątku von Posadowsky’ego-Wehnera jako tako przeciwstawiał się fali potopu; był wszakże wysypany żwirem z centawskiego kamieniołomu, który wchłaniał natychmiastowo każdą pojedynczą kroplę zarówno atmosferycznego opadu, jak i potu ściekającego z czoła pracującego przy nim ludu.

Żwir chrzęścił pod obuwiem Arnolda Szpyry, który akurat kroczył drogą w kierunku wsi. Szpyra, nieżonaty, pracował u von Posadowsky’ego-Wehnera jako człowiek od wszystkiego. Z natury ciekawski, nadawał się szczególnie do badania nastrojów w wiosce oraz sprawdzania, kto ile czego miał, kto ile czego deklarował i kto ile czego był winien. Z postury niewysoki, z okrągłą głową, o jowialnym wyrazie twarzy — ten trzydziestodwuletni mężczyzna do niedawna jeszcze wzbudzał zaufanie chłopów, którzy czasem nawet przyjmowali go w swoje progi bądź zasiadali zaraz po niedzielnej sumie do wspólnej ławy w karczmie u Kowollika tuż przy kościele. Filozofia Szpyry była bowiem prosta jak kołek: pan siedział na dworze, chłopi we wsi, a on, zaufany hrabiego, wypełniał swą służbę na ziemi, będąc niejako łącznikiem pomiędzy władzą a pospólstwem. No i władał dobrze trzema urzędowymi językami używanymi we wsi: polskim, niemieckim i śląskim. Nie tylko potrafił się dogadać z panem, proboszczem i zwykłym kmieciem, ale też, jak trzeba było, to i pismo umiał wystawić, że nawet wielebny prałat by się takowego nie powstydził, jak sam mniemał. Przydały się lata nauki w Opolu, a przede wszystkim przydały się doświadczenia w pruskiej stolicy.

Człapał więc teraz gościńcem ku wiosce, trzymając pod pachą kajet przepasany rzemieniem, z którym nigdy się nie rozstawał. Klął na czym świat stoi we wszystkich trzech językach naraz. Do celu było jeszcze z ćwierć pruskiej mili, czyli — jak byśmy dziś powiedzieli — niecałe dwa kilometry drogi, a jak wiadomo, przeprawa przez wieś nie należała w danej chwili do najprzedniejszych. Postawiony na sztorc kołnierz płóciennej sukmany nie dawał należytego zabezpieczenia przed strugami siąpiącymi niemiłosiernie z płużnickiego nieba. Do tego od rana wzmagał się wiatr, który targał przyrodą i usilnie próbował odwieść Arnolda Szpyrę od powziętego zamiaru, jakby sprzysiągł się z chłopami. Szpyra nie wierzył w żadne gusła ani nadprzyrodzone moce. Uważał siebie za człowieka światłego i obeznanego w świecie, toteż stąpał twardo po ziemi, kiedy grunt był suchy, ma się rozumieć. Zabobonami niech się zajmują baby przy skubaniu pierza, on musi dopilnować ważniejszych spraw.

Książkę Tam, gdzie nie pada kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Tam, gdzie nie pada
Michael Sowa1
Okładka książki - Tam, gdzie nie pada

Ballada o śląskim Teksasie, czyli w poszukiwaniu ziemi obiecanej… Pewnego dnia z dalekiego Teksasu do śląskiej wsi Płużnicy przychodzi list. To...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Autor
Recenzje miesiąca
Z pamiętnika jeża Emeryka
Marta Wiktoria Trojanowska ;
Z pamiętnika jeża Emeryka
Obca kobieta
Katarzyna Kielecka
Obca kobieta
Katar duszy
Joanna Bartoń
Katar duszy
Oczy Mony
Thomas Schlesser
Oczy Mony
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Rok szarańczy
Terry Hayes
Rok szarańczy
Pokaż wszystkie recenzje