Widok nieznajomej, kpiąco uśmiechniętej kobiety na rodzinnym filmie prowokuje do wznowienia poszukiwań zaginionego przed laty ojca rodziny. Żona zaginionego, ponadosiemdziesięcioletnia Irena, ma już dosyć - rachunków, obiadów, własnych dzieci. Najbardziej ma dość uporu swojego syna, któremu zniknięcie ojca nie daje spokoju i który za wszelką cenę dąży do wyjaśnienia rodzinnej tajemnicy. Prowadzone przez niego poszukiwania przyniosą rodzinie niepokój. Czy wszystkie zagadki trzeba rozwiązywać? Zwłaszcza że nie wszystkie odpowiedzi będą miłe, a niektóre pytania nadal pozostaną otwarte.
Zniknięty Anny Robak-Reczek to historia współczesnej rodziny z zagadką z przeszłości w tle. Pokazuje wzajemne relacje i różne, także wykluczające się, potrzeby ludzi, którzy stanowić mają wspólnotę. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Bis. Powieść Zniknięty bierze udział w plebiscycie „Najlepsza książka na lato". Można na nią głosować na www.ksiazkanalato.pl Wśród wszystkich, którzy to uczynią, wśród osób, które nadeślą uzasadnienie dokonanego wyboru lub zachęcą do głosowania znajomych rozdysponowane zostaną zestawy liczące nawet 10 nowości wydawniczych. Dziś w naszym serwisie publikujemy premierowe fragmenty książki:
Biały obrus w delikatne, jakby malowane akwarelami kwiaty. Sztućce noszą dumnie znak firmy Gerlach, a talerze, gdyby odwrócić je do góry dnem, pokazałyby równie szacowny znak „Giesche” Fabryka Porcelany S.A. Porządna śląska porcelana, wysokie, grube szklanki, eleganckie serwety, rozkładane pieczołowicie na kolanach. Irena od lat dbała, żeby rodzinne obiady miały właściwą oprawę. Raz w miesiącu wyciągała odpowiednią zastawę, tę, którą podarowała jej mama. Zabytek. Co miesiąc przychodzi pani Alusia i sprząta mieszkanie, potem wyjmują razem łyżki, widelce i noże i czyszczą je miękkimi ściereczkami. Irena kupuje tego dnia świeże kwiaty do wazonu i ustala z synem, jakie wino powinno pojawić się na stole (ryby, mięsa białe i czerwone, sałaty i desery – wszystko jest dopracowane). Co miesiąc, od lat, wydaje obiad dla rodziny. A jej dzieci, wnuczka z mężem i córeczką, synowa stawiają się obowiązkowo i punktualnie, nawet dumne z tego rodzinnego zwyczaju. Z przyjemnością łowią zapachy potraw przygotowanych ręką mamy, teściowej, babci. Celebracja wspólnego czasu, niespieszne rozmowy, dobre jedzenie dopasowane do pory roku. Na tych obiadach ogłaszano ciążę Ewy, przedstawiano kolejnych chłopaków Basi, czczono habilitację Marty, awanse, nagrody – wszystko, co było ważne. Święty czas rodziny.
Właściwie to mogliby już sobie pójść – Irena uświadomiła to sobie z nagłą wyrazistością. Byli dopiero przy drugim daniu, więc przed nimi jeszcze co najmniej dwie godziny rodzinnego obiadu. Nagle zaczęła ją uwierać sukienka, choć leżała tak samo jak minutę wcześniej. Miała ochotę zdjąć pantofle i włożyć wygodne kapcie i ciepłe skarpety. Westchnęła ledwie zauważalnie, poprawiła ciężki srebrny wisiorek i przeleciała spojrzeniem po obecnych.
– Leszek, otwórz okno, proszę – powiedziała do męża swojej wnuczki.
Zapach kaszy gryczanej wydał się jej nieznośny i mdlący. Leszek, młodszy z obecnych w pokoju mężczyzn, posłusznie oderwał się od pieczeni wołowej i ruszył w kierunku okna.
– Przewieje cię – zaprotestowała Marta.
Jej głos był suchy, jak zawsze. Nawet troskę wyrażała tak, jakby to była pretensja. Irena spojrzała na córkę z irytacją. Leszek zamarł w drodze do okna.
– Zaryzykuję – odpowiedziała Irena, dając mu głową znak, żeby otworzył okno wbrew uwagom Marty, a Leszek spełnił jej życzenie. Mroźne lutowe powietrze szybko dobiegło do stołu. Irena zaciągnęła się nim głęboko. Odłożyła sztućce.
– Źle się czujesz? – Marta wpatrywała się w matkę z uwagą.
Irena nie mogła oprzeć się wrażeniu, że córka chciałaby od razu wyjąć swój stetoskop i osłuchać ją tu, przy stole. Pytanie Marty miało zresztą ten skutek, że wszyscy zamilkli i jak na komendę spojrzeli na gospodynię.
Syn spoglądał zza okularów, które miały, zdaje się, bardzo drogie oprawki – zapewne dzięki staraniom żony, Ewy. Ewa rzuciła jej tylko krótkie, ale czujne spojrzenie spod idealnie przyciętej grzywki. Widząc, że nie dzieje się nic szczególnego, skupiła uwagę na swojej wnuczce. Czteroletnia Hania siedziała między nią a swoją mamą i w zapadłej chwili ciszy przestała nawet zgrzytać widelcem. Irena z tej odległości nie widziała dobrze, czym zajmuje się dziecko, ale miała nadzieję, że nie skończy się to nagłym wybuchem płaczu, do którego jej prawnuczka miała irytującą tendencję. Basia, mama Hani, a wnuczka Ireny, wyglądała na nieobecną, a może po prostu zmęczoną. Powędrowała teraz odruchowo wzrokiem w kierunku babci i mrugała, jakby wyrwana z drzemki. Jej mąż, Leszek, najbardziej zainteresowany był jedzeniem. Irena zatrzymała na nim wzrok. Doceniła fakt, że tym razem zrezygnował z dżinsów. Nikt tego od niego nie wymagał, oczywiście, ale było miłe, że sam na to wpadł (albo posłuchał swojej żony). Irena patrzyła, jak cichutko wsunął kęs do ust, zerkając na pozostałych znad talerza. Potrafił cieszyć się smacznymi potrawami i faktem, że sam nie musiał gotować. Irena przestała zwracać na niego uwagę i uniosła brwi. Siedziała u szczytu stołu i patrzyła na swoją rodzinę.
– Dobrze się czuję, dziękuję – powiedziała w końcu bardzo wyraźnie. – Stosownie do wieku.
Czar prysnął i wszyscy wrócili do przerwanych rozmów i czynności. Szczękały cicho widelce i noże, Leszek nachylił ucho w kierunku Basi, która mówiła mu coś szeptem. Irena zgadła, że chodzi o to, by jak najwcześniej wrócić do domu. A może Basia chce się położyć z małą na drzemkę. Irena pamięta, jak sama lubiła popołudniową drzemkę z dziećmi. Spali wtuleni w siebie na dużym tapczanie. Paweł lubił się przytulić do mamy i młodszej siostry nawet wtedy, gdy chodził już do szkoły.
– Basiu, nie musisz zjadać do końca. Jak chcecie, to kładźcie się w sypialni – powiedziała Irena z wyrozumiałym uśmiechem. – Deser dostaniesz na wynos.
Na twarzy wnuczki pojawiło się zdumienie, a potem uśmiech.
– Jak dobrze mieć kogoś, kto jeszcze chce mnie rozpieszczać – powiedziała.
Leszkowi to się nie spodobało. Po pierwsze, potraktował to jak uwagę pod swoim adresem, uwagę niemiłą. A po drugie, wyglądało na to, że będzie musiał zostać sam z rodziną żony. Niby nic nowego i strasznego, ale jednak. Basia zawahała się, wyczuwając nastrój męża. Irena chciałaby jej powiedzieć, żeby nie była głupia, ale na szczęście wyręczyła ją prawnuczka, która entuzjastycznie zareagowała na pomysł położenia się z mamą. Na co dzień musiała jej wystarczać drzemka w otoczeniu innych przedszkolaków i chętnie wykorzystała okazję do odebrania należnej jej porcji maminej bliskości. Dziewczyny szybko dopiły sok (tylko naturalny z jabłek, Irena wyciskała go rano i chłodziła do obiadu) i odeszły od stołu. Irena była zadowolona nie tylko dlatego, że wnuczka przedłożyła własną wygodę nad samopoczucie męża, lecz także ze względu na to, że mniej osób generuje mniejsze zamieszanie. Zerknęła na swoje dłonie ze starannie pomalowanymi na neutralny róż paznokciami.
– Wiecie, poprzerzucałem już wszystkie filmy z ósemek na wersje cyfrowe – oznajmił niespodziewanie Paweł.
Widać było, że bardzo się niecierpliwił, żeby ogłosić tę nowinę.
– To musiało kosztować majątek. Tego było chyba z dziesięć godzin. – Leszek był pod wrażeniem.
To on namówił teścia na zarchiwizowanie w postaci cyfrowej starych rodzinnych filmów nagrywanych na taśmie osiem milimetrów. Znalazł odpowiednie studio i trochę zwątpił w przedsięwzięcie, kiedy zobaczył koszty. Ale najwyraźniej nie docenił teścia. Paweł sięgnął do kieszeni marynarki, w której wytrwał przez cały obiad, i wyjął pendrive’a.
– Kosztowało, kosztowało. Niemało. Mieliśmy, słuchajcie, ponad dwanaście godzin filmów. Jeszcze nie obejrzałem wszystkiego, chciałem wam to pokazać. Jak zjecie, to podłączymy się do telewizora. Wiecie, jakość jest, jaka jest, ale coś tam widać.
– Ile konkretnie to kosztowało? – Marta popatrzyła na brata surowo.
Jakby z góry zakładała, że przepłacił. W kwestii pieniędzy zawsze była rozsądniejsza od starszego brata. Nie wyglądała na swój wiek, prawdopodobnie dlatego, że w ogóle nie starała się go ukryć. Tylko roku brakowało jej do pięćdziesiątki, ale zwykle ludzie nie dawali jej więcej niż czterdzieści lat. Nosiła się z prostotą, która ocierała się o wyrafinowanie, ponieważ każda jej rzecz była z dobrego materiału, świetnie uszyta i traktowana z dużą dbałością. Była w niej klasa, z której nie zdawała sobie sprawy, a która budowała jej autorytet. Nawet starszy brat czuł wobec niej respekt.
– Oj, Marta, kosztowało, ile kosztowało. – Paweł nie chciał wymienić kwoty, która jego samego wciąż trochę onieśmielała.
– Jest tam filmik, jak składasz takie śmieszne klocki, takie jak kółka zębate. – Ewa postanowiła przyjść mężowi z pomocą i zmienić temat.
Marta zmarszczyła czoło, nie dając się tak łatwo odwieść od finansów.
– Niepotrzebne wydatki to twoja specjalność. Wiem, które klocki – zmieniła w końcu temat. – Dostałam je na Gwiazdkę. Bardzo je lubiłam, dopóki Aśka nie zgubiła mi jednej części.
Przykre było samo wspomnienie dalekiej kuzynki, która beztrosko podeszła do kwestii składania zabawki. Irena przypominała sobie rozpacz córki. Klocki doskonale nadawały się do układania nawet bez tej jednej części, ale Marta nie wzięła już niekompletnego zestawu do ręki, a do kuzynki zaczęła się odzywać dopiero po dwóch latach. Teraz pewnie zdiagnozowanoby u dziewczynki jakieś zaburzenia – może coś ze spektrum autyzmu. Ale wtedy nikt nie przejmował się tak bardzo faktem, że jakieś dziecko jest trochę inne. Irena wyłączyła się na chwilę z konwersacji i nie usłyszała pytania Pawła.
– Co tam chcesz? – spytała, kiedy zorientowała się, że syn coś do niej mówi.
– Pytam, czy już podajemy deser? Bo chciałem włączyć te filmy.
– A nie poczekamy na Basię i Hanię? Też będą chciały zobaczyć. – Irena nie była zachwycona wizją wieczoru wspomnień.
– Jeszcze zdążą się naoglądać.
Irena doskonale zdawała sobie sprawę, że jeśli jej syn tak się na coś napalił (ładne określenie, bardzo je polubiła), to nie odpuści. Pozostało poddać się losowi. Trudno. Kobieta mimo swoich osiemdziesięciu pięciu lat nie była fanką oddawania się wspomnieniom. Choć dobrze utrwalona w pamięci przeszłość od jakiegoś czasu wydawała się znacznie bardziej wyrazista niż blada teraźniejszość, starała się jej nie rozpamiętywać.
– Mamo, ja pozbieram naczynia i podam deser, tylko niech mi mama powie, co będziemy jedli. – Ewa jako dobra synowa wzięła sprawy obsługi w swoje ręce.
Wstała od stołu, poprawiając odruchowo spodnie, gotowa do działania. Wiadomo, że Marta nie wpadnie na pomysł, że mogłaby mieć swój wkład w przygotowanie czy podanie jedzenia, a Leszek niepoproszony wprost o pomoc także się nie ruszy. Pawła obchodziło już tylko skomplikowane podłączenie odtwarzacza do telewizora.
– Dziękuję. Jest tort orzechowy, w lodówce – powiedziała Irena, patrząc jednocześnie na manewry syna.
Na informację o torcie Leszek wykazał jednak zainteresowanie i ruszył za teściową z pozbieranymi talerzami. W kuchni Ewa wydała mu krótkie dyspozycje co do kawy i herbaty i zajęła się ciastem. Na wszelki wypadek narzuciła na swoje wyjściowe ubranie fartuch, bojąc się, że kremowa bluzeczka może źle znieść spotkanie z tłustym kremem. Tort był doskonały. Wyglądał jak reklama tradycyjnych wypieków i zawierał zapewne tyle masła, ile Ewa zużywała w tydzień. Nie zamierzała narzekać, lecz wykorzystać kulinarne talenty Ireny najlepiej, jak się da.
Kiedy kawa, herbata i tort zostały podane, przyszła pora na seans. Paweł jeszcze nie uruchomił urządzenia. W chwili kiedy Irena ucieszyła się, że jednak nic z tego nie będzie, na ekranie pojawiło się czarno-białe ujęcie jej samej w pasiastym kostiumie kąpielowym. Patrzyła prosto w kamerę i coś mówiła. Nieme ujęcia nie dawały szansy na to, żeby dowiedzieć się, co miała do powiedzenia pół wieku temu.
– Widzicie, jaka to jest jakość. Nie da się nic więcej wyciągnąć, no nie da się. – Paweł był ożywiony i przejęty. Poprawiał okulary i wymachiwał pilotem. Z jego ożywieniem kontrastował spokój Marty.
– Nic się nie przejmuj – powiedziała Irena.
Najchętniej zapaliłaby teraz papierosa i szybko zastanowiła się, czy gdzieś nie została ostatnia z ostatnich paczka Marlboro. Musiałaby mieć już ponad piętnaście lat.
– Siebie rozpoznamy – dodała.
Postacie na ekranie przypominały raczej duchy niż realne osoby. Stara taśma była w wielu miejscach sklejana i podniszczona, co odbijało się na obrazie, który oglądali.
– A pamiętacie, jak kiedyś oglądaliśmy te filmy na tym starym projektorze? – spytał Paweł.
– Bardzo się paliły. – Irena wciąż miała w pamięci zapach nagrzanej taśmy.
Kiedy jej mąż zapalił się do idei uwieczniania wszystkiego na taśmie filmowej, pomysł bardzo jej się spodobał. Pamiętała, jak pierwszy raz przyniósł wywołane filmy nawinięte na duże plastikowe szpule. Paweł był jeszcze mały, więc położyli go spać, a sami zawiesili na ścianie prześcieradło i w tak zaimprowizowanym kinie w kółko puszczali dwudziestominutowe nagranie – to samo, które oglądali teraz na przeraźliwie nowoczesnym telewizorze. Obraz był bardzo niewyraźny, jakby widma z przeszłości postanowiły pojawić się w ten niewybredny sposób, ale można było rozpoznać Irenę, która posyła całusa prosto do kamery, a potem małego, może siedmioletniego Pawełka. Jeszcze nie było Martusi. Stanowili małą i całkiem z siebie zadowoloną rodzinę. Widać to nawet na kiepskiej jakości filmie. Irena miała coraz większą ochotę na papierosa.
– Pamiętam tę torebkę. Wydałam na nią całą premię na Bazarze Różyckiego – odezwała się na widok siebie samej, młodszej o jakieś pół wieku, prezentującej niewielki kuferek.
Pamiętała, że była ciemnozielona i pięknie się komponowała z szarym płaszczem. Młodsza Irena wdzięczyła się do kamery niczym bohaterka francuskiego filmu.
– Dobrze się mama ubierała, zawsze – skomplementowała ją synowa, wpatrzona w ekran.
Potrafiła docenić dobry gust i musiała przyznać, że prezencji teściowej nie można niczego zarzucić.
– Dobrze nam się wtedy wiodło. Ja zaczęłam już dostawać dobre zlecenia prywatne, a Jurek miał zawsze niezłą pensję.
Gdy tylko wypowiedziała to imię na głos, zrobiło się na chwilę nieswojo. To temat, który nigdy nie stał się łatwy. Tym razem ratunek przyszedł od Leszka.
– I nie mieliście kredytu na jedyne trzydzieści lat – rzucił.
– Trzydzieści lat minie jak z bicza strzelił, niestety – wyrwało się Irenie.
Zwykle nie pozwalała sobie na żadne deklaracje sugerujące żal za przemijaniem.
– Patrzcie, to ciotka, ta... no... – Paweł usiłował przypomnieć sobie imię postaci zasłaniającej kokieteryjnie obiektyw dłonią i zerkającej zza niej co chwilę.
– Ciocia Kazia – podpowiedziała Marta.
Na jej pamięć można liczyć zawsze, zwłaszcza jeśli chodzi o medycynę oraz dane pacjentów. Pamiętała imiona wszystkich, których leczyła, i irytowała się, kiedy studenci i młodzi lekarze na stażach nie wykazywali się podobną umiejętnością.
– Kazia! Właśnie.
– Na jej pogrzebie tak zmarzłam, że dostałam zapalenia pęcherza i całą stypę przesiedziałam w toalecie. – Irena mogłaby sypać wspomnieniami do każdego ujęcia. Ale nie chciała. Paweł przewijał, lata migały w zawrotnym tempie.
– Nie będziemy przecież oglądać całych dwunastu godzin naraz – powiedział, a Irena miała w tym momencie ochotę poprosić go, żeby już skończył.
Natychmiast. Coraz bardziej chciała zostać sama.
– Ale to zobaczcie. – Paweł pokazywał palcem, ciesząc się jak mały chłopiec. – Tato.
Na ekranie królował całkiem przystojny mężczyzna, trochę w typie młodego Marlona Brando. Bez koszuli, w dłoni trzymał niedbale papierosa. Siedział w jakimś ogrodzie i patrzył bez skrępowania prosto w obiektyw.
– Jurek rzadko oddawał kamerę komuś innemu. – Irena westchnęła.
Pamiętała tamten dzień. Strasznie się pokłócili, i to jeszcze przed południem. Chodzili wokół siebie cały dzień wypełnieni żalem i obrazą, aż wzięła do ręki kamerę leżącą na stole i skierowała ją na męża. Powiedziała wtedy, że musi go nagrać, jak jest taki naburmuszony i paskudny, żeby puszczać to sobie, jak już będą po rozwodzie. Żeby nie żałować. Wtedy powiedział, że nie ma zamiaru się z nikim rozwodzić, bo trzeba by dzielić książki i płyty, a on lubi je wszystkie. I tak się pogodzili.
Paweł przewijał przed nimi kolejne lata i sceny. Dotarli do filmów kolorowych. Może ten kolor nie był jakiś szczególnie wyrazisty – ORWO to po prostu ORWO, ale przynajmniej widać, że były to czasy barwne. Komentowali na bieżąco stroje – dzwony, miniówki, rozwiane na wietrze długie włosy i ogromne kapelusze. Pobrzękiwały talerzyki systematycznie oczyszczane z tortu i filiżanki osuszane z kawy, a popołudnie przechodziło we wczesny wieczór.
– Chciałabym taki kapelusz i taki płaszcz. – Ewa pokazała palcem na granatowy płaszczyk w marynarskim stylu i kapelusz z wielkim, opadającym miękko rondem, w którym jej teściowa pokazywała się właśnie na ekranie z okazji pierwszolistopadowej wizyty na grobach.
– A wiesz, że przerabiałam go potem przez lata? Bardzo dobry materiał. – Irena mówiła jedno, ale myślała o tym, że przerabiała go, bo po zniknięciu Jurka przez jakiś czas nie mogła pozwolić sobie na nic podobnego.
Na ekranie przewijali się ludzie, których już nie było, miejsca, które zniknęły, i sytuacje, które bez kontekstu bywały kompletnie niezrozumiałe.
– Mamo, a to kto jest? – zapytał w pewnym momencie Paweł.
Irena nie potrafiła rozpoznać kobiety, którą widać było na filmie. Młoda, uśmiechała się do kamery. Paliła papierosa. W sukience w żółte wzory, spiętej w tali szerokim paskiem. Wolną od papierosa rękę opierała na biodrze. Irena nie miała pojęcia, kto to. Paweł cofnął film, ale wcześniejsze sceny niczego nie wyjaśniły. Scena z palącą kobietą była ostatnia, po niej nie było już nic. Wyglądała, jakby została wycięta z zupełnie innego filmu.
– Może coś pokręcili podczas zgrywania i dograli fragment taśmy należącej do kogoś innego? – Leszek właśnie skończył drugi, niemały, kawałek tortu i bohatersko zrezygnował z trzeciego.
– Może, sprawdzę to. – Paweł wpatrywał się w obraz na telewizorze.
Zatrzymał go w momencie, w którym kobieca postać była nieco oddalona, a za nią majaczyła jakaś budowla. Nie można było rozpoznać konkretnego kształtu, ale wydawała się w jakiś szczególny sposób znajoma. Paweł nie mógł oderwać wzroku od kobiety. Miał wrażenie, że uśmiecha się ironicznie. Irena natomiast oderwała już spojrzenie od ekranu i patrzyła na syna. Złapała też krótkie spojrzenie synowej i było jasne, że obie myślą to samo. Ewie udało się stłumić westchnienie. Paweł znów znalazł trop, kolejny punkt zaczepienia. Będzie drążył temat, znów będzie szukał. Irena postanowiła zdusić to w zarodku, czuła, że musi przynajmniej spróbować. Matki mają niewyczerpany arsenał uszczypliwości, które bolą najbardziej, bo nie chybiają.
– A co, Pawełku, znów będziesz się bawił w śledztwo? – zapytała zgryźliwie, wychodząc z założenia, że nie ma to, jak ośmieszyć problem.
Była to dobra próba, ale tym razem nie zadziałała.
– Przecież nic mnie to nie kosztuje – powiedział Paweł stanowczo.
Irena pokręciła tylko głową. Sprawa była beznadziejna. Od kiedy ojciec przepadł bez śladu, Paweł nieustannie starał się rozwiązać zagadkę jego zniknięcia. A Irena miała tego serdecznie dosyć. Żałowała, że nie powiedziała, że ta kobieta to „przecież siostra cioteczna Jurka, nie znacie”. Mogłaby jeszcze udać, że ją sobie przypomina, ale odpuściła.
– Przecież ci nie zabronię. – Irena wzruszyła ramionami.
– Paweł, a co ty chcesz z tego wyciągnąć? – Marta lubiła konkrety.
– Słuchajcie, no nic może, nic. Ale trochę się temu przyjrzę – stanowczo oznajmił Paweł.
Ewa jednak westchnęła ciężko. Jej przewidywania sprawdziły się już w samochodzie. W drodze powrotnej do domu Paweł mówił tylko o obcej kobiecie.
– Pewnie okaże się, że to cudzy film. A jeśli nasz, to dowiesz się, że to jest pani z warzywniaka. – Ewa nie chciała, żeby jej mąż poświęcał czas na kolejne beznadziejne poszukiwania śladów, które dawno już przestały istnieć.
– Nawet jeśli, to muszę wiedzieć na pewno. – Paweł mówił to proszącym tonem, tak jakby się usprawiedliwiał.
Ewa wzruszyła ramionami i nie skomentowała tego. Po wielu wspólnych latach wiedziała, że sprawa jest stracona. Paweł obsesyjnie poszukiwał ojca, który opuścił jego i całą rodzinę ponad czterdzieści lat temu. Nigdy nie odnaleziono nawet najmniejszego śladu. Nie znaleziono ciała. Ta sprawa kładła się cieniem na rodzinie, jednak na co dzień niemal tego nie zauważali. Jurka z czasem uznano za zmarłego. Zrobili coś w rodzaju pogrzebu. Ale ojciec nieobecny był tylko ciałem. Syn nigdy nie pogodził się z brakiem jednoznacznego rozwiązania. On jeden nigdy nie przyjął do wiadomości tego, że ojciec mógł ich po prostu porzucić. Nie mieściło się to zarówno w głowie trzynastoletniego chłopca, jak i mężczyzny, na którego w końcu wyrósł. Z wyjaśnienia tego, co mogło się przytrafić jego rodzinie, zrobił swój życiowy obowiązek.
– Ewa, ty byś odpuściła? – dopytywał.
– Nie wiem. Tylko proszę cię, nie dręcz tym razem mamy, dobrze? Jest już naprawdę stara i ma prawo odpocząć od tego tematu.
– Wydaje ci się, że mama mogłaby zapomnieć?
– Wydaje mi się, że chce mieć święty spokój.
Paweł usłyszał, co powiedziała żona, ale nie wierzył ani przez chwilę, że to może być prawda. Uważał, że cała rodzina jest zainteresowana tym, żeby odnaleźć Jerzego Tylawskiego. Resztę niedzielnego wieczoru i znaczną część nocy spędził, oglądając materiał filmowy. Chciał się upewnić, że nieznajomej nie ma już nigdzie więcej. Nie zdołał obejrzeć wszystkiego, za to do pracy poszedł zupełnie nieprzytomny.