Erna. Nieplanowana przygoda to książka, jakiej nie było od czasu Narnii. Niezwykłe przygody dwóch chłopców w fantastycznym świecie pełnym nieznanych istot oraz tajemnic, które trzeba odkryć, a także ponadczasowa historia o przyjaźni i odwiecznej walce dobra ze złem, które potrafi doskonale się kamuflować, zachęci do lektury także młodych ludzi, którzy niezbyt chętnie sięgają po książki.
Koniecznie przeczytajcie recenzję książki Erna. Nieplanowana przygoda. W ubiegłym tygodniu w naszym serwisie zaprezentowaliśmy również premierowy fragment powieści, abyście mogli zanurzyć się w świat Erny. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
ROZDZIAŁ DRUGI
PRZESIADKA
L O N D Y N
Siedem godzin lotu minęło w miarę szybko. Wprawdzie głowy braci były pełne pytań i niedopowiedzeń, ale ucieczka przed ludźmi, którzy napadli na ciotkę Matyldę, dała chłopcom tak wiele wrażeń, że parę minut po starcie twardo zasnęli. Obudzili się dopiero nad Anglią.
Heathrow było przeogromne: mnóstwo terminali, tysiące osób biegających z miejsca na miejsce, szukających swoich samolotów, ludzie rozglądający się za bliskimi, którzy mieli przybyć z różnych krajów.
– No to świetnie, ciekaw jestem, jak znajdziemy nasz samolot powiedział narzekającym tonem Tim.
– Spokojnie, pójdziemy do informacji i zaraz się dowiemy, wskażą nam nasz terminal i powiedzą, o której godzinie wylecimy do Gdańska. – Viktor próbował uspokoić brata, wiedział, że cała ta sytuacja sprawia, iż musi zachowywać się dojrzalej, niż wymaga tego jego wiek. Powinien dorosnąć w ciągu tych paru godzin i wziąć odpowiedzialność za siebie i Tima. – O, tam jest informacja.
– Nie możesz tam iść!
– Czemu? – zapytał ze spokojem lekko zdziwiony Viktor.
– Nie widzisz, kto tam obsługuje?
– Chodzi ci o tego mężczyznę ubranego w granatowy garnitur?
– Chodzi mi o to, że jest rudy. Rudzi są wredni. A poza tym mało ci rudych na dzisiaj? Już nie pamiętasz, że jeden chciał nas zabić?
– Co ty się tak uparłeś na tych rudych? Od kiedy kolor włosów ma jakiekolwiek znaczenie? Czyli mam rozumieć, że każdy twój rudy kolega jest wredny? – spytał lekko zirytowany Viktor.
– Nie mam rudych kolegów, po co ryzykować – obruszył się Tim. – To, że są wredni, jest udowodnione naukowo. Wiesz, ilu jest wrednych na dziesięciu rudych…? Jedenastu! – Tim odpowiedział, nie czekając na reakcję brata.
Viktor tylko pokręcił głową, nie dowierzając temu, co słyszy.
– Jest jeszcze jedno. Ciotka Matylda zawsze mówiła: „Nie ufaj rudym” i coś w tym musi być – zakończył swój pseudonaukowy wywód Tim.
– Ciotka mówiła, żeby nie ufać rudym, bo jej były mąż, wuj Filip, był rudy. I dlatego nie lubi mężczyzn, których włosy są w tym kolorze. Zresztą nieważne, zapytam tego mężczyznę tylko o samolot do Polski, nie opowiem mu historii naszego życia. Poczekaj tutaj i popilnuj plecaków.
Nagle zza pleców chłopaków odezwał się niski męski głos:
– Przepraszam, że się wtrącę, ale niechcący podsłuchałem, o czym rozmawiacie, i mogę wam pomóc, również lecę do Polski. Możemy razem poszukać terminalu.
– Byłoby świetnie – odparł Viktor.
– Nie ma sprawy, zawsze to raźniej na tak wielkim lotnisku. Poczekajcie chwilę, postaram się czegoś dowiedzieć o naszym locie odpowiedział starszy mężczyzna i poszedł w kierunku informacji.
– Pst, pst – wymamrotał Tim, nawołując głową Viktora.
– Co znowu, czego chcesz?
– Temu też bym nie ufał – wyszeptał stanowczo Tim.
– Przecież nie jest rudy, jest łysy! – odparł Viktor, który z trudem powstrzymywał się, aby nie wybuchnąć.
– No właśnie, czyli mógł być rudy.
– O nie, nie, nie, dosyć tych bzdur, musimy się dostać do Gdańska, tam czekają na nas dziadkowie.
W czasie, gdy mężczyzna, który zaoferował chłopcom swoją pomoc, próbował dowiedzieć się czegoś o locie do Polski w punkcie informacyjnym lotniska, Viktor starał się sam znaleźć jakąkolwiek wskazówkę, przeczesując wzrokiem gąszcz kolorowych tablic informacyjnych. Co chwila pojawiały się na nich nazwy nowych miejscowości – przylotów i odlotów.
– Viktor i Tim Burner – zabrzmiał gdzieś w holu lotniska delikatny głos, któremu towarzyszyły nadzwyczaj częste uderzenia kobiecych szpilek.
Chłopcy, nie czekając, aż właścicielka głosu znajdzie się obok nich, zaczęli wnikliwie poszukiwać kobiety, która skądś znała ich imiona. Po chwili ich oczom ukazała się drobna postać o kruczoczarnych włosach, wiekiem zbliżona do ciotki Matyldy.
– Viktor i Tim? – zapytała jeszcze raz. – To wy?
– Zależy, kto pyta – odparł opryskliwie Tim.
– Rene Rotenstein, jestem przyjaciółką waszej ciotki, znamy się od wielu lat i obiecałam, że zaopiekuję się wami w Londynie. Mamy jakąś godzinę do odlotu waszego samolotu.
Chłopcy patrzyli na stojącą przed nimi kobietę i zastanawiali się, co powinni teraz zrobić. Wprawdzie Dave mówił, że ktoś pomoże im na lotnisku w Londynie, ale nie wspominał, że będzie to staruszka przypominająca Małą Mi z muminków.
– Jesteście głodni? – zapytała Rotenstein.
– Trochę tak – odparł Viktor. – Prawie cały lot przespaliśmy, więc posiłki nas ominęły. Sam nie wiem, czy jestem w stanie zjeść cokolwiek, ale chyba powinniśmy przed następnym lotem – powiedział nieśmiało.
– Halo, halo, skąd mamy wiedzieć, że jesteś znajomą ciotki Matyldy? – spytał podejrzliwe Tim. – Coś za dużo obcych jak na tak krótki okres. Skąd mamy wiedzieć, że nie dosypiesz nam do jedzenia czegoś, po czym zaśniemy, żebyś swobodnie mogła nas gdzieś wywieźć?
– Słusznie, bardzo mądrze – odparła Rene. – Nie ufajcie nikomu, grozi wam dość poważne niebezpieczeństwo, ale powinno się udać i z pewnością dotrzecie w całości do dziadków. Viktor, urodziłeś się w dzień niepodległości, a ty, Tim, dwa dni po Bożym Narodzeniu. Zgadza się? – spytała z uśmiechem.
– Takie informacje są na legitymacji szkolnej, może znać je każdy odparł Viktor, który wybudzony przezornością swojego brata, nie dał się łatwo omamić słowom Rene.
– Viktor, potrafisz pięknie malować, chodzisz na kółko malarskie.
– To żadna informacja – stwierdził chłopiec.
– A to, że swój niebywały talent malarski uwieczniłeś na dziewiętnastowiecznym obrazie przedstawiającym Afrodytę, domalowując jej płaszcz i czapkę? Afrodyta wraz z nowym odzieniem wisi do dziś w waszej bibliotece. Czy to cię przekonuje? – Kobieta spojrzała na Viktora z wyrazem twarzy wskazującym, iż wygrała pojedynek z młodym pyskatym człowiekiem. – A czy ty, Tim, pamiętasz, jak bawiłeś się w lotnisko i umieściłeś w jednym z samolotów swojego chomika? Zapiąłeś go pasami wykonanymi z taśmy klejącej dla jego bezpieczeństwa. A potem straciłeś kontrolę nad samolotem, który wyleciał przez otwarte okno do pobliskiego parku. Samolot i dzielny pilot nie zostali odnalezieni do dziś.
– Skąd to wszystko wiesz? – zapytał lekko zawstydzony Tim.
– Od Matyldy, waszej ciotki, mówiła mi o wszystkim, cieszyła się każdym waszym sukcesem, na przykład Viktora w baseballu. Ostatnio opowiadała też o twojej roli w szkolnym przedstawieniu. Swoją drogą twoja dziewczyna Luise wydaje się bardzo sympatyczna.
– To nie jest moja dziewczyna – zaprotestował Tim. – Skąd wiesz o…? Viktor, zabiję cię, powiedziałeś ciotce! – wykrzyczał, rzucając się na swojego brata.
W czasie, gdy chłopcy sprawdzali wiarygodność Rene i prawie doszło do małej bójki między nimi, zbliżył się do nich nieznajomy mężczyzna, który chwilę temu oferował im pomoc, a o którym całkowicie zapomnieli.
– Kim pani jest? – przerwał rozmowę.
– A pan? – odpowiedziała pytaniem Rene.
– Pomagam tym chłopcom dostać się do Polski – odparł nieznajomy.
– To miło z pana strony, ale już nie trzeba – odburknęła Rene. Wszystko w porządku, damy sobie radę, jeszcze raz dziękujemy. Jestem ich ciotką – skłamała.
– Zostawiła pani dzieci same na lotnisku, a teraz mówi, że wszystko jest w porządku? – powiedział podniesionym głosem nieznajomy.
– Już powiedziałam, że dziękujemy za pomoc, poradzimy sobie.
– Nie zostawię dzieci z tak nieodpowiedzialną kobietą – zaprotestował stanowczo mężczyzna.
Rene, mimo iż była drobną kobietą, nie wyglądała na kogoś, kto boi się kogokolwiek. Chwyciła nieznajomego za krawat, przyciągnęła do siebie, a potem bardzo wolno i dosadnie powiedziała:
– A teraz patrz mi na usta i staraj się zrozumieć, co mam ci do powiedzenia: SPADAJ, LESZCZU!!!
Nieznajomy nie zamierzał się poddawać, czuł się lekko upokorzony tym, z jaką łatwością i zwinnością starsza pani prawie go udusiła, zaciągając krawat na jego szyi, tym bardziej że dostrzegł lekkie uśmiechy na twarzach chłopców, wywołane jej zachowaniem. Nie da się ukryć, że jej śmiałość ogromnie zaimponowała braciom. Niewysoka, drobna kobieta, która ustawia rosłego mężczyznę w sile wieku, to widok niezwykle zabawny.
– Dobre, punkt dla starszej pani – zauważył Tim.
– Nie sądzę – odparł nieznajomy. – A teraz starsza pani oraz ci dwaj chłopcy pójdą razem ze mną.
– Bo co nam zrobisz? – zapytała Rene, spojrzawszy z politowaniem na mężczyznę.
– A widzicie, co mam w ręku?
Oczy całej trójki powędrowały w kierunku jego dłoni – spod zarzuconego na przedramię płaszcza wystawał pistolet wymierzony w tym momencie w Rene.
– No to idziemy.
– Raczej nie – stwierdziła Rene, po czym bardzo szybko schyliła się do dłoni napastnika, w której trzymał on pistolet, i zaczęła ją gryźć. Wyglądało to nadzwyczaj komicznie.
W tym samym czasie Tim poczuł nieodpartą chęć pomocy Rene i z całej siły kopnął nieznajomego w miejsce, w które mężczyzn kopać się nigdy nie powinno. W oczach starszego pana błyskawicznie pojawiły się łzy – uderzenie musiało być perfekcyjne i trafić dokładnie w cel. Nieznajomy uklęknął z bólu, a Rene, nie czekając na dalszy rozwój wydarzeń i kolejny jego ruch, krzyknęła do chłopaków:
– Znikamy, nie ma na co czekać. A gdzie jest Viktor?
Chłopiec w tym czasie szybko pobiegł do ochrony, informując, iż wydaje mu się, że mężczyzna klęczący na środku lotniska ma pistolet, i lepiej to sprawdzić. Słowo „pistolet” spowodowało nie lada zamieszanie, ochroniarze podnieśli alarm i nagle zrobił się olbrzymi gwar. Viktor nie czekał już na dalszy rozwój wydarzeń, tylko szybko wrócił do brata i Rene i chwycił swój oraz Tima plecak.
– Na co czekacie? – zapytał zdziwiony. – Uciekamy!
– Zmywamy się, chłopaki – odparła Rene, poprawiając włosy.
– Po co ten leszcz zaczynał? – spytał Viktor, który chcąc zaimponować pozostałym, powtórzył przezwisko nadane przed chwilą obcemu przez Rene.
– To nie leszcz, to jeden z ich ludzi – odparła kobieta. – Pospieszcie się, prawdopodobnie nie był sam i zaraz zaczną nas szukać. Chodźcie za mną! – Kobieta zaprowadziła ich do pomieszczenia dla personelu lotniska, w którym ekipy sprzątające trzymają cały swój sprzęt. Wszędzie pełno było szczotek, mioteł, najróżniejszych płynów.
– Po co tu przyszliśmy? – spytał Viktor.
– Wiedzą już, jak wyglądacie, w co jesteście ubrani i gdzie lecicie, to, że was złapią, to kwestia czasu.
– Jacy oni, kim oni są? – Viktor nie wytrzymał. – O co w tym wszystkim chodzi? Czemu ktoś napadł na ciotkę Matyldę? Czemu musimy uciekać? Czy ktoś nam to może wytłumaczyć?
– Nie ma czasu, dowiecie się wszystkiego na miejscu. A teraz musicie się przebrać, powinno ich to zmylić. – Rene wyciągnęła torbę pełną ubrań, zostawioną wcześniej w schowku, w którym teraz się ukrywali, i zaczęła wyrzucać z niej ciuchy.
– Po co to?
– Powiedziałam: musicie się przebrać. Viktor, przymierz te spodnie i ten czarny golf, zobacz też tę czapkę oraz załóż okulary. Pospiesz się, nie mamy za dużo czasu.
Zwrot: „Pospiesz się, nie mamy czasu” był w ostatnich godzinach najczęściej słyszanym przez chłopców sformułowaniem. Nigdy wcześniej nic nie działo się tak szybko, zawsze można było coś opóźnić i ze spokojem powiedzieć: „Za chwilę”.
Viktor pokornie i bez zbędnych pytań zaczął przymierzać ubrania przygotowane przez Rene. Wszystko pasowało idealnie, przestawił tylko zapięcie w baseballówce i był gotowy.
– Co to ma być? – krzyknął oburzony Tim. – Co to jest? – Chłopiec przeszukiwał intensywnie torbę, ale nie znajdował niczego, co mógłby włożyć. – Tutaj są same ubrania dla dziewczyn – stwierdził.
– Słuchajcie, ci ludzie poszukują dwóch chłopaków, nikt nie będzie szukał dziewczynki. – Rene próbowała wpłynąć na Tima, który właśnie zrozumiał, do czego zmierza kobieta.
– Nie ma mowy, zapomnij, nie ubiorę się w to.
– Nie masz wyjścia, wkładaj to natychmiast, nie będę się z tobą patyczkowała. Masz się w tej chwili przebrać i biegniemy, bo za chwilę zacznie się odprawa waszego samolotu.
Na Tima czekały kolorowa sukienka, białe tenisówki i czapka, do której podpięte były włosy z długim, ciągnącym się do pasa warkoczem.
Viktor przyglądał się temu z boku. Wiedział, że pomysł z przebraniem może wypalić. Był szczęśliwy, że to nie on musi przebierać się w „dziewczyńskie” łaszki. Gdyby nie położenie, w jakim się znaleźli, miałby niemałą polewkę z brata, ale zdawał sobie sprawę, że od tego zależy ich życie. Nie chciał utrudniać całej sytuacji, więc jak tylko potrafił, pilnował swoich ust, aby przypadkiem nie dały oznaki, którą można byłoby odczytać jako nabijanie się ze stroju brata.
Rene nie czekała – jednym ruchem zdjęła T-shirt Tima, by za chwilę wcisnąć go w kolorową sukienkę.
– Tim, ściągaj spodnie i wkładaj tenisówki, nie będziesz przecież chodził w sukience i spodniach – warknęła Rene. – I pospiesz się.
– Czemu ja muszę chodzić w tej kolorowej kiecce, czemu nie Viktor? – protestował Tim. – Czemu zawsze ja?
– Bo Viktor jest starszy – w takim wieku, gdy chłopcom na nogach mogą pojawić się włosy. Nie chciałam tego ryzykować. Widziałeś kiedyś kobietę z owłosionymi nogami?
– Tak – odparł Tim. – Pani od francuskiego, jej nogi były owłosione jak kiwi.
– Koniec dyskusji – powiedziała podniesionym głosem Rene, a po chwili obróciła głowę do Viktora, ostrzegając go: – Zachichotaj jeszcze raz, to wcisnę cię w tę sukienkę, zrobię kilka zdjęć i powieszę w twojej szkole. Zrozumiałeś?
– Zrozumiałem – odparł Viktor, przełykając z trudem ślinę.
– A teraz, Tim, spakuj swoje ubrania do plecaka, chyba że spodobała ci się sukienka i chcesz w niej paradować w Pradze.
– Jak w Pradze? Praga jest w Czechach, a my lecimy do Polski zdziwił się Viktor.
– Nic nie rozumiesz? Ci ludzie czekają na was w Polsce, podejrzewam, że na wszystkich lotniskach. Zmiana planów, lecicie do Czech, to są wasze nowe bilety i paszporty. Nie pytajcie, skąd je mam. Viktor, na czas lotu będziesz Johnem, a ty, Tim… ty będziesz Alice.
Nazywacie się Willsor. Zapamiętajcie swoje nowe imiona i nazwisko, a teraz ogarnijcie się i idźcie prosto do odprawy, stanowisko trzydzieści osiem. Tam jest mój znajomy, nie będzie zadawał dodatkowych pytań. Na lotnisku w Pradze będą czekać wasi dziadkowie, wtedy już będziecie bezpieczni. Nie rozmawiajcie z nikim, nie gadajcie między sobą za dużo i za głośno, ktoś może was podsłuchać, oni wszędzie mają ludzi. Ja zostanę tutaj i będę obserwować was z daleka, nie chcę, aby ktoś mnie zauważył z wami, nasz plan mógłby się nie powieść. Idźcie już i nie oglądajcie się za siebie, od teraz jesteście Johnem i Alice. Dacie radę, jesteście bardzo sprytni, Matylda nieźle was wyszkoliła. Bezpiecznego lotu.
– Dzięki, Rene – odpowiedzieli razem. Poczuli, że chociaż kobieta przybiera stanowczy i nauczycielski ton, naprawdę zależy jej, aby bezpiecznie dotarli do swoich dziadków. Podróż, którą zaczęli w Nowym Jorku, jeszcze się nie kończy, ale chcieli wierzyć, że to może być już ostatni jej etap.
– John, Alice! – zawoła Rene, ale nikt się nie obejrzał. – John i Alice – warknęła głośno na chłopaków. – Macie nowe imiona na czas lotu, więc reagujcie na nie. Jeszcze jedna bardzo ważna sprawa: uważajcie na osoby z tatuażem na nadgarstku. Tamci ludzie mają charakterystyczny rysunek w tym miejscu, jest nim czarny rak. Jeśli zobaczycie taki znak, uciekajcie jak najszybciej i jak najdalej. To tyle. A teraz już idźcie, bo się spóźnicie.
Chłopcy zrobili to, co powiedziała Rene: udali się do punktu odpraw, gdzie zaufany człowiek wydrukował i wręczył im bilety, nie przeglądając nawet paszportów, które mu pokazali.
– Bezpiecznego lotu, za parę godzin spotkacie się z dziadkami rzekł obsługujący ich pracownik lotniska, wskazując im punkt odprawy. Odprowadził ich jeszcze wzrokiem, aby upewnić się, że przejdą następny etap lotniskowych formalności, i gdy tylko przekroczyli bramkę, wrócił do obsługi pozostałych pasażerów.
Chwilę później z głośników rozbrzmiała informacja dotycząca lotu do Pragi. Chłopcy zerwali się z plastikowych foteli, na których dopiero co usiedli, spojrzeli na siebie i zgodnie z poleceniami Rene udali się w kierunku wyjścia. Pamiętali jej ostrzeżenia, nie wydobywali z siebie prawie żadnych słów, a jeżeli już coś mówili, to były to tylko proste komendy – Viktor dawał je swojemu młodszemu bratu, który o dziwo, wykonywał wszystkie polecenia bez większych oporów. Tim zapomniał nawet o koszmarnym przebraniu, kolorowa sukienka przestała być zmartwieniem, oboje zrozumieli, że naprawdę są w niebezpieczeństwie. Musieli uciekać, nie wiedzieli, przed kim i dlaczego, wiedzieli tylko, że ludzie, którzy napadli ich ciotkę, chcą czegoś także od nich i są w stanie posunąć się do najgorszego. Ale czego chcą i co im grozi, jak ich złapią? Pozostało im tylko wierzyć, że podstęp wymyślony przez Rene – całe to przebranie, nowe nazwiska i imiona oraz nieoczekiwana zmiana kierunku lotu – pozwoli im na chwilę spokoju i bezpieczne dotarcie do domu dziadków, których nigdy nie widzieli. Spokojnie szli do samolotu, z każdym krokiem czuli się coraz pewniej, ich serca zaczęły się uspokajać, wszystko wskazywało, że również tym razem się uda i nie będzie żadnych niespodzianek. Viktor spojrzał na bilety – ich miejsca znajdowały się gdzieś w połowie samolotu. Tim szedł pierwszy, umiejętnie przeciskał się pomiędzy pozostałymi pasażerami, którzy próbowali umieścić swoje bagaże podręczne w schowkach nad fotelami. Po kilku minutach udało się im dotrzeć do właściwych miejsc. Znajomy Rene zadbał, by nikt nie siedział obok chłopaków – tak, mieli dla siebie trzy miejsca. Szybko schowali swoje plecaki, wciskając je pod fotele znajdujące się przed nimi, zapięli pasy i czekali na start samolotu. Patrzyli, jak pomiędzy siedzeniami przeciskają się pozostali pasażerowie szukający swoich miejsc – prawie każda z tych osób wydawała się podejrzana. Z jednej strony starali się na nich nie patrzeć, aby nie ryzykować spotkania ich wzroku, ale z drugiej strach, którego nie udało się do końca opanować, kazał im ciągle upewniać się, że nie leci z nimi jeden z tych, którzy chcą ich porwać.
– Chyba znowu się udało – powiedział cicho Tim, patrząc przez okno samolotu.
– Chyba tak – odparł Viktor.
– Zamknęli już drzwi, nie widziałem nikogo podejrzanego, nikt też na nas nie patrzył jakoś dziwnie, więc może chwilę uda się przespać. To za dużo dla mnie jak na jeden dzień, jestem zmęczony, niech tylko skończą gadać przez ten głośnik i idę spać.
– Spokojnie, połóż się. Myślę, że jesteśmy bezpieczni, przynajmniej na czas lotu. – Viktor starał się uspokoić brata i siebie również.
Niczego nie potrzebowali tak bardzo jak chwili spokoju i odrobiny poczucia bezpieczeństwa, które miały dać im najbliższe godziny lotu. Z niecierpliwością czekali, aż samolot uniesie się nad Heathrow i będą mogli wziąć głęboki oddech. Gdy tylko wzbili się w powietrze, stali się spokojniejsi.
– To wszystko, co się dzieje, nadawałoby się na scenariusz jakiegoś dobrego filmu – zagadnął Tim.
– Nieźle jak na jeden dzień, najpierw pościg w Nowym Jorku, teraz ucieczka na lotnisku, nowe tożsamości i te przebrania – powiedział Viktor, próbując znaleźć odrobinę radości w tym całym zamieszaniu.
– Nowe co?
– Nowe tożsamości. To znaczy, że ja jestem teraz Johnem, a ty Alice.
– Aha. Jakbyś mógł o tym czymś teraz nie mówić, byłbym ci wdzięczny.
– Nie jest aż tak źle, czuję się jak jakiś superważny szpieg, który ma do wykonania arcyważną misję. Ciekawe, co będzie dalej.
– Ja czekam z utęsknieniem, aż wylądujemy i zrzucę te ciuchy, które kazała mi włożyć Rene. Swoją drogą ta Rene to niezła agentka, widziałeś, jak rzuciła się na tego mężczyznę?
– Ty też byłeś niczego sobie, wymierzyłeś idealnie, to był pierwszorzędny strzał – pochwalił Tima Viktor.
– Gdyby nie ty i zamieszanie, które zrobiłeś wśród ochrony lotniska, pewnie szybko by nas złapali. Nie ma co, to była dobra akcja wspominał z rozrzewnieniem Tim. – Teraz też sobie poradzimy.
Cztery godziny lotu minęły bardzo szybko, z pewnością dlatego, że parę minut po starcie z Londynu obaj chłopcy zasnęli. Zmęczenie poprzednim lotem i niedawnymi wydarzeniami oraz względne bezpieczeństwo, które dawał ten samolot, pozwoliły na małą regenerację.
Viktor poczuł delikatne szturchnięcie stewardesy, która w jakiś sposób chciała zasygnalizować, iż za pół godziny rozpocznie się procedura lądowania, i przypomnieć mu o konieczności zapięcia pasów. Okazało się to jednak zbędne, gdyż Viktor był tak zmęczony, że zapomniał ich nawet rozpiąć i zasnął przypięty.
Chłopiec spojrzał na śpiącego brata – wtulony w samolotowy fotel wyglądał bardzo niewinnie, zupełnie nie przypominał łobuza, który jeszcze parę godzin temu przypalił zapalniczką jednego z porywaczy, a kolejnego znokautował precyzyjnym strzałem w najczulsze z miejsc, jakie mają mężczyźni. Pół godziny to dużo czasu – pomyślał Viktor i uznał, że da Timowi jeszcze parę minut, zanim go obudzi.
– Tim, wstawaj, dolatujemy do Pragi, za chwilę będziemy lądować – powiedział, gdy samolot zbliżał się na miejsce.
– Już? Przecież dopiero… – Tim spojrzał na zegarek i nie dokończył tego, co chciał powiedzieć, bo zdał sobie sprawę, że minęły ponad cztery godziny, z których on nic nie pamięta. – Nie wiem, kiedy zasnąłem, musiałem być zmęczony – stwierdził.
– Nie martw się, ja też spałem, a miałem przecież czuwać. Chciałem tylko na chwilę przymknąć oczy, ale zamknąłem je na trochę dłużej – powiedział z lekkim uśmiechem Viktor. Był to chyba jego pierwszy szczery uśmiech od momentu, kiedy to wszystko się zaczęło.
– Długo spałeś?
– Obudziłem się jakieś parę minut temu, a w zasadzie to mnie obudzono. Zobacz, co znalazłem. – Viktor wyjął złożoną na cztery części białą kartkę, którą odkrył, przegrzebując plecak, zaraz po tym, jak obudziła go stewardesa. Był to list napisany przez ciotkę Matyldę.
– Co to jest? – spytał Tim.
– To od ciotki Matyldy.
– Pokaż! – powiedział podnieconym głosem chłopiec, wyrywając z rąk brata kartkę, którą ten właśnie rozłożył. Zerknął i po chwili ją zwrócił. – Możesz? – spytał Viktora.
Tim wprawdzie potrafił czytać doskonale, ale list był napisany odręcznie. Charakter pisma ciotki Matyldy nie należał do najwyraźniejszych, a ta wiadomość była wyjątkowo nieczytelna.
– Ciotka pewnie pisała ją w pośpiechu – próbował się tłumaczyć chłopak.
– Pewnie tak, też ledwo potrafię to rozczytać.
– Co tam jest napisane? – niecierpliwił się Tim.
– Poczekaj chwilę. – Viktor przysunął się do brata na tyle blisko, aby nikt nie usłyszał, co będzie mówił.
Moi drodzy, nie mam czasu na wyjaśnienia, wiedziałam, że kiedyś ten dzień nadejdzie, że dowiecie się prawdy – kim jesteście i dlaczego wychowuje Was ciotka. Już niedługo poznacie całą swoją historię, ale teraz musicie uciekać. Nie wiem, kiedy przeczytacie ten list, mam nadzieję, że jeszcze przed wylądowaniem w Londynie, gdyż tam znajdzie Was moja przyjaciółka Rene. Możecie jej zaufać i zdać się całkowicie na to, co zaplanowała. Musicie dostać się do Polski, tam mieszkają Wasi dziadkowie. Wiem, że Was okłamałam, mówiąc, że nie żyją, ale to było dla Waszego dobra. Teraz tylko oni mogą Wam pomóc, tutaj już nie jesteście bezpieczni. Wasi dziadkowie będą czekać na lotnisku w Gdańsku. Zdaję sobie sprawę, że to będą dla Was całkowicie obcy ludzie, ale to jest Wasza najbliższa rodzina i teraz to oni będą się Wami opiekować. Nie martwicie się, wszystko jest doskonale zaplanowane, nic Wam nie grozi, moi przyjaciele będą czuwać nad Waszą podróżą i z pewnością dotrzecie na miejsce. Wierzę, że kiedyś się jeszcze zobaczymy. Kocham Was. Jesteście wyjątkowi i dlatego na pewno Wam się uda.
Ciotka Matylda
W wewnętrznych kieszonkach Waszych plecaków ukryłam trochę pieniędzy, mogą Wam się przydać.
– Płaczesz? – zapytał Viktor, patrząc na Tima.
– Myślisz, że ją kiedyś jeszcze zobaczymy?
– Na pewno – odpowiedział przekonująco.
– No nie wiem, nic z tego nie rozumiem.
– Jedno jest pewne: Rene była od ciotki, więc lecimy zgodnie z tym, co zaplanowała, a na lotnisku powinni czekać nasi dziadkowie.
– No, niby tak. – Tim otarł oczy, próbując ukryć swoje łzy. Masz rację, zaraz wylądujemy i spotkamy się z dziadkami, i zakończymy tę całą ucieczkę.
– Będzie właśnie tak, jak mówisz – potwierdził Viktor i przytulił brata na tyle mocno, na ile pozwalały mu zapięte pasy.
– Nie wydaje ci się, że ten człowiek siedzący obok ciebie bardzo dziwnie na nas patrzy?
– Też odniosłem takie wrażenie na początku, ale potem uzmysłowiłem sobie, że większość ludzi w tym samolocie wydaje się podejrzana. To już chyba nasza wyobraźnia sprawia, że wszędzie widzimy tamtych napastników. Za chwilę lądujemy, więc oprzyj się i schowaj ten plecak pod fotel.
– Może masz rację, przecież nie mogli wiedzieć o tej szybkiej zmianie wymyślonej przez Rene. Jakim cudem ktoś by odkrył tak misterny plan przyjaciółki cioci?
– Usiądź już wygodnie, zaraz lądujemy.
– Już dobrze, starszy, wszystkowiedzący bracie – powiedział z przekąsem Tim, umościł się w swoim fotelu i czekał, aż samolot dotknie płyty lotniska.
Książkę Erna. Nieplanowana przygoda kupicie w popularnych księgarniach internetowych: