Przywiozłem Wam gości... Fragment książki „Szlacheckie gniazdo"

Data: 2019-07-01 10:58:51 | Ten artykuł przeczytasz w 11 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Ostatniego dnia 1776 roku na Pogórzu Karpackim przychodzą na świat dwie dziewczynki. Leontyna rodzi się w dostatnim szlacheckim dworze, a Marysia w ubogiej chłopskiej zagrodzie. Są mlecznymi siostrami. Mąż mamki jest ekonomem na dworze podczaszego.

Pomimo różnic pochodzenia splot wydarzeń połączy panny ze sobą. Starszy brat Leontyny, dziedzic majątku, wyrusza w kilkuletnią podróż za granicę. Po powrocie do Pawłówki zakochuje się z wzajemnością w córce zarządcy, natomiast podczaszanka oddaje serce ubogiemu guwernerowi. Jednak złośliwy los rozdziela młodych. Jak mawia jeden z bohaterów powieści: synogarlica nie dla wróbla, a magnackie córki nie dla drobnego szlachcica.

Codzienne życie osiemnastowiecznej szlachty i chłopów pańszczyźnianych przeplata się z bolesną historią Polski. Majątek odwiedza Tadeusz Kościuszko. Zbliża się rok 1792. Do lektury powieści Szlacheckie gniazdo zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zamieściliśmy jej premierowe fragmenty. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Tymczasem w Pawłówce, choć pierwsza gwiazdka już zabłysła, czekano na Cisowskich.

– Jeśli w ciągu godziny nie przyjadą, zaczniemy pośnik bez nich – zarządziła Eleonora, doglądając wigilijnego stołu, na którym czekało już dwanaście potraw. Oprócz tego, co jedli chłopi, na białym obrusie, pod który włożono siano na pamiątkę tego, że Chrystus urodził się w stajni, stały barszcz z uszkami, zupa grzybowa, zupa grochowa, pierogi z kiszoną kapustą i z suszonymi śliwkami, kompot z suszu, racuchy i śledzie w śmietanie.

– Och, kiedy oni przyjadą? – zrzędziła Elwira. – Jestem już bardzo głodna! Czy mogłabym sobie coś skubnąć ze stołu?

– Ani się waż! – zawołała kategorycznie matka. – Najpierw modlitwa i oblatum[1].

– Ponadto czekamy na księdza – dodał Gracjan. – Już powinien być. Dotychczas się nie spóźniał.

– Może zawiało plebanię. – Jego żona wyraziła przypuszczenie.

Leontyna spoglądała wyczekująco w okno. Nagle odwróciła się i zawołała:

– Jadą! Widzę migocący płomień.

– Zapewne Kajetan trzyma pochodnię – zauważył ojciec i wyszedł z sali stołowej, by powitać gości.

Tymczasem przed ganek zajechało dwoje sań. W jednych siedział opatulony w futro proboszcz, drugie prowadził nieznany mężczyzna w brązowym okryciu. Gracjan zdziwił się niemało, widząc obcego, ale zaraz dostrzegł Cisowskich wraz dziećmi w saniach. Obok nich siedział jeszcze jeden nieznajomy. Kajetan istotnie trzymał pochodnię, którą teraz rzucił w śnieg i przygniótł baczmagiem[2].

– Przywiozłem wam gości – zagrzmiał tubalnym głosem i wskazał na nieznajomego woźnicę. – To pan Tadeusz Kościuszko, daleki krewny ze strony mej matki, i pan Mikołaj Oryński, jego młody przyjaciel. Obydwu spotkałem w Krakowie i zaprosiłem do Cisów, bo nie zdążyliby dojechać na wigilię do rodzinnych domów. Mam nadzieję, że nie gniewasz się, bracie, iż ich przywiozłem do Pawłówki?

– Gość w dom, Bóg w dom – rzekł na to Gracjan, poprawiając kołnierz. – Proszę do środka. Wszyscy czekaliśmy na wasze przybycie.

Podczaszy pokłonił się również księdzu i jego także powiódł do dworu. Tam domownicy i służba w napięciu czekali na wejście przybyłych. Gdy towarzystwo pojawiło się w sali stołowej, Eleonora powiedziała uprzejmie:

– Witam w naszych skromnych progach. Okrycia proszę oddać Pankracemu. Stół jest już naszykowany i czeka na miłych gości. – Wskazała przybyłym miejsca, ani słowem nie pytając, kim są nieznani panowie.

Starym zwyczajem talerz dla niespodziewanego gościa stał na stole i oto zdarzyło się, że tacy przybyli do Pawłówki.

Gracjan przedstawił nieznajomych i jako głowa rodziny zaintonował modlitwę. Gdy przebrzmiały jej słowa, odczytał właściwy fragment z Ewangelii według Świętego Mateusza, a potem wszyscy, życząc sobie zdrowia, połamali się oblatum. Dopiero gdy się wycałowali i wyściskali, zasiedli do wieczerzy.

Wedle tradycji należało skosztować każdej potrawy. Leontyna niezbyt lubiła kluski z makiem, lecz przełamała opór i nawinąwszy makaron na widelec, włożyła go do ust. Elwira z kolei nie przepadała za pierogami ze śliwkami, które uwielbiała matka. Gracjan chętnie jadł każdą potrawę. Cisowscy również nie grymasili, a nieznajomym i plebanowi nie wypadało nie spróbować po kawałku wszystkiego.

– Jaka szkoda, że Łukasza nie ma dzisiaj z nami – westchnęła Pawłowska, wycierając serwetką usta. – Biedak spędza święta w obcym kraju u obcych ludzi.

– Swoją drogą, mógłby częściej pisać, jak mu się powodzi – wtrącił podczaszy.

Milczący dotąd pan Kościuszko zapytał:

– Czy państwo mają syna za granicą?

– Tak, we Włoszech – odparł Gracjan. – Pojechał w podróż edukacyjną, jak czyniliśmy my i nasi dziadowie.

– Ja również kształciłem się za granicą. We Francji – rzekł Kościuszko. – Jestem wojskowym i inżynierem. Wiedzę i umiejętności wykorzystywałem podczas wojny o niepodległość w Hameryce.

– Och, naprawdę?! – zawołała Leontyna, nim zdążyła pomyśleć. – Był pan za oceanem? To wspaniale! Chciałabym popłynąć do tego kraju!

– Damie takie podróże nie przystoją – rzekła Eleonora.

– Dlaczego? – oburzyła się córka. – Czy kobietom nie wolno podróżować?

– Wiele niewiast podróżuje – odparł Kościuszko. – Jednak życie w koloniach nie jest łatwe.

– O ile się orientuję, Hameryka nie jest już kolonią, skoro utworzono Stany Zjednoczone – wtrąciła panienka.

– Ma pani rację, przejęzyczyłem się – usprawiedliwił się. – Mimo wszystko nadal nie jest to kraj bezpieczny. Indianie napadają na samotnie stojące domy i skalpują ludzi, a w miastach żyje wielu cudzoziemców, którzy zażarcie konkurują ze sobą.

– Och, to straszne, co pan opowiada! – zawołała Elwira przerażona.

– Tak, nie jest to przyjemne – odezwał się milczący dotąd Mikołaj Oryński, uśmiechając się do młodszej panienki.

– Proszę nam opowiedzieć o swoim pobycie w Hameryce – zaproponował Gracjan, ubiegając ciekawską córkę.

Kościuszko chrząknął i odgarnął z czoła brązowy lok.

– Budowałem tam forty i wzmocnienia wojenne. Poznałem wielu wybitnych ludzi, w tym samego Waszyngtona. Ponieważ nie znałem angielskiego, początkowo porozumiewałem się po francusku. Nie było to trudne, bo na statku, którym płynąłem, znajdowało się wielu Francuzów, którzy dołączyli do Armii Kontynentalnej.

– Proszę opowiedzieć, jak minęła podróż statkiem – poprosiła podczaszyna, wielce zainteresowana słowami wojskowego, gdyż nigdy nie było jej dane płynąć statkiem.

Kościuszko się roześmiał.

– Twierdziłem i nadal twierdzę, że Bóg nade mną czuwa. Wsiadłem na statek w Hawrze bez żadnych listów polecających wraz z kilkoma innymi ochotnikami, którzy podobnie jak ja chcieli zaciągnąć się do amerykańskiego wojska, i popłynąłem na San Domingo, gdyż Brytyjczycy blokowali amerykańskie porty. Było to w czerwcu tysiąc siedemset siedemdziesiątego szóstego roku, akurat na początku pory huraganów. Po dwumiesięcznej żegludze statek został zepchnięty z kursu przez tropikalny sztorm. Najadłem się wówczas nie lada strachu.

– Czy statek zatonął? – pisnęła Elwira.

– Tak, lecz najpierw roztrzaskał się o rafę koralową niedaleko wybrzeży Martyniki.

– Pan się jednak uratował – stwierdziła Leontyna.

– Dzięki boskiej opiece – odparł Kościuszko uprzejmie. – Wraz z pięcioma innymi Polakami, byłymi konfederatami barskimi, którzy również chcieli walczyć w Hameryce, uchwyciliśmy się masztu i wiosłując, dotarliśmy do karaibskiego lądu.

– Och, pan jest prawie jak Robinson Crusoe! – zawołała zachwycona Leontyna.

– Byłem czas jakiś na Martynice – ciągnął inżynier. – To, co tam zobaczyłem, zjeżyło mi włosy na głowie. Biali koloniści chwytali w Afryce Murzynów, a potem w haniebny sposób sprzedawali ich jak zwierzęta na targach po to, by mieć niewolniczą siłę roboczą na swoich plantacjach. Byłem tym faktem ogromnie oburzony i ganię rządy europejskie, że dopuszczają do tego strasznego procederu.

– Tak, to haniebne – przyznał Gracjan – ale cóż my możemy począć? Nie w naszej mocy leży zahamowanie handlu niewolnikami.

– Gdyby to ode mnie zależało, uwolniłbym wszystkich Murzynów i chłopów spod poddaństwa – rzekł Kościuszko zapalczywie. – Tylko wolny lud może stworzyć zdrowe, nowoczesne i silne państwo!

– Długo był pan na Martynice? – zapytała Elwira.

– Niedługo. Stamtąd popłynąłem do Hameryki i wysiadłem w porcie w Filadelfii. Było to pod koniec sierpnia tego samego roku. Nie znałem w Hameryce nikogo. Postanowiłem więc, że udam się do najsłynniejszego człowieka w Nowym Świecie: Benjamina Franklina, który w Filadelfii prowadził sklep. Kiedy wszedłem do środka, stary mędrzec spojrzał na mnie ze zdumieniem, a ja łamaną angielszczyzną przedstawiłem się. Potem przeszedłem na francuski i wyjaśniłem, że pragnę zaoferować pomoc nowemu narodowi. Poprosiłem o pozwolenie na przystąpienie do egzaminu oficerskiego. W ten sposób chciałem dostać się do Armii Kontynentalnej. Gdy zdałem egzamin i otrzymałem stopień pułkownika, Franklin polecił mnie Kongresowi. I tak zacząłem budować fortece dla Amerykanów.

– To niesamowite, co pan opowiada – rzekła Eleonora. – Nie został pan ranny w walkach?

– Na szczęście nie. Proszę pamiętać, że jestem inżynierem. Moja rola sprowadzała się do budowania umocnień i obmyślania strategii.

– Chyba nie skłamię, jeśli powiem – podjęła milcząca dotąd Cisowska – że dzięki pańskim umiejętnościom Amerykanie wygrali wojnę z Brytyjczykami.

– To zbyt wiele powiedziane, łaskawa pani. – Gość się uśmiechnął. – Amerykanie mieli dobrych dowódców. Jednym z nich był generał Gates, pod którym służyłem.

W tym momencie stary zegar kurantowy wybił jedenaście razy.

– Och, już dwudziesta trzecia! – zawołała Pawłowska. – Ależ ten czas szybko leci! A zdawało mi się, jakbyśmy ledwie zasiedli do wieczerzy.

– Trzeba przygotować się do pasterki – rzekł Gracjan.

– Zanim wejdziemy do sań, proponuję zaśpiewać kolędę – powiedziała jego żona i zaintonowała starą bożonarodzeniową pieśń.

[1]dar ofiarny; dawna nazwa opłatka wigilijnego

[2]tradycyjny męski but z zadartym noskiem

Powieść Szlacheckie gniazdo kupicie już w popularnych księgarniach internetowych: 

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Saga Polska. Szlacheckie gniazdo
Monika Rzepiela3
Okładka książki - Saga Polska. Szlacheckie gniazdo

Ostatniego dnia 1776 roku na Pogórzu Karpackim przychodzą na świat dwie dziewczynki. Leontyna rodzi się w dostatnim szlacheckim dworze, a Marysia...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy