Ciepła, szalona i wzruszająca opowieść o staruszce mającej… maszynkę do robienia pieniędzy.
Henia to urocza staruszka w kolorowym kapeluszu, posiadaczka tajemniczej maszynki do robienia pieniędzy, dzięki której pomaga światu. Podczas rozmowy ze swoim zmarłym mężem kobieta upewnia się, że niedługo umrze. Wyrusza zatem w podróż, aby wziąć sprawy śmierci w swoje ręce i znaleźć godnego następcę, który przejmie maszynkę. Po drodze zbiera drużynę barwnych postaci, gubi maszynkę, bierze udział w wyścigu hulajnogą, a także odwiedza zaplecze pewnego lombardu i melinę z nagą niewiastą.
Do lektury powieści Małgorzaty Zielaskiewicz, zatytułowanej Stasiek, jeszcze chwilkę zaprasza Wydawnictwo Mięta.
– Stasiek, jeszcze chwilkę to comfort book idealny, który poprawi nastrój, pozwoli nieco się wzruszyć, roześmiać, zapomnieć o troskach – pisze Danuta Awolusi w naszej redakcyjnej recenzji tej książki.
– Chciałabym, żeby Henia, bohaterka mojej powieści, inspirowała. Do wielu rzeczy. Będę czuć ogromną radość, jeśli ktokolwiek wyciągnie od niej coś dla siebie. Czy to chęć pomocy innym, odwagę czy umiejętność czerpania z życia radości – mówi w naszym wywiadzie Małgorzata Zielaskiewicz, autorka powieści.
W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Stasiek, jeszcze chwilkę. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Artur
Odstawił walizkę obok pufy i się rozejrzał. Pokój hotelowy na pierwszy rzut oka spełniał jego wymagania. Schludne łóżko, balkon z widokiem na miasto, fotel, stół z krzesłami, szafa. Cofnął się, aby sprawdzić łazienkę. Prysznic, toaleta, umywalka, czyli hotelowa łazienka w wersji eleganckiej czy klasycznej, jak kto woli. Jego uwagę przyciągnął prysznic. Wydawało mu się, że otwarte drzwi kabiny zapraszają go do kąpieli, chyba wyczuły całodniowy zapach zebrany w pracy, podczas drogi na lotnisko i długiej podróży. Wrócił do walizki, żeby wyciągnąć ubrania na zmianę i ulubiony szampon miętowy, który dawał mu poczucie świeżości świeższej niż jakikolwiek inny.
Wyobraźnia podpowiadała mu scenariusz, w którym cały otulony świeżością schodzi do hotelowego lobby zamówić kolację i wytrawne wino, a kelner jest pod wrażeniem jego wiedzy na temat sztuki sommelierskiej, jego elegancji. Musi pamiętać o zegarku.
– Co, do cholery? – Cichy pokój wypełnił głośnym zapytaniem rzuconym ścianom, a pod nosem wzbogacił zdanie jeszcze innymi wysublimowanymi „chybasobiejajarobią” i „cojamamterazzrobić”. Do tych nieeleganckich zwrotów zmusiła go sytuacja wyjątkowo niewygodna, bo oto w walizce znalazł jakiś futerał, który z pewnością nie był jego, damskie ubrania (raczej również nie jego), bieliznę, kosmetyki (stanowczo nie jego). Marzenie o wieczorze ze sobą i innymi osobami będącymi pod jego wrażeniem właśnie prysło.
Zaczął przeglądać walizkę z nadzieją, że znajdzie w niej coś, co odpowie mu na wcześniej postawione pytania. Z ciekawością zajrzał do futerału, może właściciel podpisał jakoś ten instrument.
– Co to jest? – zapytał, jednak walizka ani futerał nie odpowiedziały.
Dokładnie obejrzał wyciągnięty ze środka jakby stalowy przedmiot, trochę maszynka do makaronu albo może papieru, ale w sumie to bez wejścia, z samym wyjściem – tu korbka, ale się nie kręci. Żadnej marki, logo, metki. Nawet guzika.
– Ciekawe, ale to chyba tylko jakaś bezużyteczna pierdoła. Fantazja artysty, raczej nie inżyniera. A może jakaś rzeźba?
Rozmyślania przerwał mu dzwonek komórki, wyciągnął smartfon z kieszeni i spojrzał na wyświetlacz. Numer nieznany.
– Halo? – zapytał zdziwiony sam sobą. Zazwyczaj odbiera telefon stanowczo, ale tym razem był zdezorientowany sytuacją.
– Dzień dobry, proszę pana. Jest pan panem? Tak zakładam po zawartości walizki…
– Ja… – Mężczyzna chciał się wtrącić, ale kobiecy głos strzelał jak z kałasznikowa.
– …pan. Pan ma moją walizkę, a ja mam pana walizkę, i to bardzo niedobrze. Musimy się wymienić, ja muszę mieć swoją, pana garnitury stanowczo nie są mi potrzebne. Nalegam więc na szybką podmianę. Najlepiej zaraz…
– Proszę pani! – przerwał. – Ja również nalegam, w mojej walizce są cenne garnitury, wysokiej jakości, i muszę je odzyskać. Proszę pozwolić, że… – Zamyślił się, szukając w głowie najlepszego scenariusza. – Że jako dżentelmen zajmę się tą sprawą…
– Ha! – przerwała. – Czym się pan chce zająć, panie dżentelmenie? Proszę ładować moją walizkę pod pachę, ruszyć pupencję i zapraszam na dół. Czekam przed hotelem. Pan mnie dobrze rozpozna, bo ja mam kapelusz taki, że nikt inny takiego nie ma. – Zakończyła rozmowę sygnałem zerwanego połączenia, nie dając mu dojść do głosu.
Nawet żadnego „do zobaczenia”? Co za bezczelne babsko, co ona sobie myśli, jak ona do niego w ogóle? „Pupencję”? Wstał i patrzył na tę jej walizkę z ogromną irytacją, ja ci pokażę, walizko, co by ci tu… Otworzyć jej krem i niech upaprze ubrania?
Kolejny sygnał telefonu. Ten sam numer.
– HALO? – Tym razem tonem nie omieszkał podkreślić swojej pozycji.
– I niech pan się nawet nie waży tam teraz grzebać. Czekam.
– PANI CHYBA! – wykrzyknął do telefonu, ale ona już go nie słuchała. No co za babsko!
Ale niech się dowie, jak należy się zachować. Pokaże jej kulturę, pokaże klasę. Schylił się ponownie, żeby zamknąć tę „maszynkęczycośtam” do futerału, i zapiął walizkę. Upewnił się, że w kieszeniach ma komórkę i portfel. Ruszył do windy.
W windzie wyjął z portfela gotówkę, aby później móc szybko zapłacić kobiecie za fatygę. Zawsze był hojny, więc i tym razem nie zamierzał zachować się inaczej. Winda zadzwoniła, by zakomunikować, że dotarł na miejsce. Ruszył przed siebie i przez chwilę zastanawiał się, jak może wyglądać ta kobieta.
„W kapeluszu? Ale eleganckim? Ha! Nie, pewnie takim, jak noszą strachy na wróble!”. – Mężczyzna roześmiał się pod nosem ze swojego doskonałego żartu.
Dźwięk automatycznych drzwi i powiew lekkiego wiatru uświadomiły mu, że dzieli go kilka ostatnich kroków od spotkania z nieznajomą. Przekroczył próg i chciał się rozejrzeć, ale nie trzeba było. Zaraz na wprost jego oczu pojawił się fioletowy kapelusz z jakimś zielonym wykończeniem, trochę jakby… śliwka?
Czy to kapelusz śliwka?
Spojrzał niżej i coraz bardziej nie mógł powstrzymać swoich brwi, które jakiś magnes ciągnął w górę, i już się bał, że zaraz znajdą się w zakolach.
„Przecież to jakaś staruszka!” – zauważył zaskoczony nie podwójnie, ale po stokroć, bo wyobraźnia podpowiadała mu już wiele – od pewnej siebie Helgi przez opakowaną w garsonkę panią z administracji po wytatuowaną motocyklistkę.
W końcu udało mu się zatrzymać wędrówkę swoich brwi, jednak ona patrzyła na niego podejrzliwie.
– Coś pan taki zszokowany?
„No nie powiem jej przecież, że się nie spodziewałem, że jest taka stara” – pomyślał i powiedział:
– Nie widziałem nigdy takiego kapelusza.
– Oczywiście, że nie, bo ja go mam na zamówienie.
Brwi znów zawędrowały za wysoko.
„Kto normalny zamawia takie kapelusze?” – zastanawiał się w myślach i wyobraził sobie tę drobną staruszkę, jak przy zamówieniu opisuje kapelusznikowi: „kapelusz jak dojrzała śliwka”. Znów się uśmiechnął.
– A teraz się pan cieszy. I dobrze, lepiej się śmiać niż płakać. Pan mi już odda tę moją walizeczkę i weźmie swoją. – Skierowała wzrok na swoją lewą stronę, gdzie czekał, jak gdyby nigdy nic, jego zaginiony bagaż.
– Oczywiście. Dziękuję pani za fatygę, domyślam się, że odnalazła mnie pani po znalezionych w walizce dokumentach?
– Co? A nie! Nie grzebałam panu w dokumentach, jeszcze bym co wygrzebała. W mojej walizce mam lokalizator, jakby się gdzieś zgubiła, i po tym poznałam miejsce. No a numer to pan na swojej walizce napisał powiedziała to tonem oczywistej oczywistości, a on kolejny raz nie wierzył własnym zmysłom.
– No tak, tak, jasne… – odpowiedział, kiwając głową. Ta babcia ma lokalizator, normalna sprawa.
Przypomniał sobie, że miał już zaplanowany idealny wieczór i że wstępem może być rola „hojnego dżentelmena”.
– W każdym razie chciałbym się odwdzięczyć za to, że włożyła pani tyle wysiłku, aby dotrzeć tutaj z moją walizką. – Wyciągnął w jej stronę przygotowaną wcześniej gotówkę.
– No pan se chyba żartuje. Ja nie potrzebuję pieniędzy, proszę pana, ani trochę. Pieniądze to ja mam. Ile chcę. Krzyżowała dłonie w powietrzu, jakby odstraszała złe demony.
– W takim razie proszę powiedzieć, co mogę dla pani zrobić? – zapytał, jednocześnie żałując swoich słów, bo jeszcze mogłaby czegoś rzeczywiście chcieć.
– W zasadzie… – zawahała się. Spojrzała na niego najpierw podstępnie, a później kąciki jej ust podskoczyły w górę, ukazując całkiem ładne zęby. Skoro już znalazła się w takiej sytuacji, to stwierdziła, że wykorzysta ją, aby poznać nową osobę.
– Może pan ze mną dzisiaj zostanie do wieczora? Do północy jakoś. Żeby mnie mąż nie dopadł. – Mrugnęła, a on zaczął się obawiać, że wplątuje się w sytuację, której bardzo nie chce, i jednocześnie nie umie z niej wybrnąć.
– Proszę pani, jeśli pani się obawia męża, to może wezwiemy odpowiednie służby, aby poczuła się pani bezpiecznie? – zaproponował z dyplomatyczną miną numer trzy.
– Ależ nie. Nie trzeba. Mój mąż, wie pan, on nie żyje.
Książkę Stasiek, jeszcze chwilkę kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,