Nowa książka Roberta F. Barkowskiego. „Opowieści połabskie"

Data: 2022-03-14 09:55:49 | Ten artykuł przeczytasz w 17 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Opowieści połabskie Roberta F. Barkowskiego to pełne magii i tajemnic historie o średniowiecznym Połabiu.

Waleczny Gostosz, odważna Słomka, młody i niedoświadczony Nieśmiech czy mściwy Ludolf - to tylko kilku bohaterów zbioru opowiadań, których akcja toczy się na ziemiach Połabia między IX a XII wiekiem. Pamiętne wydarzenia historyczne przeplatają się tutaj z codziennością zwykłych ludzi, a losy postaci znanych z kart kronik, jak Henryk Lew, Niklot czy Otton I, splatają się ze ścieżkami fikcyjnych bohaterów. Czary i wróżby, zapomniane tradycje, dramaty i radości, miłości i zdrady, sprawy wielkie i przyziemne... Pozwól uwieść się magii Połabia sprzed wielu wieków, zanim jeszcze przestało być słowiańskie.

Obrazek w treści Nowa książka Roberta F. Barkowskiego. „Opowieści połabskie"  [jpg]

Do lektury Opowieści połabskich zaprasza Wydawnictwo Novae Res. Dziś na naszych łamach przeczytacie premierowy fragment książki:

Nadpłynęli wieloma okrętami

Słomka zajęta pleceniem warkoczyka nie zaprzestawała uważnie obserwować morskich fal skrzących się świetlikami odbitego słońca. Morze jak okiem sięgnąć, aż po widnokrąg. Nasze morze, rańskie, opływające naszą piękną wyspę, myślała z dumą Słomka. Dobry nastrój dziewczyny potęgowała wspaniała letnia pogoda i świadomość, że gdy dzisiejsze stróżowanie się skończy, będzie miała jutro cały dzień wyłącznie dla siebie. Gdy tylko słońce powędruje w zachodnim kierunku, wtedy wróci do domu.

Spojrzała do tyłu, w stronę niewielkiego stada parunastu owiec pasących się za spadem trawiastej wydmy. Z wysokości punktu obserwacyjnego przeliczyła zwierzęta. W porządku, są wszystkie, pomyślała. Owce często sprawiają kłopoty, trzeba na nie nieustannie zważać. Chociażby przedwczoraj, o mało nie spadła z klifu w pogoni za przebiegłym barankiem. Najpierw udawał, że skubie trawę jak inne owce. Słomka jednak od razu wyczuła, że zwierzak planuje coś chytrego. Skubał i skubał tę trawę, ale jednym ślepiem łypał w jej stronę, a jednocześnie drugim w stronę pozostałych owiec. I wystarczyła jedna chwila, w której Słomka odwróciła głowę w stronę morza dla zlustrowania, czy nie pojawiły się jakieś żagle. Gdy ponownie spojrzała w kierunku stadka, baran zdołał już wedrzeć się na skarpę i pędził wzdłuż wydmy. Słomka rzuciła się za nim, pogwizdując i pokrzykując. Gdzie tam! Nawet się nie obejrzał, nie mówiąc już o zwolnieniu biegu. W końcu jednak tył mu się zapadł w piachu i ześlizgnął się. Zwisał nad krawędzią klifu, becząc przeraźliwie i szamocząc przednimi kończynami w poszukiwaniu oparcia. Dopadła go w ostatniej chwili, uchwyciła za wełniste kudły i wciągnęła na wydmę. Skończyło się dobrze, ale mogła razem z niesfornym baranem wylądować u stromego podnóża, na zalegających plażę kamieniach.

Tak to już jest na stróżowaniu – ma ono swoje zalety, ale również ujemne strony. Przecież w tym czasie, gdy ganiała za baranem, statki jakoweś przepłynąć mogły, może nawet wrogie okręty, i przeoczyłaby je. To wielka odpowiedzialność.

Służba stróżowania na Rugii istniała od wielu pokoleń. Od tak dawnych czasów, że nikt z najstarszych nie potrafił powiedzieć od kiedy. Obojętnie jak głęboko w przeszłość sięgali pamięcią, nawet do ich dzieciństwa, już wtedy mawiano, że stróżowanie jest prastare. Punkty obserwacyjne znajdowały się w czterech strategicznych miejscach wyspy: na północnym wschodzie, gdzie Arkona, na południowym wschodzie i na południowym zachodzie oraz ostatni, czwarty i najważniejszy na cyplu półwyspu Zabrodzie pośrodku zachodniej linii brzegowej. Punkt na Zabrodziu umożliwiał doskonałą obserwację wszystkich jednostek morskich poruszających się na osi północ–południe, wzdłuż zachodniej części wyspy. Płynąc z południa na północ wzdłuż zachodnich brzegów Rugii, wychodziło się na wody duńskie, stamtąd albo na ichniejsze wyspy, albo obierając kurs na wschód, do Szwedów lub Rusów, lub na zachód do Jutlandii. Z kolei trasa z północy na południe wzdłuż zachodnich brzegów Rugii otwierała wiele możliwości: można było wpłynąć do cieśniny między Witowem a Zabrodziem i wpłynąć na wody wewnętrzne Rugii, gdzie w różnych miejscach portów bez liku. A z tych portów już drogą lądową do Arkony na północy, do stołecznej Charenzy na zachodzie środka wyspy, na targi w Ralswiku i wielu, wielu innych ośrodkach; można też było, omijając cieśninę, popłynąć dalej na południe. A stamtąd albo wokół południowych obrzeży Rugii, albo wzdłuż wybrzeża lądu stałego na wschód do krajów Pomorza, na zachód do Obodrytów lub pośrodku między porty Wieletów leżące naprzeciwko wyspy.

Na zachód od Zabrodzia leżała wyspa Hycina. Była to dziwna wyspa. Wąska i podłużna niczym rozciągnięta kiszka, miejscami pogrubiona, miejscami zwężona, ciągnąca się z północy na południe na całej długości zachodnich brzegów Rugii. W bardzo niedalekiej odległości.

Nierzadko w bezwietrzne i słoneczne dni z suchym powietrzem Słomka mogła z punktu obserwacyjnego na Zabrodziu dojrzeć w oddali na horyzoncie cienką linię brzegu Hyciny. A może jej się tylko wydawało? W najwęższym miejscu Hycina mierzyła niecałe trzysta kroków, w najszerszym zaś około trzy mile. Wyspę urozmaicały wysokie wydmy biegnące jej środkiem oraz niewielkie pagórki. Poza tym nic. Cała wyspa składała się wyłącznie z piasku, z lekka tylko tu i ówdzie pokrytego trawami. Nie nadawała się do niczego – ani na zasiedlenie, ani na wypasy zwierząt. Bezdomna i jałowa.

Do pełnienia stróży przeznaczano dziewczyny w wieku od jedenastu do trzynastu lat. Dwa punkty obserwacyjne znajdowały się pod kontrolą stołecznej Charenzy – ten na Zabrodziu, gdzie akurat służbę pełniła Słomka, i jeszcze jeden na południowym zachodzie nieopodal portu Przewóz. Dwa następne punkty znajdowały się pod kontrolą kapłanów Arkony – jeden poniżej grodu i świątyni w Arkonie niedaleko osady Góra i drugi na południowym wschodzie koło osady Cisów.

Dziewczyny, zwane stróżnicami, wyznaczane były przez księcia z Charenzy i kapłanów Arkony. Było to zaszczytne wyróżnienie i zarazem niebagatelny, dodatkowy rodzaj dochodu dla rodzin stróżnic – co miesiąc wypłacano im ze skarbców księcia i kapłanów okrągłego srebrnego denara. To dużo, ale i odpowiedzialność, jak już wspomniano, ogromna na stróżnicach ciążyła. Raz, że kontrolowano w ten sposób cały morski przewóz towarów, a dwa, że na wypadek pojawienia się obcych najeźdźców wyspa była zawczasu ostrzegana.

Służbę na stróży pełniono od wschodu do zachodu słońca, na zmianę przez dwie dziewczyny – dzień stróżowania, dzień wolnego. Rano przyjeżdżał wojownik i przewoził obszerną barką (bo wodą szybciej niż lądem ze względu na owce) na cypel Zabrodzia stróżnicę i owce, pozostawiając je tam. Wieczorem wojownik na barce odbierał stróżnicę i owce, zawożąc je do domu.

Stróżowanie polegało na obserwacji morza i notowaniu liczby oraz rodzaju przepływających statków i okrętów. Punkt obserwacyjny umieszczono w gąszczu wysokich traw wydmy. Była to zwykła zadaszona szopka, odpowiednio zamaskowana, z trzema ścianami. Z przodu wnętrze szopki otwierało się na widok morza. Na tylnej ścianie wisiała wielka tablica, a na niej znajdowała się tabela.

W górnym rzędzie tabeli, w poszczególnych komórkach, naniesiono symbole różnych statków kupieckich, połowowych i okrętów bojowych: rańskie, obodryckie, pomorskie, wieleckie, duńskie, norweskie, szwedzkie i te ze wschodnich części morza od dalekich Prusów oraz od Rusów, których co poniektórzy Grekami zwali. Piękne to były symbole, Słomka mogła wpatrywać się w nie bez ustanku. Wszystkie rańskie jednostki z czarnym żaglem. Obodryckie z czerwonym żaglem, duńskie pasiaste. Okręty różniły się od jednostek kupieckich i połowowych tym, że na burcie widniał szereg namalowanych okrągłych tarcz. Istniała drobna różnica między symbolami okrętu pod komendą Arkony a należącym do księcia z Charenzy: książęcy miał czarne tarcze, zaś na arkońskim na pierwszej tarczy z przodu naniesiono symbol złocistego słońca z promieniami. Natomiast statek połowowy miał namalowany na burcie symbol ryby.

W pierwszej kolumnie po lewej stronie tablicy widniały symbole pory dnia, to znaczy okrąg słońca w różnych fazach wędrówki po niebie. Zadaniem stróżnicy było nanoszenie na tablicę zaobserwowanych ruchów jednostek na morzu w postaci krzyżyków w różnych kolorach odpowiadających liczbie jednostek. Krzyżyk miał stanąć w odpowiedniej komórce tabeli, tam gdzie symbol jednostki krzyżował się z symbolem pory dnia. Dodatkowo obok dziewczynka rysowała strzałkę dla oznaczenia kursu: zwróconą do góry – kurs na północ, zwróconą na dół – kurs na południe. Kolumny i rzędy, symbole i kolory, strzałki. Proste.

Przy zmianie stróżnic transportujący je wojownik nanosił kredą na przywiezione deski wyniki zmiany, po czym wymazywał tablicę, by zrobić miejsce dla notowań zmienniczki. Deski z wynikami zmiany dostarczano niezwłocznie do Charenzy i Arkony.

W pewnej odległości za szopką, w połowie wysokości wydmy, wzniesione były dwa stosy sygnalne oddalone od siebie na kilkanaście kroków. Składały się z długich, grubych, drewnianych szczap, poustawianych na sztorc i związanych u góry, tworząc tym samym konstrukcję jakby wielkiego ogniska. Wnętrze wypełniono podpałką i tajemnym proszkiem, a całość została prowizorycznie zadaszona. Ustawiono je w połowie wydmy, żeby nikt z morza nie dojrzał, gdy wystrzelą płomieniami w górę. Za to ich łuna docierała do następnych punktów ostrzegawczych w głębi wyspy. Stosy sygnalne były najważniejszym elementem punktu obserwacyjnego. Ich płomień ostrzegał przed nadciąganiem obcych, wrogich wyspie okrętów lub sygnalizował ich oddalanie się. Dzięki temu rańskie siły morskie i lądowe miały możność przygotowania kontrakcji. Jeden stos buchał intensywnym czerwonym płomieniem, drugi – niebieskim. Kolory powstawały za sprawą tajemnych proszków mieszanych przez kapłanów. Czerwony – obce okręty nadciągają, niebieski – obce okręty oddalają się. W sporej odległości od stosów sygnalnych pod zadaszeniem znajdowały się zapasy szczap, podpałki i proszków.

Słomka dochodziła trzynastu lat, a od niemal dwóch lat pełniła obowiązki stróżnicy. Tego dnia już trzy razy kreśliła krzyżyki na tablicy. Z samego rana cztery rańskie statki kupieckie płynące na północ: cztery czarne krzyżyki w miejscu skrzyżowania się symbolu statku z porą dnia, strzałka do góry. Po nich dwanaście statków kupieckich Obodrytów płynących na południe, pewnie z wysp duńskich zdążały – jeden czerwony krzyżyk (dziesięć) i dwa czarne w miejscu skrzyżowania się symbolu statku z porą dnia, strzałka na dół. Potem pojawiła się eskadra należących do Arkony okrętów na patrolu: pięć jednostek, kurs z północy na południe – pięć czarnych krzyżyków w miejscu skrzyżowania się symbolu statku z porą dnia, strzałka na dół. Do końca dnia zostało jeszcze sporo czasu, ale chyba już dzisiaj nic więcej nie zanotuje. Chyba, że okręty Arkony zdążą jeszcze za jej zmiany powrócić z patrolu, to musi je nanieść na tablicę.

Zeszła szybko do dwóch stosów sygnalnych. Co jakiś czas należało sprawdzić, czy drewno, podpałki i proszki nie namokły. Wszystko w porządku. Wróciła na punkt obserwacyjny, spojrzała na morze i… zamarła z przerażenia. Od północy korytem cieśniny między Rugią a Hyciną nadciągały długie duńskie okręty, oblepione na burtach tarczami. Dwa langskipy na wojennej wyprawie.

Słomka pobiegła szybko w kierunku stosów, podpaliła ten z barwionymi u podstawy na czerwono szczapami. Niemal od razu wysoko w górę buchnął wielki płomień. Teraz szybko na górę, do szopki, nakreślić znaki na tablicy. Dwa czarne krzyżyki w miejscu skrzyżowania duńskich okrętów z symbolem połowy słońca, strzałka na dół. Zziajana od biegu przysiadła między trawami, wpatrując się w okręty. Albo wpłyną w cieśninę między Witowem a środkiem wyspy i napadną osady w głębi, albo pożeglują dalej na południe i najadą południowe obrzeże Rugii. Zobaczymy, czy nasi od razu się z nimi rozprawią, czy też zaczają się na nich u północno-zachodnich obrzeży Rugii. Jeżeli będą powracać tą samą trasą, a muszą – innej możliwości nie ma, wtedy rozpali drugi stos, z niebieskim płomieniem.

Okręty popłynęły dalej na południe, nie wpływając na wody wewnętrzne między Witowem a środkiem wyspy. Słomka obserwowała dalej w napięciu. Nic. Czas mijał, a okręty nie powracały. Po jakimś czasie pojawił się drużynnik księcia na spienionym od galopu koniu. Tak, drużynnik wiedział już o napadzie, rozpalony przez Słomkę stos został zauważony. Słomka, spodziewająca się pochwał z jego strony za szybkie rozpalenie ostrzegawczego ognia, zaskoczona została wyrzutami:

– Dlaczego nie wznieciłaś niebieskiego sygnału? Zaspałaś? Poszłaś zbierać kwiatki? Jak mogłaś przeoczyć ich powrót?

– Kwiatki…? Jaki powrót? Przecież cały czas wypatruję, żadne okręty tędy nie wracały. – Próbowała odeprzeć zarzuty.

– Tak wypatrywałaś, że przeoczyłaś, co?!

– Nie krzycz na mnie…

– Dziewczyno! – Drużynnik nie przestawał jej karcić, ale już bardziej łagodnym tonem. – Wiesz, co ty wygadujesz? Duńczycy najechali osadę Osów na południu, porwali kilka kobiet i cztery świnie, po czym zniknęli szybciej, niż się pojawili. Szybciej niż nasze eskadry patrolowe, które – ostrzeżone rozpalonym przez ciebie czerwonym sygnałem – przybyły na miejsce. To nasi poszli kursem napastników, pomimo że tylko w osiem okrętów byli, licząc, że dojdą ich na odległość i będą śledzić z daleka. Natenczas większa eskadra wypłynęła na północno-zachodnie wody i przyczaiła się. Zamierzaliśmy zaatakować ich z dwóch stron, gdy dotrą do krańca Witowa, kierując się na ich wyspy. Ale ta mniejsza eskadra z południa ich nie znalazła, a ci na północy nadal czekają. A przecież musieli tędy przepływać w drodze na północ! Musieli! Nie ma innej drogi! – zakończył, znów podnosząc głos.

– Kiedy ja naprawdę cały czas uważnie obserwowałam morze – zaoponowała Słomka. – Naprawdę. Nikt tędy nie wracał. Żadne duńskie okręty. – Po chwili dodała: – A może oni opłynęli Hycinę od południa i pożeglowali na północ wzdłuż zachodnich brzegów Hyciny?

– Niemożliwe – zaprzeczył jej drużynnik. – Przesmyk między południowym krańcem Hyciny a stałym lądem tak wąski, że nikt się tamtędy nie prześliźnie niezauważony. Rozpytaliśmy już wśród Chyżan, oni tam na lądzie w Czarnocinie i Borze stałe punkty obserwacyjne utrzymują, tak jak my na Rugii. Niemożliwe.

Pod wieczór jak zwykle nadpłynął barką wojownik, zabrał Słomkę i owce do domu. W drodze powrotnej nie zamienili słowa. A w domu zastała ją skwaśniała atmosfera, czemu się po części nie dziwiła. Ona, do tej pory najlepsza stróżnica, od wielu, wielu lat, jak na Rugii pamiętano… zawiodła? Ojciec milczał, matka milczała, dwaj starsi bracia, jeden już wojownik służący od niedawna w książęcym oddziale, również milczeli. Unikali jej spojrzeń. Niedobrze. W Słomce narastała złość. Na wszystkich, ale również na siebie samą. Przecież nie zawiodła! Nie było żadnych okrętów…

Poszła za dom, przysiadła na ławie przy studni. Zapatrzyła się w księżyc. Po jakimś czasie pojawił się Remisz, dwunastoletni chłopak z jej osiedla, i przysiadł obok niej.

– Ja ci wierzę – zagadnął.

Na te słowa Słomka westchnęła głęboko. Zerknęła na wpatrzonego w nią Remisza, pogłaskała go po ramieniu, twarz rozjaśnił jej lekki uśmiech.

– Wiem, Remisz, wiem, że mi wierzysz. Ale mimo to niemożliwym jest, by te okręty zniknęły.

Remisz otwierał już usta, by coś odpowiedzieć, lecz Słomka powiedziała łagodnie:

– Nie mów nic, proszę. Chcesz, to zostań przy mnie, ale milcz. Muszę w skupieniu wszystko przemyśleć.

***

Remisz był synem wodza wojowników z osiedla. Chyba dlatego inni chłopcy, z czystej zazdrości, dokuczali mu na każdym kroku. Że niby syn dowódcy, to mu pokażą, że są lepsi od niego. A może dokuczali mu z innych powodów. Z kolei Słomka stwierdziła już jakiś czas temu, że Remisz to jedyny chłopak w osadzie, z którym można przyjaźnie porozmawiać. Słuchał uważnie, gdy opowiadała o zwierzętach, o otaczającej ich przyrodzie, czy chociażby komentowała zwyczajne plotki z osady. Słuchał i potrafił z nią rozmawiać. Inni chłopcy nudzili ją, a pewnie i ona nudziła ich. Wychwalali się jedynie jakimiś szczeniackimi wybrykami, nie zwracając w ogóle uwagi na jej słowa. Tak, Remisz był inny. A poza tym potrafił ładnie rysować. Czy to patykiem na piachu, czy kredami na drewnianych deskach.

Pewnego razu, gdy Słomka wracała z zagrody dla świń, dojrzała na placu grupę pokrzykujących entuzjastycznie rówieśników, głównie chłopców, otaczających kręgiem jakieś widowisko. Podeszła zaciekawiona. Pośrodku z sękatymi kijami długości włóczni w rękach do pojedynku szykowali się Remisz i Hybruk, jeden z najsilniejszych chłopców w osadzie. Znowu się o coś pokłócili albo ponownie chcą dokuczyć Remiszowi, pomyślała Słomka, przepychając się przez stłoczonych gapiów. Gdy dotarła do pierwszego kręgu, Remisz i Hybruk już się okładali kijami. Zapamiętale. W pewnym momencie Remisz silnym uderzeniem w lewe kolano zmusił Hybruka do przyklęknięcia. Kolejne zamachnięcie kijem i zamaszysty cios trafił Hybruka w nos. Chłopiec padł na wznak, wrzeszcząc straszliwie, i zanim zdążył się pozbierać, Remisz stanął nad nim, przyłożył mu koniec kija do gardła i zapytał urywanym zadyszką głosem:

– Ma-a-ło ci? Po-poddaj się!

W tym momencie z kręgu wychynął Kracun, najlepszy kolega Hybruka, doskoczył do Remisza od tyłu i zdzielił go przez plecy na płask drewnianym mieczem. Remisz zachwiał się oszołomiony uderzeniem.

Słomkę ogarnęło oburzenie. W czterech wielkich susach doskoczyła do Kracuna i kopnęła go od tyłu poniżej tyłka. Bardzo mocno. Ciężkim drewnianym chodakiem, bo w świńskiej zagrodzie błoto po kostki. Kracun zawył z bólu, opadł na kolana, trzymając się za krocze, wycie przeszło w cienkie piszczenie, z oczu poleciały mu łzy. Słomka podniosła z ziemi drewniany miecz Kracuna, stanęła przed nim i rzekła stanowczym głosem do Remisza:

– A teraz kończ walkę.

Remisz doszedł do siebie, stanął ponownie nad Hybrukiem i zmusił go do poddania się.

Od tego czasu między Słomką a Remiszem zawiązała się przyjaźń. Zaś wszystkie chłopaki z osady nabrały dla Słomki respektu. Wielu ją podziwiało.

Książkę Opowieści połabskie kupicie w popularnych księgarniach internetowych:

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Opowieści połabskie
Robert F. Barkowski1
Okładka książki - Opowieści połabskie

Pełne magii i tajemnic opowieści o średniowiecznym PołabiuWaleczny Gostosz, odważna Słomka, młody i niedoświadczony Nieśmiech czy mściwy Ludolf - to tylko...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje