Przełęcz to pierwsza polska powieść inspirowana słynną tragedią na Przełęczy Diatłowa, która do dziś pobudza wyobraźnię. I wciąż rodzi strach.
Jedna z największych zagadek kryminalnych ZSRR nadal wywołuje ogromne emocje. Zimą 1959 roku grupa doświadczonych wspinaczy wyrusza w góry Uralu Północnego. Bazę opuszcza dziewięcioro turystów. Nie wraca nikt. Przez lata powstały dziesiątki teorii spiskowych, ale to, co wydarzyło się naprawdę na zboczu góry Chołatczahl, nie zostało wyjaśnione do dziś.
Krzysztof Domaradzki, zainspirowany tymi wydarzeniami, opowiada mrożącą krew w żyłach historię kryminalną. Ponad sześćdziesiąt lat po tragedii prywatny detektyw Żenia Kowalczuk i prawniczka Anna ,,Uzi" Gamowa dostają zadanie od wysoko postawionego polityka: mają odtworzyć przebieg wyprawy i odkryć winnych śmierci turystów. Jednak ludzie, którzy przez lata zatajali fakty o tragedii, zrobią wszystko, by świat nie poznał prawdy.
Wątek współcześnie prowadzonego śledztwa przeplata się z historią uczestników wyprawy. Kogo się bali? Plemienia Wortów, które ukradkiem ich obserwowało? Tajemniczych mężczyzn spotkanych w trakcie wspinaczki? A może wróg czyhał tuż obok, w namiocie?
Przełęcz to nawiązujący do prawdziwych wydarzeń thriller, który opowiada o jednej z najbardziej wstrząsających tajemnic XX wieku. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Literackie. Dziś na naszych łamach publikujemy premierowy fragment książki Przełęcz:
Tylko tutaj czuł, że żyje w taki sposób, w jaki było mu pisane.
I tylko tutaj czuł, ile traci, kiedy to wszystko nagle znika.
— My się już widzieliśmy.
Marat wzdrygnął się na dźwięk głosu, który dobiegł zza jego pleców. Odwrócił się. Zobaczył zmierzającego w jego kierunku mężczyznę. Kiedy przypalał papierosa, zapałka rozświetliła napuchniętą twarz Andrieja.
— Nie przypominam sobie — odparł Marat.
Andriej zbliżył się do niego na wyciągnięcie ręki. Poczęstował chłopaka papierosem, ale ten po chwili niepewności odmówił.
— Przypominasz, przypominasz. A wiesz, skąd to wiem? — Andriej zrobił jeszcze pół kroku w jego stronę i zadarł głowę. — Bo potrafię czytać w ludziach. Jak z zeszytów, w których dzieci za pomocą szlaczków podkreślają ważne informacje. Ty jesteś jak ten szlaczek. Tak oczywisty, że nie da się go przeoczyć. Pewnie dlatego nie potrafisz kłamać. — Opuścił głowę i krótko zarechotał. — W gruncie rzeczy dobrze to o tobie świadczy. Tyle że ja bardzo, ale to bardzo nie lubię, kiedy ktoś próbuje robić mnie w chuja.
— Nie robię…
Marat chciał coś dodać, ale zamilkł, gdy Andriej przytrzymał papierosa wargami i wyjął nóż. Obejrzał go, jakby miał z nim do czynienia po raz pierwszy, a następnie zaczął wodzić palcem po ostrzu. Marat sądził, że zarekwirowali mu wszystkie przedmioty, którymi w taki czy inny sposób mógłby wyrządzić im krzywdę. Ale ten albo przeoczyli, albo Andriej zdołał go jakoś odzyskać.
— Czy powiedziałeś komuś o naszym spotkaniu? — Andriej skierował ostrze w stronę Marata, jakby chciał przyspieszyć jego odpowiedź.
— Nie.
— Na pewno?
— Na pewno.
— To dobrze. Wolałbym, żeby to zostało między nami. Nie wszystkie historie nadają się do opowiadania w grupie.
Marat nieznacznie odsunął się od Andrieja. Był od niego wyraźnie wyższy, zapewne także szybszy i silniejszy. Mimo to w tym dziwnym człowieku było coś, co sprawiało, że to on wydawał się mieć przewagę. I nie chodziło o nóż.
— Polubiłem was. Naprawdę. Jesteście sympatyczną zgrają jajogłowych. Tak niewiele wiecie o prawdziwym życiu, że samo to jest zabawne. Ale macie jeden paskudny zwyczaj. — Andriej ponownie skrócił dystans. — Lubicie przywłaszczać sobie nie swoje rzeczy. Wiesz, o czym mówię?
— Nie mam pojęcia.
Andriej przyglądał mu się przez chwilę, po czym mocno zaciągnął się papierosem. Wydmuchnął przed siebie dym.
— Wierzę ci. Dobry z ciebie chłopak. Naiwny, ale dobry. Tacy z reguły żyją krócej, ale za to z większą przyjemnością. Bo podobno szczęśliwy jest ten, kto umie wykorzystać sytuację. Wiesz, czyje to słowa? — Marat potrząsnął głową. — Goethego. To prekursor romantyzmu. Najbardziej naiwny z wielkich niemieckich pisarzy. — Andriej ściągnął ostatniego macha i wyrzucił peta do rzeki. — A wiesz, co Goethe powiedział przed śmiercią? „Więcej światła”. — Zerknął na rozgwieżdżone niebo, które ozdobiło ich sufit. — Nie snuj się za długo, bo się przeziębisz.
Andriej schował nóż i ruszył w stronę obozu.
Marat nie patrzył w jego kierunku. Ale przez to, że muzyka ucichła, dokładnie słyszał każdy krok. I dopiero gdy skrzypnięcia na śniegu ustały, odważył się złapać oddech.
Był przerażony.
Całą tą sytuacją. Całym tym wyjazdem. Całą wiedzą, jaką posiadał.
Był przerażony skalą ich bezradności.
Powieść Przełęcz kupicie w popularnych księgarniach internetowych: