Polska, XIII wiek. W sercu Żywiecczyzny mieszka Sambor, charyzmatyczny zakonnik, który dzięki bogatej wiedzy medycznej i altruizmowi cieszy się poważaniem wśród okolicznej ludności. Pewnego dnia ratuje życie młodej dziewczyny i noworodka. Ten szlachetny uczynek wywołuje lawinę nieoczekiwanych wydarzeń, a bogobojny medyk staje przed nie lada wyzwaniem. Kim jest Żywka i jaka tajemnica stoi za jej pojawieniem się pod kapliczką Świętego Krzyża? Co łączy dziewczynę z rycerskim rodem herbu Przedświt?
Słowiańskie serce to pełna zwrotów akcji powieść historyczno-obyczajowa z wątkiem miłosnym. Anna Krzysteczko snuje barwną opowieść o ludziach, których losy wyznaczane są przez wielkie namiętności, niebezpieczne intrygi oraz słowiańskie obrzędy i zwyczaje. Do przeczytania książki zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki Słowiańskie serce:
Była jesień roku tysiąc dwieście osiemdziesiątego piątego.
Zdyszany Sambor minął bez słowa opasłego strażnika w bramie.
Na jego pytanie o powód opuszczania Żywca zakreślił coś dłonią w powietrzu i pognał w stronę karczmy pod lasem na Rudzy.
Znów pędzi kogoś ratować, ten święty niepokropiony, pomyślał stróż porządku i machnął na niego ręką, bo mu stygła przyniesiona przez małżonkę przepiórka w kapuście.
Tak jak przekazali Samborowi przejezdni kupcy, biedaczka leżała w liściach pod Świętym Krzyżem, kapliczką, którą postawił dla własnego nabożeństwa bogobojny karczmarz. Szczęście, że dziewczyną nie zainteresowały się pijusy wychodzące z jego podłej oberży, ale w owym czasie każdy trwożył się obcych i tego, czym mogli się podzielić.
W pierwszej chwili Sambor uznał, że nie żyje, bo taka była blada. Przyjrzał się jej z bliska i dostrzegł, że jej koścista klatka piersiowa unosi się nieznacznie i opada. Bogu dzięki, jeszcze dycha, westchnął.
Wyglądała mu na jedenaście, dwanaście wiosen, nie więcej.
W ramionach trzymała sporej wielkości lalkę opatuloną w kilka warstw porządnego, choć teraz niemiłosiernie brudnego sukna. Co dziwne, zabawka miała zdecydowanie lepsze i cieplejsze odzienie niż jej właścicielka łachy, bo starych, potarganych szmat inaczej nazwać się nie dało.
Sambor pochylił się nad nią i omal nie krzyknął z przerażenia – lalka, którą dziewczynka tuliła do siebie, okazała się niemowlęciem! Leżało ono nieruchomo i było białe jak kreda. Wyciągnął doń rękę, aby sprawdzić, czy żyje, choć w tym wypadku miał pewność, że śmierć go wyprzedziła.
Dziewczyna ocknęła się i dostrzegła nad sobą nieznajomego, dość młodego i barczystego mężczyznę. Miał ciemne oczy, lekko garbaty nos i burzę czarnych loków na głowie, a przez jego smagłą twarz biegła głęboka szrama. Zaczynała się na prawej, mocno zarysowanej brwi, kończyła zaś dopiero w połowie policzka.
Cud, że nie stracił oka, pomyślała, wbijając mu w skórę długie, brudne paznokcie.
– Wara od niego, bo cię pozbawię męskości! – wysyczała przez zęby, choć w duchu umierała z przerażenia.
Sambor nie spodziewał się usłyszeć z ust dziewczynki takich słów. Miał nieraz do czynienia z żebrakami, ale zwykle pierwsze ich słowa brzmiały: „ulituj się, panie, daj kawałek chleba”. Zwrócił się do niej najspokojniej, jak potrafił:
– Nie bój się, dziecko, chcę ci pomóc. Jak masz na imię? Czy twój braciszek… Mogę mu się przyjrzeć?
– Żyje. Ale jest bardzo słaby. Nie miałam go czym nakarmić.
Nędzarka ostatkiem sił podniosła się i oparła o płot. Widać było, że sama też od dawna nie miała niczego w ustach. Dziecko w jej ramionach zakwiliło ledwo dosłyszalnie, a mężczyzna odetchnął z ulgą. Ze śmiercią obcował ostatnimi czasy dosyć często, ale zawsze ogarniał go potworny smutek, gdy kostucha zabierała ze sobą najmłodszych.
– A jak ci na imię? – powtórzył pytanie.
– Żywia, po babce. Jak ta bogini ozdrowicielka, co świątynię swoją w Żywcu miała, imienniczka i opiekunka jego mieszkańców – odpowiedziała dziewczyna cichutko, ale z wyraźną dumą.
II
– Trzeba sprowadzić księdza! Tutaj potrzebne są egzorcyzmy! – wykrzykiwał oszołomiony, kiedy żona doszła wreszcie do siebie.
– Nie jestem opętana, ona czegoś ode mnie chce, tak straszliwie czegoś potrzebuje! Ale czego? – zastanawiała się roztrzęsiona Żywka.
Od czasu bliskiego spotkania z marą dziewczyna zupełnie przestała wychodzić na podwórze. Dom był jedynym miejscem, gdzie ta się jej jeszcze nie ukazała, wolała więc nie wyściubiać z niego nosa.
Sambor postanowił zostać z nią przez kilka dni. Bał się, że dopro-wadzona do granic wytrzymałości może w końcu coś sobie zrobić.
– A kiejbyś to ty spróbowała pójść za nią? – zaproponował któregoś ranka. – Nie możesz się tu przecie chować do końca życia!
Żywka siedziała skulona na łóżku i kiwała się raz do przodu, raz do tyłu. Na myśl o gonieniu mary skuliła się jeszcze bardziej.
– Ona mnie przeraża, tak strasznie mnie przeraża – wyszeptała.
– Ja jej nie widzę, ale mogę przecie iść z tobą ramię w ramię!
Sambor długo przekonywał żonę do swojego pomysłu, a kiedy wreszcie na niego przystała, jeszcze tego samego dnia pobiegł do przytułku po siostrę Łucję. Ktoś musiał przypilnować chłopców podczas ich „polowania”.
Pokutnica nie kazała na siebie długo czekać, bo już nazajutrz rano ukazała się Żywce za bramą zagrody. Dziewczyna ruszyła bardzo niepewnym krokiem w jej stronę. Miała co prawda męża u boku, ale i tak ogarniał ją lęk. Mara zniknęła. Chwilę później Żywka dojrzała ją za drzewem przy leśnej ścieżce i podreptała w jej kierunku. Ta znów się rozpłynęła, żeby zaraz pojawić się kilka drzew dalej. Z czasem Żywka przestała się bać i biegli z Samborem tam, gdzie ukazywała się jej kolejno.
Dotarli w końcu pod las na Rudzy, dokładnie tam, gdzie niegdyś porzucono ciężko ranną i wykorzystaną Żywkę. Mara stanęła ze spuszczoną głową w miejscu, które wyraźnie odcinało się od reszty terenu, a Sambor nie potrzebował wskazówek żony, by wiedzieć, gdzie szukać.
– Ktoś niedawno tu kopał, bo nawet trawa nie zdążyła jeszcze wyrosnąć.
Znalazł solidny kij i zacząć rozgarniać ziemię na boki, a Żywka popędziła do bramy, by sprowadzić strażników.
Po rozkopaniu płytkiej mogiły oczom zgromadzonych ukazał się makabryczny widok – w ziemi leżała sina nieboszczka z płó-ciennym workiem naciągniętym na głowę. Na jej szyi czerniły się ślady po duszeniu, zaś na podartej w strzępy sukmanie widniały brunatne plamy z krwi. Ciężko było patrzeć na biedaczkę i nawet strażnicy odwracali głowy.
– Któż mógł uczynić coś tak potwornego? – dumali.
Żaden z nich nie miał odwagi, by zdjąć kobiecie worek z głowy. Zrobiła to Żywka. Choć rysy nieszczęsnej były dość mocno zmienione, rozpoznała ją od razu i gorzko zapłakała.
– Nieboga nie mogła zaznać pokoju w niepoświęconej ziemi.
Ciekawe, kto to może być? – zastanawiał się Sambor.
Powieść Słowiańskie serce kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,