Tu jest nasze schronienie. "Romantyczni w Paryżu"

Data: 2021-09-22 11:00:43 | Ten artykuł przeczytasz w 8 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Po upadku powstania listopadowego tysiące jego uczestników udają się do Francji. Maurycy, dawny filareta z Wilna, trafia do Awinionu. Jak sobie poradzi z tęsknotą za domem, biedą i niepewną przyszłością?
Książę Adam Czartoryski wciąż czuje się przywódcą swego narodu i negocjuje z zachodnimi dyplomatami najwyższą stawkę – niepodległość swojego kraju. Nie ma w ręku wielu atutów poza krwią polskich powstańców.

Poeci utrwalają idee i nastroje tego czasu w nieśmiertelnych strofach. Osamotniony Juliusz Słowacki marzy o literackiej sławie i mierzy się z legendą wielkiego rywala – Adama Mickiewicza. Polski romantyzm rozkwita.

Tymczasem pojawia się tajemniczy prorok z Litwy, który wszystko odmieni… Wielkie dzieła, burzliwe spory, bohaterowie na wygnaniu i niezwykłe kobiety, czyli fascynujący obraz życia polistopadowych emigrantów w Paryżu w drugiej powieści Doroty Ponińskiej z cyklu zapoczątkowanego Romantycznymi.

Obrazek w treści Tu jest nasze schronienie. "Romantyczni w Paryżu" [jpg]

Do lektury powieści Romantyczni w Paryżu zaprasza Wydawnictwo Lira. Tymczasem już teraz zachęcamy do lektury premierowego fragmentu:

Prowansja, styczeń 1832

Południowa Francja przywitała ich jaskrawym słońcem i lazurowym niebem, choć to dopiero styczeń. Na okolicznych łąkach widać było suchą, pożółkłą trawę i tylko odległe szczyty gór pokrywała cienka warstwa śniegu.

Ich rodzinne ziemie, na Litwie i w Koronie, przysypane były pewnie grubą białą pokrywą. Kiedy będą mogli tam wrócić? Tego nie wiedział nikt.

Wielotygodniowy marsz kolumny polskich emigrantów dobiegał powoli końca. Młodzi żołnierze, podoficerowie i oficerowie — resztki powstańczej armii — docierali właśnie na miejsce swojego przeznaczenia. Był wśród nich Maurycy Kamienicki, trzydziestoletni szlachcic, dawny student Uniwersytetu Wileńskiego.

Podczas walk powstańczych na Litwie, potem w Koronie, awansował do stopnia podchorążego. Teraz, w milczeniu, pokonywał pieszo ostatni odcinek długiej drogi, wciąż ubrany w mundur polskiego wojska, choć już bez broni. Zostawił za sobą wileńską młodość, marzenia o poezji i wolności. Wspomnienie aresztowań i procesu filomatów i filaretów. Zostawił młodą żonę, kilkuletnie dzieci i gospodarowanie w swoim majątku.

W miarę jak powstańcy posuwali się coraz dalej na południowy zachód, tamte litewskie obrazy zdawały się coraz bardziej odległe i coraz mniej rzeczywiste. Wypierały je wspomnienia świeże i tak nasycone emocjami, że nie sposób ich było odegnać. Nieproszone, wracały wciąż na jawie i we śnie.

Żelazisty zapach krwi. Przeraźliwe krzyki zagłuszane odgłosem ostrzału artylerii. I kruchość ludzkich ciał rozcinanych z łatwością ostrzami szabel, rozrywanych pociskami, miażdżonych kopytami koni. Wnętrzności ludzi i zwierząt w grząskim błocie pola bitwy. Oderwane kończyny. Zgruchotane kości nieszczęśników, po których przeleciały pędem konie ciągnące armaty. I dymiąca, czerwona krew wsiąkająca w pobojowisko. Trupi zapach śmierci.

Maurycy od dziecka nie znosił widoku krwi. Mdlał albo wymiotował, gdy tylko poczuł jej zapach. Być może dlatego, że matka po urodzeniu go wykrwawiła się na śmierć. Nigdy nie chciał być żołnierzem. Swój udział w powstaniu traktował jak obowiązek dzielony z kolegami — filaretami. Kiedy jego sąsiad i przyjaciel Ignacy przyjechał do niego z wezwaniem do powstańczego oddziału, nie bardzo wierzył w zwycięstwo nad Rosją. Wierzył raczej w powinność, wspólny obowiązek, lojalność wobec dawnych przyjaciół. A może i w zemstę, rewanż.

Uścisnął więc żonę i dzieci i odjechał konno z Ignacym.

Najpierw upoiło go poczucie braterstwa z dawnymi kolegami filaretami i promienistymi, których odnalazł w powstańczych oddziałach. Wzruszały śpiewane przy ogniskach pieśni. Romantyczna poezja, którą kochał, nabierała mocy — mieli wrażenie, że słowo staje się ciałem, a strofy o zemście dodawały im odwagi i wiary w słuszność walki.

Gdy jednak doszło do pierwszego starcia z oddziałem armii generała Iwana Dybicza, rzeczywistość wojny stała się aż nazbyt realna. Poezja gdzieś uleciała, a z nią patos i mistyka. Pozostał instynkt przetrwania i ten zbiorowy szał, bitewny amok. Maurycy poznał ból, samotność i strach postawionych naprzeciw siebie mężczyzn w mundurach skazanych na zadawanie sobie śmierci.

Mógł tylko zabijać lub sam zginąć. Więc zabijał.

A gdy leżał przyczajony w lesie, gotowy biec do ataku na rozkaz, przypomniały mu się słowa Władimira Korsakowa z jednej z wileńskich majówek promienistych. Wtedy świat zdawał się jeszcze miejscem bezpiecznym i przyjaznym, a młody Rosjanin mówił o braterstwie Słowian, o wygaśnięciu waśni między narodami, o pokrewieństwie i przyjaźni. Wobec gotowych do walki polskich i rosyjskich mundurów, bagnetów i armat, na polu bitwy słowa te niosły gorzką ironię, brzmiały jak okrutny żart.

Ale w głębi serca Maurycy przyznawał im rację i marzył o braterstwie ludzi zamiast nienawiści, wojen i zabijania.

Więc choć przemierzający francuską ziemię powstańcy milczeli, w ich głowach wciąż tętniły obrazy i głosy z niedalekiej przeszłości. Często pełne grozy. Ale nie tylko. Bo przez wiele tygodni, które upłynęły od kapitulacji, bitewne sceny zostały przysłonięte innymi, dużo przyjemniejszymi i świeższymi wspomnieniami.

Oto, gdy tylko przekroczyli granicę pruską, gdy ich zwarte oddziały pojawiły się w saksońskich miasteczkach, byli entuzjastycznie witani przez mieszkańców.

Nazywani „hufcem wolnych bohaterów”. Wiwaty, uroczystości, podejmowanie z honorami, manifestacje poparcia! Braterstwo ludów — teraz naprawdę mogli zaznać tego uczucia, gdy otwierały się przed nimi szeroko drzwi oberż, szynków i prywatnych domów, a także ramiona Saksończyków. Oraz niektórych Saksonek. Byli przyjmowani radośnie, goszczeni z hojnością, otaczani podziwem i szacunkiem. W kolejnych niemieckich i czeskich miasteczkach wydawano na ich cześć bale, organizowano koncerty i komitety powitalne. Zarumienione panny i mężatki chętnie tańczyły z bohaterami. Słuchały polskich pieśni śpiewanych z animuszem podlewanym winem i podziwem otoczenia. „Hej, kto Polak, na bagnety!” huczące z kilkudziesięciu męskich gardeł zawsze robiło kolosalne wrażenie. W tej atmosferze mieli poczucie, że ludy Europy są ledwie o krok od rewolucji, która zmiecie wszelkie tyranie, i że to oni mogą być iskrą, która przeniesie płomień buntu na zachód i uwolni Europę od despotycznych rządów. 

Jednak im dalej na zachód się posuwali, tym entuzjazm witających ich komitetów wydawał się mniejszy. A po przekroczeniu granicy z Francją zanikł prawie zupełnie.

Owszem, na rozkaz ministra wojny wciąż witano ich z honorami, ale zazwyczaj były to tylko oficjalne uroczystości, niepoparte życzliwą gościnnością mieszkańców. 

Przeciwnie — mieli wrażenie, że francuscy oberżyści zdzierają z nich i patrzą podejrzliwie spode łba.

Szli więc teraz w zimowym słońcu, trochę rozczarowani chłodem francuskiego przyjęcia, choć przybyli tu przecież na zaproszenie rządu Ludwika Filipa.

— Popatrz, to chyba tu. Jesteśmy u celu? — zagadnął Maurycego idący obok towarzysz, wskazując głową widoczną z daleka potężną fortecę. Na niewielkim wzniesieniu rozciągał się kompleks średniowiecznych budynków pałacowych, otoczonych wysokim, sczerniałym trochę murem.

— Awinion. Dawna siedziba papieży. Tak, to może być tu — potwierdził Maurycy, który dawno temu studiował historię w Wilnie.

— Myślisz, że posiedzimy tu dłużej czy wyślą nas do tej Algierii? — dopytywał żołnierz.

— Mam nadzieję, że nie wyślą. Ja już nie zamierzam być żołnierzem na żadnej wojnie — odparł Maurycy. — Wystarczy mi to, co widziałem.

— Ja się do Algierii też nie dam wysłać. Ale jeśli w Europie będą inne rewolucje, to przecież to najlepsza droga dla nas do powrotu!

Słońce świeciło jasno, rzucając na szerokie wody rzeki Rodan błyski niczym garść złotych monet. Po chwili zobaczyli stary, kamienny most. Eskortujący ich francuski żołnierz zatrzymał konia. Polski oficer na czele kolumny stanął, podniósł rękę i odwrócił się do nich.

— Koledzy! — zawołał. — Dotarliśmy do kresu naszej wędrówki. Jesteśmy w Awinionie. Tu rząd francuski wyznaczył nam stałe miejsce pobytu. Pamiętajcie, że tylko ten, kto przebywa na stałe w zakładzie, ma prawo do pobierania żołdu. Kto by chciał samowolnie zakład opuścić — na pomoc żadną liczyć nie może. Pamiętajcie, że wciąż jesteśmy żołnierzami. Na razie tu jest nasze schronienie, nasz tymczasowy dom. Ale to nie koniec naszej sprawy! Jeszcze wrócimy w rodzinne strony. Jeszcze Polska nie zginęła!

Książkę Romantyczni w Paryżu kupić można w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Romantyczni w Paryżu
Dorota Ponińska0
Okładka książki - Romantyczni w Paryżu

Po upadku powstania listopadowego tysiące jego uczestników udają się do Francji. Maurycy, dawny filareta z Wilna, trafia do Awinionu. Jak sobie poradzi...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Biedna Mała C.
Elżbieta Juszczak
Biedna Mała C.
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Zmiana klimatu
Karina Kozikowska-Ulmanen
Zmiana klimatu
Pokaż wszystkie recenzje