Despota, okrutnik, dewiant seksualny… Cesarz.
Kaligula to postać, która wywołuje natychmiastowe skojarzenia chyba u wszystkich – niezależnie od tego, czy interesują się historią, czy nie. Nazywany „szaleńcem na tronie”, oskarżany był o kazirodztwo i otwarte uwodzenie cudzych żon. Swego konia Incitatusa miał zamiar mianować konsulem. Siebie obwołał bogiem. Lubił, gdy cierpieli inni. Czy taki był w rzeczywistości? Tego nigdy się nie dowiemy.
Michał Kubicz w swej powieści historycznej Kaligula. Wyznania szaleńca oddaje głos samemu cesarzowi. Ukazuje go jako postać złożoną, daleki jest od jednoznacznych ocen. Bo przecież Kaligula miał potężnych przeciwników. Żył w zupełnie innych czasach niż ludzie współcześni. Był okrutny, ale i czasy łagodne nie były. Cesarz każdego dnia musiał się mierzyć ze zdradą, nielojalnością, ale też z własną przeszłością. Michał Kubicz nie wybiela swojego bohatera, ale każe nam spojrzeć na niego nie jak na karykaturę, ale jak na człowieka. Szalenie interesujący to portret. Autor dba o nakreślenie wiarygodnego tła opowiadanych historii i bazowanie na sprawdzonych źródłach. Polecamy więc Wam tę książkę – i jako powieść, i jako punkt wyjścia do pogłębiania wiedzy o historii. Historii, która jest naprawdę ciekawa, jeśli wykroczy się poza ramy dat i konkretnych wydarzeń, a spojrzy na nią przez pryzmat ludzi i czasów, w których żyli.
W ubiegłym tygodniu zaprezentowaliśmy Wam fragment książki Kaligula. Wyznania szaleńca. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Ceremonię zaślubin przygotowano niezwykle starannie. Zaproszono na nią przedstawicieli najważniejszych rodzin: Serwiliuszów, Memmiuszów, Aeliuszów, Domicjuszów, Waleriuszów, Winicjuszów, i dziesiątków innych. Uroczystość odbywała się w domu na wzgórzu eskwilińskim; dom ten ojciec Pizona w ramach małżeńskiego kontraktu zobowiązał się oddać swemu synowi i jego oblubienicy. Ogrody przystrojono wieńcami z mirtu – znaku miłości, rozpalono kadzidła, które wypełniły rezydencję wschodnimi aromatami, a niewolników ubrano w śnieżnobiałe tuniki.
Wśród przybyłych gości była także Druzylla z nowym mężem, Emiliuszem Lepidusem. Obie rodziny poczytywały sobie za wielki zaszczyt, że cesarska siostra przyjęła ich zaproszenie. Druzylla przybyła wraz z małżonkiem w lektyce pokrytej srebrnymi okuciami. Wysiadłszy z niej, weszli do wnętrza domu rozświetlonego niezliczonymi lampami oliwnymi. Wszystko było nowe – zapach kadzideł z trudem maskował ostrą woń świeżego tynku, na który jeszcze kilka dni wcześniej malarze pospiesznie nanosili modne w tym czasie freski.
Goście czekali na młodych, którzy w pobliskiej świątyni składali właśnie ofiarę bogini ziemi i urodzaju – Tellus, i Junonie – opiekunce rodziny, oraz odprawiali auspicje. Co powiedzą bogowie? Czy pobłogosławią małżeństwu? Czy lot ptaków będzie zapowiadać pomyślność? Czy święte kury, dziobiąc ziarno, przepowiedzą nowożeńcom liczne potomstwo?
Druzylla i Lepidus wmieszali się w tłum pozostałych nobilów. Nagle dostrzegł ich Publiusz Korneliusz. Podszedł do nich i w geście powitania wpierw szeroko rozkładając ręce, a potem składając je na piersiach.
(…) Nagle Druzylla usłyszała okrzyki radości dochodzące od strony westybulu.
– Przyszli! – szepnął podekscytowany Publiusz.
Cała trójka szybko wróciła do przedsionka akurat w chwili, w której w drzwiach pojawili się młody Pizon i Orestylla. On w zwykłej męskiej todze, ona w odświętnej białej sukni, także przypominającej togę, i z welonem barwy szafranu na głowie. Przed wejściem pan młody schwycił swą oblubienicę i podniósł ją, by przenieść nad progiem. Orestylla zaczęła machać nogami, udając, że próbuje się wyrwać z objęć Pizona. Jęła wydawać z siebie krzyki i piski, jakby przemocą była wprowadzana do domu swego męża. Wszyscy wiedzieli, że to tylko część tradycji – przypomnienie, że pierwsi męscy mieszkańcy Miasta właśnie przemocą zdobyli swe żony – Sabinki, uprowadzone z siedzib ojców, i że potomkowie najstarszych rodów wywodzą swe korzenie z gwałtu uświęconego wymuszonym małżeństwem.
W domu czekali na nich rodzice, by pobłogosławić związkowi. Pizon i Orestylla przeszli przez westybul i znaleźli się w atrium, gdzie stłoczyli się goście. Młodzi podeszli do swych ojców i matek, by przed ich obliczem zaprzyjaźniona z domem univira złączyła dłonie nowożeńców, a Orestylla wypowiedziała pradawną formułę: „Gdzie ty, Gajuszu, tam i ja, Gaja”. Na twarzy Pizona malowało się bezgraniczne szczęście – wreszcie jego sercowa udręka dobiega końca, będzie mógł w majestacie prawa i obyczaju posiąść tę, o której marzył i śnił.
Nim Orestylla zdążyła powiedzieć słowa, które oznaczały przypieczętowanie nowego związku, z zewnątrz dał się słyszeć niespodziewany hałas. Wszyscy odruchowo odwrócili głowy w stronę wejścia. Rytmiczne, marszowe kroki oznajmiały nadejście kogoś znacznego. Czyżby jakiś spóźniony gość? Po chwili wszystko stało się jasne.
– W imieniu cezara, otwierać! – rozległo się wołanie.
Uśmiech zadowolenia rozjaśnił twarze ojców państwa młodych. A więc jednak Gajusz Cezar postanowił zaszczycić ich swą obecnością! Jakże to podniesie rangę zaślubin! Jakiż to będzie czytelny znak dla innych rodów, że Korneliusze i Kalpurniusze są zaliczani do przyjaciół princepsa!
Wnet w drzwiach ukazał się Kaligula odziany – jak pozostali – w białą togę wyróżniającą się jedynie purpurowym szlakiem. Goście rozstąpili się, czyniąc mu przejście aż do Pizona i Orestylli. Wraz z cesarzem do domu wmaszerował oddział uzbrojonych pretorianów w paradnych pancerzach i okrytych szkarłatnymi płaszczami. Widok zbrojnych nikogo nie zaniepokoił – princeps od jakiegoś czasu poruszał się po mieście w otoczeniu swej ochrony, nieodstępującej go na krok.
– Witaj, Gajuszu! Honor czynisz memu domowi i szczęście młodym przynosisz! – powiedział stary Pizon.
Kaligula zaś stanął obok Orestylli i zawołał:
– Przyszedłem wziąć, co moje!
Dopiero wtedy Publiusz zauważył, że twarz cesarza była odmieniona. Pogodny zazwyczaj młodzieniec mięśnie miał napięte, a oczy wyrażały coś, czego ojciec panny młodej nie potrafił nazwać. Może była to złość? pogarda? szaleństwo? żądza odwetu?
– Nie rozumiem… – wyjąkał zaskoczony Publiusz. Przenosił wzrok ze starego Pizona na własną żonę, lecz z ich spojrzeń wnioskował, że są tak samo zszokowani.
– Zamierzam poślubić tę oto kobietę, Liwię Orestyllę! – wyjaśnił Kaligula.
– To niemożliwe! To moja żona! – zakrzyknął młody Pizon, lecz ojciec szybko dał mu znak, by pohamował emocje.
– Jeszcze nie jest twoja. Ceremonia nie dobiegła końca. Mam więc pełne prawo zażądać jej ręki. Publiuszu, nie odmówisz? Wszak to rzymska tradycja! Romulus uprowadził kobietę innemu mężczyźnie. Nawet sam August odebrał Liwię jej pierwszemu mężowi. Mam być od nich gorszy? Chcecie pozbawić mnie praw, które samemu Romulusowi przysługiwały?
– Ale… – Publiusz próbował protestować. – Auspicje już się odbyły… Bogowie…
– Publiuszu, mam z bogami bardzo dobre stosunki. Przypominam, że mój przodek, August, jest bogiem! Więc nie zagniewasz nieśmiertelnych, oddając mi swą córkę.
W tejże chwili Kaligula bezceremonialnie odepchnął młodego Pizona i zajął jego miejsce przed univirą.
– Na co jeszcze czekamy? – zapytał zniecierpliwiony.
Publiusz rozejrzał się po atrium, w którym wśród zaskoczonych obrotem zdarzeń gośćmi stali uzbrojeni po zęby pretorianie. Wreszcie dał córce znak, by nie zwlekała. Przerażona dziewczyna wyszeptała słowa przysięgi małżeńskiej. Słysząc je, Pizon zawył z rozpaczy.
– A zatem jesteśmy mężem i żoną, moja droga – powiedział do Orestylli. – Nie mogę doczekać się nocy poślubnej!
Lubieżnie się oblizał i demonstracyjnie otaksował dziewczynę wzrokiem od stóp do głów.
– Zaraz, zaraz!!! Właściwie po co wyczekiwać nocy? – zakrzyknął triumfalnie. – Zróbmy to tu i teraz, pokazując wszystkim zgromadzonym, że nasz uświęcony przez bogów związek został skonsumowany i da Rzymowi liczne potomstwo.
Uchwycił dłoń Orestylli i pociągnął ją za sobą, w stronę jednego z niewielkich pomieszczeń otaczających atrium. Dziewczyna obróciła głowę, szukając ratunku u ojca, lecz on tylko bezradnie spuścił wzrok. Tymczasem Pizon, zaślepiony furią, chciał już ruszyć za tą, którą miał za sobie przeznaczoną, lecz silne ramiona pretorianów go powstrzymały.
Nim Kaligula zniknął w ciemności izdebki, jednym ruchem ręki zrzucił z siebie togę. Wtedy wszyscy ujrzeli, że nie miał pod nią tuniki, lecz jedynie przepaskę biodrową. Będąc już w środku, zasunął kotarę zastępującą drzwi. Chwilę potem rozległy się głośne jęki i sapania przerywane plaśnięciami lędźwi Kaliguli o pośladki Orestylli i rytmicznym skrzypieniem drewnianego łóżka. Rodziny niedoszłych młodych stały jak skamieniałe.
Druzylla przyglądała się całej scenie jak urzeczona. Jej mały braciszek pokazał zupełnie nowe oblicze. Wcześniej zastraszony, baczący na każde słowo, by własną nieostrożnością nie ściągnąć na siebie lub swoich bliskich niebezpieczeństwa – w tej jednej chwili pokazał moc! Nie wiedziała, czym zasłużyli Korneliusze i Kalpurniusze na takie potraktowanie, ale nie miało to dla niej znaczenia. Liczyło się to jedynie: jej mały Kaligula pokazał, że jest zdolny do czegoś więcej niż tylko wykonywanie poleceń innych; że zagniewany zdepcze każdego, kto stanie mu na drodze.
Wreszcie dochodzące z izdebki obok atrium głosy ucichły. Kotara się rozsunęła, ukazując wychodzącego Kaligulę. Był niemal nagi, poprawiał jedynie przepaskę na biodrach. Na jego skórze lśnił pot, włosy miał zmierzwione, a na bladej twarzy wypieki. Pstryknął palcami, by jeden z pretorianów narzucił nań togę. Pospiesznie i byle jak owinął się nią, nie bacząc na to, że fałdy nie układały się jak należy. Naraz zastygł w bezruchu i rozejrzał się po obserwujących go w milczeniu gościach.
– Co się tak patrzycie? Nie podobało mi się! Nieudaną dałeś mi żonę, Publiuszu!
Podszedł do Pizona, po którego policzkach płynęły łzy rozpaczy.
– Jej wargi na mym członku były nie dość mięsiste. Wewnątrz była całkiem sucha! Zupełnie się nie starała! Nie wiem, co ty w niej widziałeś! – rzekł szyderczo, zadowolony, że każde słowo było jak sztylet, którym dźgał chore z miłości serce młodzieńca.
Nagle zrobił minę, jakby jakaś nowa genialna myśl wpadła mu do głowy.
– Chyba jednak nie pasujemy do siebie! – zawrócił do izdebki, w której swe odzienie zbierała z podłogi nieszczęsna Orestylla, po czym krzyknął do niej, tak jednak, by wszyscy posłyszeli jego słowa: – Staw się jutro w południe w moim pałacu. Dostaniesz rozwód! – I ruszył do wyjścia. Mijając młodego Pizona, syknął: – Ciebie także chcę widzieć!
Po chwili już go nie było. Pretorianie z tupotem wymaszerowali z atrium i westybulu zostawiając załamaną Orestyllę, zrozpaczonego i upokorzonego Pizona, ich zbolałych rodziców oraz gości. Nim zasiadł w lektyce, zdawało mu się, że usłyszał dochodzące z wnętrza głosy: „Żyj wiecznie, boski cezarze!”, „Dzięki ci za łaskę, którą nas obdarzyłeś!”, „Widok twego oblicza rozwiał wszelkie nasze troski! Przybywaj częściej!”. Uśmiechnął się z politowaniem.
Weselnie udekorowany dom zaczął nagle szybko pustoszeć. Ci, którzy w świątecznym nastroju przybyli dzielić z nowożeńcami ich radość, wracali do swych siedzib, słów nie znajdując, by pocieszyć skrzywdzonych.
W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Kaligula. Wyznania szaleńca. Powieść Michała Kubicza kupicie w popularnych księgarniach internetowych: