Róża Zimmerman zawsze pragnęła zostać lekarką. Współcześnie nie byłoby w tym nic dziwnego, lecz bohaterka powieści Julii Gambrot żył w czasach belle epoque. Wychowance sierocińca ostatecznie udało się rozpocząć studia, ale to dopiero początek kłopotów. Powszechnie kobiety uważa się za niegodne wejścia w świat medycyny. Czy Róży uda się spełnić marzenia o zostaniu lekarką? Czy będzie musiała poświęcić życie osobiste? Czy starczy jej odwagi, by zmierzyć się z tajemnicą własnego pochodzenia, gdy w mieście dojdzie do serii tajemniczych zabójstw? Do lektury powieści Różany eter zaprasza Wydawnictwo Lira. W minionych dniach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki. Dziś czas na ciąg dalszy historii Róży:
Nastał wreszcie długo oczekiwany dzień rozpoczęcia studiów. Pamiętam jak przez mgłę wielkie audytorium, którego mrok rozświetlały dymiące lampy i migocące świece oraz słowa łacińskiej pieśni Gaudeamus igitur, rozchodzące się echem wśród murów uczelni. Na uroczystość stawiło się całe grono profesorskie ubrane w czerwone togi z futrem z gronostajów. Pamiętam słowa rektora, który mówił, że medycynę studiują tylko najwybitniejsi ludzie na świecie oraz że praca lekarza to misja, służenie chorym, a ich dozgonna wdzięczność oraz niewysłowiona radość z ocalenia i przedłużenia życia pacjentowi to dla lekarza największa zapłata. Chłonęłam te wszystkie słowa, zastanawiając się w głębi duszy, czy podołam nowym wyzwaniom.
Później nadszedł czas na pierwsze zajęcia. Stanęłyśmy w grupie przed salą sekcyjną, ale żaden z naszych kolegów nie rozmawiał z nami, traktując nas jak powietrze. Asystent, który przyszedł otworzyć pomieszczenie, nie obdarzył nas ani jednym spojrzeniem.
— Panowie, zapraszam do środka — rzekł oschłym tonem, zupełnie pomijając naszą obecność w grupie. — Wejdziecie dopiero na końcu i zajmiecie ostatni rząd — upomniał nas. — Muszę dbać o jakieś dobre zasady!
Najwyraźniej fakt, że zaczęłyśmy studiować medycynę, pozbawił nas w oczach tamtych mężczyzn statusu kobiety i damy. Poczułam w sercu ukłucie smutku, bo zupełnie inaczej wyobrażałam sobie tę wielką chwilę. Widziałam, jak cicho podśmiewają się z nas, gdy ostrożnie, podtrzymując w górze suknię, wchodziłyśmy pod schodach amfiteatru, by zająć przydzielone nam miejsca. Postanowiłyśmy jednak przyjmować wszystko z godnością. Na korytarzu zrobiło się małe zamieszanie i nagle do sali wbiegła jeszcze jedna nasza koleżanka w towarzystwie mężczyzny.
— Dołączy pani do górnego rzędu — skierował ją w naszą stronę asystent. — A pana zapraszam tutaj do przodu, żeby lepiej pan widział — zwrócił się do jej towarzysza. Ponownie poczułam bolesne ukłucie.
— Jestem Iris Selinger — przedstawiła się nam. Miała czarne kręcone włosy, sięgające do ramion, upięte jedynie spinką, ciemne oczy o migdałowatym kształcie, bladą cerę, wąski i lekko garbaty nos. Jej uroda zdradzała żydowskie pochodzenie.
— Cicho tam! Nie przeszkadzać! — warknął niemile asystent w naszą stronę. Struchlałam ze strachu, bojąc się nawet oddychać zbyt głośno. Znajdowałyśmy się w pomieszczeniu, pośrodku którego stał betonowy stół sekcyjny, różniący się od normalnego stołu tym, że miał specjalny otwór i bruzdy, którymi miała spływać krew oraz inne wydzieliny ciała. Po chwili wniesiono do środka owinięte w płótno zwłoki, które okazały się należeć do mężczyzny.
— Nazywam się August Razer i będę prowadził ćwiczenia prosektoryjne. Dzisiaj sam przeprowadzę sekcję demonstracyjną, ale od następnych zajęć będą to już robić studenci, żeby zaliczyć ćwiczenia — poinformował nas. Wzdrygnęłam się na samą myśl.
Autopsja rozpoczęła się od otwarcia czaszki i wyjęcia na zewnątrz mózgu, który pokrojono na cienkie plasterki. Patrząc na to, myślałam tylko o tym, że tam zapisane są czyjeś myśli, marzenia, wspomnienia, tęsknoty, miłości, a teraz ktoś kroi to wszystko nożem sekcyjnym…
— Widzicie, jak tkanka przylega do ostrza? — zademonstrował, unosząc preparat. — To świadczy o jej malacji!
Potem wyjął serce wraz z płucami. Patrzyłam na ten stosunkowo mały narząd i zastanawiałam się, jak to możliwe, że swoim biciem jest w stanie utrzymać przy życiu człowieka, nie tracąc sił przez wiele lat. Znosiłam dobrze wszystkie etapy sekcji, dopóki asystent nie doszedł do żołądka i jelit.
— Zaraz się przekonamy, co było ostatnim posiłkiem nieboszczyka — to powiedziawszy, rozkroił przewód pokarmowy, z którego wylała się częściowo strawiona treść. Poczułam, jak robi mi się słabo i czarno przed oczami. Pośpiesznie sięgnęłam po chusteczkę i zakryłam nią usta.
— Musisz dać radę! — szepnęła Lilia, widząc, w jakim jestem stanie. — Czekają nas przecież jeszcze gorsze rzeczy — dodała na pocieszenie. Uśmiechnęłam się blado, nie mogąc wykrztusić z siebie słowa.
Ucieszyłam się bardzo, gdy zajęcia wreszcie dobiegły końca i znalazłyśmy się znów na świeżym powietrzu. Usiadłyśmy na ławce przed budynkiem, w ostatnich promieniach zachodzącego słońca, obserwując jesienne niebo i przelatujące po nim klucze dzikich kaczek.
— Nie wiedziałam, że to wszystko będzie takie trudne… — wyszeptałam, starając się wymazać z pamięci wszystkie obrazy, jakie tego dnia zobaczyłam.
— Chyba nie zamierzasz się poddać już na samym początku? — spytała mnie badawczo Lilia. — Wiesz, ktoś kiedyś powiedział, że nie można narzekać, że ma się w życiu pod górę, jeśli zmierza się na sam szczyt…
Pokręciłam przecząco głową, uśmiechając się.
— Nie, nigdy się nie poddam! — odparłam z pełnym przekonaniem. — Medycyna to przecież całe moje życie…
Jeśli zainteresował Was Różany eter, powieść Julii Gambrot możecie już kupić w popularnych księgarniach internetowych: