Dwa ciała na sudeckim szlaku. Ofiary to Miss Polski i syn generała…
Schyłek lat dziewięćdziesiątych, Park Narodowy Gór Stołowych. Na szlaku zostają znalezione dwa ciała w zaawansowanym stadium rozkładu. Wszystko zdaje się wskazywać na atak niedźwiedzia. Fakt, że ofiary to Miss Polski i syn wysokiego rangą oficera Wojska Polskiego, nie ułatwia zadania skierowanemu w góry miejscowemu śledczemu. Tymczasem w Warszawie Emil Stompor bierze udział w akcji, która zmienia jego życie. Los i pewna kobieta sprawiają, że drogi dwóch policjantów się krzyżują.
Brak sprawcy. Brak motywu. Presja przełożonych. Tajemnice, o których po zmroku lepiej nie mówić głośno. I zagadka, którą Stompor będzie musiał rozwiązać…
Do przeczytania powieści Aleksandra Sowy Wenus umiera zaprasza Wydawnictwo Lira. Dziś w naszym serwisie przeczytacie premierowy fragment książki:
1
Chociaż palące słońce chyli się ku zachodowi i upał słabnie, wciąż jest gorąco. Wyrośnięty labrador szarpie smycz. Zmęczony całodziennymi poszukiwaniami ratownik zaciska dłoń mocniej wokół skórzanego rzemienia.
— No, masz coś? Szukaj, szukaj.
— Arni! Zgłoś się. — Trzeszczy w głośniku, a pies z wywieszonym i zaślinionym jęzorem się ogląda.
Baczyński sięga po radiotelefon, a suka skomli nerwowo. Wystarczy spojrzenie, by zrozumieć, że pies podjął trop. Ratownik jest wyczerpany i marzy o tym, żeby napić się wody, najlepiej z półtoralitrowej butelki. A jednak kiedy pies rusza, podąża za zwierzęciem. Jest gorąco i parno. Baczyński czuje, jak pod koszulką pot ścieka po jego plecach, bokach i udach.
— Szukaj, piesku, szukaj.
— Arni? Na dzisiaj koniec! Słyszysz?
Smród się nasila. Pies szarpie się na smyczy, a człowieka w czerwonej przepoconej koszulce przeszywają szpile gorąca. Słuch rejestruje coś dziwnego. Ten dźwięk to muchy, myśli ratownik, idąc w stronę owadów. Odór staje się ciężki, intensywny. Pies się zatrzymuje. Spogląda na pana. Baczyński ociera pot z czoła. Suka merda ogonem i kładzie się na brzuchu, z przednimi łapami przed sobą. Liście szeleszczą. Fetor jest tak wyraźny, że człowiek odwraca głowę. I wtedy dostrzega to w nieregularnej stercie igliwia.
— Chyba coś znalazłem — nadaje do radiotelefonu.
— Arni?
— Odbiór.
— Znalazłeś coś?
— Chyba tak.
— To oni?
— Widzę grubą białą skarpetkę — mówi Baczyński, rozpoznając głowę i korpus. To, co leży pod igliwiem i liśćmi, nie jest tylko ciałem zaginionego człowieka. Boże drogi!
— Gdzie jesteś?
— Sto metrów od Kopy. Pod skałką — odpowiada, z obrzydzeniem cofając się od dywanu z igliwia i liści ruszającego się od larw.
Denat jest niemal nagi, ma wyżarte oczy i wargi. Baczyński dostrzega pod gałęziami ubranie oraz rozszarpany brzuch.
2
Słychać bicie zegarów, warszawska Praga budzi się do życia w chłodny, mglisty, poniedziałkowy poranek ostatniego tygodnia wakacji. Ciemna klatka schodowa na pierwszym piętrze odrapanej kamienicy przy Targowej śmierdzi stęchlizną i moczem. Stompor czeka, śledząc sekundnik. Wreszcie kiwa głową do policjanta stojącego obok. Partner Emila sięga ręką do dzwonka.
— Kosar, kurwa! — Emil powstrzymuje partnera. Zrobimy to po mojemu.
— Mamy go zatrzymać, a nie wywołać tu trzecią wojnę światową.
— Nie pozwolę, żeby nam znów spierdolił — odpowiada policjant, przeładowuje broń i kopie w drzwi.
Zamek ustępuje od uderzenia podeszwą pod klamką. Emil wbiega do ciemnego, długiego przedpokoju z pistoletem gotowym do strzału. Jest bez munduru, pod koszulą ma kamizelkę kuloodporną.
— Wasałyk? Tu policja! Na ziemię!
— Na ziemię! — krzyczą gliniarze za Emilem, widząc bandziora.
Jest w białej koszulce i slipach. Przebiega przed lufą i wpada do kuchni.
— Stój! Stój, powiedziałem! — woła Emil, celując, a zbir zatrzymuje się przy oknie.
— Stoję przecież.
— Na ziemię — cedzi przez zęby gliniarz.
Przy kuchence leży kobieta w nocnej koszuli, na brzuchu, tyłem do policjanta, z drżącymi rękoma nad głową. Na gazie w garnku skwierczy olej.
— Co chciałeś odjebać? Z pierwszego piętra chciałeś skakać? Połamałbyś kulasy!
— Moje kulasy, moja sprawa.
— Odsuń się od okna.
— A co? Zastrzelisz mnie?
Emil spogląda na leżącą na podłodze kobietę. Jest rozczochrana, ma rozerwane ubranie. Policjant słyszy za sobą, jak pozostali przeszukują mieszkanie.
— Powiedziałem — mówi spokojnie — żebyś się odsunął od okna.
— W dupie cię mam.
— Rób, co mówię.
— To podejdź.
— Chcesz ołów w kolano? — odpowiada ciszej Emil. — Po co przyszliście?
— Do twojej żony — mówi Kosarewicz zza pleców Stompora. — Na kawę.
— Nie zapraszałem was.
— Masz trzy sekundy. Raz, dwa…
Emil opuszcza lufę w kierunku kolana zbira. Kobieta szlocha głośniej. Rzezimieszek uśmiecha się lekceważąco, ale unosi ręce i odsuwa się od parapetu. To złodziej luksusowych samochodów, na którym ciążą także zarzuty rozboju i ciężkiego uszkodzenia ciała.
— Dobra, dobra! Coś taki nerwowy?
— Zaczynasz mnie wkurwiać. A pani na podłodze mówi Emil wyraźnie — proszę powoli wstać, wolno się odwrócić i podejść.
Kobieta kiwa głową. Emil dostrzega rozerwane ubranie, siniaki i krew pod nosem.
— Wasałyk, co ty odpierdalasz? — pyta Stompor, zaciskając zęby, bo akurat nie tego się spodziewał.
— No co? Na frytki mi przyszła ochota.
— O szóstej rano?
— U siebie jestem. Lepiej powiedz, kto mnie sprzedał. Ta szmata?
— Sam jesteś szmata.
— No, no, no. Uprzejmiej do obywatela.
— Powiedziałem, morda!
— Nie tym tonem, chuju! A ty, szmato, zobaczysz, jak już wyjdę — grozi żonie Wasałyk. — A rusz się teraz, to nie ręczę za siebie.
Mieszkanie jest zadbane. Emil zwraca uwagę na krzyż i obraz Matki Boskiej wiszące na ścianie. Widywał takie mieszkania, kiedy pracowali z Kosarem w patrolu interwencyjnym. Kobieta zastyga w bezruchu w pół kroku, pomiędzy Emilem, mężem a kuchenką, i wlepia przerażone spojrzenie w policjanta.
— Spokojnie, proszę pani. Proszę zrobić to, co powiedziałem.
— Nie mów jej, co ma robić! To moja żona. I mój dom.
— Trzymaj pysk, gnoju. Wolno się obróć i połóż ręce na karku.
— Zapomnij. — Bandzior rozrywa koszulkę i przesuwa dłonią po wytatuowanej klatce piersiowej.
Emil robi krok w kierunku kobiety i kątem oka dostrzega dziecko pod ścianą. Na szyi dziewczynki widać czerwone pręgi, a na przedramionach rany od oparzeń papierosami. Kosar przechodzi za plecami Stompora po dziecko, a wtedy zbir błyskawicznym ruchem zakłada pętlę ze zrolowanej koszulki na szyję kobiety.
— Nie ruszaj się, kurwo! — mówi, stając za jej plecami. — I co teraz, chuje?
— Puść ją — mówi cicho Emil.
— No, to podejdź. I zakładaj kajdanki, cwaniaku.
— Na kajdanki poczekasz. Najpierw wpierdol.
— Chyba się przesłyszałem. — Zaskoczony oprych przechyla głowę.
— Nie, będzie wpierdol.
— Chyba śnisz.
— Chyba masz pecha, bo tak się nieszczęśliwie dla ciebie złożyło — Emil wolno opuszcza broń — że mam pewne zasady. Staram się na przykład bronić słabszych. — Zabezpiecza pistolet, wkłada do kabury, nie spuszczając wzroku z agresora. — A ty znęcasz się nad kobietą i dzieckiem. I za to cię rozliczę od razu. Bez sądu.
— Nie twoja sprawa.
— Widzę, że nie zrozumiałeś. Obie są słabsze, a ty wyglądasz na wyjątkowego gnoja. I kanalię. Dlatego dostaniesz wpierdol.
— To nie Ameryka, kowboju.
— Emil, proszę cię. Daj spokój. To nie nasza sprawa. Mieliśmy go tylko zatrzymać — stopuje Kosar.
— No, twój kumpel ma rację. Nie jesteś jakimś polepszonym szeryfem. — Wasałyk kiwa głową.
Ale Emil słyszy tylko płacz dziewczynki. Skupia się na szlochającej, przerażonej kobiecie z pętlą na szyi. Spogląda w oczy bandyty, zaciska zęby i wie, że choćby miał za to odpowiedzieć, da gnojkowi nauczkę.
— Sadysta patrzy ci z oczu. — Na twarzy policjanta pojawia się nieprzyjemny, zimny uśmiech. — Lubię się z takimi gnojkami zabawić.
— Wylecisz z psiarni.
— Emil, proszę cię! Zróbmy tylko swoje!
— Spierdalaj, Kosar. A ty, gnoju, szykuj się do tańca. — Kim ty, kurwa, jesteś, psie zajebany? Nie tacy jak ty byli cwani. I co? I gówno! Dobrze wiesz, że mam cię w dupie.
— Odsuń się od niej. — W dłoni Emila pojawia się krótka pałka teleskopowa.
— Spierdalaj.
— Wykonuj polecenia.
— Spierdalaj, powiedziałem! U siebie jestem, no nie? — Zostawcie, on nic mi nie zrobił… Panowie, proszę — odzywa się żona przerażonym, słabym głosem.
— No i co, kurwy jebane? Wypierdalać z kwadratu!
— Po raz ostatni mówię — ostrzega Emil. — Odsuń się od niej, odwróć i połóż ręce na karku. A potem wolno połóż się na brzuchu.
— …o szafkę się uderzyłam, mąż się zdenerwował i nakrzyczał. Panowie! On nie jest zły człowiek.
Bandzior się uśmiecha i zaciska pętlę na szyi kobiety. Emil ma mało miejsca, ale metal trafia w udo agresora. Ten krzywi się z bólu, rozluźnia chwyt. Gliniarz poprawia, w przedramię. Kosarewicz przejmuje kobietę. Kolejne dwa uderzenia lądują na plecach Wasałyka. Wtedy wytatuowany oprych zsuwa garnek z kuchenki. Wybuch oleju odrzuca wszystkich w głąb korytarza. Wszystkich z wyjątkiem sprawcy.
Książkę Wenus umiera kupicie w popularnych księgarniach internetowych: