Aurelia – ofiara niedostosowania czy niebezpieczna psychopatka?
W szpitalu psychiatrycznym, gdzie poznajemy bohaterkę, dochodzi do okrutnego morderstwa. Kto jest winny? Pacjent Fiodor, lekarz-stażysta, czy może ktoś z zewnątrz?
Czy Aurelia cierpi na narcystyczne zaburzenie osobowości, czy może jednak jest ofiarą okrutnego świata bezdusznych ludzi?
W czym tkwi sedno jej szaleństwa?
Ta powieść mnoży pytania, na które czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam.
Podziały nocy wymykają się schematom, wątki sensacyjne i kryminalne przeplatają się tu z obyczajowymi. Eliza Korpalska tworzy postać nieoczywistej, tajemniczej kobiety z bagażem doświadczeń, postrzegającej świat w niezwykle specyficzny sposób.
Eliza Korpalska to autorka serii książek sensacyjnych o agentce specjalnej Lukrecji (Niewinność Lukrecji, Reguła Lukrecji, Vendetta Lukrecji). Jej największą pasją jest czytanie i pisanie, odkąd pamięta, tworzyła własne teksty. W swoich powieściach kreuje postacie o silnych, zdecydowanych, nietuzinkowych charakterach. Z niezwykłą umiejętnością oddaje kobiece osobowości, emocje, wątpliwości, świat wewnętrznych przeżyć, który wpływa na podejmowanie decyzji nie zawsze akceptowanych przez otoczenie. Jej powieści wymykają się gatunkom literackim, stanowią połączenie literatury sensacyjnej i obyczajowo-psychologicznej.
Do lektury powieści Podziały nocy zaprasza Wydawnictwo Szelest. Dziś na naszych łamach prezentujemy premierowy fragment tej książki:
– Zaburzenia afektywne, pani Aurelio, są w tej chwili dla pani najbardziej uciążliwe. Na szczęście mamy na nie swoje sposoby. – Nasza doktor stara się zawsze dawać pozytywny przekaz. Miło. Ma w sobie ten rodzaj spokoju, który promieniuje na wszystkich wokół. Niepojęte, jak można zachować równowagę i emanować nią w takim otoczeniu. To coś więcej niż zen.
Nie dbam o swoje zaburzenia. Nawet trochę się nimi bawię, widząc, jaki mają wpływ na ludzi. Zwłaszcza tych tutaj, marnych aktorów plączących się po dziurawej scenie smutnego, wykrzywionego miniświata.
Nie nazywam się Aurelia. Moje prawdziwe imię nigdy mi się nie podobało, więc już jako dziecko nie życzyłam sobie, aby mnie tak nazywać. Nie chodzi o to, że było nieładne, przeciwnie, ale nie pasowało do mnie. Nie definiowało mnie właściwie. Osoby z mojego otoczenia dostosowały się do tego, rodzice i babcia szybko, koledzy z klasy z przekory nie chcieli, podobnie jak nauczyciele, dziwacznie zajadli w wyczytywaniu imion i nazwisk z dziennika, niepodatni na ich modyfikacje. Dopiero gdy przestałam reagować na swoje oficjalne imię, konsekwentnie, całymi tygodniami, pękli nawet najtwardsi.
– Co pani szkodzi zwracać się do niej „Aurelio” – protestowała mama u dyrektorki szkoły, gdy po raz kolejny została wezwana i nic nie wskórały najwymyślniejsze perswazje. – To takie dobre dziecko, pilna uczennica, nigdy nie było z nią żadnych kłopotów. Czy może pani się na cokolwiek w stosunku do niej poskarżyć? Tylko to jedno. Zafiksowała się, zaparła. Tłumaczymy jej z mężem ciągle, może to jakaś fantazja, bajka, wyimaginowana postać, dziewczynki w tym wieku mają bujną wyobraźnię. Tylko to jedno, „Aurelia”. Nie uważa pani, że nawet zabawne, gdyby od takiej strony spojrzeć?
Dyrektorka tak nie uważała. Mruczała coś o arogancji i zepsuciu, ostrzegła, że od tego się zaczyna (co niby? nie wiadomo), ale w końcu z wielką złością skapitulowała, gdy moja łagodna mama, widząc, że jej ukochana, superzdolna córka nie zda z tego powodu do następnej klasy, na serio zagroziła, że zrobi awanturę w kuratorium, a jak będzie trzeba, to i w samym Ministerstwie Edukacji. I wszystko opisze. O tym, jacy w naszej szkole nauczyciele skostniali i niepostępowi. Jak nie rozumie się dzieci. Niszczy talenty.
Od tego momentu nie upłynęło wiele czasu, jak usłyszałam od dyrektorki, a w ślad za nią od innych:
– Aurelia! Dwa z minusem!
I to była najtrudniejsza przeprawa. Wszędzie indziej, w pracy, wśród znajomych, nawet w szpitalu, gdzie mają przecież wszystkie dokumenty, wystarczyło przedstawić się wybranym imieniem i od razu wszyscy tak właśnie się do mnie zwracali. Jedynie wujek mylił się czasem i używał starego, które zapamiętał, ale wystarczyło, że spojrzałam na niego z wyrzutem, ciocia natychmiast z jeszcze większym, i zacinał się na dobre. Urywał temat lub mruczał:
– Już dobrze, dobrze, Aurelio.
To była taka moja dziecięca wprawka. Balon próbny. W wieku dziesięciu lat odkryłam, jak łatwo jest uzyskać od ludzi to, czego się chce. Wystarczy zażądać i nie odpuszczać. I nigdy, przenigdy nie przejmować się, co na ten temat sądzą.
***
Czekałam na Fiodora, w końcu wyszłam do ogrodu sama. Była ładna pogoda. Słońce wyciągało z mokrej ziemi pierwsze wątłe, jasnozielone trawki. Gdzieniegdzie wywalczył sobie przestrzeń mały, odporny chwast, czasem jako pierwszy zakwitł malutkim, delikatnym kwiatuszkiem.
I wtedy go zobaczyłam. Siedział na naszej ławce z obcą kobietą. Brzydką, grubą, bez makijażu, z zaniedbanymi, krótkimi, sterczącymi w nieładzie włosami. Trochę nawet byli do siebie podobni.
– To moja żona, a to pani Aurelia – przedstawił nas sobie.
Żona?! Jak to żona? Co jest grane? Osłupiałam.
– Ma pani papierosy? – zapytałam głupio.
Nie miała. Zupełnie tak, jakbym poprosiła o fajki ciocię, która uważała, że dzieci nie powinny palić. Nigdy by mi ich nie przyniosła. Żona Fiodora widocznie tak samo myślała o nim i nie miało znaczenia, że osiemnastkę oboje skończyliśmy dawno temu.
Odeszłam bardzo zła. Czułam na sobie jej obojętny wzrok. Patrzyła, jakbym była przezroczysta. Widocznie miejsce, w którym się poznałyśmy, bardzo ujmowało mi wartości. A przecież jestem o wiele ładniejsza od niej i z dziesięć lat młodsza. Nawet w szpitalnym szlafroku prezentowałam się o niebo lepiej niż ona we własnych ciuchach – jak rozumiem, tych lepszych, przyszykowanych na wizytę. Babę zawiódł instynkt, nie widziała we mnie konkurencji, mimo że to ja spędzałam większość czasu z jej mężem, a ją tu widzę po raz pierwszy.
A teraz jeszcze i ten. W oknie na pierwszym piętrze prawie przyklejona do szyby twarz stażysty. Obserwował ową scenkę całkiem jawnie, nie przestał się gapić, nawet kiedy napotkał mój wzrok. Bezwstydny szpieg! Zero intymności dla chorych!
Jestem bardzo, bardzo wściekła. Precz z Fiodorem!
***
Stara w nocy umarła. Wszystkie jej dzieci przygnały rano, roztrzęsione. Wytatuowany wył wniebogłosy na korytarzu, nie mogli go uspokoić. Widać, że szykuje się kolejny pacjent. Znowu harmider, nie można odpocząć.
Florentynka się przejęła i bełkotała w kółko, że tamta umarła ze smutku. Durnowata, upośledzona Florentynka. Wykończyła się najpewniej ze starości. Gdyby ludzie umierali ze smutku, ja sama dawno byłabym trupem.
Ponieważ na naszym oddziale wydarzył się ten przykry incydent, pani doktor musiała się zająć koniecznymi formalnościami, a do nas znowu zawitał stażysta. Zajrzałam mu przez ramię, co tam bazgrze w notatniku. Chyba miał w nim już za dużo zapisków, bo wyglądał na pogubionego, jakby wymknęły mu się wszystkie diagnozy. Może też się zmartwił starą? Może ją źle ocenił? „Osobowość psychopatyczna – napisał o mnie, chociaż starał się to zasłonić łokciem – brak oznak empatii”. Coś czuję, że temu durniowi nie będzie dane ukończyć studiów.
***
Sytuacja wymknęła się spod kontroli. Ni z tego, ni z owego ciocia bardzo się zdenerwowała śmiercią mojej współlokatorki i cały gniew wyładowała na pani doktor. Wprost zarzuciła ją pretensjami, zupełnie niesłusznie.
– To już tyle czasu. Jaka tu jest opieka, że ludzie umierają? – Ciocia, zazwyczaj miła i pokorna, dała się ponieść.
– To nie ma nic wspólnego z pani siostrzenicą – broniła się lekarka. – Wdrażamy najnowocześniejsze metody, szukamy optymalnej kombinacji leków, to musi potrwać. Substancje psychoaktywne nie zadziałają od razu, to nie tabletki od bólu głowy, tłumaczyłam to już kiedyś pani dokładnie. Nic się nie zmieniło.
– Właśnie. Może lepiej ją zacząć leczyć tabletkami od bólu głowy, skoro nic się nie zmienia. Eksperymentujecie na niej, a pod bokiem ktoś odchodzi na tamten świat. Nie zdaje sobie pani sprawy z tego, jak to musiało wpłynąć na tę biedną, wrażliwą dziewczynę? Jej się tutaj nigdy nie poprawi, będzie tylko gorzej, skoro fundujecie jej takie atrakcje. Pozostałym zresztą też. Poziom opieki jest fatalny! Fatalny, proszę pani! – gorączkowała się ciocia. – Gdyby nie my z mężem, biedne dziecko pogrążyłoby się całkowicie w otchłani rozpaczy. Jak zamierzacie ją z tego wyciągnąć? I kiedy wreszcie? To już tyle tygodni, ciągle i ciągle, wiecznie tu wraca. – Ciocia zakryła twarz dłońmi.
Pani doktor monotonnie tłumaczyła dalej.
– Olanzapina – usłyszałam. – Xanax.
Cioci to nie uspokoiło. Wychodziła zamyślona, zapadnięta w sobie, gdy Florentynka ostentacyjnie i – o dziwo! – nagle bardzo głośno i z wyraźnym naciskiem powiedziała jej:
– Do widzenia!
Zupełnie już rozdrażniona ciocia odwróciła się do niej gwałtownie – nie będzie jej jakaś wariatka wychowywać – ale po ułamku sekundy odpowiedziała tylko cicho:
– Do widzenia pani! – I opuściła salę ze skulonymi ramionami.
– No! – zawołała za nią zadowolona z siebie Florentynka.
W naszym serwisie znajdziecie już kolejny drugi i trzeci fragment książki Podziały nocy. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: