Gorath – trzyczęściowy cykl Janusza Stankiewicza, w którym krew leje się często i gęsto, a podział na dobrych i złych nie istnieje, bo w każdym mieszają się dwie strony mocy – dostępny jest już w wersji audio w popularnych księgarniach internetowych. W skład cyklu jak dotąd ukazały się powieści Gorath. Uderz pierwszy oraz Gorath. Krawędź otchłani.
W drugim tomie cyklu zwierzęco niebezpieczny Gorath, Orkowie Smoczej Krwi: Kathana Marr i Bovis Tor, elf wysokiego rodu Magister Evelon, jego uczeń Xanadu, Baronessa, kapitan piratów Czarny Żniwiarz kroczą po krawędzi, za którą czeka Otchłań.
Po ognistych wydarzeniach z Savony Gorath próbuje nacieszyć się odzyskaną wreszcie wolnością na odległych Wyspach Południowych. Niestety, brutalna wojna z ostatnimi królestwami leśnych elfów odciska ponure piętno na wyspiarskiej społeczności, a rywalizujące ze sobą przestępcze gangi działają bezwzględnie. Gorath, który szybko przekonuje się, że rozpoczęcie tu uczciwego życia nie będzie proste, oddaje swą siłę i umiejętności na ich usługi.
Wkrótce jednak dogonią go cienie przeszłości. Za sprawą jednej z dawnych klientek Nocnych Cieni i zlecenia, które od niej przyjmuje, Gorath trafia na piracki statek dowodzony przez bezwzględnego kapitana zwanego Czarnym Żniwiarzem. Ich zadaniem jest zdobycie statku Theran, zamorskiego ludu z Natanbanu, i przejęcie znajdującego się na nim pewnego artefaktu, przedmiotu pożądania jednego z Kathanów z Imperium.
Tymczasem dawny przyjaciel Goratha, elf Magister Evelon, podejmuje niebezpieczną grę z potężną Kathaną Marr. Grę, w której stawką jest nie tylko niezależność Bractwa Oświeconych, ale i przyszłość całych narodów. Oraz zwykła przyzwoitość.
Zapraszamy do wysłuchania audiobooków z cyklu Gorath. A jeśli jeszcze nie znacie prozy Janusza Stankiewicza, dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment powieści Gorath. Krawędź otchłani:
Stodder wiedział, że ten facet oznacza kłopoty, czuł to już poprzedniego wieczoru, od pierwszego momentu, gdy obcy pojawił się w jego karczmie. Teraz żałował, że nie miał odwagi go wtedy przegnać, ale po prawdzie nie był to pierwszy raz, gdy brak odwagi wpędzał go kłopoty. Brakowało mu jej także, by postawić się gangom, a przynajmniej zdać się na ochronę któregoś z nich i hardo odmówić haraczu drugiemu. Stodder jednak wolał unikać kłopotów, płacił zatem zarówno rodzinie Braga, jak i panu Traskowi, co przynosiło ten efekt, że obydwa gangi uważały jego karczmę za swoją.
Teraz, patrząc na płaską, kanciastą twarz Sachsa, przypominającą trupią czaszkę obciągniętą zbyt cienką skórą, na jego wąskie, wykrzywione w półuśmiechu usta, bardzo żałował, że zabrakło mu odwagi, by związać się z rodziną Braga. Wtedy z pewnością Sachs nie wchodziłby tu jak do siebie, a jego dwaj pomagierzy nie rozsiadaliby się wygodnie przy najlepszym stoliku.
– Uważaj, Stodder. – Sachs oparł się o szynkwas, popatrzył na niego z bliska. Gorsze spojrzenie miał tylko Detlaf, ale on na szczęście wyjechał poza Tamaherę, załatwiać dla pana Traska bogowie wiedzą co.
– Obcy typ, uzbrojony. Sam, bez żadnego towarzystwa. Był tu?
Stodder przełknął ciężko, pokiwał głową.
– Zjawił się wczoraj, późno. Kazał podać kolację, wziął pokój. Ten na górze. Ale nie ma go teraz – dodał pospiesznie, gdy Sachs wyprostował się, kładąc dłoń na rękojeści szerokiego pałasza.
Na znak szefa jego ludzie – wąsaty zbir w kurtce i kapeluszu oraz śliski typek z czarnymi, błyszczącymi włosami zaczesanymi gładko do tyłu – ruszyli na górę sprawdzić pokój. Tymczasem trzej pomocnicy ciesielscy, którzy dotąd spokojnie raczyli się piwem po późnym śniadaniu, szybko opróżnili kufle i wyszli, nagle spiesząc się do roboty.
– Co to za jeden? – pytał dalej Sachs. – Jak wyglądał?
– Jak kłopoty – odparł zgodnie z prawdą Stodder. – I śmierdział mocno rybami. Kazał zagrzać wodę, umył się na podwórku, zjadł dużo…
Zająknął się, gdy w drzwiach wejściowych pojawiła się znajoma, barczysta sylwetka. Obcy podszedł i oparł się o szynkwas. Stodder popatrzył znacząco na Sachsa, zupełnie niepotrzebnie.
Gangster najwyraźniej zorientował się już, kto stoi obok niego.
– Nie rób głupich min, szynkarzu, tylko polej gorzałki – odezwał się obcy, wpijając w niego dzikie, ciemne oczy.
Stodder wykonał polecenie, jednocześnie gorączkowo poszukując w myślach pretekstu, by schować się na zapleczu. Nic nie przychodziło mu do głowy, zatem mógł tylko obserwować rozwój sytuacji, choć instynkt karczmarza podpowiadał, że zakończy się to jatką.
– Wciąż śmierdzisz rybami – powiedział Sachs, wskazując jednocześnie, by Stodder nalał i jemu.
– Muszę zmienić koszulę. – Obcy popatrzył chwilę na Sachsa. – Taka jak twoja pewnie by pasowała.
Rzucił okiem w górę, na antresolę, gdy pomagierzy Sachsa wychodzili z jego pokoju.
– Podoba wam się mój pokój?
Sachs rozciągnął cienkie wargi w krzywym uśmiechu, wychylił czarkę gorzałki, którą Stodder przed nim postawił.
– Po tym, co wczoraj słyszałem, inaczej sobie ciebie przedstawiałem. Podarta, śmierdząca koszula? Bracia Braga mocno przepłacili.
– Miałem ostatnio parę kiepskich dni. – Półork wzruszył ramionami. – To podobno norma na Tobołach. Ale nie biorę srebra od braci Braga.
– A od kogo?
Stodder zobaczył, jak obcy odwraca się do Sachsa, wypija gorzałkę z czarki, mocno odchylając głowę, i nagle wali zbira czołem w twarz, aż chrupnęło. Głowa gangstera odskoczyła po uderzeniu, a półork wbił mu nóż w odsłonięte gardło, od dołu, aż po rękojeść. Ręce Sachsa zadygotały, gdy przez chwilę wisiał na ostrzu jak jabłko na rożnie. Obcy przyciągnął do siebie jego martwą twarz.
– Od ciebie.
Stukot butów bandziorów zbiegających z antresoli zlał się z odgłosem padającego ciała i sykiem wyciąganego ostrza. Na widok leżącego szefa i stojącego nad nim obcego z pałaszem w ręku, elegancik z zaczesanymi do tyłu włosami zatrzymał się jeszcze na schodach. Wąsacz w kapeluszu nie przejął się jednak ani długim ostrzem, ani świadczącą o wprawie postawą obcego, ani jego więźlastymi, napiętymi muskułami widocznymi spod podartej koszuli.
Zeskoczył ze schodów wprost na przeciwnika, wymachując długim nożem myśliwskim. Stodder przeciwnie, próbował nerwowo odsunąć się jak najdalej od walczących i na chwilę zaplątał się we własny, przydługi fartuch, a gdy podniósł wzrok, oprych padał właśnie obok swego szefa, a ciemna kałuża krwi rozlewała się wokół jego głowy.
– Czekaj, ja nic do ciebie nie mam! – Śliski opryszek niezgrabnie wspinał się tyłem po schodach, wyciągając przed siebie jedną rękę, drugą nerwowo chwytając się poręczy. – Daj spokój…
– Zjeżdżaj! – Stodder usłyszał wywarczoną odpowiedź obcego i zobaczył, że robi on miejsce bandycie, wskazując wyjście zakrwawionym ostrzem. Opryszek zręcznie przemknął obok, zatrzasnął za sobą drzwi.
– W gardle mi zaschło. – Półork zwrócił się teraz do niego.
Stodder drżącymi dłońmi spróbował napełnić kolejną czarkę. Starał się nie patrzeć, jak tamten zdejmuje koszulę z martwego Sachsa, przypina do pasa jego broń i nóż myśliwski wąsatego, przetrząsa ich sakiewki.
– To ludzie Traska?
– Tak, proszę pana. To… Sachs… – Stodder nalał też sobie, wychylił szybko. – Co teraz będzie, co teraz będzie? Bogowie, szeryf tu przyjdzie… Co ja powiem?
– Powiesz, jak było. Napadli mnie, broniłem się. Ty tylko stałeś.
– A… ale szeryf ich nie rusza. Wszyscy wiedzą, że pana Traska nie… – Przełknął ciężko kolejny łyk gorzałki. Nie mógł oderwać wzroku od leżących, zakrwawionych ciał.
– Ci drudzy, Braga, co to za jedni? – spytał obcy, ignorując jego narzekania.
– Rodzina Braga, panie. Nie… nie lubią się z panem Traskiem. Całe wschodnie Toboły im płacą.
– A Trask? – Półork znów łyknął gorzałki.
– Pan Trask mieszka w Malbergen, ma też ziemie za miastem. Ostatnio jego ludzie pojawili się także w Tobołach. Anton i Sal Braga nie byli zadowoleni.
– Gdzie ich znajdę?
– „Rekin Młot”. To ich karczma, szulernia, burdel. Duży budynek na wschód stąd. Trzeba iść…
– Masz worek? – przerwał mu obcy. – Najlepiej skórzany.
– Skórzany?
– Taki, żeby krew nie ciekła.