Nie zrobiłam nic złego. Fragment książki „Od wschodu do zachodu. Ucieczka"

Data: 2023-04-06 09:55:11 | artykuł sponsorowany | Ten artykuł przeczytasz w 14 min. Autor: Piotr Piekarski
udostępnij Tweet

Szesnastoletnia Emilia Rossnowska kończy najlepszą pensję w Płocku i na balu debiutantek przyciąga uwagę carskiego oficera, hrabiego Gołubojewowa. Żeby nie dopuścić do uwiedzenia córki, zapobiegliwy ojciec wysyła ją do Paryża na nauki w renomowanym Instytucie Panien Polskich, który księżna Anna Czartoryska założyła w słynnym Hôtel Lambert.

Do stolicy Francji Emilia wyrusza pod opieką przyjaciółki domu - niezależnej i wyzwolonej aktorki i śpiewaczki Luizy Boretti. Ich droga wiedzie przez Bydgoszcz, Berlin, Hamburg, Londyn i Hawr. Dla Emilii jest to prawdziwa szkoła życia. Młodziutka dziewczyna zderza się z historią i wielką polityką. Przekonuje się też, że kobieta nie musi żyć w cieniu mężczyzny - może mieć własne zdanie, samodzielnie kształtować swoją przyszłość, a także brać czynny udział w działaniach politycznych. Jak to wpłynie na dalszą edukację Emilii? I jak potoczą się jej losy we francuskiej metropolii, do której wyrusza również rosyjski hrabia?

Obrazek w treści Nie zrobiłam nic złego. Fragment książki „Od wschodu do zachodu. Ucieczka" [jpg]

Do lektury książki Stanisława Krzemińskiego Od wschodu do zachodu. Ucieczka zaprasza Wydawnictwo Marginesy. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach mogliście przeczytać premierowy fragment książki Ucieczka. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:

Hrabia Nikołaj Michajłowicz Gołubojew w szarych sztuczkowych spodniach i samej koszuli stał przed otwartymi drzwiami balkonowymi swojego apartamentu w Hotelu Berlińskim. Zdjęty przed chwilą frak niedbale rzucił wraz z muszką na krzesło. Obserwował, jak starozakonni kramarze właśnie kończą wykładać towar na stoiskach, gdy rozległ się dźwięk kościelnych dzwonów zwiastujący koniec niedzielnej mszy. Od strony farnego kościoła Świętego Bartłomieja w czerń żydowskich chałatów zaczęły wtapiać się ciemnoszare surduty i wiktoriańskie krynoliny. Pomiędzy rude lisiury coraz gęściej wplatały się smoliste cylindry, jedwabne kolorowe chusty i strojne w kwiaty kapelusze.

Było wczesne popołudnie, czyli według swoich zwyczajów hrabia powinien udać się gdzieś na obiad, ale jeszcze nie czuł głodu. Wciąż upajał się ostatnim walcem.

„Nos mnie nie zawiódł – myślał z zadowoleniem. – To dziewczątko układało się jak rękawiczka”.

I znów dzwony przerwały jego rozmyślania. Drugi strumień wiernych wlewał się na plac, płynąc od katedry Najświętszej Marii Panny.

Hrabia sięgnął po cygaro i obciął kapturek smukłego veguerosa.

„Ciekawe... Tańczyła na balu pierwszy raz, a nie bała się tego adagio. – Zaciągnął się płytko, bo dym na początku zawsze był nieco cierpki. – To stworzenie nie wie jeszcze, że powinno się bać”.

Od strony koszarowej cerkwi przy Czarnym Dworze zaroiło się od paradnych granatowych mundurów carskich oficerów. Na ten moment czekał chudy, tyczkowaty młodzieniec, by przy dźwiękach domorosłego grajka ruszyć po linie rozpiętej pomiędzy stojącą przed magistratem, obudowaną drewnem studnią a wieżą niedawno wzniesionego ratusza.

Nikołaj Michajłowicz obserwował linoskoczka, który rozpościerając ręce, utrzymywał chwiejną równowagę.

„Prawie jak przed godziną panna Emilia”. Uśmiechnął się do siebie na wspomnienie jej odurzonych tańcem oczu.

Im wyżej wspinał się linoskoczek, tym wyższe dźwięki mandoliny przebijały się przez gwar gromadzących się gapiów.

Nie było końca przeróżnym ochom i achom, chusteczkom przykładanym do ust w lęku o życie śmiałka, pospiesznym znakom krzyża przy każdym drgnięciu stóp na ledwie widocznej w powietrzu kresce.

Tymczasem hrabia nie mógł się opędzić od obrazu trzymanej w górze dziewczyny. Nie dawały mu też spokoju jego własne dłonie.

Linoskoczek objął zwycięskim gestem czubek ratuszowej wieży. Do czapki muzykanta sypały się kopiejki i szeleszczące ruble, więc chłopak ruszył przez plac, zbierając pieniądze. Gdy znalazł się pod hotelowym balkonem, Nikołaj Michajłowicz sięgnął do kieszeni, wyjął monetę i rzucił ją w dół. Czy rzut był tak celny, czy chłopak tak bystry, dość, że rubel wylądował w kaszkiecie muzykanta. Kilka osób zaklaskało. Hrabia poruszył palcami, w których jeszcze przed chwilą trzymał monetę, i znów poczuł w dłoniach kibić panny Emilii.

„To dziewczę jeszcze nie nosi gorsetu” – uzmysłowił sobie, unosząc cygaro do ust. Tym razem dym miał przyjemny miękki smak.

***

Z kościoła wracały bryczką o zmroku. Kiedy Szymon zatrzymał powóz przed dworkiem państwa Rossnowskich, przez okno dziewczyna widziała żółtawe światło naftowej lampy i ojca krążącego po gabinecie z cygarem w ręku.

– Idź na górę – powiedziała zaniepokojona matka. – Ojciec pali...

Przestraszona Emilia wbiegła na piętro do swego pokoju. Na mszy czuła się znowu jak uczennica pensji pani Audranowej. W szarej sukience do pół łydki, grubych trzewikach i płóciennym bereciku w niczym nie przypominała radosnej, roztańczonej dziewczyny sprzed kilku godzin.

– Pani żono, proszę do mnie! – usłyszała dochodzący z dołu rozkazujący ton ojca. – Najwyraźniej pani dobrodziejka nie zauważyła, że to dziewczę nie jest już dzieckiem... – dobiegło do niej jeszcze, a potem trzasnęły drzwi gabinetu.

W poczuciu bezradności Emilia rzuciła się na łóżko, przy którym wisiał sięgający sufitu kilim. Z boku, na wysokości poduszki, do wzorzystych wełnianych splotów tworzących wyblakłe orientalne kwiaty przypięty był ryngraf z Matką Boską, a z wiszącej na środku niewielkiej akwareli patrzyła na dziewczynę jej zmarła przed rokiem babka.

– Babuniu – szeptała Emilia – przecież ja naprawdę nie zrobiłam nic złego.

Twarz pani Cecylii pozostała nieruchoma. Spod czarnej koronkowej chusty spoglądała na wnuczkę chłodnymi szarymi oczami.

– A jeżeli coś zrobiłam, to nie wiem co... – usprawiedliwiała się dziewczyna, ale wzrok babki pozostał surowy. Emilia skryła twarz w poduszkę.

Na biurku leży dymiące cygaro oparte na popielniczce.

Pan Augustyn wkłada monokl pod lewą brew i marszczy ją tak, by przytrzymać szkło.

Sięga po książkę i otwiera na stronie zaznaczonej wełnianą zakładką.

Pani Bogumiła prostuje się na krześle i przełyka ślinę.

Mąż staje przed nią, stukając palcem w kartkę:

– Tu... tu... tu... na sto czterdziestej stronie podręcznika, który pani dobrodziejka sama kupiła... – mówi, niemal jąkając się ze zdenerwowania, i tonem nauczyciela ganiącego uczennice za brak elementarnej wiedzy zaczyna czytać:

Jest taka cnota, która innym cnotom cenę nadaje, a bez której kobieta przestałaby prawie być kobietą: cnota, którą każdy delikatny mężczyzna pragnie widzieć w swojej siostrze, w swojej żonie i w swojej córce; cnota, która wzniecając miłość, uchyla niebezpieczeństwo, ponieważ nakazuje uszanowanie; tą cnotą jest przyzwoitość.

Doktor przerywa i spogląda na żonę przez monokl. Pani Bogumiła aż kuli się w sobie.

Po raz pierwszy małżonek patrzył tak na nią trzy lata po ślubie. Było to późną nocą. Maleńka Emilka, której wyrzynały się ząbki, zanosiła się płaczem. Ona usiłowała uspokoić niemowlę, tuląc je do piersi. W drzwiach dziecięcego pokoju stanął nagle jej mąż. Poprzez szkło monokla wpatrywało się w nią z irytacją nienaturalnie powiększone oko.

– Pani żono – rozkazał – proszę marsz do n a s z e g o łoża!

Teraz ma podobne spojrzenie. Doktor znów unosi książkę i czyta:

Jeśli młoda dziewczyna przypadkowo ujrzy się sama pośród mężczyzn, usunie się od nich bez przesady i zbliży się do swojej Matki. Tajemne przeczucie przestrzeże ją, że w jej wieku unikać należy oczu mężczyzn i im mniej stara się im podobać, tym więcej im się podobać będzie.

Pan Augustyn poprawia monokl, spogląda na żonę.

– Dobrodziejka zapomniała widać te nauki, którym sama kiedyś hołdowała.

„A Emilka tak ładnie dziś na tym balu wyglądała” – myśli z żalem pani Rossnowska, ale jej mąż jest nieubłagany. Upokarzająca lekcja trwa dalej:

Przyzwoita dziewczyna nie jest ani skromnisią, ani świętoszką; a jednak nikt z nią poufałości sobie nie pozwoli, atmosfera wstydliwości, która ją otacza, jest dostatecznym jej zabezpieczeniem.

Znów karcące spojrzenie.

Taka panna tak swoje powaby osłonić umie; z tajemnicami i sztuką powabności nieobeznana, że będzie kiedyś taką, jaką każda kobieta pragnąć powinna: przez jednego kochana, a szanowana przez wszystkich. 

Pan Augustyn odłożył książkę, zerknął na żonę i wyjął monokl. Wokół oka pojawiła się czerwona obwódka.

„Jaki on przygnębiony” – przemknęło przez myśl jego żonie.

– Pani dobrodziejko, zadecydowałem o przyszłości naszej córki – odezwał się ciszej, zmęczonym głosem. – Nie dam Emilki na zmarnowanie. – Przypalił wygasłe w połowie cygaro. – Proszę mnie zostawić samego.

Pani Bogumiła chciała o coś zapytać, ale widząc, jak mężowi nagle opadły ramiona, uznała, że lepiej będzie wyjść bez słowa.

***

Nie było jeszcze siódmej, kiedy bryczka wjechała przez bramę na tyły żółtawego piętrowego budyneczku przy Dominikańskiej. Głośne ujadanie uwiązanego na łańcuchu olbrzymiego psa spłoszyło konia.

– Ażby cie, diabelskie nasienie... – zaklął Szymon, zeskoczył z kozła i zaczął uspokajać białą klacz, poklepując ją po pysku.

Na odgłos szczekania w oknie na parterze poruszyła się firanka.

– Niech Szymon nie czeka na mnie. – Doktor Rossnowski wziął do ręki wysłużoną lekarską torbę i wysiadając z powozu, dodał:

– Potem pójdę pieszo do szpitala.

– Jak pan doktór życzy, ale na to bydle to trza uważać, bo jak się ta sabaka urwie... – Woźnica pokręcił głową, po czym pospiesznie wskoczył na kozioł, lekko smagnął batem, cmoknął: „Nu, ru-szaj”, i pociągnął za lejce. Po chwili zniknął z podwórca głównego urzędu pocztowego gubernialnego miasta Płocka. Doktor na wszelki wypadek nie zbliżał się do warczącego i odsłaniającego białe zębiska zwierzaka.

Naczelnik poczty Piotr Fajko opuścił zasłonę. Wizyta doktora Rossnowskiego o tak wczesnej porze oznaczała pilną sprawę, a on nie zdążył się jeszcze ubrać. Drepcząc do wejścia, naciągnął w pośpiechu kurtkę munduru i nerwowo dopinał metalowe guziki zdobione dwugłowym orłem, by jak najszybciej powitać niespodziewanego gościa.

Otworzył drzwi.

– Nero, spokój! Do budy! – wrzasnął na psa, a ten schował się natychmiast z podkulonym ogonem.

– Moje najniższe uszanowanie panu doktorowi. – Poczmistrz ukłonił się i gestem zaprosił pana Augustyna do środka.

Siedzieli naprzeciw siebie w niewielkim saloniku. Dzielił ich okrągły stół i leżące na nim trzy koperty z dwoma paryskimi adresami i jednym wiedeńskim. Doktor Rossnowski patrzył pytająco na naczelnika poczty, ten jednak uciekał spojrzeniem. Milczenie się przedłużało.

Wreszcie urzędnik przełknął ślinę i powiedział cicho:

– Panie doktorze, jestem tylko małym trybikiem w carskiej machinie. – Podniósł oczy. – Ot, jakiś tam czynownik dwunastej rangi. Ale ten czynownik ma swoje lata i wie, co może gwarantować, a czego nie.

– Ja tylko nie chcę, żeby ktoś poza panem dowiedział się o tych listach. To wszystko.

Poczmistrz podniósł palec wskazujący.

– Ale chce pan je wysłać specjalnym kurierem... – zauważył.

– Przecież zapłacę – przerwał pan Augustyn.

– Panie doktorze. Znamy się nie od dziś. Zdarzało się, że słał pan w pośpiechu listy do Paryża i dostawał odpowiedź nawet po tygodniu, najpóźniej dwóch. Ale wtedy, drogi doktorze... Wtedy nie było tu naszego dandysa Gołubojewa. – Ostatnie słowa poczmistrz wymówił z lekkim przekąsem.

„Znaczy, że plotka o balu już poszła w miasto” – pomyślał pan Rossnowski, ale spróbował raz jeszcze:

– Przecież pan mu nie podlega.

– Oczywiście, że nie. Ja podlegam radcy stanu, carskiemu urzędnikowi piątej rangi, księciu Aleksandrowi Golicynowi, dyrektorowi generalnemu Poczt Królestwa Polskiego...

– No właśnie – wtrącił doktor.

Poczmistrz tym razem nie pozwolił jednak sobie przerwać.

– ...ale w sprawie korespondencji zagranicznej – kontynuował – moim przełożonym jest generał Paniutin, urzędnik szóstej rangi, który niedawno objął stanowisko gubernatora wojennego w Warszawie. – Naczelnik popatrzył w oczy doktora. – On właśnie podpisał ukaz, w którym obliguje mnie do składania odpowiednich raportów ze szczególnym uwzględnieniem poczty kurierskiej urzędnikowi siódmej rangi kierującemu w naszej guberni wydziałem wojenno-policyjnym...

– ...a tym od miesiąca kieruje pan hrabia Nikołaj Michajłowicz Gołubojew – ponuro dokończył doktor.

– Zapomniał pan dodać, doktorze: hrabia i zarazem pułkownik...

– Pułkownik?! Przecież on nie ma nawet trzydziestki!

– No właśnie. Musi więc mieć dobrych protektorów w Moskwie albo i samym Pitrze.

– Zostawię panu te listy, może coś pan wymyśli – z prośbą w głosie cicho powiedział pan Augustyn.

– Doktorze drogi, niech mnie pan nie stawia w takiej sytuacji. Pan leczy ludzi, pan zawsze zarobi na życie... – Naczelnik odsunął od siebie listy. – Proszę je napisać tak, żeby ten, kto je będzie czytał, nie mógł panu zaszkodzić. – Widząc zrezygnowaną minę gościa chowającego koperty do kieszeni surduta, dodał cicho:

– A tę najważniejszą korespondencję do Wiednia czy Paryża niech panu przewozi ktoś zaprzyjaźniony... – a po chwili milczenia rzucił: – Może jakaś kobieta?

Doktor Rossnowski czuł, że jest w potrzasku. Był przekonany, że od tych listów zależy przyszłość jego córki.

„Jutro pojadę do Warszawy – postanowił – i będę warował jak ten pies na stacji pocztowych dyliżansów idących na Paryż. – Sięgnął po koperty. – Może ktoś godny zaufania zlituje się i weźmie je ze sobą”. Wstał.

Poczmistrz patrzył na niego ze współczuciem.

„Widać, że bardzo mu na tych listach zależy” – pomyślał.

– Na pocieszenie – powiedział, wstając – opowiem panu anegdotę. Gołubojew zażądał ode mnie wykazu obywateli naszej guberni najczęściej korzystających z usług pocztowych kurierów na Paryż, Berlin, Londyn, Wiedeń i Rzym.

Pan Augustyn spojrzał na niego zdziwiony.

– Anegdota będzie za chwilę. – Naczelnik uśmiechnął się.

– Otóż niech pan sobie wyobrazi, że Nero tak poszarpał książkę kurierską, że pan Gołubojew nie mógł z niej nic odczytać. Poczmistrz uniósł znacząco jedną brew. – A tak się składa, że wśród pięciu obywateli naszej guberni najczęściej korzystających z kuriera znajdował się pewien lekarz, ale ja nie pamiętam jego nazwiska...

Obaj wybuchnęli śmiechem.

„To dobry człowiek – pomyślał pan Augustyn. – Szkoda, że nie może mi pomóc”.

W naszym serwisie przeczytacie już kolejny fragment książki Ucieczka. Powieść kupicie w popularnych księgarniach internetowych: 

Zobacz także

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Książka
Od wschodu do zachodu. Ucieczka
Stanisław Krzemiński4
Okładka książki - Od wschodu do zachodu. Ucieczka

Szesnastoletnia Emilia Rossnowska kończy najlepszą pensję w Płocku i na balu debiutantek przyciąga uwagę carskiego oficera, hrabiego Gołubojewowa. Żeby...

dodaj do biblioteczki
Wydawnictwo
Recenzje miesiąca
Kobiety naukowców
Aleksandra Glapa-Nowak
Kobiety naukowców
Szpital św. Judy
M.M. Perr
Szpital św. Judy
Kalendarz adwentowy
Marta Jednachowska; Jolanta Kosowska
 Kalendarz adwentowy
Krypta trzech mistrzów
Marcin Przewoźniak
Krypta trzech mistrzów
Grzechy Południa
Agata Suchocka ;
Grzechy Południa
Stasiek, jeszcze chwilkę
Małgorzata Zielaskiewicz
Stasiek, jeszcze chwilkę
Sues Dei
Jakub Ćwiek ;
Sues Dei
Rodzinne bezdroża
Monika Chodorowska
Rodzinne bezdroża
Zagubiony w mroku
Urszula Gajdowska ;
Zagubiony w mroku
Jeszcze nie wszystko stracone
Paulina Wiśniewska ;
Jeszcze nie wszystko stracone
Pokaż wszystkie recenzje