Leah przeżyła szkolną strzelaninę, ale straciła w niej najważniejszą dla siebie osobę w życiu - siostrę bliźniaczkę. Teraz zmaga się z traumą i nie radzi sobie najlepiej. Kiedy dotychczasowa terapeutka dochodzi do wniosku, że nie potrafi jej pomóc, na drodze Leah staje psycholog Noah Dawson. Mężczyzna słynie z niekonwencjonalnych metod leczenia, przez co uznawany jest za jednego z najlepszych. Sam jednak również ma za sobą trudną przeszłość. Leah początkowo niechętnie przychodzi na spotkania, ale z czasem okazuje się, że Noah jest jedyną osobą, która naprawdę ją zauważa...
Do zobaczenia jutro Kingi Boruczkowskiej to poruszająca historia o stracie i ponownym odnalezieniu szczęścia, gdy straciło się już całą nadzieję. Do lektury zaprasza Wydawnictwo Jaguar. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy premierowy fragment książki Do zobaczenia jutro. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Rozdział 1
„Ludzie nie potrafią długo znosić pustki" – Veronica Roth, „Niezgodna"
Leah
Wpatrywałam się w swoje dłonie i uparcie zdrapywałam pozostałości lakieru z paznokci. Wsłuchiwałam się w tykanie zegara, starając się ignorować nieustanne ględzenie mojej mamy o pogodzie. Czy ona nie widziała, że nie miałam ochoty na rozmowę? Odpowiadałam jej sporadycznie albo dla odmiany wzruszałam ramionami. Byłam zmęczona, poirytowana i przytłoczona faktem, że znów ciągnęła mnie do psychologa. Naprawdę sądziła, że miałam ochotę zwierzać się obcej kobiecie? Chciałam wymazać tamten dzień z pamięci w trybie natychmiastowym. Jednak im bardziej tego pragnęłam, tym trudniejsze do zrealizowania to się wydawało.
Prawdę mówiąc, było to jedynie wyrzucanie pieniędzy w błoto. Minęły cztery miesiące od tamtego wydarzenia i trzy miesiące, odkąd rozpoczęłam terapię, a niezmiennie przez bite czterdzieści pięć minut siedziałam w ciszy, gapiąc się w okno, gdy psycholog Miranda Stacy usiłowała nakłonić mnie do współpracy. Wyczuwałam jej frustrację na kilometr, na sam mój widok miała pewnie ochotę rzucić tę robotę w cholerę, ale rodzice płacili jej naprawdę sporą
sumę. Każdy przy zdrowych zmysłach ugryzłby się w język i po prostu przeczekał tę niecałą godzinę, ale nie… Ta kobieta postawiła sobie za cel zmuszenie mnie do rozmowy i nieustannie trajkotała o uzewnętrznieniu lęków. Kłopot jednak w tym, że ja nie chciałam i nie potrzebowałam pomocy. Nie po tym, co się stało… Nie zasługiwałam na te współczujące spojrzenia, kartki z życzeniami i motywujące brednie, że wszystko się jakoś ułoży. Ponieważ to nieprawda. Nie powinno mnie tam być, nie ja powinnam siedzieć na kozetce i być traktowana jak ofiara. Czułam, jak narastają we mnie frustracja i złość. Wiedziałam, że jeśli nie przekieruję swoich myśli na inny tor, znów może mi odbić.
– Leah. – Znajoma barwa głosu zwróciła moją uwagę. Szept dotarł z mojej lewej strony, jakby siedziała zaraz obok mnie.
Niemal natychmiast zaczęłam się rozglądać, ale prócz mnie i mamy w poczekalni nie było nikogo. Moje serce zaczęło bić w szaleńczym tempie, a włosy zjeżyły się na karku. Zrobiło mi się zimno, choć w pomieszczeniu panował okropny skwar. Ukryłam dłonie w rękawach bluzy, naciągnęłam na głowę kaptur i schowałam się pod nim, jak gdybym chciała schronić się przed całym światem. Uciec przed poczuciem winy, które z każdym dniem coraz bardziej mnie dusiło.
– Wszystko w porządku? – zagaiła mama, przyglądając mi się z troską.
Kiwnęłam głową i dostrzegłam to smutne i bezradne spojrzenie, którym taksowała mnie przez ostatnie miesiące. Kiedyś byłyśmy najlepszymi przyjaciółkami, nasza więź wydawała się nierozerwalna. Natomiast później wszystko się zmieniło, a ja zbudowałam między nami mur, bo tak było prościej.
– Czy mogłabyś dziś spróbować? Wiem, że wiele cię to kosztuje, ale pani Stacy twierdzi, że stoicie w miejscu. Proszę cię, Leah, nie zamykaj się. Nie pozwól… – Zamilkła, gdy drzwi prowadzące do gabinetu mojej psycholog się otworzyły.
Niska blondynka w średnim wieku powitała mnie grzecznościowym uśmiechem. Jak zwykle podała mi dłoń i zaprosiła do środka, a ja ruszyłam w stronę swojego ulubionego miejsca przy oknie. Stanęłam jak wryta, gdy dostrzegłam, że na moim fotelu z widokiem na panoramę miasta siedzi mężczyzna i wgapia się w ekran swojego telefonu. Całkowicie ignorował moją obecność do chwili, gdy dołączyła do nas moja psycholożka.
– Leah, pozwól, proszę… To jest twój nowy terapeuta, Noah Dawson. Rozmawiałam z twoimi rodzicami i wspólnie stwierdziliśmy, że czas na zmiany. Twoja depresja się pogłębia, nie bierzesz leków, nie wychodzisz z domu. Nie chcesz współpracować ze mną na terapii.
– Czy ktoś zapytał mnie, czy jej potrzebuję? Czy w ogóle obchodzi was moje zdanie? Czy w końcu dotrze do was, że nie chcę waszej pomocy? – odezwałam się znudzona ze spojrzeniem wlepionym w podłogę. W odpowiedzi usłyszałam prychnięcie, więc podniosłam wzrok, aby przyjrzeć się nieznajomemu.
– Jaki sens jest pytać, skoro jedyna forma komunikacji z twojej strony to wzruszanie ramionami? – Mężczyzna wstał, schował telefon do kieszeni i wreszcie na mnie spojrzał.
Podniosłam wzrok, a nasze spojrzenia zderzyły się ze sobą. Cała jego postawa sugerowała, że był bardzo pewny siebie, emanowała od niego swego rodzaju arogancja. Patrzył na mnie w taki sposób, jakby rzucał mi wyzwanie, oczekując, że wejdę z nim w dyskusję. Kiedy jednak tego nie zrobiłam, posłał mi zwycięski uśmiech i wcale nie krył się z tym, że odczuł satysfakcję.
– Tak właśnie myślałem. Cóż, nie przedłużając… Znalazłem się tu, ponieważ twój stan się nie poprawia, a wręcz przeciwnie.
Jest coraz gorzej. Po konsultacji z twoim psychiatrą wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że najlepszym rozwiązaniem w tej sprawie będzie pobyt na oddziale zamkniętym – wyznał, bacznie obserwując moją reakcję.
Prychnęłam pod nosem i pokręciłam głową. Nie miałam najmniejszego zamiaru pozwolić na to, aby zamknięto mnie w ośrodku psychiatrycznym. Długo nie myśląc, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam w stronę drzwi, ale silna, męska dłoń złapała mnie za przedramię i uniemożliwiła ucieczkę.
– Zabieraj ode mnie łapy! – warknęłam, wyrywając się.
– Świat nie stanie w miejscu dlatego, że odechciało ci się żyć, ale zawali się tym, którzy muszą na to patrzeć. Pozwól sobie pomóc. Twoi rodzice stracili już jedną córkę. Naprawdę muszą być świadkami tego, jak druga doprowadza się do autodestrukcji? – Jego słowa były niczym siarczysty policzek.
Wezbrała we mnie wściekłość, ale nawet ta emocja nie pozostała ze mną na dłużej. Bardzo szybko została ona zastąpiona przez uczucie pustki i beznadziei. Nagle straciłam ochotę na walkę, dyskusję i stawianie się. Już od pewnego czasu wszystko i tak odbywało się za moimi plecami. Nie miałam w kwestii mojej osoby niczego do powiedzenia, dlatego z czasem po prostu odpuściłam. Wszyscy prosili mnie o to, abym się przed nimi otworzyła, ale nie było nikogo, kto naprawdę by mnie słuchał. Dlatego w końcu przestałam próbować.
– Proszę mi wierzyć, że… – zamilkłam w połowie zdania. Na całe szczęście udało mi się opamiętać, nim powiedziałabym coś, co mogłoby zostać błędnie zinterpretowane. Mężczyzna przyglądał mi się z ciekawością, czekając na moje kolejne słowa, ale gdy zdał sobie sprawę, że nie dokończę swojej myśli, nie naciskał.
– Powiem ci, jak wygląda sytuacja. Masz dwa wyjścia… Opuścisz ten gabinet, wrócisz do domu, aby się spakować, a następnie spotkamy się w ośrodku. Albo… zajmiesz swoje ulubione miejsce w fotelu i trochę sobie porozmawiamy. Możesz wybrać temat… żeby powiedzmy, przełamać pierwsze lody zaproponował, wyciągając w moją stronę dłoń.
Słyszałam, jak za moimi plecami pani Stacy wstrzymała powietrze. Ona, w przeciwieństwie do swojego kolegi, nigdy nie miała odwagi postawić granic. Natomiast mężczyzna nie bawił się ze mną w podchody. Dał mi namiastkę złudnej kontroli, przedstawiając mi warunki naszej współpracy. Bez względu na to, co bym wybrała, dupek i tak by wygrał. Niepewnie więc wyciągnęłam przed siebie dłoń i przypieczętowałam naszą umowę.
– Dobry wybór, ja też nie lubię szpitali – szepnął konspiracyjnie.
– Cóż, w takim razie załatwione. Leah? Chcę, abyś wiedziała, że naprawdę trzymam za ciebie kciuki. Zostawiam cię w dobrych rękach i proszę, pamiętaj, co ci powtarzałam, dobrze? – Kobieta uśmiechnęła się delikatnie, wyglądając przy tym, jakby jej ulżyło, że więcej nie będę jej problemem.
– Przeszłości nie zmienię, ale wciąż mam jeszcze przyszłość, o którą warto walczyć – powtórzyłam mantrę, którą karmiła mnie na każdej terapii aż do znudzenia.
Na moją odpowiedź skinęła tylko głową, a następnie zabrała torebkę i wyszła. Przez chwilę nie wiedziałam, co powinnam ze sobą zrobić. Miałam ochotę do niej dołączyć, ale wtedy już na pewno skończyłabym w domu bez klamek. Zajęłam więc swoje standardowe miejsce i podciągnęłam pod siebie kolana, na których oparłam podbródek.
Noah przyglądał mi się przez chwilę, a następnie zdjął z siebie granatową marynarkę, zostając tylko w czarnej koszulce z krótkimi rękawami. Obszedł biurko i usiadł na jego krawędzi, po czym wyjął z kieszeni paczkę papierosów.
– Masz coś przeciwko? – zapytał, przymierzając się już do sięgnięcia po to świństwo.
Zaprzeczyłam ruchem głowy. Miałam ochotę zapytać go o to, czy nie zechciałby mnie jednym poczęstować.
– Proszę się nie krępować – odpowiedziałam i zerknęłam na zegarek. Chciałam wiedzieć, kiedy ta katorga się skończy i będę mogła wrócić do domu, żeby ponownie zakopać się pod kołdrą i przespać resztę dnia.
Noah, jakby czytając mi w myślach, wstał, podszedł do ściany, na której wisiał zegar, a następnie zdjął go i wyrzucił do kosza. Poderwałam się na równe nogi w formie protestu.
– Hej!
– Nie przejmuj się tym. Czas to pojęcie względne, kurczy się i zawsze jest go za mało. Dlatego nie powinnaś zaprzątać sobie nim głowy, bo to, co ma przeminąć, i tak przeminie.
– Skąd będę wiedziała, kiedy będę mogła wrócić do domu?
– To stanie się, kiedy ja tak powiem.
– To głupie! Sesja trwa czterdzieści pięć minut – burknęłam.
Mężczyzna roześmiał się i pokiwał głową, jakby miał do czynienia z niesfornym dzieckiem, a nie kobietą, która za kilka miesięcy stanie się pełnoletnia. Prawdę mówiąc, nie mogłam się już doczekać tego dnia. Koniec z podejmowaniem decyzji za mnie.
– Wyjaśnijmy sobie trzy proste zasady, dzięki którym łatwiej będzie nam się żyło, zgoda? Zacznijmy od tego, że na naszej sesji zwracamy się do siebie po imieniu. Nie jestem fanem zwrotów formalnych.
– Czy to nie jest nieprofesjonalne?
– A czujesz, aby tak było? Stosuję tę zasadę od lat i do tej pory świetnie się sprawdzała.
– Skoro tak, niech będzie… Co za różnica. Jaka jest zasada numer dwa?
– Brak ograniczenia czasowego. Potrzebujesz się wygadać? Jestem tu, ta terapia nie ma być karą. A stanie się tak, jeśli dalej będziesz ją traktowała w ten sposób. Każda minuta ciszy to kolejna dodatkowa minuta, którą będziesz musiała wypełnić rozmową, aby stąd wyjść. Ty decydujesz, czy chcesz rozmawiać o pogodzie, o tym, że pies sąsiada cię denerwuje, albo nie wiem… O tym, że wycofali twój ulubiony smak lodów. Temat zależy od ciebie, ale rozmowa to warunek obowiązkowy.
Zacisnęłam zęby, aby nie roześmiać mu się w twarz. Jego determinacja wydawała się komiczna, zwłaszcza że był tak strasznie poważny, kiedy mówił to wszystko. Męczyło mnie mruganie, oddychanie i samo słuchanie jego paplaniny… A on wymagał ode mnie czynności, którą w ostatnich miesiącach ograniczyłam wręcz do zera, i czułam się z tym świetnie. Zastanawiałam się, ile zajmie mu kapitulacja względem tego całego ratowania mnie przed samą sobą. Przez chwilę zastanawiałam się też, czy nie zapytać go, czy aby nie upadł na głowę. Później jednak stwierdziłam, że to nie ma sensu. Niedługo nauczy się, że łatwiej zmusić do mówienia psa niż mnie.
– A trzecia?
– Zero uwag do zasady numer dwa? – dopytywał podejrzliwie, choć miałam wrażenie, że doskonale mnie przejrzał.
– Mam dziwne wrażenie, że najlepsze zostawiłeś na koniec. Dlatego oszczędzam siły.
Przez chwilę wpatrywał się we mnie, jakby zastanawiał się, czy być ze mną całkowicie szczerym. Coś w jego wyrazie twarzy się zmieniło, przyprawiając mnie o mdłości i natychmiastowy ból żołądka. Szybko pożałowałam swojej dociekliwości.
– Chciałbym, abyś spróbowała wrócić do szkoły. To twój ostatni rok, czekają cię końcowe egzaminy, a ty masz coraz większe zaległości. Wiem, że będzie cię to wiele kosztowało, ale musisz zamknąć ten rozdział, żeby móc ruszyć dalej. Uciekanie przed tym wcale nie polepsza, a jedynie pogarsza sprawę.
– NIE! – zagrzmiałam i swoją postawą zasygnalizowałam, że moja decyzja nie podlega dyskusji. Zdawałam sobie sprawę, że w tym momencie musiałam wyglądać jak dzikie zwierzę zapędzone w kozi róg.
Noah podniósł dłonie w geście kapitulacji i skinął głową. Sam pomysł, że miałabym tam wrócić, przyprawił mnie o zawroty głowy. Nienawidziłam tego, nienawidziłam, gdy inni przywoływali moje wspomnienia. Sprawiali, że znów cierpiałam, podczas gdy próbowałam wyprzeć obrazy tamtego dnia. Ale to na nic, drzwi do najmroczniejszych zakamarków mojego umysłu zostały znowu uchylone i tyle wystarczyło, abym znów przeżywała to wszystko od nowa. Słyszałam ich krzyki, przeraźliwie głośne, jakby rozlegały się tuż obok mnie, a przecież było już po wszystkim. Już się skończyło, byłam bezpieczna. Więc dlaczego? Dlaczego krzyczą do mnie i wołają o pomoc? Dlaczego konają na moich oczach? Dlaczego? Dlaczego?!
Ruszyłam w stronę okna, gdy poczułam, że zaczęło brakować mi tlenu. Wczepiłam palce we włosy i zaczęłam je desperacko szarpać, bo tak bardzo chciałam, aby ból odwrócił uwagę od tego, co działo się w mojej głowie.
– Leah. – Jej głos ponownie rozbrzmiał w moim umyśle. Leah, pomóż mi. Pomóż… – powtarzała April tonem przepełnionym desperacją i strachem.
– Nie mogę, nie mogę… Ja… Nie mogę… – mówiłam. Upadłam na kolana i zaczęłam bujać się w tył i przód. Zatkałam uszy, aby jej nie słyszeć, nie słyszeć ich wszystkich. Zmarli nie mówią, nie mogą.
– Leah.
– Nie, nie, nie… Nie mogę, nie mogę.
– Leah, już dobrze. Oddychaj, słyszysz? Oddychaj, dzieciaku. – Noah znalazł się naprzeciwko mnie i zaczął ostrożnie mną potrząsać.
Twarz mężczyzny wydawała się rozmyta przez moje łzy, których nie potrafiłam zatrzymać. Udało mi się jednak dostrzec niepokój w jego oczach. Były piękne, duże i zielone. Zupełnie jak te, które prześladowały mnie każdej nocy. Jak oczy mojej siostry.
Książkę Do zobaczenia jutro kupicie w popularnych księgarniach internetowych:
Tagi: fragment,