Alicja samotnie wychowuje siedmioletnią Matyldę. Córka bez przerwy choruje, ma obniżoną odporność. Za radą lekarki wyjeżdżają na wieś, żeby dziecko zmieniło klimat i z dala od smogu miasta nabierało sił. Zatrzymują się u dalekiej ciotki – Józefiny. Alicja dopiero na miejscu dowiaduje się, że staruszka para się zielarstwem, a jej specjalnością są miłosne eliksiry. Mimo że dziewczyna początkowo nie wierzy w magiczną moc ziół, a do zajęcia ciotki podchodzi z dystansem, to jednak przychodzi taki dzień, kiedy pokusa skorzystania z mikstury jest wyjątkowo silna… Czy eliksir zadziała? Warto się o tym przekonać podczas lektury powieści Aleksandry Tyl Magiczne lato. Dziś możecie przeczytać obszerny fragment tej książki:
Rano Matylda wstała pierwsza i natychmiast, zauważywszy śpiącą Dorotę, wpakowała się jej do łóżka.
– Cześć, ciocia! – krzyknęła jej wprost do ucha.
– Dziecko, daj nam jeszcze pospać – mruknęła Alicja.
– Która godzina? – wymamrotała zaspana Dorota.
– Dziesięć po ósmej. – Alicja spojrzała na zegarek.
– To nie ma co tracić czasu na sen – stwierdziła Dorota.
– Nie wierzę – jęknęła Alicja.
Dorota żwawym krokiem podbiegła do okna i otworzyła je na oścież. Wychyliła głowę i zaciągnęła się rześkim powietrzem.
– Jaaak dobrze wstaaać skoro świiit! – ryknęła na całe gardło.
– Oszalałaś, wieś obudzisz! – oburzyła się Alicja, zatykając uszy.
– Wieś już dawno nie śpi. Jaaak dobrze wstać skorooo świt, jutrzenki brzaaask duszkiem pić, przynieeesie miii poraaanek szczęście dziiiś…
– To chociaż nie fałszuj.
– …bo szczęście dziś muuusi przyyyjść.
– Dobra, ja też już wstaję – zdecydowała zrezygnowana Alicja.
Kiedy we trzy zeszły na dół, Józefina krzątała się po kuchni. Przywitała je uśmiechem i kawą.
– Tak, tak, słyszałam, że panienki już wstały – zaśmiała się.
– Dzień dobry ciociu. To jest właśnie Dorota. – Alicja przedstawiła siostrę.
– My się przecież znamy – przypomniała ciotka, witając się.
– No, gwoli ścisłości, to my ciocię dopiero poznajemy… – Dorota wymownie się uśmiechnęła.
– Zapraszam na śniadanie. Szykuję jajeczka na miękko.
– To ja pierwsza pójdę się umyć – krzyknęła Alicja i zniknęła.
Matylda usiadła przy stole. Dorota stała w drzwiach kuchni, czekając na swoją kolejkę do łazienki. Przyglądała się Józefinie.
Ciotka nie była tak stara, jak w jej wspomnieniach, mocno już zatartych. Zastanawiała się, ile może mieć lat. Sześćdziesiąt pięć, siedemdziesiąt? Była młodsza od babci, ale niewiele.
– No tak, stara baba już ze mnie, pamięć nie ta, co kiedyś – westchnęła Józefina, jakby czytając w myślach Doroty. – Do siedemdziesiątki jeszcze jakoś szło, ale teraz za każdym razem zapominam, żeby masło wcześniej wyjąć z lodówki, coby rozmiękło.
– Może ja pomogę – zaoferowała się Dorota.
– Ty sobie, dziecko, usiądź, gościem jesteś. Jajeczka już dochodzą.
Dorota uśmiechnęła się, a zauważywszy kątem oka, że Alicja wychodzi z łazienki, czym prędzej doskoczyła do niej, żeby uprzedzić Matyldę.
– Ciocia, ja chcę siusiu! – krzyknęła dziewczynka.
– Ja też. Starsi mają pierwszeństwo.
– Ech, cztery kobity w domu, a łazienka jedna – westchnęła Józefina z uśmiechem. – Dobrze, że się nie pindrzyta.
– Ja się mam zamiar wypindrzyć – odpowiedziała roześmiana Dorota.
Przy śniadaniu było wesoło i gwarno. Matyldzie, niegdyś małomównej, teraz nie zamykała się buzia. Opowiadała Dorocie o nowych kolegach i koleżankach, o kryjówkach, zabawach w kałuże i wyprawach nad strumień. Alicja wtrącała z uśmiechem kilka słów, by wyjaśnić siostrze, gdzie jest ów strumień i że woda jest tam płytka. Matylda rzadko kiedy dawała jej dokończyć, bo nagle przypominało jej się coś ważnego, o czym koniecznie musiała opowiedzieć.
Dorota udawała, że słucha z zainteresowaniem, jej wzrok jednak błądził pomiędzy ustawionymi na podłodze doniczkami. Uwielbiała siostrzenicę i cieszyła się, że widzi ją taką radosną i rozgadaną, ale nie mogła się już doczekać, kiedy Matylda w końcu ubierze się i wyjdzie na dwór. Niecierpliwie czekała, aż stanie z Józefiną oko w oko i poprosi ją o to, po co tu przyjechała.
Kiedy więc skończyły jeść, Józefina z Alicją zaczęły sprzątać ze stołu, a za Matyldą zamknęły się drzwi, Dorota, starając się, aby jej głos nie wykazywał przesadnej euforii, zapytała:
– Czy te sadzonki tutaj to zioła? Alicja wspominała, że ciocia się nimi interesuje.
– A tak. Zioła. – Józefina uśmiechnęła się pod nosem.
– Bo Alicja mówiła, że ciocia z tych ziół potrafi zrobić…
– A potrafię – weszła jej w słowo Józefina. – A ty, dziecko, czego potrzebujesz?
Dorota zawahała się. Nie chciała zdradzać swoich najbardziej skrytych marzeń, a jednak musiała coś powiedzieć, żeby uzasadnić swoją chęć posiadania eliksiru.
– A czego mogłabym potrzebować, ciociu? Jak każda kobieta – miłości. Ala mówiła, że ty z tych ziółek niezłe specyfiki produkujesz, czarować umiesz.
– A, jaka tam ze mnie czarownica. – Józefina machnęła ręką i się roześmiała. – Zielarka zwyczajna.
– Nie taka zwyczajna – wtrąciła Alicja.
– Ale jak ty, dziecko, po miłość przyjechałaś, to dobrze się składa, przecie dzisiaj wianki.
– Jakie wianki? – spytały równocześnie Alicja z Dorotą.
– Noc Świętojańska. Dziewuszki wianki puszczają, miłości sobie szukają.
– Aha, i ten chłopak, który wyłowi, będzie mężem tej, co wianek do wody wrzuciła, tak? – Alicja przypomniała sobie opowieść z dzieciństwa.
– Niezupełnie. Trza upleść wianek. Pójść nad rzekę. Wezwać dobre anioły, żeby pomogły mu płynąć, i rzucić w wodę. Jeśli przez siedem dni i siedem nocy wianek będzie płynął bez zakłóceń, znaczy że miłość dopłynie do odpowiedniego serca. Jeśli zaś zaplącze się w konary drzew, wodorosty lub zahaczy o coś, znaczy to, że na miłość czas jeszcze nie nadszedł.
– A po czym to poznać? – zainteresowała się Dorota. – Przecież nie będę biegła wzdłuż rzeki przez siedem dni i nocy.
– Poznasz, poznasz. Jeśli wianek dopłynie, siódmego dnia mężczyzna otworzy swoje serce.
– A jaki mężczyzna? – dopytywała zafascynowana Dorota. – Może być jakiś konkretny?
– Oczywiście. Ale skąd wiesz, czy aby on ci jest pisany? Najlepiej puścić wianek z serca, po miłość czystą i niezmąconą, niezakłóconą wizją mężczyzny, który być może uczuć nigdy nie odwzajemni.
– Rozumiem… – westchnęła Dorota. Na jej twarzy malowało się rozczarowanie. Szybko jednak w jej oczach pojawił się błysk nadziei. – A czy można naprowadzić te anioły, pomóc im szukać tego jedynego, dając jakieś wskazówki? – spytała. – Bo jednak wolałabym, żeby nie był to zezowaty kurdupel.
– A kogo byś chciała? – roześmiała się Alicja.
Przeszły do salonu. Ciotka postawiła na stole paterę z kruchymi ciasteczkami i dzbanek z herbatą.
– No cóż… – Dorota rozsiadła się na krześle, westchnęła i sięgnęła po ciasteczko. – Chciałabym, aby był przystojny, zadbany, inteligentny, dowcipny, opiekuńczy… – wymieniała z marzycielskim uśmiechem. – Żeby mnie kochał nieprzytomnie, dawał mi kwiaty, prezenty, żeby…
– Aha, i co jeszcze? – roześmiała się Alicja. – To ideał. A ideały nie istnieją.
– Wręcz przeciwnie – wtrąciła ciotka. – Każdy taki jest. Wystarczy się zakochać.