Opowieść o współczesnych trzydziestolatkach i piekło wojny widziane oczami dzieci. „Znajda" Katarzyny Kieleckiej

Data: 2022-08-23 09:49:56 | Ten artykuł przeczytasz w 10 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Wieluń 1939 roku. Sześcioletni Lolek cieszy się z narodzin braciszka. Pierwszego września na miasto spadają bomby i zmieniają jego szczęśliwe dzieciństwo w pasmo dramatów. Rodzina Sitarzy opuszcza dom i wyrusza w nieznane. Znajduje azyl u ciotki na wsi, lecz także do jej drzwi wkrótce zapuka wojna...

Łódź 2022 roku. Matylda mierzy się z małżeńskim kryzysem, despotyczną matką i niesfornym kotem Paszą. W noworoczny poranek poznaje uroczą staruszkę, która w przejściu podziemnym sprzedaje rękodzieło. Kobieta wzrusza i intryguje Matyldę oraz koi jej zbolałą duszę piękną życiową mądrością.

Jak zrozumieć wojnę, gdy ma się kilka lat? Gdzie przetną się losy Lolka i Matyldy? Jaką rolę odegra w ich życiu zwykłe metalowe szydełko?

Obrazek w treści Opowieść o współczesnych trzydziestolatkach i piekło wojny widziane oczami dzieci. „Znajda" Katarzyny Kieleckiej [jpg]

Katarzyna Kielecka w powieści Znajda snuje opowieść o współczesnych trzydziestolatkach. Równocześnie po mistrzowsku przedstawia oczami dzieci piekło wojny – pełne rwanych obrazów, szeptów i krzyków. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szara Godzina. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment książki: 

– Bój się Boga, dziecko! Mogłaś się połamać. – Usłyszałam tuż przy uchu i zdobyłam się na pionizację.

Obok mnie stała drobna staruszka sięgająca mi zaledwie do piersi. Miała na sobie wełnianą spódnicę, śniegowce, białą czapkę z pomponem, pasujący do niej szeroki szal oraz grubą beżową parkę,

– Co się stało? – spytałam i rozejrzałam się dookoła ze zbaraniałą miną.

– Zaczepiłaś nogą i ryms… – wyjaśniła kobieta, nie wiadomo, czy zagniewana, czy rozbawiona.

Pochyliła się i podniosła przewrócony stolik turystyczny. Rzuciłam się jej do pomocy. Przez chwilę zbierałam z ziemi rozsiane drobiazgi. Starsza pani, usiadłszy na stołeczku, otrzepywała z kurzu, a potem układała na blacie dziergane skarpety, kapcie, czapki, szaliki, a do tego kilka niewielkich zabawek, również ręcznej roboty. Nie przyglądałam się im zbyt wnikliwie, bo do towarzyszącej mi rozpaczy doszło zażenowanie tym drobnym wypadkiem. Obraz przed oczami się rozmywał i nie widziałam wyraźnie. Chciałam jak najszybciej zniknąć z tego przejścia podziemnego, a najlepiej w ogóle przestać istnieć. Albo zasnąć i spać do wiosny.

– Przepraszam za zamieszanie – mruknęłam, gdy odłożyłam ostatnią rzecz. Łamał mi się głos i bolała mnie broda. – Pójdę już.

– Może coś sobie wybierzesz? – Wskazała dłonią na stolik. – Jesteś cała w nerwach, do tego biegasz z gołą głową. Jeszcze się rozchorujesz.

– Nie mam przy sobie gotówki – sięgnęłam po wygodny wykręt.

– Potraktuj to jak prezent. Niech ci przyniesie szczęście. – Wstała i wcisnęła mi w rękę seledynową czapkę z wyszytą z boku maleńką czterolistną koniczyną. – Przymierz.

Posłuchałam. Czapka przyjemnie grzała i musiałam przyznać, że była bardzo ładna. Wymamrotałam niewyraźne podziękowanie i gapiłam się na tę kobietę, czując, że nie wypada tak po prostu odejść.

Znałam ją. Nie, to za dużo powiedziane. Nigdy z nią nie rozmawiałam, ale uświadomiłam sobie, że już wiele razy ją widziałam z jej małym kramem. Mijałam ją, gdy korzystałam z tramwaju zamiast auta. Zimą i podczas deszczu kryła się w podziemiu, przy ładnej pogodzie zaś zajmowała stanowisko u szczytu schodów, na słońcu. Była stałym elementem wtopionym w krajobraz osiedla i niemal się jej nie dostrzegało. Tkwiła tam każdego dnia, od rana do zmroku, zawsze z robótką w rękach, jakby to właśnie stanowiło główny cel jej egzystencji. Dziwne i smutne zarazem.

– Dziś nie trafi się pani zbyt wielu klientów – palnęłam, byle coś powiedzieć.

– Nie szkodzi. – Lekko się uśmiechnęła.

– Dlaczego nie wita pani nowego roku w domu?

– Nie lubię samotności. A tu czasem ktoś się zatrzyma, poogląda stoisko, coś pochwali albo chociaż zamieni ze mną parę zdań, jak ty teraz, i od razu człowiekowi robi się lżej na sercu.

– To wystarczy? – Jeśli ktoś głoduje, nawet skórka chleba bywa wybawieniem.

– Nie ma pani co jeść? – zapytałam. Przez moją rozpacz przebiło współczucie.

Ileż ta kobieta mogła mieć lat? Pewnie blisko dziewięćdziesięciu. Jej skórę poszatkowała siatka głębokich zmarszczek gęstych jak pajęczyna. Wąskie usta wydawały się też pomarszczone, niemal białe, a nos niezwykle duży i ostry w zderzeniu z zapadniętymi policzkami. Oczy miała jasne, wyblakłe, jakby długie życie wypłukało z tęczówek pigment, pozostawiając jedynie wspomnienie. Chowała je za grubymi okularami w brązowych oprawkach. Nie wydała mi się brzydka czy odrażająca. Nosiła w sobie nieuchwytne piękno, może dlatego, że nieustannie się uśmiechała.

– Są różne oblicza głodu – odparła filozoficznie i wbiła we mnie pełne nadziei spojrzenie. Poczułam się zobowiązana, by coś dla niej zrobić. Zapłacić za tę czapkę albo kupić hurtem wszystko, co uprzednio pozrzucałam, dzięki czemu poszłaby ogrzać się do domu i cieszyła świętem. Zrozumiałam, że jest w dużej potrzebie. Przeszukałam torebkę i odkryłam, że faktycznie nie mam przy sobie ani grosza, a trudno byłoby oczekiwać, że staruszka wyciągnie spod stolika terminal płatniczy albo korzysta z przelewów BLIK.

– Zajrzę do pani później. Wyjmę pieniądze z bankomatu i wrócę. Zapłacę za czapkę i

wybiorę sobie jeszcze skarpety. Teraz pójdę się przebrać, bo okropnie zmarzłam i przemokłam od deszczu. Mieszkam tuż obok.

– Będę czekała – zapewniła i rozpromieniona pochyliła się nad robótką.

Wyszłam na wicher i mżawkę. Natychmiast wróciło wspomnienie Dominika i Iwony. Kulałam, gnając do klatki schodowej, bo dokuczało mi obite przy upadku kolano. Tuż za drzwiami natknęłam się na cuchnący komunikat od kota. Umieściwszy na podłodze to, co powinno znaleźć się w kuwecie, podkreślił dobitnie, jak bardzo nie lubi zostawać na noc sam. Gdy sprzątnęłam, zatelefonowała matka, życząc przede wszystkim sobie, by tym razem Nowy Rok przyniósł jej upragnionego wnuka. Ledwo zdołałam się jej pozbyć, kiedy zaczął wydzwaniać Dominik. Nie odebrałam, ale czarna rozpacz oplotła mnie ze zdwojoną mocą.

W lustrze dostrzegłam, że po brodzie rozlewa mi się szaro-buraczkowy siniak, który stanowczo nie dodawał mi urody. Z butelką wiśniowej nalewki i kieliszkiem władowałam się do gorącej kąpieli. Wreszcie pozwoliłam sobie na łzy. Płynęły ciurkiem, piłam, a gdy zabrakło trunku, owinęłam się szlafrokiem i padłam bez życia na łóżko. Postanowiłam nie iść w poniedziałek do biura, rzeczy Dominika wysłać na adres firmy kurierem i na spokojnie zastanowić się, jak dalej żyć. Staruszkę z przejścia podziemnego kompletnie wywiało mi z głowy.

Czytaj również: Wywiad z Katarzyną Kielecką. – Trudne przejścia mogą stać się naszą siłą 

Róża ścisnęła pulchne ramię staruszki.

– Mama nic nie wie? Pierwsze bomby poleciały na szpital Wszystkich Świętych. Nie pojmuję dlaczego, toć na dachu miał wymalowany czerwony krzyż. Zawaliły się główny gmach i pawilon położniczy. Pobiegłam tam – podkreśliła, widząc, że matka blednie. – Ludzie upychali noworodki z położnicami na furmanki, żeby je wywieźć z miasta. Spotkałam tę twoją Domaniewską. Poród odbierała, w ogrodzie, wprost na ziemi, bo ciężarnym bóle ruszyły od nerwów. I ona mi powiedziała.

– Co?!

– A to, że trzeba się spieszyć, zanim te sakramenckie demony znowu przylecą. Ratujmy żywych. Mamie została jeszcze jedna córka i troje wnucząt. Todzię z Heniem pochowamy i opłaczemy później, o ile nas nie wybiją do nogi.

Babcia wydała z siebie głośny, piskliwy dźwięk, ni to płacz, ni to wycie, lecz szybko ucichła na widok niezrozumienia i narastającego strachu na dziecięcych buziach. Ucałowała je w czoła, ukradkiem otarła oczy, a potem szarpnęła Antoniego za ramię. Posłusznie wstał, delikatnie strząsnąwszy z siebie maluchy. Chwycił drewnianą rączkę na dyszlu i pociągnął we wskazanym przez Różę kierunku. Szedł sztywno, jak maszyna, pogrążony w niespodziewanej żałobie i obojętny na świat dookoła.

– Co z Józkiem? – Klara mrugała podejrzanie często, gdy pchała rower w ślad za zięciem.

– Zdążył odjechać. Zabrał się z kilkoma kolegami nocnym pociągiem. Powiem mamie, że byłam zła, bośmy się pożegnać porządnie nie zdążyli, ale dzięki temu uniknął tego piekła. Bezpiecznie dotrze do swojej jednostki i pomści naszą krzywdę. Człowiek nie może nawet po ludzku oddać się rozpaczy, bo… – Głos jej zadrżał i pogłaskała Krysię po plecach. – Trzeba nam iść, smyki. Najlepiej będzie, jak opuścimy miasto, zanim znowu nadlecą.

– Dlaczego to robią? – Lolek w tym jednym pytaniu zawarł całe niezrozumienie otaczającej go grozy.

– Bo tak ich wytresowano, wychowano do nienawiści. A najłatwiej uderzać w bezbronnych, bo się nie ryzykuje odwetu.

– Gdzie mama? – spytała Krysia, gdy wlekli się wzdłuż Reformackiej noga za nogą.

– Z waszym braciszkiem w niebie u Bozi. – Róża chwyciła małą dłoń.

– Jak wróci, to nas odnajdzie?

– Nie wróci. Stamtąd nie ma drogi na ziemię, nic na to nie poradzimy.

– To ja chcę do mamy! – Czterolatka tupnęła nogą, przywykła, że z dorosłymi warto negocjować.

Babcia przed nimi przyspieszyła, jakby nie była w stanie słuchać tej rozmowy.

– Czy bomby zabiły mamusię i Henia? – Mirka połykała łzy i zdawała się pojmować znacznie więcej niż siostra. Róża przejęła od niej ciężki, niewygodny do pchania niemowlęcy wózeczek.

– Trzymaj Krysię za rękę. Niemcy ich zabili, nie bomby. Zapamiętaj. Bomba to tylko trochę prochu i żelaza, a zło tkwi w człowieku. Nie myślcie teraz o tym. Po prostu idźcie i liczcie kroki. Nikt nie wie, ile ich przed nami. Żadne z dzieci nie ośmieliło się protestować. Dreptali w ciszy i zagłuszali sapaniem coraz głośniejsze burczenie w brzuchach, bo przecież nie zdążyli zjeść śniadania. Lolek co chwilę sprawdzał, czy Felek nie zniknął z kieszeni. Już nie chciał zostać bohaterem. Wojna przestała mu się podobać. Minęło zaledwie kilka godzin, a on miał jej dość.

Tymczasem niszczycielska eskadra sztukasów podrywała się z pasa startowego do trzeciego nalotu na to, co zostało z Wielunia. W kolejnych punktach kraju wybuchał ogień i toczyły się walki. Hitlerowska inwazja parła w niespotykanym dotąd tempie i nie oszczędzała nikogo, nawet najmłodszych.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Znajda. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Znajda
Katarzyna Kielecka6
Okładka książki - Znajda

Wieluń 1939 roku. Sześcioletni Lolek cieszy się z narodzin braciszka. Pierwszego września na miasto spadają bomby i zmieniają jego szczęśliwe dzieciństwo...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje