Aurelia – ofiara niedostosowania czy niebezpieczna psychopatka?
W szpitalu psychiatrycznym, gdzie poznajemy bohaterkę, dochodzi do okrutnego morderstwa. Kto jest winny? Pacjent Fiodor, lekarz-stażysta, czy może ktoś z zewnątrz?
Czy Aurelia cierpi na narcystyczne zaburzenie osobowości, czy może jednak jest ofiarą okrutnego świata bezdusznych ludzi?
W czym tkwi sedno jej szaleństwa?
Ta powieść mnoży pytania, na które czytelnik musi odpowiedzieć sobie sam.
Podziały nocy wymykają się schematom, wątki sensacyjne i kryminalne przeplatają się tu z obyczajowymi. Eliza Korpalska tworzy postać nieoczywistej, tajemniczej kobiety z bagażem doświadczeń, postrzegającej świat w niezwykle specyficzny sposób.
Eliza Korpalska to autorka serii książek sensacyjnych o agentce specjalnej Lukrecji (Niewinność Lukrecji, Reguła Lukrecji, Vendetta Lukrecji). Jej największą pasją jest czytanie i pisanie, odkąd pamięta, tworzyła własne teksty. W swoich powieściach kreuje postacie o silnych, zdecydowanych, nietuzinkowych charakterach. Z niezwykłą umiejętnością oddaje kobiece osobowości, emocje, wątpliwości, świat wewnętrznych przeżyć, który wpływa na podejmowanie decyzji nie zawsze akceptowanych przez otoczenie. Jej powieści wymykają się gatunkom literackim, stanowią połączenie literatury sensacyjnej i obyczajowo-psychologicznej.
Do lektury zaprasza Wydawnictwo Szelest. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Podziały nocy. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Po wyjściu, sama nie wiem kiedy, zaczynam wspólne życie z Fiodorem. Przyszedł do mnie pewnego dnia niespodziewanie, choć nie przypominam sobie, żebym podawała mu adres. Pochwalił się, że wypisali go zaraz po mnie. Bez zaleceń, ale z sugestią, żeby nie wracał. To zrozumiałe, w końcu nic mu nie dolega.
Nie było fajerwerków ani deklaracji. Zjawił się i nie odpuszcza. Jest fajnie, ale zwyczajnie. Zaprosił mnie na kawę, za którą zapłacił. Chciałam jeszcze zamówić ciastko, ale zauważyłam, że zaczął się nerwowo wiercić, więc zrezygnowałam. Nie chciałam go spłoszyć. Siedzieliśmy w przytulnej knajpce w parku, obserwowaliśmy ludzi, później sami wybraliśmy się na spacer. Jak miło. Fiodor wziął mnie za rękę, później objął w talii. Przechadzaliśmy się alejkami wśród zadbanych drzew i krzewów, musieliśmy wyglądać jak para zakochanych nastolatków.
Nagle zaczął mówić rozsądnie, opowiadał ciekawe historie, prawił mi komplementy. To budujące móc pogadać z mądrym facetem. Lubię męską inteligencję, uwielbiam ją. Ma rozmach i prostotę, spokój poznania i wielkość zasięgu niezmąconą, jak bywa u kobiet, nadmierną emocjonalnością. Kocham inteligentnych facetów, uwielbiam, pławię się w zachwycie nad ich poziomem i możliwościami. Nie mam tu niestety na myśli mojego teraźniejszego kumpla, byłoby to określenie zbyt na wyrost. Chociaż całkiem nieźle sobie radzi.
Umówiliśmy się na następny raz, później znowu. Kiedy już zaczęłam się wkręcać i czekać, przepadł na dwa tygodnie. Gdy przestałam go wyglądać, wrócił. Zaczął mnie częściej odwiedzać i coraz dłużej przesiadywać na kanapie w pokoju dziennym (wolę nie nadużywać słowa „salon” w odniesieniu do pomieszczenia, które ma dziesięć me-trów kwadratowych, nawet jeżeli jest urządzone zgodnie z zasadami sztuki. Telewizor. Kanapa. Fotel. Ława. Palma, niezbyt zadbana. Coraz mniej chce się nam, a właściwie jemu, wychodzić na zewnątrz. Wernisaż. Restauracja.
Kino. Po co kino? Film można obejrzeć w telewizji, bez chrupania popcornu, siorbania coli, mlaskania i hałasów dookoła. We własnych czterech ścianach skupić się na akcji i w razie czego nie stać w kolejce do toalety. Najlepiej w naszym domu (czyli w moim mieszkaniu).
Fiodorowi przestaje się też opłacać wychodzenie ode mnie wieczorami, bo przed południem i tak wraca. Po co w kółko kasować bilety tramwajowe? Więc nocuje. Raz, drugi, trzeci. Pierwszy raz po prostu zasnął przed migającym ekranem i nie chciało mi się go budzić. Za drugim stwierdził ze zdumieniem, jaka ta kanapa wygodna, spał na siedząco, bez okrycia, mimo to bardzo dobrze wypoczął. Za trzecim razem przebrał się w piżamę.
Czy jest seks? Pewnie, że jest. Jaki? Trudno powiedzieć.
***
Mija czas. Fiodor ma liczne przywary. Jest gruby. Chorobliwie skąpy. Niezbyt bystry, czasami tylko miewa przebłyski. Niezaradny. Bezrobotny. Żonaty. Dzieciaty. Nie bardzo wiem, jak z nim żyć i po co. Powiedział, że się dla mnie rozwiedzie, był najwyraźniej dumny ze swojej odwagi i tak szaleńczo, stanowczo i bez ociągania podjętej decyzji. Niestety wcale go o to nie prosiłam. Jak by to miało wyglądać? Zamieszkałby u mnie? Musiałabym go utrzymywać, bo z jego słynnej, wyrwanej pazurami z gardła systemu, mitycznej renty nie dałoby się nawet opłacić czynszu, zresztą on by się nią i tak nie podzielił. Jest niechlujny, już widzę majtki i skarpetki porozwalane po pokoju, lustro w łazience zapryskane pastą do zębów, pianę po goleniu z powtykanymi drobnymi, sztywnymi włoskami na umywalce. Musiałabym sprzątać, a ja nienawidzę sprzątać. Gdyby stać mnie było na gosposię, nie umyłabym po sobie nawet szklanki.
Problem polega na tym, że nie mam nikogo innego. Od wielu lat nikt oprócz niego nie interesował się mną na serio. W każdym razie na dłużej, bo na chwilę – i owszem. Do szału doprowadza mnie, że mój sukces męsko-damski prezentuje się tak marnie. Muszę go dąć jak balon, żeby jakoś wyglądał. A jednocześnie nie chcę go stracić. Przynajmniej na razie. Bo co by mi wtedy zostało? Pustka jak zwykle? Uczciwie mówiąc, wcale mi aż tak bardzo nie doskwiera, chociaż teraz jest przynajmniej kolorowo, nawet jeżeli są to tylko liczniejsze odcienie szarości.
Dla przeciwwagi Fiodor sam o sobie ma doskonałą opinię. Uważa, że jest świetny i ma mnóstwo kasy i wdzięku. Próbuje się panoszyć i wziąć mnie pod but, nie czyni jednak w tym kierunku jakichś szczególnych starań, podobnie jak w żadnym innym. Lepiej od razu mu powiedzieć.
– Wiesz co, nie podobasz mi się za bardzo. – Uśmiecham się, choć mówię to z pretensją. – Tak na trzynaście procent.
– Trzynaście procent? – dziwi się. – Jak to wyliczyłaś?
– Podzieliłam twoje zalety przez wady.
Fiodor nie rozumie, ale jest urażony.
– Zobaczysz, jak ci kiedyś tego zabraknie – odgryza się. – Tych trzynastu procent. Przekonasz się, jak to było dużo.
***
Jechałam do podwarszawskiego miasteczka w odwiedziny do wujostwa starym pociągiem, chociaż lokalne koleje coraz częściej oferują pasażerom nowocześniejsze składy. Tłok średni, pogoda dość przyjemna, znalazłam miejsce siedzące. Naprzeciwko mnie siedziała bardzo ładna, młoda dziewczyna. Wysoka, szczupła, eteryczna, długie włosy co chwila spadały na jej pochyloną twarz, odgarniała je ruchem ręki podobnym do gestu baletnicy. „Rusałka” – nazwałam ją w myślach.
Zauważyłam, że co chwilkę zerka na siedzącą po przekątnej kobietę w średnim wieku, urody opłakanej, coś w stylu żony Fiodora. Rusałka położyła na kolankach dużą, płaską, trochę przybrudzoną torbę, oparła o nią zwykły notatnik A4. Szybkimi ruchami szkicowała coś w zeszycie, nietrudno było się domyślić, że rysuje profil kobiety spod okna. Bardzo mnie to zaciekawiło, ale głupio było się gapić. Nie tylko mnie. Ludzie wokół, znudzeni rutynowymi dojazdami do swoich powtarzalnych spraw, najwyraźniej docenili ten niecodzienny przerywnik w podróży. Spoglądali nieśmiało, mimochodem, to na dziewczynę, to na jej muzę, niektórzy niby przypadkiem starali się podejrzeć dzieło, które niemal przyciskała sobie teraz do piersi, uśmiechając się pod nosem.
„Zdaje sobie sprawę z zainteresowania, które wzbudziła” – pomyślałam. „Przebiegła smarkula, bawi się, robi to specjalnie. Nie zdziwiłabym się, gdyby po prostu ozdobnymi literami kaligrafowała w zeszycie słowo »dupa«, a potem pokazała wszystkim język”.
Z zamyślenia wyrwał mnie uporczywy dzwonek telefonu. Wyświetlił się nieznany numer.
– Halo?!
– Dzień dobry, pani Aurelio! Tu Piotr Gumiński. Przepraszam, że tak niespodziewanie, ale chciałem zapytać, co u pani słuchać?
Stażysta! No nie, jaka troska!
– Bardzo mi miło, nie spodziewałam się tego z pana strony. No cóż, żyję sobie powolutku. Dziękuję. Czuję się dobrze.
– Cieszę się. A… towarzysko wszystko w porządku?
– A o co panu chodzi?
– No tak ogólnie, spotyka się pani z ludźmi? Może z nowymi znajomymi ze szpitala?
Powstrzymałam się, żeby nie zapytać, co go to obchodzi.
– Owszem, ale nie rozumiem, skąd to zainteresowanie.
– Ja… Nie powinienem do pani dzwonić, przepraszam.
– Nic się nie stało.
– Niech pani uważa na siebie, pani Aurelio. Zdrowie psychiczne jest ważne, ale fizyczne też.
Czy on mnie straszy? Nigdy za mną nie przepadał, ale żeby coś takiego!
– Pani Aurelio, może niech pani gdzieś wyjedzie, bo ja wiem…
– Niech się pan ode mnie odczepi. Poskarżę się w szpitalu, że pan nęka byłych pacjentów. – Rozłączyłam się.
Dzwonił jeszcze trzy razy, natręt. Nie odebrałam. Nie wróżę mu kariery w psychiatrii.
Coraz więcej osób obserwowało malarkę, podróż dobiegała końca. Wstałam i przepchnęłam się w kierunku drzwi. Przy wyjściu z przedziału odwróciłam głowę i bezczelnie wpatrzyłam się przez ramię Rusałki w nowo powstały szkic. Na kartce pyszniła się głowa nieatrakcyjnej, podstarzałej pasażerki, jedynej niczego nieświadomej, przez całą drogę wyglądającej smutno przez okno na niekończące się tory i ekrany dźwiękochłonne poustawiane wzdłuż trasy. Idealne podobieństwo, z mizernymi włosami, garbatym nosem, worami pod oczami i zmęczonym, tęskniącym nie wiadomo za czym wyrazem twarzy. A więc mała nie blefowała. Chapeau bas! Do wszystkich swoich widocznych na pierwszy rzut oka zalet mogła jeszcze dorzucić to, że była artystką.
Poczułam wściekłość. Mogła przecież namalować mnie!
Zainteresowanych powieścią Elizy Korpalskiej zachęcamy do lektury kolejnego fragmentu oraz zakupu Podziałów nocy w popularnych księgarniach internetowych: