¦wiat leczy rany po wojnie z Przeklêtymi, ludzie zaczynaj± zapominaæ o niebezpieczeñstwie. Ale Szepcz±cy – istoty, które niegdy¶ kroczy³y po ziemi jako bogowie, nie zapomnieli o ludziach. I maj± w³asne plany...
W chwili nieuchronnej klêski Olaf Rudnicki zgadza siê zap³aciæ w³asn± wolno¶ci± z ¿ycie swojej rodziny. Dumny, potê¿ny alchemik trafia do ¶wiata, w którym jest jedynie niewolnikiem. Bezlitosnym, pos³usznym narzêdziem w rêkach nowego pana. Rozpoczyna siê wojna, której zasad Rudnicki nie zna, ale wie jedno: od tego, jak wywi±¿e siê ze swojej przysiêgi zale¿y ¿ycie. Jego, jego rodziny, jego ¶wiata. Je¶li zawiedzie, choæby prze¿y³, nie bêdzie ju¿ mia³ gdzie wracaæ.
Do lektury najnowszej ksi±¿ki Adama Przechrzty S³uga Krwi. Materia Secunda zaprasza Wydawnictwo Fabryka S³ów. Ostatnio mogli¶cie przeczytaæ pierwszy fragment ksi±¿ki, tymczasem ju¿ dzi¶ zachêcamy do siêgniêcia po kolejn± jego czê¶æ:
***
Rudnicki przebudzi³ siê, czuj±c, ¿e w pokoju znajduje siê kto¶ obcy. Kiedy otworzy³ oczy, zauwa¿y³ klêcz±cego przy pos³aniu mê¿czyznê w szarej szacie. S³uga cia³a, zidentyfikowa³ odruchowo.
Kiedy s³u¿±cy zorientowa³ siê, ¿e alchemik ju¿ nie ¶pi, sk³oni³ g³owê i powiedzia³ co¶ niepewnym, niemal przepraszaj±cym tonem. Dopiero po chwili do Rudnickiego dotar³o, w czym rzecz: ksi±¿ê Nin zaprasza³ go na ¶niadanie.
Po pó³godzinie, wyk±pany, wymasowany i odziany w przyjemnie ch³odz±ce skórê jedwabie, pod±¿y³ za s³u¿±cym. Przeszli niemal pó³ kilometra, zanim s³uga zatrzyma³ siê przed niepozornym drewnianym pawilonem. Wej¶cia pilnowa³ wujek Franko z kijem w d³oni.
Franko powita³ alchemika uk³onem, co wywo³a³o grymas przera¿enia na twarzy s³u¿±cego, ale ogrodnik odes³a³ s³ugê stanowczym gestem, zanim tamten zd±¿y³ cokolwiek powiedzieæ.
Rudnicki odwzajemni³ powitanie i spojrza³ pytaj±co na wej¶cie do pawilonu.
– Zapraszam – powiedzia³ Franko. – Proszê zachowywaæ siê swobodnie, nie zapominaj±c jednak o pozycji gospodarza. Ksi±¿ê Nin jest jedn± z dziesi±tki, mo¿e dwudziestki najbardziej wp³ywowych osób w cesarstwie.
– S± i inne pañstwa?
– Owszem, ale o tym porozmawiamy kiedy indziej.
Rudnicki przest±pi³ próg i znalaz³ siê w pawilonie. Ksi±¿ê Nin ubrany by³ w szatê w kolorze zgaszonego br±zu, u jego pasa wisia³a ozdobna nefrytowa tabliczka, pokryta nieznanymi alchemikowi znakami, przypominaj±cymi nieco chiñskie ideogramy. Uk³oniwszy siê, Rudnicki opad³ na kolana, zajmuj±c miejsce za niewysokim stolikiem.
G³adka, pozbawiona zmarszczek twarz ksiêcia sugerowa³a, ¿e mê¿czyzna liczy sobie nie wiêcej ni¿ trzydzie¶ci lat, jednak otaczaj±ca go aura w³adzy i kompetencji poddawa³a w w±tpliwo¶æ pierwsze wra¿enie. Gospodarz przypatrywa³ siê alchemikowi d³ug± chwilê, po czym skin±³ g³ow± w wyrazie aprobaty.
– Herbaty? – zapyta³.
– Poproszê.
Ksi±¿ê nape³ni³ mu czarkê, po czym podniós³ swoj± do ust. Rudnicki poszed³ za jego przyk³adem.
– Jak pan siê czuje?
– Dziêkujê, du¿o lepiej – odpar³ alchemik.
– Czy jest pan gotów dotrzymaæ umowy zawartej z mistrzem Lingiem?
– Oczywi¶cie.
W±skie, zmru¿one w wyrazie intensywnego skupienia oczy wpatrywa³y siê intensywnie w Rudnickiego, wreszcie ksi±¿ê ponownie siêgn±³ po czajniczek z herbat±.
– Wujek Franko jak zwykle mia³ racjê – mrukn±³.
Alchemik w ostatniej chwili ugryz³ siê w jêzyk, aby nie zapytaæ, w jakiej sprawie, podejrzewa³, ¿e podobna poufa³o¶æ w stosunku do gospodarza nie by³aby dobrze przyjêta.
– Ma pan jakie¶ ¿yczenia?
– ¯adnych – odpowiedzia³ Rudnicki przez zaci¶niête zêby.
W±tpi³, ¿eby arystokrata dobrze przyj±³ jego troskê o rodzinê. Nie teraz, nie w tych okoliczno¶ciach, a wnioskuj±c z informacji uzyskanych od Franko, Rudnicki móg³ mieæ tylko jedn± szansê. Lepiej poczekaæ, a¿ ksi±¿ê bêdzie mu co¶ winien.
– W takim razie proszê kontynuowaæ leczenie. Kiedy poczuje siê pan lepiej i bêdzie chcia³ wyj¶æ do miasta, wystarczy powiadomiæ s³u¿bê.
– Nie bardzo rozumiem – wymamrota³ alchemik.
– Potrzebni bêd± panu eskorta i przewodnik – wyja¶ni³ ksi±¿ê. – Dopóki nie zostanie pan oficjalnie wpisany na listê moich domowników, pañski status jest nieokre¶lony, co mog³oby sprowokowaæ moich wrogów do jakiej¶ reakcji. Tu nikt nie patrzy obojêtnie, kiedy konkurent sprowadza sojuszników ze starego ¶wiata, bo tacy ludzie ciesz± siê okre¶lon± reputacj±. A pan jest do¶æ znan± osobisto¶ci±, szczególnie po tym, czego dokona³ pan razem z mistrzem Lingiem. Mistrz by³ zobowi±zany z³o¿yæ szczegó³ow± relacjê na dworze – doda³ na widok zak³opotania we wzroku Rudnickiego. – My zawsze bacznie obserwujemy poczynania Przeklêtych.
– Co tam siê sta³o? – nie wytrzyma³ alchemik. – W starym ¶wiecie? Jakim cudem tylu potê¿nych theokataratos nagle pojawi³o siê w enklawach? Dlaczego pad³y bariery, a podró¿ przez korytarze nie os³abi³a Przeklêtych? Bo my¶lê, ¿e to wydarzy³o siê nie tylko w Toledo, prawda?
– Nie tylko – przyzna³ ksi±¿ê. – Odpowied¼ jest banalnie prosta: Szepcz±cy.
Alchemik wzdrygn±³ siê jak smagniêty batem.
– Wy dogadali¶cie siê, ¿eby ograniczyæ szeroko¶æ korytarzy, co uniemo¿liwi³o podró¿ potê¿niejszym bytom, oni porozumieli siê i zmusili do ucieczki przez korytarze setki tysiêcy s³abszych od siebie istot, jednocze¶nie os³aniaj±c ich w czasie podró¿y. To w³a¶nie dlatego pad³y bariery, dlatego wasz ¶wiat prze¿ywa inwazjê.
– Dlaczego to zrobili? Z zemsty?
– To tak¿e – przytakn±³ powa¿nie arystokrata. – Ale nie tylko. Je¶li Przeklêci odepchn± was od enklaw, stworz± w³asne pañstwa, prêdzej czy pó¼niej rozwi±¿± problem korytarzy, umo¿liwiaj±c przybycie Szepcz±cym. To kwestia setek, a mo¿e nawet tysiêcy lat, ale Szepcz±cy maj± czas, ca³± wieczno¶æ.
– Co ja zrobi³em, co ja zrobi³em... – wymamrota³ Rudnicki.
– Pomóg³ pan uratowaæ swój ¶wiat – odpar³ szorstko Nin. – A ¿e nie na zawsze? Nie jest pan wszechmocny. No i mo¿e pan walczyæ dalej.
– A to w jaki sposób?! – warkn±³ Rudnicki, trac±c panowanie nad sob±.
Ksi±¿ê westchn±³ lekko, jakby ubolewaj±c nad manierami alchemika, lecz nie wygl±da³ na obra¿onego.
– Rozumiem, ¿e sytuacja nie jest dla pana komfortowa, ale przybywaj±c do naszego ¶wiata, otrzyma³ pan jedyn± w swoim rodzaju, niepowtarzaln± szansê. W³adamy magi± w stopniu znacznie przewy¿szaj±cym mo¿liwo¶ci theokataratos, bo w odró¿nieniu od nich mo¿emy j± swobodnie badaæ. My niczego nie zapomnieli¶my, tyle ¿e nie jeste¶my nie¶miertelni. No, w ka¿dym razie wiêkszo¶æ z nas – mrukn±³ ciszej. – Kiedy zostanie pan moim domownikiem, otrzyma pan mo¿liwo¶æ nauki u najlepszych mistrzów w cesarstwie. Reszta zale¿y jedynie od pañskich zdolno¶ci i wysi³ków. Za trzy lata powróci pan do siebie. Rzecz jasna, je¿eli bêdzie pan chcia³.
– I je¶li bêdê mia³ do czego wracaæ – uzupe³ni³ z gorycz± Rudnicki.
Ksi±¿ê skin±³ g³ow±, ale nie skomentowa³, przez chwilê ma³ymi ³ykami popija³ herbatê.
– ¯ycie i ¶mieræ to dwie strony tej samej monety – powiedzia³ wreszcie. – Kto¶, kto zapomina, ¿e oprócz awersu istnieje rewers, jest zwyczajnie g³upi. I nie ma antidotum na ¶mieræ, a ¿aden dom, ¿aden choæby najpotê¿niejszy ród nie jest przed ni± zabezpieczony. Rodzimy siê, ¿yjemy, umieramy, to naturalny cykl, jak przyp³ywy i odp³ywy oceanu. No i jest jeszcze los, co¶, co w waszym ¶wiecie nazywaj± karm±.
– Los? – parskn±³ gniewnie alchemik. – Nie wierzê w predestynacjê.
– To nie to samo – odpar³ spokojnie Nin. – Nic nie jest z góry przes±dzone, lecz istniej± okre¶lone okoliczno¶ci i predyspozycje: wzrost, si³a miê¶ni, mo¿liwo¶ci umys³u, ¶rodowisko, w jakim siê rodzimy i w jakim ¿yjemy. To wszystko okre¶laj± nasze czyny z poprzednich wcieleñ.
– Wierzycie w reinkarnacjê? My¶la³em, ¿e...
– To skomplikowana sprawa – przerwa³ Rudnickiemu ksi±¿ê. – A ja nie jestem teologiem. Tak, wierzymy w ko³owrót wcieleñ. Nawiasem mówi±c, czy wiedzia³ pan, ¿e niektóre odmiany chrze¶cijañstwa w waszym ¶wiecie akceptowa³y istnienie preegzystencji dusz? Tê koncepcjê odrzucono dopiero po Pi±tym Soborze Powszechnym w Konstantynopolu.
Oszo³omiony Rudnicki zaprzeczy³ gestem.
– Ale dajmy spokój teoriom. Dobrze by by³o, gdyby obejrza³ pan kilka treningów. Pomog³oby to panu dokonaæ wyboru.
– Wyboru?
– W naszym cesarstwie istniej± setki szkó³, wszystkie jednak mo¿na podzieliæ na trzy grupy. Pierwsza zajmuje siê manipulowaniem czyst± energi±, my¶lê, ¿e mo¿na by to nazwaæ magi± bojow±. Jej adepci potrafi± spaliæ wroga, zamieniæ go w bry³ê lodu albo zatrzymaæ mu serce. Odrêbna grupa to mistrzowie run. Ci ucz± siê tworzyæ glify i za ich pomoc± wp³ywaæ na rzeczywisto¶æ. W sumie to ta sama energia, tylko poddana wiêkszej kontroli. Wreszcie wojownicy koncentruj± siê na osi±gniêciu mistrzostwa we w³adaniu orê¿em i w³asnym cia³em. To bardzo schematyczny i nieprecyzyjny podzia³, bo wszystkie te sfery przenikaj± siê wzajemnie, istniej± te¿ ludzie utalentowani w dwóch albo i trzech dziedzinach, choæ to ostatnie nale¿y do rzadko¶ci.
– Jak mistrz Ling?
– Jak mistrz Ling – zgodzi³ siê ksi±¿ê. – Najlepiej chyba bêdzie, je¶li oprowadzi pana wujek Franko. Wujku Franko? – odezwa³ siê arystokrata dziwnie prosz±cym tonem.
Ogrodnik natychmiast pojawi³ siê w drzwiach i choæ z jego twarzy nie mo¿na by³o wyczytaæ ¿adnych emocji, Rudnicki by³ pewien, ¿e polecenie mu siê nie spodoba³o.
– Jak sobie ¿yczysz, panie – powiedzia³. – Idziemy! – rzuci³ szorstko pod adresem alchemika.
Ogrodnik poprowadzi³ Rudnickiego poprzez meandruj±ce w¶ród drzew i kwiatów alejki, pó¼niej przeszli przez potê¿n±, strze¿on± przez kilkunastu ¿o³nierzy bramê, po czym stanêli przed sporym drewnianym budynkiem.
– To Srebrny Pawilon – wyja¶ni³ lakonicznie Franko. – Tu dzieci ucz± siê podstaw.
– Dzieci? A mo¿e zaprowadzi³by mnie pan tam, gdzie trenuj± doro¶li?
Zamiast odpowiedzi, ogrodnik wywróci³ oczyma i sapn±³ niecierpliwie.
– No dobrze! Miejmy ju¿ to za sob±, bo inaczej bêdziesz siê d±sa³ jak czterolatek! – warkn±³, rezygnuj±c z konwenansów. – Atakuj!
– S³ucham?
– Atakuj! – powtórzy³ Franko. – U¿yj ca³ej swojej si³y!
– Pañskie bezpieczeñstwo...
Rudnicki nawet nie zauwa¿y³ ciosu, po prostu w jednej chwili sta³, w drugiej le¿a³ kilka metrów dalej. Jego nie do koñca uzdrowione cia³o zareagowa³o bólem.
– Atakuj! – rozkaza³ Franko.
Alchemik, nie my¶l±c nawet o konsekwencjach, poderwa³ siê na nogi jednym p³ynnym ruchem i uderzy³. Uderzy³ nagle, nie sygnalizuj±c ciosu, z szybko¶ci±, o jak± nigdy siê nie podejrzewa³. Uderzy³ celnie, tyle ¿e czarne ostrze zatrzyma³o siê kilka centymetrów nad barkiem Franko, jakby napotka³o niewidzialn± barierê. Ogrodnik u¶miechn±³ siê wzgardliwie i odrzuci³ Rudnickiego oszczêdnym gestem d³oni, wywo³uj±c w powietrzu efekt podobny do przyp³ywu sztormowej fali.
– Co to... Jak to mo¿liwe? – wymamrota³ oszo³omiony i obola³y alchemik. – Nawet mnie pan nie dotkn±³!
– To efekt u¿ycia chi – odpar³ ³agodniejszym ju¿ tonem Franko. – Energii zawartej w materia prima.
– Ale jak... – Rudnicki z trudem skoncentrowa³ wzrok: przez chwilê widzia³ tylko ciemne plamy.
– Materia prima jest wszêdzie – przerwa³ mu ogrodnik. – To podstawowy budulec wszech¶wiata. Wszech¶wiatów – poprawi³ siê natychmiast. – Wy u siebie wykorzystujecie j± w do¶æ prosty, ¿eby nie powiedzieæ prostacki sposób, my uczymy siê ni± kierowaæ. Jak? Proponujê, ¿eby obejrza³ pan zajêcia dla najm³odszych. Wtedy zrozumie pan, na czym to polega, bo dzieciom obja¶nia siê wszystko od podstaw – powiedzia³, wracaj±c do ugrzecznionego tonu.
– Czy mogê liczyæ na to, ¿e i w przysz³o¶ci udzieli mi pan kilku wskazówek? – spyta³ pokornie Rudnicki. – Mistrzu Franko?
Ogrodnik popatrzy³ na niego zdziwiony, nieoczekiwanie roze¶mia³ siê serdecznie.
– Poradzisz sobie tutaj – powiedzia³. – Instynktownie rozumiesz rzeczy, których zrozumienie zajê³oby innym miesi±ce lub lata. Poradzisz sobie – powtórzy³. – I nazywaj mnie wujkiem Franko, jak wszyscy.
Alchemik uk³oni³ siê w odpowiedzi.
– A teraz chod¼my obejrzeæ, jak radz± sobie dzieciaki – zaproponowa³ Franko. – Jestem pewien, ¿e nie oka¿esz siê gorszy od piêciolatków. No, prawie pewien – doprecyzowa³. – Idziemy?
Rudnicki z westchnieniem pomaszerowa³ w ¶lad za ogrodnikiem.
***
Zajêcia przypomina³y dziwaczny taniec: grupa kilkulatków wykonywa³a ruchy przypominaj±ce trzepotanie skrzyde³, tak jakby dzieci chcia³y oderwaæ siê od ziemi. M³odziutkie buzie zastyg³y w grymasie koncentracji, a ¶miertelnie powa¿ne miny ¶wiadczy³y, ¿e to nie zabawa. Prowadz±ca trening szczup³a, siwow³osa kobieta rzuci³a krótk± komendê i nagle jeden z maluchów wyskoczy³ w górê na dobre dwa metry, drobi±c w powietrzu t³ustymi nó¿kami, po czym bezszelestnie opad³ na posadzkê.
– Czy mi siê wydawa³o, czy on naprawdê spada³ w zwolnionym tempie? – odezwa³ siê z niedowierzaniem Rudnicki.
– Naprawdê – potwierdzi³ Franko.
– Jak on to zrobi³?
– To proste: najpierw poczu³, a potem opanowa³ chi.
– A konkretniej?
– Zrób lekki wydech i przejd¼ powoli kilka kroków na bezdechu. Wolniej! Jeszcze wolniej!
Alchemik wykona³ polecenie, czuj±c dziwne mrowienie w ca³ym ciele.
– Co siê dzieje? – spyta³, kiedy z³apa³ haust powietrza.
– W ten sposób ³atwiej wyczuæ cz±steczki pierwotnej materii – wyja¶ni³ ogrodnik. – To czê¶æ spektrum tego, co my nazywamy chi. Kiedy to uczucie stanie siê bardziej intensywne, bêdziesz móg³ zmieniæ rzeczywisto¶æ albo na chwilê zawiesiæ niektóre prawa przyrody. Na przyk³ad zbudowaæ w umy¶le niewidzialne schody, poczuæ je pod stopami i wbiec po nich jak po prawdziwych stopniach. To zale¿y tylko od si³y koncentracji i praktyki. Je¶li bêdziesz cierpliwy, za miesi±c czy dwa powtórzysz wyczyn tego dzieciaka.
– Dlaczego na bezdechu? Nie mogê zatrzymaæ powietrza w p³ucach? Czy to nie przyspieszy³oby ca³ego procesu?
– Mo¿esz, choæ to niebezpieczne. Wstrzymanie oddechu zwiêksza nasz± wra¿liwo¶æ na chi, a jednocze¶nie oczyszcza kana³y, którymi energia p³ynie w naszym ciele. Jednak zbyt d³ugie zatrzymanie powietrza po wdechu mo¿e mieæ ró¿ne skutki uboczne, a¿ do krwotoków wewnêtrznych w³±cznie. My nazywamy to zabaw± z ogniem demonów. Lepiej æwiczyæ ³agodniej, za to bez obawy kontuzji.
– Czyli na bezdechu?
– Na bezdechu – potwierdzi³ Franko.
– Co mam robiæ?
– To proste æwiczenie, sk³ada siê tylko z dwóch ruchów. Jeden wygl±da tak, jakby¶ chcia³ siê odbiæ rêkoma od jakiej¶ podpórki, d¼wigaj±c cia³o w górê bez pomocy nóg, drugi polega na wej¶ciu na wyimaginowany stopieñ. Najpierw jedn±, pó¼niej drug± nog±.
– To wszystko?
– Tak. Jedna rada: staraj siê to wykonywaæ jak najwolniej, bo wtedy mocniej poczujesz chi.
– A czym jest w koñcu to tajemnicze chi? Energi± czy materi±, z której mogê zbudowaæ wyimaginowane schody?
– Jednym i drugim. – Wzruszy³ ramionami Franko. – Energia przechodzi w materiê, materia w energiê.
Rudnicki wypu¶ci³ z ust powietrze i post±pi³ krok naprzód, podnosz±c nogê, jakby chcia³ wej¶æ stopieñ wy¿ej. Z zewn±trz musia³o to wygl±daæ idiotycznie, ale alchemik mia³ ca³y czas przed oczyma opadaj±cego niczym piórko malucha. Zreszt± tu i teraz nikt nie powinien siê z niego ¶miaæ, w koñcu wszyscy æwiczyli to samo...
Rozdzia³ drugi
Rudnicki post±pi³ naprzód. Pod cienk± podeszw± buta wyczuwa³ twardy kszta³t, ale mimo to jego stopa opad³a na ziemiê. Jak zwykle. Alchemik zakl±³ w¶ciekle. Mimo ¿e ca³ym cia³em czu³ cz±steczki materia prima, czy te¿ jak nazywali to zjawisko miejscowi – chi, nic z tego nie wynika³o. Od miesi±ca nie poczyni³ nijakich postêpów, podczas gdy nawet najmniej uzdolnione maluchy potrafi³y zrobiæ w powietrzu przynajmniej trzy kroki.
– Mo¿e po prostu nie mam talentu do tych sztuczek? – rzuci³ na g³os. Na pewno nie pomaga³a Rudnickiemu troska o rodzinê pozostawion± w innym wszech¶wiecie ani te¿ same my¶li, ¿e jakim¶ cudem zosta³ przeniesiony do obcego dlañ ¶wiata.
Nag³y i nieoczekiwany podmuch wiatru – dzieñ by³ wyj±tkowo pogodny – przygi±³ m³od± ¶liwê i wys³a³ ob³ok bia³ych p³atków w stronê alchemika. Rudnicki odruchowo os³oni³ twarz i kwiatowa zamieæ zatrzyma³a siê w powietrzu, jakby natrafi³a na niewidzialn± przeszkodê. Alchemik zmarszczy³ brwi i si³± umys³u wprawi³ p³atki w wirowy ruch, formuj±c z nich miniaturowe tornado.
– Niemo¿liwe – wymamrota³.
Jednak nie ulega³o w±tpliwo¶ci, ¿e kwiaty podporz±dkowa³y siê jego woli, Rudnicki czu³ pulsowanie w d³oniach, a p³atki reagowa³y na ka¿dy, najmniejszy nawet ruch.
– No, wreszcie! – odezwa³ siê znajomy g³os. – My¶la³em ju¿, ¿e jeste¶ upo¶ledzony.
Alchemik odwróci³ siê i uk³oni³ nisko, wujek Franko jak zwykle dzier¿y³ w d³oniach kij, a jego twarz zastyg³a w wyrazie lekkiej dezaprobaty.
– Teraz zrób kilka kroków w górê – poleci³ ogrodnik.
– Nie mogê, próbowa³em przed chwil±.
Franko przewróci³ oczyma i westchn±³ ciê¿ko.
– To by³o wtedy, a teraz jest teraz – powiedzia³. – Jak my¶lisz, dlaczego ogo³oci³em z kwiatów ulubion± ¶liwê ksiêcia Nina? W ka¿dej dziedzinie samodoskonalenia wystêpuje kilka etapów, pierwszy z nich to wiara we w³asne si³y, a ty przed chwil± go osi±gn±³e¶. Twój umys³ zapamiêta³ moment, kiedy po raz pierwszy u¿y³e¶ chi. Kolejny raz zrobisz to bez trudu.
– Wiêc to pan tê ¶liwê...?
– A któ¿by inny? – odburkn±³ Franko. – A teraz do¶æ gadania! Do roboty!
Rudnicki zacisn±³ zêby i wyskoczy³ w powietrze, tym razem jego stopy znalaz³y solidne oparcie i po chwili alchemik znalaz³ siê na wysoko¶ci paru metrów. W sekundê pó¼niej z impetem zwali³ siê na ziemiê.
– Co ty robisz?! – wrzasn±³ Franko. – Chcesz po³amaæ nogi? Widzia³e¶, jak spada³ ten dzieciak? Masz uczyniæ swoje cia³o tak lekkim, jak tylko siê da!
– To by³o do¶æ niespodziewane – usprawiedliwi³ siê alchemik. – Chyba nic mi siê nie sta³o. Mo¿e spróbujê jeszcze raz?
– W ¿adnym wypadku! Wystarczy tych g³upot na dzisiaj! Idziemy!
– Gdzie?
– Do ksiêcia Nina, a gdzie¿by indziej? Trzeba go powiadomiæ o twoich... postêpach – powiedzia³ z ironi± Franko. – W koñcu to wa¿na wiadomo¶æ: budz±cy grozê zabójca Przeklêtych, Pan Jastrz±b, dogoni³ w nauce piêciolatków!
– Kto taki?
– Tak ciê nazywaj±, nie wiedzia³e¶? Obawiam siê, ¿e mistrz Ling nieco ubarwi³ swoj± relacjê, st±d nadmierny i niczym niezas³u¿ony respekt dla twojej osoby.
Zanim Rudnicki zdoby³ siê na odpowied¼, stanêli pod drzwiami rezydencji ksiêcia. Tym razem nie by³o ¿adnych czo³obitnych uk³onów, Franko po prostu wszed³ do ¶rodka, odganiaj±c wartowników niecierpliwym ruchem d³oni, i poprowadzi³ alchemika krêtymi korytarzami. Gabinetu ksiêcia pilnowa³ tylko jeden, prawda, ¿e uzbrojony po zêby stra¿nik, ale i ten odst±pi³ bez s³owa, widz±c minê Franko.
Ogrodnik powita³ ksiêcia niedba³ym skinieniem, po czym usiad³ za sto³em i bez pytania poczêstowa³ siê herbat±.
– On osi±gn±³ pierwsze stadium – poinformowa³ lakonicznie.
– Jeste¶ pewien? – spyta³ szybko ksi±¿ê, nie zwracaj±c najmniejszej uwagi na naruszenie etykiety.
– Sam widzia³em.
– Co proponujesz?
– Jak najszybciej przeprowadziæ ceremoniê.
– Zwyczaj nakazuje, aby przed z³o¿eniem przysiêgi odwiedziæ pa³ac cesarski.
– Bzdury! – burkn±³ niechêtnie Franko. – Przepisy nie podaj±...
– Przepisy przepisami, a zwyczaj zwyczajem – przerwa³ ogrodnikowi ksi±¿ê. – Wiesz, ¿e je¶li tego nie zrobimy, wybuchnie skandal.
– Jego Wysoko¶æ...
– Tak! Wiem, ¿e Jego Wysoko¶æ nie we¼mie mi tego za z³e! – ponownie wszed³ mu w s³owo ksi±¿ê. – Ale inne rody i owszem! A równowaga przy dworze jest krucha, och, jaka krucha!
Franko skrzywi³ siê, jakby rozbola³ go z±b, ale nie zaprotestowa³.
– To ogromne ryzyko – odpar³ po chwili. – Co je¶li go skaptuj± albo zastrasz±? Wiesz, jak potrzebujemy... – nie dokoñczy³, rzucaj±c szybkie spojrzenie na Rudnickiego.
– Za pozwoleniem – odezwa³ siê zniecierpliwiony alchemik. – Nie znam wszystkich detali sytuacji, ale zapewniam, ¿e zwyk³em dotrzymywaæ s³owa. A obieca³em trzyletni± s³u¿bê!
– Przepraszam, Franko nie chcia³ pana obraziæ – zapewni³ ksi±¿ê.
Ogrodnik zby³ wyja¶nienia Nina machniêciem rêki.
– Tu intryga goni intrygê, szczególnie ostatnio – powiedzia³, zwracaj±c siê do alchemika. – A ty nie znasz ludzi, zwyczajów ani zasad gry.
– To mi je wyja¶nijcie – wycedzi³ Rudnicki. – Przyrzek³em s³u¿bê, ale nie chcê byæ bezwolnym pionkiem.
Franko zmarszczy³ brwi, wyra¼nie poirytowany tonem alchemika, jednak arystokrata powstrzyma³ go stanowczym gestem.
– On ma racjê – powiedzia³. – Potrzebujemy wojownika, nie niewolnika.
Ogrodnik wypu¶ci³ ze ¶wistem powietrze, najwyra¼niej usi³uj±c siê opanowaæ, wreszcie wzruszy³ ramionami.
– Jak sobie ¿yczysz, panie – powiedzia³ formalnie.
Tymczasem ksi±¿ê Nin nala³ herbaty do pustej czarki i podsun±³ napój alchemikowi.
– Nastêpca tronu jest ma³oletni, ale ju¿ teraz wszystkie znaczniejsze rody usi³uj± wyswataæ go z jak±¶ swoj± krewniaczk± – powiedzia³. – Do tego dochodz± intrygi o¶ciennych królestw. Niektóre chcia³by siê spokrewniæ z cesarskim rodem Wielkiej Han, inne wola³yby, ¿eby nastêpca nie do¿y³ koronacji.
– Trzeba te¿ wspomnieæ o sytuacji na dworze – w³±czy³ siê Franko – Ministerstwo Kar rywalizuje z Ministerstwem Sprawiedliwo¶ci, bo ich obowi±zki czê¶ciowo siê dubluj±. Eunuchowie ze S³u¿by Zachodnich Komnat walcz± z eunuchami ze S³u¿by Wschodnich Komnat. No i jest jeszcze wyprawa...
– Wyprawa?
Rudnickiemu odpowiedzia³o milczenie, widaæ by³o, ¿e ani ksi±¿ê, ani Franko nie maj± ochoty kontynuowaæ tematu.
– Skoro ju¿ zaczêli¶my... – powiedzia³ wreszcie Franko.
Ksi±¿ê skin±³ g³ow±, ceduj±c odpowied¼ na ogrodnika.
– Nastêpca jest chory – kontynuowa³ Franko. – Wszystkie znane nam metody leczenia nie da³y rezultatu, albo co najwy¿ej pomog³y mu chwilowo, dlatego pozostaje nam jedynie medycyna spagiryczna. Problem w tym, ¿e u nas to wiedza niemal nieznana, do tej pory nikt nie przywi±zywa³ wiêkszej wagi do tych teorii. Nasz± uwagê zwróci³y dopiero twoje sukcesy w starym ¶wiecie. Zrozum: nikt nie twierdzi, ¿e to pomo¿e, ale to nasza ostatnia szansa. Je¶li ksi±¿ê Mu Song umrze, nasi s±siedzi, ci sami, którzy teraz zapewniaj± nas o wiecznej przyja¼ni, zaatakuj±, a wielkie rody zetr± siê w walce o tron. To bêdzie koniec imperium.
– Czyli jednak mistrz Ling nie spotka³ mnie przypadkiem?
– Owszem – potwierdzi³ ksi±¿ê. – Lecz to nie my uwolnili¶my theokataratos.
– Nie podejrzewa³em was o to – mrukn±³ alchemik. – Wiêc co z t± wypraw±?
– U nas nie ma enklaw – powiedzia³ ksi±¿ê, ³ykn±wszy herbaty. – A substancji nadaj±cych siê do sporz±dzenia leków trzeba szukaæ daleko, na peryferiach cesarstwa. K³opot w tym, ¿e tam jest niebezpiecznie. Bardzo niebezpiecznie.
– Chodzi o skoncentrowan± materia prima? – upewni³ siê alchemik.
– Tak.
– Trzeba j± ekstrahowaæ z ro¶lin czy...
– Wystarcz± ro¶liny, jednak to nie takie proste – stwierdzi³ z rezygnacj± Franko. – Istoty, które zamieszkuj± ten region, s± inteligentne i ¶miertelnie niebezpieczne. I bardzo nie lubi± intruzów. Do tego wszystkie te ziemie s± przesycone magi±. Niemal nieznan± nam i nieprzewidywaln± magi± – uzupe³ni³.
– Nieznan±? – zdziwi³ siê Rudnicki.
– Tysi±ce lat temu cesarstwo siêga³o daleko na pó³noc – wyja¶ni³ niechêtnie ogrodnik. – Tam, gdzie teraz rozpo¶cieraj± siê za¶nie¿one lasy i ugory, kiedy¶ têtni³o ¿ycie. I budowano cesarskie grobowce. Zabezpieczone magi±, pe³ne pu³apek i niewyobra¿alnych okropieñstw, bo magia czêsto przywabia istoty, dla których jeste¶my tylko zwierzyn±. Byæ mo¿e zreszt± taki by³ zamiar budowniczych?
– Ale mo¿na chyba omin±æ te grobowce?
– Tak, chyba ¿e natrafi siê na burzê ¶nie¿n±. A te zdarzaj± siê tam ¶rednio dwa razy w tygodniu. Co prawda tylko w sezonie, ale sezon burz trwa tam osiem miesiêcy. Wtedy trzeba szukaæ schronienia. Wracaj±c do sprawy: wszyscy wiedz±, w jakim celu zosta³e¶ tu... sprowadzony. Fakt, ¿e bêdziesz w s³u¿bie naszego rodu, wywo³a powszechn± zazdro¶æ, niektórzy mog± spróbowaæ ciê przekupiæ, inni nastraszyæ, a jeszcze inni za³atwiæ sprawê w sposób ostateczny. Dlatego wola³bym, ¿eby¶ zosta³ jak najszybciej zaprzysiê¿ony, bo dopóki nie zostaniesz domownikiem rodu Nin, twój status jest nieokre¶lony. Ni to go¶æ, ni to cz³owiek z ludu... Wiem, ¿e posiadasz tytu³ szlachecki, ale tutaj siê to nie liczy. Niewykluczone, ¿e gdyby¶ zosta³ zabity, sprawca wykpi³by siê przeprosinami i grzywn±.
Rudnicki poruszy³ siê nerwowo, poczu³ ciarki wzd³u¿ krêgos³upa.
– A przysiêga co¶ zmieni? – zapyta³ niepewnie.
– Radykalnie – odpar³ Franko. – Zabójstwo domownika to obraza nie tylko rodu, ale i tronu, a wiêc ciê¿kie przestêpstwo. Sprawiedliwo¶ci dochodzi³by wtedy nie tylko ksi±¿ê Nin, lecz i sam cesarz. Ma³o kto poszed³by na takie ryzyko.
– Wiêc mo¿e...
– Nie – westchn±³ Franko. – Ksi±¿ê ma racjê. To tylko zwyczaj, jednak nikt nie o¶mieli³ siê go naruszyæ od dwóch tysiêcy lat. Po prostu musisz byæ przygotowany na wszystko. Najlepiej z nikim nie rozmawiaj, nigdzie siê nie zatrzymuj, od razu udaj siê do sali audiencyjnej i z³ó¿ pok³on cesarzowi.
– On przyjmie mnie osobi¶cie? – zdziwi³ siê Rudnicki.
– Tak. Zgodnie z wymogami etykiety ka¿dy kandydat na domownika, poza s³ugami cia³a, musi z³o¿yæ ho³d cesarzowi – wyja¶ni³ ksi±¿ê. – Co prawda przepisy nie okre¶laj± kiedy, ale... – Roz³o¿y³ bezradnie rêce. – Jest jeszcze jedna kwestia: tu wszystko reguluj± przepisy i etykieta, a niezaprzysiê¿onemu nie przys³uguje eskorta. W drodze do pa³acu bêdzie pan bezpieczny, bo nikt nie bêdzie wiedzia³, kiedy siê tam pan pojawi. Natomiast w powrotnej mo¿e byæ ró¿nie. Oczywi¶cie wy¶lê paru ludzi na wszelki wypadek, ale oni mog± nie poradziæ sobie ze zorganizowanym atakiem.
Rudnicki otar³ zimny pot z czo³a.
– Dlaczego kilku? – zapyta³ wprost.
– Bo je¶li bêdzie ich wiêcej, wzbudz± zainteresowanie stra¿y – wyja¶ni³ Franko. – Stolicê zamieszkuje ponad piêæ milionów mieszkañców, na upartego mo¿na ukryæ ca³± armiê, lecz nie w ci±gu dnia czy dwóch. A d³u¿ej czekaæ nie mo¿emy, bo wie¶ci o twoim ozdrowieniu pewnie dotar³y ju¿ do pa³acu i zw³oka bêdzie traktowana jak naruszenie etykiety.
– Naprawdê nie mo¿na wyprowadziæ z rezydencji kilkunastu czy kilkudziesiêciu ludzi? – rzuci³ z niedowierzaniem alchemik.
– Ale¿ mo¿na! Tyle ¿e nie niepostrze¿enie. Ca³e miasto podzielone jest na sektory, a ka¿dy sektor kontroluje wie¿a obserwacyjna, na której dzieñ i noc czuwaj± stra¿e. Wszystkie wie¿e podlegaj± Ministerstwu Sprawiedliwo¶ci, podobnie jak i policja. Je¶li rezydencjê opu¶ci wiêksza grupa uzbrojonych osób, wywo³a to natychmiastow± reakcjê odpowiednich w³adz.
– To kiedy mam siê stawiæ w pa³acu?
– Jutro? – Ksi±¿ê spojrza³ pytaj±co na ogrodnika.
– Jutro – potwierdzi³ Franko. – Tymczasem odpocznij. S³u¿ba zatroszczy siê o wszystko i przygotuje ceremonialny strój. Je¶li nie bêdziesz móg³ zasn±æ, Chen poda ci zio³a. Rano bêdziesz potrzebowa³ wszystkich si³.
***
Bram pa³acu pilnowali ¿o³nierze w srebrzystych pó³pancerzach i zakrywaj±cych twarze, przera¿aj±cych demonicznych maskach. Przez ca³y czas powozowi towarzyszy³ ledwie s³yszalny przez sto³eczny gwar odg³os bêbnów z której¶ z napotkanych po drodze wie¿. Ku swojemu zdumieniu Rudnicki stwierdzi³, ¿e rozumie niektóre sygna³y. Co chwilê powtarza³o siê imiê Ying Tu. To tak¿e alchemik potrafi³ rozszyfrowaæ: Drapie¿ny Ptak Spadaj±cy na Zdobycz. Czy¿by aluzja do jego herbu?
– Wysiadaj! – przywo³a³ go do rzeczywisto¶ci Franko. – I nie zapomnij pokazaæ stra¿y ¿etonu. Ci tam to cesarska gwardia, oni nie znaj± siê na ¿artach.
Rudnicki wysiad³ niezgrabnie, staraj±c siê nie zapl±taæ obszerne, siêgaj±ce ziemi szaty. Wbrew pozorom strój dawa³ znaczn± swobodê ruchów, wiêksz± ni¿ europejski garnitur, ale nieprzyzwyczajony do lu¼nego ubrania alchemik czu³ siê w nim niezrêcznie.
Ledwo wysiad³ z powozu, wo¼nica ruszy³ gwa³townie, ponaglony szorstkim rozkazem Franko. Najwyra¼niej ogrodnik chcia³ jak najszybciej oddaliæ siê od pa³acu. Rudnicki prze³kn±³ ¶linê i podszed³ do wej¶cia, nerwowo ¶ciskaj±c w d³oni z³oty ¿eton.
Dowódca stra¿y zbada³ dok³adnie znak, po czym odst±pi³ z drogi, nie zdejmuj±c d³oni z rêkoje¶ci miecza. Alej± obsadzon± nieznanymi alchemikowi drzewami przemykali s³udzy, czasem mo¿na by³o zobaczyæ grupkê ludzi w bogatych purpurowych szatach. Mimo i¿ nikt nie przygl±da³ mu siê otwarcie, Rudnicki odniós³ wra¿enie, ¿e ka¿dy jego ruch jest obserwowany i oceniany.
Nie przeszed³ nawet stu kroków, kiedy drogê zast±pi³ mu jeden z pa³acowych eunuchów. Dziêki pouczeniom Franko alchemik wiedzia³, ¿e ciemnofioletowa szata o szerokich rêkawach jest oznak± wysokiej rangi.
– Gao Men – przedstawi³ siê tamten krótko. – Prze³o¿ony S³u¿by Pa³acowych Pokoi. Jego Wysoko¶æ poleci³ mi dopilnowaæ, ¿eby trafi³ pan od razu do sali audiencyjnej.
– Móg³bym zab³±dziæ? – zdziwi³ siê Rudnicki. – Czy ta droga nie wiedzie prosto do pa³acu?
Przez okr±g³±, pozbawion± ow³osienia twarz eunucha przewin±³ siê rozbawiony u¶miech.
– Czasami prosta z pozoru droga jest bardziej niebezpieczna ni¿ najbardziej krêta i ciemna aleja – odpar³. – Ale teraz nikt nie odwa¿y siê pana zaczepiæ, nie w mojej obecno¶ci – o¶wiadczy³ rzeczowo. – Proszê za mn±.
– Co oznaczaj± te znaki podwieszone u pasa? – zapyta³ alchemik, ¿eby oderwaæ my¶li od czekaj±cej go ceremonii. – Wiêkszo¶æ obecnych tu je nosi.
– To ¿etony oznaczaj±ce rangê – wyja¶ni³ eunuch, nie zwalniaj±c kroku. – Pozwalaj± rozpoznaæ pozycjê spo³eczn± w³a¶ciciela. Najczê¶ciej spotykane w pa³acu, nefrytowe, to oznaka szlachetnego urodzenia albo stanowiska na dworze.
Tymczasem weszli do obszernego westybulu i stra¿nicy otworzyli przed nimi potê¿ne wrota.
– Sala, w której Jego Wysoko¶æ przyjmuje interesantów – wyja¶ni³ Gao Men. – Tu wejdzie pan ju¿ sam, tylko proszê nie zapominaæ o etykiecie. Po z³o¿eniu uk³onu nale¿y pozostaæ na kolanach, dopóki Jego Wysoko¶æ nie pozwoli panu wstaæ.
Rudnicki zacisn±³ piê¶ci, jednak w g³osie eunucha nie by³o kpiny, jedynie troska przyprawiona szczypt± znu¿enia.
– Dziêkujê za radê – powiedzia³ po chwili.
Gao Men skwitowa³ te s³owa lekkim skinieniem i wskaza³ wej¶cie.
– Jego Wysoko¶æ oczekuje – ponagli³.
Kiedy tylko alchemik przest±pi³ próg, szambelan dono¶nym g³osem – pomieszczenie by³o ogromne – oznajmi³ jego przybycie. Rudnicki zgodnie z instrukcjami odmierzy³ trzydzie¶ci kroków i opad³ na kolana.
Cesarz wygl±da³ na krzepkiego piêædziesiêciolatka, ale w jego oczach kry³a siê moc sugeruj±ca, ¿e jest du¿o starszy. Co¶ takiego alchemik widzia³ wcze¶niej u Franko.
– Pan Jastrz±b, przybysz ze starego ¶wiata wita Jego Wysoko¶æ – zaintonowa³ jeden z pa³acowych eunuchów.
Rudnicki sk³oni³ siê, niemal dotykaj±c czo³em marmurowej posadzki. Podniós³szy g³owê, nieoczekiwanie poczu³ dziwne, zupe³nie nieprzystaj±ce do sytuacji rozbawienie: jeszcze niedawno by³ szanowany nawet przez koronowane g³owy i sam wchodzi³ w sk³ad arystokratycznej elity, a teraz w¶ród mo¿nych innego ¶wiata zajmuje pozycjê na samym dnie. Ot i odmiana!
Co¶ z tych uczuæ musia³o odbiæ siê na jego twarzy, bo we wzroku cesarza pojawi³o siê zaskoczenie i w³adca gestem ponagli³ alchemika do powstania z kolan.
– Panu Jastrzêbiowi pozwala siê wstaæ! – zaintonowa³ eunuch.
– Dziêkujê Waszej Wysoko¶ci – powiedzia³ Rudnicki.
Jego s³owa wywo³a³y poruszenie w¶ród zebranych, jakby sam fakt, ¿e potrafi siê porozumieæ w miejscowym jêzyku, by³ dla nich zaskoczeniem. Bior±c pod uwagê to, co powiedzia³ alchemikowi Franko, mo¿e rzeczywi¶cie tak by³o?
– Mistrz Ling twierdzi, ¿e w starym ¶wiecie jest pan uwa¿any za wybitnego eksperta alchemii – powiedzia³ w³adca dziwnie niepewnym tonem.
– Odnios³em skromne sukcesy w tej dziedzinie – przyzna³ Rudnicki.
– Leczy³ pan ludzi czy tylko eksperymentowa³?
– Jedno i drugie.
– Z jakim skutkiem?
– Generalnie pozytywnym – odpar³ ostro¿nie alchemik.
– Tak¿e szlachetnie urodzonych?
– W chorobie wszyscy s± równi, ale owszem, mia³em i takich pacjentów.
– Mo¿e pan podaæ jaki¶ przyk³ad? – rzuci³ cesarz z akcentem w±tpliwo¶ci.
– Jednym z nich by³ syn potê¿nego w³adcy, nastêpca tronu. Jego pañstwo liczy ponad sto trzydzie¶ci milionów poddanych.
– Wyleczy³ go pan?
– Ta dolegliwo¶æ uchodzi u nas za nieuleczaln±, jednak zahamowa³em postêpy choroby i ograniczy³em do minimum skutki kolejnych ataków.
– Czy doszed³ pan ju¿ do siebie po... podró¿y? Mistrz Ling co prawda os³oni³ pana, jednak czêsto przybysze ze starego ¶wiata s± oszo³omieni przez wiele tygodni.
– Nie jestem zdezorientowany – odpar³ Rudnicki, marszcz±c brwi.
– Móg³by pan zbadaæ pacjenta?
– Oczywi¶cie, na ka¿de ¿yczenie Waszej Wysoko¶ci.
Alchemik spodziewa³ siê, ¿e zostanie poproszony do chorego, lecz w³adca jedynie skin±³ g³ow± i da³ znak stoj±cemu przy tronie eunuchowi w fioletowych szatach. Inny s³uga pojawi³ siê u boku Rudnickiego niczym d¿inn z butelki i podsun±³ mu miêkk± poduszkê pod kolana.
– Mam klêkn±æ? – spyta³ szeptem alchemik.
Eunuch potwierdzi³ niemal niedostrzegalnym gestem. Niespodziewanie u boku cesarza pojawi³ siê Gao Men.
– Jego Wysoko¶æ nadaje Panu Jastrzêbiowi tytu³ ke cyna! – og³osi³, podnosz±c niewielki jedwabny zwój. – Niech siê spe³ni wola imperatora!
Widz±c, jak przez salê przechodzi fala skierowanych w stronê tronu pok³onów, Rudnicki pospiesznie schyli³ g³owê.
– Ke cyn Pan Jastrz±b ¿egna Jego Wysoko¶æ! – oznajmi³ dobitnie Gao Men.
Rudnicki pok³oni³ siê ponownie, tym razem na stoj±co i pomaszerowa³ do wyj¶cia. O dziwo, nikt go nie zaczepi³, choæ po drodze do pa³acowej bramy alchemik naliczy³ kilka setek dworzan. Czy¿by Franko i ksi±¿ê Nin przesadzili z obawami? A mo¿e chodzi³o o nowy tytu³? Ke cyn znaczy³o tyle co „uczony zaproszony na dwór”. Ranga zapewne niewysoka, choæ byæ mo¿e dawa³a jakie¶ przywileje? Najlepiej bêdzie omówiæ to z Franko, doszed³ do wniosku alchemik. I nie przyjdzie mi na to d³ugo czekaæ, pomy¶la³ na widok powozu eskortowanego przez kilkudziesiêciu ¿o³nierzy w barwach ksiêcia Nina. Sk±d tu Franko i eskorta?
– Wsiadaj! – rozkaza³ ogrodnik, wychylaj±c siê przez okno.
Ledwo Rudnicki wykona³ polecenie, pojazd ruszy³ przy akompaniamencie rytmicznego tupotu ¿o³nierskich butów. Ksi±¿êca stra¿ otoczy³a ekwipa¿ ze wszystkich stron.
– Po co ta eskorta? – spyta³ alchemik. – Przecie¿ mówi³ pan...
– Sytuacja siê zmieni³a – przerwa³ mu Franko. – Jego Wysoko¶æ postanowi³ w³±czyæ siê do gry.
– Nie rozumiem...
– To zacznij wreszcie my¶leæ! Bo inaczej d³ugo nie po¿yjesz! Tu nikt nigdy nie robi czego¶ ot tak – zacz±³ wyja¶niaæ ju¿ spokojniejszym tonem. – Nadaj±c ci tytu³ nadwornego uczonego, Syn Nieba upiek³ dwie pieczenie przy jednym ogniu: po pierwsze, uratowa³ ci ¿ycie, bo jako ke cyn jeste¶ pod opiek± dworu, po drugie, zapewni³ sobie twoj± lojalno¶æ, poniewa¿ tytu³ otrzyma³e¶ przed z³o¿eniem przysiêgi ksiêciu, tak wiêc na pierwszym miejscu jest twoja s³u¿ba wobec imperatora.
– To dozwolone?
W odpowiedzi Franko wzruszy³ ramionami.
– Trudno powiedzieæ – odpar³ po chwili namys³u. – Formalnie cesarz nie z³ama³ prawa, bo nie z³o¿y³e¶ jeszcze przysiêgi krwi. Z drugiej strony nie by³o ¿adn± tajemnic±, ¿e mia³e¶ j± z³o¿yæ. Tak wiêc jego postêpek zdecydowanie przekracza granice dobrych obyczajów, mo¿na to nawet potraktowaæ jako naruszenie etykiety. Jednak nie ulega w±tpliwo¶ci, ¿e uratowa³ ci ¿ycie, a poniewa¿ pozostaje w dobrych stosunkach z ksiêciem, wiêc...
– Ksi±¿ê bêdzie niezadowolony?
– Na pewno. Jednak mo¿liwe, ¿e przysz³e korzy¶ci wyrównaj± obecne straty.
– Ma pan na my¶li moj± s³u¿bê? – spyta³ alchemik bez ogródek.
– Owszem. Zarówno dla ksiêcia, jak i cesarza. Choæ trudno powiedzieæ, co z tego wyjdzie i jak zareaguj± wielkie rody. Sam fakt, ¿e cesarz zrobi³ co¶ takiego, poni¿y³o ksiêcia w oczach arystokracji, z drugiej strony, kto wie, co wcze¶niej ustalili? Nie zdziwi³bym siê, gdyby ca³a sprawa by³a ukartowana od pocz±tku do koñca.
– Przecie¿ jest pan zaufanym ksiêcia, a on w czasie naszej rozmowy...
Franko spojrza³ na niego z politowaniem i westchn±³ ciê¿ko.
– Tu wszyscy graj± – powiedzia³. – Teatrem jest ca³y ¶wiat, a prze¿yæ mog± tylko najlepsi aktorzy. My¶lisz, ¿e w pa³acu ksiêcia nie ma szpiegów cesarza i wielkich rodów? My wszyscy szpiegujemy siê nawzajem. To wielka, niekoñcz±ca siê gra, w której sztonami s± losy ludzi i ca³ych pañstw.
– Zaraz... – Rudnicki rzuci³ podejrzliwe spojrzenie na Franko. – A sk±d pan to wszystko ju¿ wie? Przecie¿ ca³a sytuacja wydarzy³a siê niemal przed chwil±.
Ogrodnik popatrzy³ na alchemika dwuznacznie.
– Tutaj wie¶ci szybko siê rozchodz±...
– Jak pan mo¿e tu ¿yæ! – wybuchn±³ Rudnicki.
– Przyzwyczai³em siê – zarechota³ Franko. – I ty przywykniesz, choæ z pocz±tku bêdzie ci trudno. Niewa¿ne! Zobaczymy, co przyniesie los, a tymczasem ciesz siê, ¿e prze¿y³e¶ kolejny dzieñ.
Alchemik skwitowa³ wypowied¼ ogrodnika sceptycznym pomrukiem, lecz nie podj±³ tematu. Nieoczekiwanie poczu³, jak ci±¿± mu powieki, w sumie nic dziwnego, bo dzieñ by³ intensywny, a wy³o¿one miêkkimi poduszkami siedzisko wygodne. Zasn±³, zanim przejechali kolejne sto metrów.
Ksi±¿kê S³uga Krwi. Materia Secunda kupiæ mo¿na w popularnych ksiêgarniach internetowych: