Noc się pogłębiała. Fragment książki „Gdzie noc skrzy się lodem"

Data: 2019-11-06 10:16:35 | Ten artykuł przeczytasz w 9 min. Autor: Sławomir Krempa
udostępnij Tweet

Śnieg, mnóstwo lodu, mitologiczne wierzenia, magia i zbliżające się olbrzymie niebezpieczeństwo mrożące krew w żyłach.

Krwawoczerwone niebo pojawiło się nad śnieżną wyspą Skane, powodując, że na wioskę spada lawina strachu i…

W desperackiej próbie powstrzymania zbliżającej się zarazy starsi mieszkańcy wioski postanawiają zabarykadować jej granice, aby nikt zarażony nie zdołał się przez nie przedrzeć.

Nastolatka o imieniu Janna postanawia nie odwracać się od ludzi szukających schronienia. Zostaje jednak wygnana na kłujący mróz poza granice wioski.

Czy uda jej się przetrwać zbliżającą się zamieć śnieżną?

Do lektury powieści Lisy Lueddecke Gdzie noc skrzy się lodem zaprasza Wydawnictwo Zielona Sowa. Dziś w naszym serwisie znajdziecie jej premierowe fragmenty: 

Rozdział 1

Skane to cicha wyspa. Drzewa stare jak świat stoją tam strzeliste i nieruchome, szepcząc coś między sobą od czasu do czasu. Ziemia, pokryta grubą warstwą śniegu, strzeże tajemnic z minionych wieków. Chodzili po niej ludzie niezupełnie tacy jak my, ale też nie do końca inni. Widziała rzeczy, o których nigdy nie będziemy mieli pojęcia, istniała w czasach panowania nieśmiertelnych, którzy rozwiali się niczym para z oddechu w mroźnym powietrzu.

Ale Skane, jaką znam, nadal jest młoda. Skane mojego ludu – wystraszonych rozbitków o oczach szeroko otwartych z przerażenia, którzy dostrzegli ją przez mgłę i fale szalejące na morzu i zakrzyknęli z ulgą, gdy jej sylwetka zarysowała się przed nimi na tle gwiazd. Którzy uznali, że jej skute lodem wybrzeże i gęste lasy zapewnią im to, za czym tęsknili po ryzykownej ucieczce z ojczyzny – bezpieczeństwo.

Było to jednak kruche bezpieczeństwo. Moi przodkowie nie wiedzieli nic o tajemnicy Skane, gdy ich łodzie zaryły dziobami w plażę. Niebo nad nią miało potężną moc i gdy przybierało barwę ognistej czerwieni, kiedy zakrywało wyspę krwawą kopułą, widoczną jedynie przez chwilę, oznaczało to dla wielu niechybną śmierć. Zaczynało się odliczanie i mogliśmy tylko czekać, patrzeć i modlić się do Bogini o ratunek. Mieliśmy większe szanse na policzenie wszystkich gwiazd na nocnym niebie niż na zatrzymanie tego, co miało nadejść.

Uciekli z Löski. Uciekli z Ør.

Ale nie uciekli przed śmiercią.

Zima na dobre rozgościła się na Skane. Noce stały się tak dojmująco mroźne, że bolał nawet najdelikatniejszy oddech, a każdy nieosłonięty kawałek skóry palił żywym ogniem. Jodły okryte były białymi kożuchami śniegu. Podczas gdy inni kulili się pod miękkimi kocami i skórami zwierząt, budząc się od czasu do czasu, by podsycać palenisko i rozcierać zgrabiałe dłonie, ja byłam w jaskini poza wsią i żłobiłam napisy w skale. Palce bolały mnie zarówno z zimna, jak i od wielogodzinnego trzymania w nich ostrego kamienia, którym ryłam.

Siedziałam na piętach, rozmasowywałam ręce i wpatrywałam się w swoje dzieło. Może w latach, które nadejdą, nikt nie uzna tych historii o mnie i mojej miłości za interesujące i warte przeczytania, ale już sama świadomość, że istniały, zostały wyryte w kamieniu, ogrzewała mnie niczym gruby pled w lodowatą noc.

Na Skane było wiele jaskiń takich jak ta – ciemnych, mroźnych miejsc, w których mogłam znaleźć spokój i kamienne powierzchnie. Kiedy pierwszy raz na nią natrafiłam, zobaczyłam jedynie skałę, nierówną tu i tam, ale nieskazitelną i surową. Gotową do zapisania. Do utrwalenia moich opowieści.

I nic więcej.

Przychodziłam tu od siedmiu dni i za każdym razem dodawałam więcej zapisków. Nawet w dni, kiedy powinnam zbierać jagody albo drewno na opał, zakradałam się tutaj i kontynuowałam pracę odrętwiałymi palcami, a lodowate powietrze kąsało mi płuca. Nikt nie wpadłby na to, żeby mnie tam szukać – zresztą nikt nie zawracałby sobie tym głowy. Tak często wymigiwałam się od obowiązków i uciekałam do lasu, szukając tam spokoju i ciszy, że nikomu już nie chciałoby się mnie upominać. Zresztą nie byłam w tym osamotniona; kilkoro z nas spędzało mnóstwo czasu w jaskiniach, choć w większości czytali oni tam zapiski ludzi od dawna nieżyjących. Chociaż wielu z nich przekazywało historie własnym dzieciom, bardzo wcześnie powstała w nich także potrzeba zapisywania rzeczy, które się zdarzyły. Pisania o tym, co zmusiło nasz lud do opuszczenia Löski, i o tym, co ich czekało na Skane. O tym, jak udawało im się przetrwać zimy, zbudować domy albo zacząć nowe życie. W tamtych czasach ludzie bali się, że umrą wszyscy, jeden po drugim, i nie zostanie po nich ślad.

I wielu rzeczywiście umarło, ale równie dużo przeżyło.

Ja nadal pisałam, ciągle opowiadałam historie w sposób, który zapewniał im przetrwanie w czasie. Papier może spłonąć lub zgnić, a słowo mówione ma znaczenie tylko wtedy, gdy istnieją ludzie, którzy mogą je przekazywać. Ale te jaskinie pozostaną jeszcze długo po tym, kiedy ja i wszyscy, których znam, wydamy ostatnie tchnienie. Pewnego dnia zamienię się w garstkę prochu, pamięć o mnie przepadnie w pomrokach dziejów, ale ten kamień będzie trwał.

Łagodny podmuch zimnego powietrza musnął mój policzek, rozejrzałam się wokół, poczułam nieokreślony ciężar. Nie potrafiłam tego wytłumaczyć i nikomu o tym nie mówiłam, ale czasami czułam jego obecność w wiosce, pod drzewami, w jaskiniach. Zdarzało się, że owiewała mnie bryza, która przynosiła ze sobą niejasne wrażenie jego kształtu, śladową drobinę jego zapachu. Oczywiście działo się to w mojej głowie. Wymyśliłam to wszystko, żeby choć trochę złagodzić ból, znaleźć pociechę choćby na chwilę. Złamane serce jest jak izba bez światła i powietrza, a przez ostatni rok walczyłam w niej o oddech.

Przesunęłam palcami po miejscu na skale, gdzie wyryłam jego imię, głęboko, żeby nigdy się nie zatarło.

Janna i Sølvi.

Musiała już minąć północ. Zostało jeszcze tyle do powiedzenia, tyle do napisania i zawsze tak będzie, ale ręce miałam zmarznięte, a noc się pogłębiała. W moich żyłach płynęło światło księżyca, serce biło niczym pulsujące gwiazdy, ale niezależnie od tego, jak kusząca wydawała się ta późna pora, jej przenikliwy ziąb nie pozwoliłby mi przetrwać całej nocy pod gołym niebem. Gdybym została jeszcze dłużej, matka i ojciec na pewno wysłaliby grupę poszukiwawczą, dlatego lepiej żebym wróciła do wioski.

Wcisnęłam niewielki kamień, którym ryłam, w skalną szczelinę, podniosłam się, rozprostowałam zdrętwiałe kończyny i odetchnęłam głęboko, wypuszczając z ust kłęby pary. Nagły ruch sprawił, że płomień lampy zamigotał, przez co mój cień zdawał się tańczyć po ścianach jaskini.

Opatuliłam ramiona ciaśniej kożuchem, wzięłam lampę i ruszyłam wąskim tunelem prowadzącym do wyjścia. Kiedy się tam zbliżyłam, zamarłam. Nie śmiałam ruszyć nogą byłam pewna, że jakiś cień wybiegł właśnie na zewnątrz i zniknął wśród nocy.

Stałam przez chwilę jak skamieniała, bo chciałam uspokoić serce, które waliło mi młotem. Wiedziałam, że grube ściany jaskini i śnieg wygłuszą mój krzyk. To na pewno było zwierzę. Spostrzegło światło lampy i zaciekawione weszło do środka, ale wystraszyło się, gdy podeszłam bliżej. I nic więcej. Wyparłam to z pamięci, choć trochę było mi żal tego wspomnienia.

Im mniejsza odległość dzieliła mnie od otwartej przestrzeni, tym powietrze z jakiegoś powodu wydawało mi się mniej lodowate. I to miało sens; tunele i przepaściste groty nigdy nie widziały światła dziennego, zimno królowało tam niepodzielnie. Gdy wychodziłam z jaskini, otworzyłam usta, żeby ziewnąć, ale zastygłam w bezruchu, gdy popatrzyłam na niebo.

Nie!

Coś było nie tak. Coś, czego nigdy nie widziałam w całym swoim osiemnastoletnim życiu. Coś, co sprawiło, że strach ścisnął mi serce i zmroził krew w żyłach. Nocne niebo, jak zawsze wypełnione gwiazdami, jaśniało czerwienią.

Czerwień.

Wpatrywałam się w górę, aż przestałam widzieć cokolwiek, prócz tej barwy, która plamiła każdy milimetr mojego pola widzenia, i tonęłam w czerwieni jak we krwi.

Czerwień.

Zdarzało się, że niebo lśniło na zielono, czasami na niebiesko. Nauczyliśmy się wiązać niebieskie światła ze śniegiem, bo zawsze kiedy pojawiała się błękitna łuna, po jednym, dwóch dniach nadciągała znad morza gwałtowna burza. Ale to… To było coś innego. Czerwień to co innego. W jednej chwili zaczęły mi się kołatać po głowie opowieści i pieśni. Wiedziałam, co oznaczała.

Gdzieś na Skane zaczęła pełzać śmierć, zbliżając się niczym zimowy mróz.

W naszym serwisie możecie już przeczytać kolejny fragment książki Gdzie noc skrzy się lodem. Powieść możecie kupić w popularnych księgarniach internetowych:

 

REKLAMA

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Gdzie noc skrzy się lodem
Lisa Lueddecke2
Okładka książki - Gdzie noc skrzy się lodem

Śnieg, mnóstwo lodu, mitologiczne wierzenia, magia i zbliżające się olbrzymie niebezpieczeństwo mrożące krew w żyłach. Krwawoczerwone niebo pojawiło...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Reklamy
Recenzje miesiąca
Srebrny łańcuszek
Edward Łysiak ;
Srebrny łańcuszek
Dziadek
Rafał Junosza Piotrowski
 Dziadek
Aldona z Podlasia
Aldona Anna Skirgiełło
Aldona z Podlasia
Egzamin na ojca
Danka Braun ;
Egzamin na ojca
Cień bogów
John Gwynne
Cień bogów
Rozbłyski ciemności
Andrzej Pupin ;
Rozbłyski ciemności
Wstydu za grosz
Zuzanna Orlińska
Wstydu za grosz
Jak ograłem PRL. Na scenie
Witek Łukaszewski
Jak ograłem PRL. Na scenie
Pokaż wszystkie recenzje