Dolina Vajont, lata 60.
Federico Lanza wraz z żoną Marianną, Polką z Wilna, i trojgiem dzieci prowadzi spokojne i szczęśliwe życie w Casso. Pracuje przy budowie najwyższej tamy na świecie. Jest dumny z tego, co robi, i wierzy, że myśl inżynierów ujarzmi przyrodę. Tymczasem matka natura pokazuje swoją moc... Czy rodzina Lanzy wyjdzie zwycięsko z tej próby? Jak jedno wydarzenie może zmienić cichą górską dolinę?
Współczesna Łódź. Małżeństwo Karoliny Cichońskiej przechodzi kryzys. Kobieta dużo czasu poświęca neurotycznej matce, zaniedbując męża i synów. Gdy pewnego dnia starsza kobieta otrzymuje tajemniczy list, wspomnienia z dzieciństwa wracają. Postanawia otworzyć się przed córką, co skutkuje zmianą planów urlopowych Cichońskich. Czy odbudują rodzinne więzi w czasie wakacji? Kto napisał list do matki i w jakim celu?
Fabuła dylogii Księżyc nad Vajont jest zainspirowana tragedią, która dotknęła Włochy w 1963 roku. Wielowątkowa powieść o losach ludzi wpadających w wir nieoczekiwanych wydarzeń, zmagających się z traumami, bólem i samotnością. To historia miłości, nadziei na lepszą przyszłość, a także walki o prawdę, która niesie szansę na zrozumienie i wybaczenie.
Do przeczytania powieści Katarzyny Kieleckiej Księżyc nad Vajont. Fala zaprasza Szara Godzina. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki:
I
Casso październik 1962 roku
Federico Lanza, choć brakowało mu gruntownego wykształcenia i nie piastował wysokiego stanowiska, interesował się szczegółami technicznymi. Gdy tylko nadarzała się okazja, słuchał opinii i analiz specjalistów. Nie ukrywał fascynacji monumentalnością dzieła włoskiej inżynierii. Ufał ekspertom z SADE oraz własnej intuicji, która podpowiadała, że ryzyko w naturalny sposób wpisuje się w postęp, i że od rozwoju większym zagrożeniem jest stagnacja. Poza tym każdego miesiąca przynosił do domu plik banknotów, dzięki czemu jego rodzinie nie groził głód ani skrajne ubóstwo.
Marianna jak zwykle wysłuchała mężowskiej tyrady w milczeniu, z kamienną miną, po czym wstała, by nalać zupę na talerze. Do kuchni wpadł rześki wiatr, a wraz z nim wsunęła się siedmiolatka. Zmarzła w chłodzie wieczoru i teraz z ulgą przysiadła obok paleniska, wyciągając ku niemu dłonie.
- Wszystkie się odliczyły? – zagadnęła matka po polsku ze śladami kresowego akcentu i postawiła przez córką posiłek.
- Tylko Jadźka próbowała uciec – odpowiedziała Teresa w tym samym języku.
- Diablę nie kura. Jajka ukrywa, wiecznie przygód szuka. Skończy w rosole, jak mi Bóg miły.
- Kula losiole! Kula losiole! – wtrącił Luca i z całej siły uderzył łyżką o stół. Siostra łypnęła na niego karcąco.
- Nie! Matulu, błagam! To moja przyjaciółka!
- Też mi pomysł! Przyjaciółka kura! – prychnęła Marianna.
- Ona jest mądra i wyjątkowa. Znosi jajka w różnych zakamarkach, ale jak ją bardzo, bardzo poproszę, to zawsze mnie prowadzi i pokazuje, gdzie są. A potem w nagrodę się domaga, żeby ją głaskać po łebku.
- Eh, Teresa, pleciesz androny.
- Tesa! Tesa! Tesa! - wydzierał się uradowany malec. Umilkł dopiero, gdy matka dołożyła do jego miseczki kilka kawałków marchewki.
- Mówcie po naszemu – napomniał Federico. Zawsze czuł się nieswojo, gdy nie rozumiał o czym rozprawiają jego najbliżsi.
Mariannę cechowały spore zdolności językowe. Perfekcyjnie posługiwała się zarówno oficjalnym włoskim, jak i powszechną w Casso odmianą dialektu weneckiego, lecz uparcie dążyła, by troje jej dzieci poznało język przodków po kądzieli. Sięgała po niego przy każdej okazji, choć jej słownictwo wydawało się ubogie. Ot takie, jakim mogła się posługiwać osoba, która straciła styczność z rodakami jeszcze zanim dorosła. Lanza od lat przysłuchiwał się obcej, szeleszczącej mowie, lecz zupełnie mu nie wchodziła do głowy, zaś edukowanie w tym zakresie potomków uważał za nieszkodliwą fanaberię żony i jedno z jej dziwactw.
– Gdzie ten Oscar? – Marianna posłusznie zastosowała się do prośby męża. - Za chwilę zrobi się całkiem ciemno.
– Jestem! – Do nagrzanej kuchni wpadł chudy chłopak o długich kończynach, wąskiej twarzy i szerokim uśmiechu, który zdawał się sięgać od ucha do ucha. Zajrzał do garnka, cmoknął matkę w policzek, usiadł na swoim miejscu przy stole, po czym, machnąwszy ręką, wytrącił bratu łyżkę z dłoni.
– Przepraszam, Luca – rzucił i natychmiast podniósł sztuciec, zanim dziecko zdążyło uderzyć w bek. Następnie przeczesał palcami rozczochrane ciemne włosy, o mało nie wydłubując sobie oka. Cechowała go niemal karykaturalna niezgrabność w ruchach, typowa dla nastolatków, którzy w krótkim czasie bardzo podrośli.
– Zgłodniałem jak wilk.
– Trzeba było nie mitrężyć tyle czasu nad wodą – oznajmiła Marianna z przyganą, jednak bez zwłoki podała synowi kolację.
– Dziękuję, ach... – złapał w nozdrza wąziutką smużkę pary. – Pachnie idealnie. Wcale nie mitrężyłem. No, może trochę... Ale spotkałem taty kolegę, tego co mieszka naprzeciwko babci.
– Waltera Colucci? – upewnił się Lanza.
– Tak. Poprosił, żebym pojechał razem z nim i ją odwiedził.
Federico wychował się w miejscowości Erto, nieco większej od Casso, położonej w głębi doliny w odległości zaledwie czterech kilometrów, za to niemal dwieście metrów niżej. Tuż po narodzinach najmłodszego syna odziedziczył po dziadkach swój obecny dom. Przeniósł się do niego wraz z najbliższymi, zostawiwszy na starych śmieciach matkę oraz młodszą siostrę.
– Żeby jej zrobić niespodziankę? – zainteresowała się Teresa.
– W pewnym sensie – Oscar zachichotał. Wyglądał na zarazem podekscytowanego i rozbawionego. – Walter wiózł ogromny bukiet róż. Ciężko mu było go utrzymać i jednocześnie prowadzić motocykl. Strasznie mu się ręce trzęsły. - Zanurzył łyżkę w gęstej zupie jarzynowej. Nabrał solidną porcję, podmuchał i wepchnął sobie do ust. – Chyba sze bał. Uh, jakie gorącze – wyseplenił, pospiesznie pogryzł warzywa, połknął i popił zimną wodą ze szklanki podsuniętej przez rodzicielkę.
– No mówże! – pogonił go ojciec. – W pracy Colucci wyglądał jak kłębek nerwów, ale nie puścił pary z gęby. Mieszka sam, nie ma żony, to czego niby mógłby się bać? – palnął i się wyszczerzył, gdy połowica pogroziła mu palcem. Co jak co, ale zęby zawsze miał mocne, równe, białe, a uśmiech szeroki i nieco szelmowski. To w tym uśmiechu się kiedyś zakochała.
– O to właśnie chodzi, że będzie miał!
– Żonę?!
Książkę Księżyc nad Vajont. Fala kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,