Marzyciele dotrą najdalej. Poznaj fragment powieści Ałbeny Grabowskiej "Odlecieć jak najdalej"

Data: 2024-07-15 11:18:53 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 16 min. Autor: Mirosław Kalinowski
udostępnij Tweet

Warszawa, rok 1965. Ola Czerniawska jest uczennicą klasy maturalnej – zdolną, ambitną, ładną, a w dodatku zakochaną z wzajemnością. Dziewczyna ma jednak swoje tajemnice. Marzy skrycie o ucieczce na Zachód. Mieszka tylko z babcią, jej matka na skutek traumy po powstaniu od lat przebywa w szpitalu psychiatrycznym, a ojca nie pamięta. Olę i jej babcię obserwuje TW Czyżyk - ale dlaczego akurat te dwie kobiety wzbudziły zainteresowanie organów bezpieczeństwa? Kto jest tajnym współpracownikiem bezpieki? I czy w związku z tym Oli uda się spełnić marzenie o wyjeździe z kraju?

Odlecieć jak najdalej grafika promująca książkę

Odlecieć jak najdalej Ałbeny Grabowskiej znakomicie ukazuje atmosferę lat 60. – wciąż obecne ślady wojny i powstania jak cień kładących się na życiu mieszkańców stolicy, różnice między zwykłymi ludźmi a tymi uprzywilejowanymi, trudy życia codziennego, aspiracje młodych i starszych i powiewy wielkiego świata: Konkurs Chopinowski, występy ówczesnych sław, m.in. Dalidy i Elli Fitzgerald, pokazy mody. Na stronach tej powieści obok postaci fikcyjnych pojawiają się też autentyczne, jak np. ówczesny premier Józef Cyrankiewicz i osoby z jego otoczenia, Jadwiga Grabowska – dyrektorka artystyczna Mody Polskiej, czy Martha Argerich – argentyńska pianistka.

Do przeczytania powieści zaprasza Dom Wydawniczy Rebis. Niedawno mogliście przeczytać pierwszy fragment powieści Odlecieć jak najdalej, tymczasem już dziś zachęcamy do lektury kolejnej części pochodzącej z tej historii:

Obowiązkowym punktem spotkań była dyskusja o doktorze Wojnowskim – tak przystojnym, że nawet babcia Krysia, która opłakiwała męża od niemal ćwierć wieku, nie mogła nie zauważyć, jaki jest podobny do Franciszka Brodniewicza.

Oprócz tego miał złote ręce. Pani Teresa, także wdowa, nie miałaby nic przeciwko uwadze doktora Wojnowskiego, mężczyzny w jej wieku i do tego kawalera. Podjęła pewne kroki w tym celu, to znaczy przy pomocy babci Krysi zapisała się do przychodni i pozwoliła się zbadać doktorowi, by w ten sposób nawiązać bliższą znajomość. Było to duże poświęcenie, bo doktor Wojnowski specjalizował się w sprawach kobiecych, a pani Teresa była nieco wstydliwa. Mówiła jednak, że co doktor to doktor, a potem pozostało jej tylko chwalić fachowość specjalisty, bo owszem, zbadał panią Teresę, powiedział, że wszystko jest w porządku, i życzył dobrego dnia, ale na tym się skończyło, ku jawnemu rozczarowaniu jednej i skrywanej radości drugiej.

Rozmowy w kawiarni nie mogły się obyć bez wymiany informacji o wnuczkach, z pominięciem córki pani Teresy, co zrozumiałe, bo babcia Krysia córki jakby nie miała, więc był to temat drażliwy. Każda zatem opowiadała o niezwykłych osiągnięciach swojej wnuczki, co było trochę śmieszne, bo po tych spotkaniach babcia Krysia wracała do domu i zaczynała przepytywać Olę na okoliczność „a Hala to z klasówek ma same piątki, więc po maturze będzie studiowała medycynę”.

Ola wiedziała, że z tymi piątkami Hali to nie do końca tak jest. Owszem, Hala miała piątki z biologii, chemii i matematyki, ale język ojczysty był jej piętą achillesową i Ola musiała jej pomagać w pisaniu wypracowań. Z kolei Hala musiała wysłuchiwać w domu tyrad swojej babki na temat tego, jak to Ola pomaga babci w szyciu i ciągle czyta książki, a kto czyta książki i pomaga w rodzinie, to wiadomo – jest wzorem dla innych wnuczek. Jedno było prawdą. Hala wybierała się na medycynę, a Ola nie miała na to najmniejszej ochoty.

– Ja nie czuję powołania do bycia lekarką, babciu – powtarzała do znudzenia, ku rozczarowaniu pani Krystyny, która widziała Olę jako młodą specjalistkę, najpierw u boku doktora Wojnowskiego, potem już samodzielnie pracującą w przychodni.

W łaskawości swojej babcia dodawała, że Ola nie musi się zaraz zajmować położnictwem, może być specjalistką od serca, wątroby czy nawet głowy, ale czyż nie cudownie byłoby przyjmować dzieci na świat?

– Jak będziesz lekarzem, to ci chleba nigdy nie zabraknie – przekonywała babcia, która uważała, że jeśli ktoś się uczy tak dobrze jak jej wnuczka, to nie powinien myśleć o żadnych innych studiach niż medycyna.

– No to lepiej, żebym została piekarzem albo piekarzową – mruczała Ola. – Wtedy mi dopiero chleba nie zabraknie.

Babcia nawet przed wojną nie miała poczucia humoru, zatem na takie dictum zaczynała opowiadać o tym, jak Niemcy w czasie powstania zbombardowali Warszawę i piekarnia na Marszałkowskiej, najlepsza w Warszawie, legła w gruzach.

A po wojnie właściciele chcieli ją odbudować i włożyli mnóstwo pracy i pieniędzy, ale nic z tego, bo albo piec wybuchł, albo mąka była nie taka jak trzeba, albo zakwas się nie udawał. Ciągle coś było nie tak, ale najbardziej jak przyszła władza ludowa i nie było już własnych piekarni, sklepów ani niczego takiego. Czyli to nieprawda, że jak ktoś pracuje blisko chleba, to się nim naje, bo zawsze może być wojna i wszystko zniszczyć.

Trudno było nie zauważyć, że babcia żyje wyłącznie przeszłością i nie wierzy w przyszłość. Nawet z teraźniejszością miała umowę, że ta jest wyłącznie na chwilę, a potem zaraz odejdzie w przeszłość. Ola sądziła, że babcia zmusza się do egzystowania tylko po to, żeby ona mogła spokojnie skończyć liceum, pójść na studia i zacząć żyć na własny rachunek.

Wtedy babcia mogłaby odejść, jak niejednokrotnie zapowiadała. Już samo to zniechęcało Olę do studiów, bo skoro miało to oznaczać zniknięcie babci Krysi z powierzchni ziemi, to ona się na to nie pisała. Babcia nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo Ola ją kocha i jaka jest dla niej ważna. Oczywiście takie deklaracje nigdy by jej nie przeszły przez gardło. Tylko raz powiedziała o tym, żeby babcia nie umierała, bo ona też opuści ten świat z nudów i z braku babcinego utyskiwania. Powiedziała to żartem, a potem przepraszała babcię cały tydzień, bo ta wzięła sobie jej słowa do serca nie jako deklarację miłości, ale wyrażenie myśli o śmierci. Rozmowy z babcią należało przeprowadzać bardzo ostrożnie, bo była tak doświadczona przez życie, że byle co mogło ją wyprowadzić z równowagi. Nie zmieniało to faktu, że pani Krystyna bardzo kochała Olę i jakby trzeba było „wyrwać sobie mięso z piersi, żeby ją nakarmić”, to niewątpliwie by tak postąpiła i jeszcze posypałaby solą rany, żeby poświęcenie było całkowite.

Ola tysiąc razy zastanawiała się nad tym, jak miłość babci przekierować na bardziej jasną stronę, ale nie dochodziła do żadnych wniosków.

– Powinnaś rozumieć, że ta opowieść o piekarni to przenośnia – powtarzała babcia, wzdychając i patrząc na Olę smutnym wzrokiem.

– Rozumiem, tylko tak mówię przecież – łagodziła Ola, która z jednej strony się buntowała, że babcia nie liczy się z jej zdaniem, a z drugiej rozumiała, że ta chce dla niej jak najlepiej.

– Jak ktoś ma takie zdolności jak ty, to powinien być lekarzem – upierała się babcia Krysia.

Ola zwykle zbywała to milczeniem, ale czasem, wyjątkowo rzadko, wstępował w nią diabeł, zapominała o przeszłości babci, jej wrażliwości i zaczynała dyskutować. Bo w końcu była nastolatką, a nastolatki mają swój młodzieńczy bunt i swoje oczekiwania wobec życia.

– Nie tylko lekarze mają na chleb – dowodziła. – Rejestratorki w przychodniach też. I adwokaci. I dziennikarze. I żadna praca nie hańbi.

Babcia zawsze dawała się sprowokować, ale co dziwne, złość na wnuczkę za każdym razem przeganiała smutek i w babcię wstępował duch kobiety, której rodzina wyrwała się ze wsi zabitej dechami i urządziła w mieście, i to nie byle jakim, bo w samej Warszawie. Przed wojną, owszem, adwokat to był zawód dla elity, dowodziła. Ale po wojnie, a zwłaszcza odkąd przyszła władza ludowa, to adwokatów lepiej omijać z daleka. Podobnie jest z dziennikarzami, którzy w gazetach rzadko piszą, co chcą, tylko muszą pisać to, co im każą, żeby karmić lud bajkami. Babcia o tych bajkach mówiła szeptem, bo tak było bezpieczniej – ściany przecież miały uszy, nawet w tak uczciwej kamienicy jak ta, w której mieszkały z Olą.

– Dobrze, już dobrze. No już się nie gniewaj na mnie. Nie powiedziałam, że nie chcę iść na medycynę, tylko że rozważam też inne kierunki – kapitulowała Ola po półgodzinnym kazaniu, gorszym niż najnudniejsze lekcje, i wszystko wracało do normy, czyli babcia do życia przeszłością, a Ola do prób wyrwania się z tego zaklętego kręgu smutku.

– Tylko aktorką nie zostawaj, bo dziadek by się w grobie przewrócił – dodawała babcia pojednawczo.

– Nie ma obawy – łagodziła Ola.

Dziadka nie znała, zginął w czasie wojny. Wracał z pracy i była łapanka. Zwykle Niemcy zabierali tych złapanych na Pawiak i tam przy odrobinie szczęścia można było więźnia wykupić. Ale ta łapanka odbyła się po jakiejś akcji Szarych Szeregów, więc nie zabrali ludzi do więzienia, tylko od razu rozstrzelali na Marszałkowskiej. Czterdzieści osób wtedy zginęło, w tym dziadek Tadeusz, który był dobry, mądry, pracowity, stateczny, odpowiedzialny i w ogóle nie miał wad. Przed wojną pracował jako inspicjent w teatrze, więc się napatrzył na wszelkiej maści aktorki, początkujące i doświadczone, wielkie gwiazdy i takie, co nosiły halabardy. I ponoć miał o nich swoje zdanie. Według babci jak najgorsze. I choć babcia nie podawała żadnych nazwisk, to Ola nasłuchała się takich rzeczy, że dziwiła się, że te występne istoty jeszcze chodzą po ziemi i nie uderzył w nie piorun. Nieraz zastanawiała się, czy stało się coś, co utwierdziło babcię w tej złej opinii o aktorkach, czy też dziadek natrafiał w swoim życiu zawodowym na kobiety wyłącznie zepsute, bo w prywatnym trafił na babcię, która, jak wiadomo, była najporządniejsza na świecie.

Na szczęście babcia czasami zapominała jakoś o występności aktorek i chodziła z Olą do teatru. Przychodnia lecznicy rządowej cieszyła się wieloma przywilejami, a do nich należały między innymi darmowe bilety na spektakle, na które zwykli śmiertelnicy nie mogli się wcisnąć. Babcia ochoczo z tych możliwości korzystała, na przykład żeby obejrzeć swoją ukochaną aktorkę, panią Ninę Andrycz, o której wyrażała się zawsze z nabożną czcią. Pytana przez Olę, czy pani Andrycz należy do aktorek porządnych czy też nie, babcia odpowiadała z godnością, że pani Nina wymyka się wszelkim definicjom.

– To jest Zjawisko Aktorskie – ucinała każdą rodzącą się dyskusję.

– A pani Eichlerówna? – droczyła się z nią Ola. – Są podobne.

– Nigdy w życiu – odpowiadała gniewnie babcia. – Nie są ani trochę podobne. Zobacz, jak się prezentuje jedna, a jak druga.

Babcia zdecydowanie należała do zwolenniczek pani Andrycz, która konkurowała z drugą wielką heroiną sceny. Jeśli Olę spytać, to i ona wolała panią Ninę, bo była bardziej przekonująca na scenie i daleko ładniejsza. Irena Eichlerówna męczyła Olę swoją sztucznością i nienaturalną modulacją głosu. Ola jednak tak kochała teatr, że chodziła chętnie i na panią Andrycz (z babcią), i na panią Eichlerównę (przeważnie z Halą), błogosławiąc „dojścia” babci do biletów „na wszelkie warte uwagi wydarzenia kulturalne”. Ubolewała tylko, że babci kompletnie nie interesuje muzyka i uważa ją za kulturę drugiej kategorii, a podejrzewała, że nawet na najlepsze koncerty można by dostać bilety w lecznicy rządowej. Tym chętniej więc korzystała z biletów do teatru, które zwykle rozchodziły się na pniu, a u koników kosztowały krocie. I była głęboko wdzięczna za to, że mogła na przykład obejrzeć Kalinę Jędrusik w cudownej sztuce Śniadanie u Tiffany’ego. Kalina była absolutnie wspaniała jako kobieta upadła i nawet babcię ta sztuka zachwyciła. A postawa moralna Holly mogła potem zostać omówiona w domu ze wskazaniem wszystkich za i przeciw, głównie przeciw. Ola wysłuchała pouczeń babci z powagą, pokiwała głową, a potem poprosiła panią Jagę o opowiadanie Trumana Capote, na podstawie którego powstała sztuka. A kiedy je dostała, na wszelki wypadek przeczytała po kryjomu, bo lepiej było przy babci nie wspominać, jak się podziwia fakt, że bohaterka zrobiła wszystko, aby się dostać do lepszego świata, które to myślenie było Oli i babci bardzo bliskie. Tyle że Ola mówiła o tym otwarcie, a babcia wolała zapomnieć.

Mimo że tak się różniły, babcia była najbliższą i najważniejszą dla Oli osobą. Ola kochała babcię całym sercem, bo babci nie sposób było nie kochać, nie współczuć wdowieństwa i ciężkiej doli od pokoleń. Dlatego postanowiła, że kiedyś ofiaruje jej tyle pieniędzy, żeby babcia nie musiała obszywać sąsiadek, martwić się o mięso na obiad ani zastanawiać się, czy wystarczy jej na szarlotkę lub ptysia na Nowym Świecie.

Ola uważała, że babci się należą i szarlotka, i ptysie, i herbata w czajniczku, i wszystkie dobra świata. I na pierwszym miejscu owych postanowień z sekretnego zeszycika zapisała, że kiedyś sama będzie babcię Krysię zabierała na ciastka do kawiarni i jeszcze na obiad do Europejskiego. Nawet wiedziała, co trzeba zrobić, żeby tak się stało.

– Będę studiowała handel zagraniczny – mówiła do siebie, bo jeszcze nie miała odwagi powiedzieć o tym babci.

Przeczuwała, że babcia, zamiast się cieszyć, że wnuczka się w nią wdała, użyje wszelkich sposobów, aby Olę zniechęcić do tego pomysłu. Ale ona już wybrała. Co więcej, jej wybór był bardzo dobrze przemyślany i jedyny, jakiego mogła dokonać w tych okolicznościach życiowych. Bo wbrew temu, co myślała jej babcia, Ola uważała, że to bardzo dobre zajęcie dla młodej kobiety. I wcale nie miała na myśli bycia kierowniczką sklepu ani pracy w centrali jakiegoś przedsiębiorstwa, jeżdżenia w delegacje i tym podobnych bzdur. Ola chciała zrobić wszystko, aby przygotować się do życia, jakie sobie zaplanowała. Bo jej celem była ucieczka z tego kraju. Na Zachód.

Jeszcze nie wiedziała, jak dokładnie tego dokona, chociaż miała różne pomysły, które nieświadomie podtykała jej sama babcia. Na przykład pewnego dnia, kiedy Ola właśnie siedziała przy stole i rozwiązywała równania z matematyki, babcia wróciła z przychodni i nie zdjąwszy kapelusza, od razu do niej podeszła i bardzo zdenerwowana zaczęła opowiadać o jakiejś artystce, która wyjechała do Włoch razem z ludźmi z teatru niby to krzewić polską kulturę i uciekła z jakimś gachem.

– Przykra sprawa – powiedziała Ola, nie bardzo rozumiejąc babcine intencje, bo co ją mogły obchodzić sprawy jakiejś artystki i jej gacha.

– Bardzo przykra, bo inni ludzie, którzy tam pojechali, mieli przez to ogromne problemy.

– Nie szukali jej? – Prawdę mówiąc, Oli kompletnie to nie obchodziło.

– Szukali, ale ona naprawdę uciekła. I musieli wracać bez niej.

– Skoro uciekła, to wrócili bez niej, a ona niech się martwi. Jeśli ten gach ją porzuci, to może będzie chciała wrócić. – Ola myślami była przy równaniach z dwiema niewiadomymi, które bardzo lubiła. W ogóle algebrę uważała za bardzo łatwą, może geometrię mniej, ale lekcje matematyki to była czysta przyjemność, zwłaszcza z takim nauczycielem jak profesor Jakubik, który wszystko potrafił wytłumaczyć i był wyrozumiały dla humanistów.

– Co ty mówisz, moje dziecko! – Babcia się zdenerwowała, więc Ola odłożyła ołówek i spytała, o co tak naprawdę chodzi.

– O to, że za przyczyną takiej właśnie… pipy – babcia aż się zarumieniła, wypowiadając tak wulgarne słowo – inni mieli kłopoty. Bo jak tylko wrócili, to zaraz się zainteresowała nimi władza. Czy wiedzieli, że koleżanka ma takie plany, czy mogli temu zapobiec…

Oli przemknęło przez myśl, że musi głębiej chować swój dzienniczek, bo zdało jej się, że babcine wywody na temat uciekających za granicę artystek mają drugie dno.

– Pewnie, że nie mogli zapobiec. – Wzruszyła ramionami, postanawiając grać naiwną. – Każdy odpowiada za siebie.

– Ty chyba nie rozumiesz. – Babcia była coraz bardziej zdenerwowana. – Ona w kraju zostawiła męża. I teraz ten mąż może trafić do więzienia.

– Na pewno nie trafi – zaprotestowała Ola, która była przekonana, że mimo wszystko władzę cechuje rozsądek. – W końcu to on jest ofiarą. Nie dość, że żona uciekła z innym, to jeszcze człowieka mają na milicję ciągać? Przesada.

– No w każdym razie… – babcia w końcu zdecydowała się zdjąć kapelusz i usiąść na krześle w kuchni – trzeba uważać.

Ola wtedy podjęła dwa postanowienia. Po pierwsze, musi pomyśleć o czymś bardziej konkretnym niż rysowanie serduszek wokół napisu „Paryż”, po drugie, musi zaplanować coś takiego, żeby mogła wziąć ze sobą babcię. Bo babci nie może zostawić. Bo jej z samotności i tęsknoty pęknie serce. Co do mamy, to Ola nie mogła rozstrzygnąć, czy na nią czekać czy też nie. Mogą minąć lata, zanim mama znów z nimi będzie, albo w ogóle to nie nastąpi, bo wiadomo, jak jest. Babcia, która czasami mamę odwiedza, jak jej pozwolą oczywiście, mówi, że nie ma widoków, aby mama wróciła. A skoro babcia tak mówi, babcia, która miała na to największą nadzieję, to wiadomo – nie ma zbyt dużych szans. Ola doszła do wniosku, że planowanie wyjazdu należy rozpocząć już teraz. Nie ma na co czekać, bo to niepoważne. Nie ma co się wykręcać mamą czy maturą. Ola zastanawiała się, skąd w niej ta bezwzględność, ale dochodziła do wniosku, że nie tyle jest bezduszna i egoistyczna, ile zdeterminowana. A wszystko się jakoś ułoży. Trzeba tylko zabezpieczyć byt mamy, znaleźć sposób na przekonanie babci do wyjazdu i na samą ucieczkę. I nie przejmować się, że taki czy inny pomysł jest naiwny.

Marzyciele dotrą najdalej.

Powieść Odlecieć jak najdalej kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Tagi: fragment,

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Odlecieć jak najdalej
Ałbena Grabowska8
Okładka książki - Odlecieć jak najdalej

Warszawa, rok 1965. Ola Czerniawska jest uczennicą klasy maturalnej - zdolną, ambitną, ładną, a w dodatku zakochaną z wzajemnością. Dziewczyna ma jednak...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Jak ograłem PRL. Na rowerze
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na rowerze
Dziewczynka ze srebrnym zębem
Andrzej Marek Grabowski
Dziewczynka ze srebrnym zębem
Mój brat Feliks
Regina Golińska-Barancewicz
Mój brat Feliks
Pies
Anna Wasiak
Pies
OdNowa
Anna Kasiuk ;
OdNowa
Cienie. Po prostu magia
Katarzyna Rygiel
Cienie. Po prostu magia
Opowieści o porach roku
Karine Tercier
Opowieści o porach roku
Dori
Andrzej Kwiecień ;
Dori
Suplementy siostry Flory
Stanisław Syc
Suplementy siostry Flory
Pokaż wszystkie recenzje