Złodziejka truskawek – czwarty tom przygód Vianne Rocher w dwudziestolecie Czekolady.
Vianne Rocher się ustatkowała. Lansquenet-sous-Tannes, w którego niegościnne progi wiatr przywiał ją przed laty, wreszcie stało się jej domem. Vianne nadal prowadzi chocolaterie i odprawia swoje czary, zaprzyjaźniła się nawet z proboszczem. Mieszka z szesnastoletnią Rosette i tęskni za najstarszą Anouk, która wyprowadziła się do Paryża.
Po śmierci kwiaciarza Narcisse'a, który zapisuje Rosette truskawkowy las i zostawia proboszczowi pełen mrocznych sekretów pamiętnik, życie miasteczka ponownie staje na głowie. Krewni Narcisse'a są oburzeni takim obrotem spraw, a w miejscu kwiaciarni powstaje salon tatuażu Morgane Dubois, którego urok działa na wszystkich mieszkańców. Pojawienie się nowej właścicielki wzbudza wiele kontrowersji, a Vianne dręczy niepokojące przeczucie, że zna Morgane od dawna...
Złodziejka truskawek to także świat fascynujących opozycji. Jest w nim pożądanie i samotność, rozkosz i powściągliwość, zmysłowy zapach czekolady i ostry zapach wiatru. Strach przed odrzuceniem i ucieczka przed bliskimi, odpowiedzialność za innych i prawo do wyboru własnej drogi. Szukanie przyjemności i zaprzeczanie jej. A wszystko to w maleńkiej francuskiej wiosce. Po prostu przepysznie. Bardzo polecam.
- recenzja książki „Złodziejka truskawek"
Do lektury powieści Joanne Harris zaprasza Wydawnictwo Prószyński i S-ka. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie mogliście przeczytać premierowy fragment książki Złodziejka truskawek. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
„Dotarłem do połowy rękopisu Narcisse’a. Czytałbym dalej, mon père, ale ktoś załomotał do drzwi. Była to Michèle Montour i wywnioskowałem z jej miny, że przybyła na skargę.
– Mon père – oznajmiła bez ceregieli – przepraszam za moją nieobecność na niedzielnej mszy, ale rozmawiałam z Vianne Rocher.
Ach, tak. Zastanawiałem się, czy zaprosić ją do środka. Uznałem, że powinienem; wampira też trzeba zaprosić, chociaż przyszedł się nachłeptać.
– Na pewno jest pani bardzo zajęta? – rzuciłem w nadziei na potwierdzenie.
– Ależ skąd, mon père – Michèle Montour wyprowadziła mnie z błędu. – Zawsze znajdę czas dla księdza.
Taktyka oschłego powitania się nie sprawdziła.
– Niech pani wejdzie – powiedziałem. – Zrobię kawę.
Ruszyła do salonu, ciągnąc za sobą silną woń gardenii.
– Czyta ksiądz wyznanie mojego ojca – stwierdziła, zapuszczając żurawia do tekstu, pewnie w poszukiwaniu wzmianki na swój temat. Próżno się trudziła. Zapiski Narcisse’a dotyczyły jak dotąd tylko zamierzchłej przeszłości. Zamknąłem teczkę.
– Niestety, poufne – rzekłem i wsunąwszy teczkę pod pachę, poszedłem zaparzyć kawę. Gdybym zostawił ją sam na sam z rękopisem, ciekawość wzięłaby górę. To nieuleczalna przypadłość kobiet jej pokroju. W obłoku gardenii podreptała za mną do kuchni.
– Ta kobieta jest nieznośna – oznajmiła. – Zapewne mogłam się tego spodziewać.
– Jaka kobieta? – spytałem z roztargnieniem. Liczyłem, że nie poprosi o cukier ani śmietankę.
– Vianne Rocher, ma się rozumieć – odrzekła Michèle. – Dwie kostki cukru i śmietankę poproszę, mon père. – Jakby wiedziała, że nie mam w domu ani jednego, ani drugiego. Sprawdziłem w kieszeni płaszcza i znalazłem dwie zawinięte w papier kostki cukru z kawiarni Joséphine. Nie piję z cukrem, ale mała Maja z Les Marauds czasami lubi karmić konie.
– Obawiam się, że będzie bez śmietanki – oświadczyłem.
– Oczywiście, mon père. Wielki Post i tak dalej – odrzekła Michèle Montour, co rozdrażniło mnie jeszcze bardziej. Ma w nosie Wielki Post, podobnie jak mnie: przyszła poskarżyć się na Vianne Rocher, a zwłaszcza na Rosette, z którą Vianne nie zamierza pomówić o spadku. – Nie rozumiem, dlaczego jest taka trudna – podjęła Michèle. – Na pewno cienko przędzie w tym swoim śmiesznym sklepiku. Sądziłam, że zastrzyk finansowy powitałaby z radością. Wzruszyłem ramionami.
– Może uważa, że nie ma prawa dysponować spadkiem – odpowiedziałem.
– To nie ma nic do rzeczy – ucięła Michèle. – Przecież ta mała nie jest normalna.
W milczeniu piłem kawę. Wedle wszelkiego prawdopodobieństwa Narcisse miał swoje powody, aby zapisać las Rosette.
– Zaproponowałam jej okrągłą sumkę – ciągnęła z irytacją Michèle. – Pewnie ma nadzieję, że ziemia zyska na wartości. Może liczy na zakopany skarb! Zaśmiała się nieprzyjemnie, a ja pomyślałem, że kłamcy często wyznają prawdę, mówiąc coś zupełnie przeciwnego. – Doprawdy, mon père, czego innego się spodziewał? – trajkotała. – Jakby dawał do zrozumienia, że coś się za tym kryje. „Szesnaście hektarów lasu ze wszystkim, co się tam znajduje” – wyrecytowała z pamięci, z czego wywnioskowałem, że poświęciła dużo czasu tej sprawie. – Przecież z tego wynika, że nie chodzi o sam las?
– Może chodzi – odparłem z nutką złośliwości. – Narcisse miewał…
– Swoje fanaberie, owszem – podchwyciła Michèle. – Był bardzo trudnym człowiekiem. Nikt nie wie, ile nas kosztowało jego obłaskawianie, ale nigdy…
– Chciałem powiedzieć, że miał skłonności do donkiszoterii.
– Ach, tak. To również, rzecz jasna – zgodziła się Michèle. Zorientowałem się, że nie miała pojęcia, co znaczy „donkiszoteria”. – Lecz ojciec taki był i koniec. Lubił sobie zakpić z ludzi. To jasne, że nic tam nie zakopał, chciał tylko namącić. Gdyby ta kobieta poszła po rozum do głowy i od razu sprzedała nam ziemię, przyspieszyłoby to sprzedaż. Bo tak między nami, mon père… – ściszyła głos – …przydałyby się te pieniądze. Opieka nad Yannickiem pochłonęła niemal całe nasze oszczędności. Mogłaby wykazać trochę zrozumienia, zwłaszcza że sama ma dziecko specjalnej troski. – Ostatnie dwa słowa wypowiedziała z przesadną słodyczą, która nie pasowała do nosowego tonu.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Złodziejka truskawek. Nową powieść Joanne Harris kupicie w popularnych księgarniach internetowych: