Po wojnie Anna i Kazimierz Warszawscy, zmuszeni opuścić Wilno, wyjeżdżają do Gdańska. Ania szybko znajduje pracę w sklepie. Kazik, który jest wykształconym muzykiem, po jakimś czasie dostaje posadę w orkiestrze. Początkowo jest sfrustrowany koniecznością grania dla komunistów, ale gdy zyskuje uznanie publiczności, przestaje mu to przeszkadzać.
Małżonkowie z każdym dniem zaczynają oddalać się od siebie. Kazika pochłaniają obowiązki zawodowe. Ania natomiast nie może się odnaleźć w nowej rzeczywistości, wciąż wracają do niej tragiczne wspomnienia.
Życie kobiety zmienia się, gdy dostaje nietypową propozycję – ma uwodzić ludzi podejrzanych o kolaborację z komunistami. Szybko okazuje się, że Ani odpowiada rola femme fatale, choć cały czas próbuje przekonać samą siebie, że robi to, aby ocalić niewinnych ludzi.
Czy da się jednoznacznie stwierdzić, czym jest miłość?
Czy można uciec od traumatycznej przeszłości?
Wydawnictwo Pascal zaprasza do lektury powieści Bezdroża, której autorką jest Ewa Popławska.
„Bezdroża" Ewy Popławskiej to poruszająca historia o miłości, ale też bezwzględności systemu, w którym ludzie musieli się odnaleźć. To opowieść o polityce, ale też o uczuciach, zemście i poszukiwaniu swojego miejsca na ziemi.
- recenzja książki „Bezdroża"
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Bezdroża. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Ania musiała działać sprawnie. Spotkanie z Eugeniuszem miała w niedzielę i właśnie tego dnia musiała powiadomić go, gdzie i kiedy zamierza wyjść z Lektyckim. Dlatego w czwartek po pracy wybrała się wprost do Stoczni Numer Jeden.
Te rejony były jej obce, więc poszła niechętnie. W dodatku swoją poprzednią przygodę ze stoczniowcami określała w myślach jako żenującą. Pośród robotników czuła się jeszcze mniejsza niż w rzeczywistości, czuła, że patrzą na nią z męską wyższością. Mogła się poddać temu niemiłemu odczuciu lub zagrać nową kartą – wdziękiem, którego jej nie brakowało.
– Czego tu szukacie?
– Znajomego.
– Śliczna buzia. Mogę was zaprowadzić.
– Odczep się pan!
Strażnik mówiący z rosyjskim akcentem zrobił kilka kroków w stronę Ani. Uskoczyła przed natarczywymi rękami i pobiegła w stronę zabudowań, oglądając się niepewnie za siebie. Nikt za nią nie podążał, za to dźwięczał jej w uszach śmiech mężczyzny.
Błądziła między stoczniowymi halami, grube obcasy zapadały się w błoto. Nieopodal stały ciężarówki, wysoko w górze wznosiło się ramię dźwigu. Było zimno i ponuro. Nie wiedziała, gdzie powinna wejść, więc na chybił trafił wybrała budynek. Pchnęła drzwi kryte blachą, w nozdrza uderzył ją smród papierosowego dymu. Ostrożnie postawiła stopy na śliskim betonie, podniosła wzrok i napotkała pytające spojrzenia mężczyzn. Ponieważ miała dość niepewności i lęku, postanowiła jak najszybciej załatwić sprawę. Podeszła do wysokiego, szczupłego mężczyzny, który na jej widok przerwał pracę nad małą stalową konstrukcją i się wyprostował.
– Dzień dobry panu. – Jej wielkie, przerażone brakiem planu oczy wpatrywały się w mężczyznę. – Gdzie znajdę Włodzimierza Lektyckiego?
– Zara. Pani poczeka.
Swoją pracę porzucił bez namysłu, konstrukcja, którą tworzył, się rozsypała. Dziesiątki niewielkich, stalowych płytek i prętów spadły wprost pod stopy Ani, wydając głośne, metaliczne dźwięki. Wielkolud ledwo spojrzał, widocznie nie było to nic ważnego. Wziął zeszyt i odszukał nazwisko.
– Lektycki, ta? – Podszedł do Ani. – Piaskuje kadłub.
Przełknęła ślinę.
– Czyli co robi?
– Nie wiem, pewnie ma przerwę.
Podziękowała, choć nic nie zrozumiała. Wolała jednak nie wystawiać cierpliwości mężczyzny na próbę. Wyglądał na takiego, który łatwo się zapala.
Wyszła na zewnątrz, pocieszając się, że tu i tak by go nie znalazła. W progu ogarnęła wzrokiem pełną zabudowań przestrzeń. Kadłub. Czyli powinna iść dalej, w głąb stoczni, aż zobaczy statki.
Omijała rosyjskich i polskich żołnierzy, którzy co prawda przyglądali jej się z zaciekawieniem, ale nie żądali dokumentów. Szła więc niepewnie po klepisku, pod stopami czuła grudki zbitego żwiru i piasku. Niebo poszarzało, zbliżała się pora przerwy.
Pomiędzy ciężarówkami i drewnianymi wozami widziała porzucone zardzewiałe taczki. Kable – jedne zwinięte, inne biegnące między budynkami – przypominały grube węże. Starała się po nich nie deptać. Pokonała jeszcze kawałek i dotarła do szerokiej drogi, po której chciała przejechać ciężarówka. Koła kręciły się w miejscu, chlapiąc dookoła brunatną breją. Trzech mężczyzn usiłowało wypchnąć wóz z błota. Odpalony silnik rzężał głośno.
– Chodź tu!
Choć wzrok wołającego mężczyzny spoczął właśnie na niej, odwróciła się, by zobaczyć, do kogo krzyczy.
– Co się odwracasz? Ty, dziewczyno!
Podeszła chwiejnie. Błoto w tym miejscu było rzadsze, po każdym stąpnięciu powstawały małe kałuże.
– Pchaj z nami.
Położyła dłonie pod burtą i się pochyliła. Siedząca w wozie osoba dodała gazu.
Silnik zarzęził głucho, po czym, gdy wydawało się, że wóz już się wydostanie z błota, zapadła cisza.
– Noż kurwa, jebany w dupę! – Z szoferki dobiegł męski głos. – Pchacie jak pizdy!
Wściekła twarz wychyliła się przez okno, ale na widok Ani natychmiast się wypogodziła. Ona też poznała tego człowieka i przez chwilę trwała w osłupieniu.
– To nie piaskuje pan kadłuba? – zapytała w końcu niezbyt zręcznie.
Lektycki wysiadł. Zmarnowany wzrok pijaczyny spoczął na twarzy Ani. Mężczyzna wpatrywał się w jej usta.
– A niby czemu? – zapytał hardo, jednak łagodnym tonem.
– Tak mi powiedzieli. Że piaskuje pan kadłub.
Wydobył papierosa z kieszeni uniformu.
– Debile – mruknął, wkładając go do ust. – To było godzinę temu.
Wydawało jej się, że Lektycki jest zamroczony. Przezwyciężyła ogromne obrzydzenie i zapytała, czy mogliby porozmawiać na osobności. Trzech mężczyzn, pchających wcześniej wóz, roześmiało się wrednie, ale gdyby tylko Ania patrzyła, w ich oczach dostrzegłaby iskrę zazdrości. Rzucili kilka komentarzy, które Lektycki od razu skontrował poważnymi uwagami. Powstrzymywał się jednak od przeklinania, czego z pewnością by nie robił, gdyby nie obecność Ani.
W końcu zostali sami. Lektycki spojrzał w ziemię i wydął dolną wargę.
– Czemu pani tu przyszła?
– Pan mi się dzisiaj śnił. – Poczuła się pewnie.
Uśmiechnął się smutno.
– Ja? Naprawdę?
Rozmawiała z nim zaledwie chwilę, a już wiedziała, jakim jest człowiekiem. I że na pewno mu się spodobała.
– Tak. Poradził pan sobie z tamtymi ludźmi? Obawiałam się, że coś panu zrobili, skoro mi się pan przyśnił. Ja wierzę w sny, czasem się sprawdzają.
– A co by mi tam mieli zrobić. – Kiwnął głową. – Ja nie jestem taki strachliwy.
– Nie? To może poszedłby pan ze mną na kawę? Albo na setkę?
– Mogę pójść… – Nie bardzo wiedział, co odpowiedzieć.
Starała się mówić spokojnie i miło. Kiedy patrzyła na tego zmarnowanego człowieka, który ulegał jej czarowi, wszystko przychodziło jej łatwo. Uśmiechnęła się nieśmiało i zerknęła na Lektyckiego, a potem spuściła wzrok.
– Czy ma pan wolny poniedziałkowy wieczór?
– No mam. – Spojrzał na nią przeciągle. Potem utkwił wzrok w zabudowaniach.
– To gdzie mnie pan zabiera?
Całkiem zbaraniał, nawet bał się na nią spojrzeć. Tymczasem ona, przeciwnie, rosła w siłę nasycona jego niepewnością.
– Dobrze – powiedziała twardo. – Będę tutaj czekać w poniedziałek wieczorem.
Już miała odejść, ale zaprotestował z wahaniem.
– To niebezpieczne, po ciemku nie będzie pani chodziła. Może w niedzielę, kiedy widno jeszcze?
Pomyślała chwilę. Skoro z Egim była umówiona na dwunastą, plan mógł się udać.
– Dobrze, we Wrzeszczu o piętnastej w niedzielę. Zna pan taką nową kawiarnię, która się nazywa Literacka?
– Mieszkam niedaleko, codziennie tamtędy przechodzę.
– Świetnie. W takim razie jesteśmy umówieni. Do widzenia, proszę o mnie pamiętać.
Ostatnie zdanie rzuciła nieco rozmarzonym głosem i na odchodne czarująco się uśmiechnęła. Na szczęście tym razem przy budce wartowniczej nikogo nie było.
Szła przez miasto, śmiejąc się do siebie.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Bezdroża. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: