Zbiór felietonów Reginy Brett, autorki dwukrotnie nominowanej do nagrody Pulitzera w dziedzinie reportażu, cieszy się coraz większą popularnością. Bóg nigdy nie mruga to opowieść kobiety, która dzięki doświadczeniu w swoim życiu wielu punktów zwrotnych, podpowiada, jak radzić sobie z trudniejszymi chwilami. To książka poruszająca, wzruszająca i zabawna.
Jak wpadłaś na to, żeby stworzyć listę 50 lekcji?
W noc przed czterdziestymi piątymi urodzinami nie mogłam zasnąć. Przepełniała mnie wdzięczność za to, że dożyłam tego wieku. Dwie z moich ciotek zmarły na raka piersi, zanim skończyły czterdzieści pięć lat. Ja zachorowałam mając czterdzieści jeden lat, więc byłam szczęśliwa, że mam szansę się zastarzeć. Zaczęłam myśleć o wszystkim, czego nauczyło mnie życie w łatwiejszych i trudniejszych chwilach, a potem złapałam notes i zaczęłam spisywać w nim lekcje, które właściwie same spływały na papier.
Jak sądzisz, dlaczego twoje życiowe lekcje zdobyły taką popularność w internecie?
Nadal mnie zdumiewa, że dostaję e-maile z Irlandii, Indii, Chin, Brazylii, Australii – praktycznie ze wszystkich państw świata. Najwyraźniej ludzie na całej planecie są spragnieni tego samego. Znajdują w tych lekcjach coś uniwersalnego, co porusza ich serce i duszę.
Która lekcja była dla ciebie najtrudniejsza?
Lekcja 48: „Kto o nic nie prosi, niczego nie dostaje”. Nadal staram się ją opanować. Jestem w tym coraz lepsza, ale przede mną jeszcze dużo pracy. Wciąż trudno mi ująć się za sobą.
Od kogo nauczyłaś się najwięcej?
Wiele nauczył mnie rak. Poza tym, życie postawiło na mojej drodze wielu nauczycieli: Mojego męża. Moją córkę. Moich przyjaciół. Moją rodzinę. Świetną terapeutkę, kilku cudownych księży i mnichów i całe mnóstwo zwykłych ludzi – świętych codzienności.
Kto wymyślił plotkę, że masz 90 lat?
Nie mam pojęcia. Ktoś zmienił mój wiek w e-mailu i rozesłał go dalej. Tak usłyszał o tym cały świat. Ostatnim razem, kiedy to sprawdzałam, w Google było 427 tysięcy wpisów o tym, że mam 90 lat. Miło słyszeć komplementy, że wyglądam młodo jak na dziewięćdziesięciolatkę. W tym roku skończę 54 lata.
Chciałam zatytułować książkę „Pięćdziesiątka” albo „50 lekcji”, ale to brzmiało zbyt ogólnie. Mojej agentce spodobały się słowa z lekcji: „Wszystko może się zmienić, zanim zdążysz mrugnąć. Ale nie martw się: Bóg nigdy nie mruga”. Co zabawne, nie wiedziała nawet, że przez całe życie miałam wrażenie, że w chwili moich narodzin Bóg akurat mrugnął i przegapił ten moment.
W twojej rodzinie było 11 dzieci. Która jesteś ty?
Przyszłam na świat jako piąta. Jestem ulubienicą mamy. Ale nie mówcie o tym mojemu rodzeństwu.
Skąd bierzesz pomysły na felietony?
Pisarze przypominają pod tym względem niedźwiedzie: jesteśmy wszystkożerni. Pomysły przychodzą zewsząd. Czytelnicy przesyłają je e-mailem i podają przez telefon. Czytam trzy gazety dziennie. Przysłuchuję się rozmowom ludzi w kawiarniach. Zaczytuję się w ogłoszeniach, rozklejanych na słupach. Pomysły i historie są wszędzie.
Co robisz oprócz pisania?
Pisanie to moje największe hobby. Na drugim miejscu jest czytanie. Prawie zawsze coś czytam: poezję, powieści, biografie, opowiadania, magazyny. Uwielbiam też gotować, dbać o ogród, słuchać muzyki country i bawić się z moim wnukiem.
Od kiedy marzyłaś o pisaniu? Czy zawsze chciałaś być pisarką?
Odkąd w szkole podstawowej przeczytałam książkę „Harriet the Spy”. Zaczęłam wtedy śledzić braci i siostry i robić o nich notatki. Potem przerzuciłam się na pisanie dziennika. Odnalazłam w nim swoje miejsce na ziemi. Pisanie dało mi poczucie, że pasuję do tego świata. Nadal mi je daje.
Jakie było twoje najciekawsze zadanie dziennikarskie?
Zrobiłaś kiedyś wywiad z kimś sławnym? Nie poznałam żadnych prawdziwych celebrytów, za to leciałam sterowcem Goodyear. I to nie tylko jako pasażer – przez jakieś piętnaście minut siedziałam za sterami z okazji meczu Notre Dame.
Czy jest jakiś felieton, którego żałujesz?
Tak. W kilku felietonach zabrakło współczucia i delikatności.
Kto najbardziej ukształtował cię jako pisarkę?
James Taylor śpiewa o „świętym zastępie” otaczających go bliźnich. Mam tu za mało miejsca, żeby wymienić wszystkich nauczycieli, kolegów z pracy, bibliotekarzy, przyjaciół i krewnych, którzy wspierali mnie w pisaniu. Ale kilku zasłużyło na szczególne podziękowania: Pan Ricco, mój nauczyciel angielskiego w dziewiątej klasie. Sam Ricco zmusił mnie do pisania jednego akapitu dziennie i pokazał mi, za co kochać klasyków. Bill O'Connor, dziennikarz Beacon Journal, został moim mentorem i otworzył przede mną drzwi dziennikarstwa. Rich Osborne otworzył je szerzej. Ted Gup nauczył mnie, jak być lepszą reporterką i pomógł mi znaleźć agenta.I czytelnicy. Moi czytelnicy uczą mnie szczerości. Do dziś.