Ponad 75 lat po wyzwoleniu obozu w Auschwitz okazuje się, że za jego drutami, w jednym z esesmańskich bloków, mieszka kobieta, która do dziś jest więźniarką tego miejsca i jego historii.
Ostatnia „więźniarka" Auschwitz to niezwykła opowieść o rodzinnych dramatach i przewrotności losu, który połączył miłością więźniarkę obozów na Majdanku, w Ravensbrck i Buchenwaldzie z więźniem Auschwitz, zsyłając ich po wojnie do Birkenau.
Tych dwoje naznaczonych śmiercią ludzi współtworzyło Muzeum Auschwitz-Birkenau, tu urodziły się ich dzieci, tutaj przemieszkali i przepracowali całe życie i tu do dziś mieszka ich córka. Anna stała się ostatnią więźniarką Auschwitz. W wieku czterech lat, towarzysząc mamie, oprowadzała pierwszych zwiedzających. Zaraz po szkole podjęła pracę w muzealnym archiwum i pracuje w nim do dziś. Zna historię Auschwitz najlepiej i wie o nim niemal wszystko, uwięziona w szponach historii obozu.
Do lektury nowej książki Niny Majewskiej-Brown zaprasza Wydawnictwo Bellona. W ubiegłym tygodniu na naszych łamach zaprezentowaliśmy drugi fragment książki Ostatnia „więźniarka" Auschwitz. Dziś czas na kolejną odsłonę tej historii:
Siedzę w osławionym „tramwaju”. To coś na kształt pozbawionego okien korytarza z rozmieszczonymi po bokach, jak w tramwaju, krzesłami. Nigdy nie mogłam pojąć, co to takiego, a teraz sama myśl, że tu jestem, odbiera mi oddech z przerażenia. Za nami jest ciężka krata. Siedzi ze mną pięć osób: czterech mężczyzn i zapłakana starsza kobieta, która łka spazmatycznie, co rusz głośno pociągając nosem. Nie wolno nam rozmawiać, pewnie nawet nie powinniśmy się sobie przyglądać.
Dygoczę i chyba tracę przytomność, bo kolejny obraz, który pojawia się przed moimi oczami, to czarne, wypolerowane jak lustro oficerki i kamienna podłoga z wielką ciemną plamą pośrodku. Musiałam się osunąć i spaść z krzesła, bo gdy unoszę powieki, zamiast ścian widzę burą betonową posadzkę.
Nagle but boleśnie wbija mi się w żebra i sprawia, że na powrót zaciskam powieki, kulę się w sobie i jęczę.
– A tej co? – Twarde, chropowate niemieckie słowa spadają na mnie jak karabinowe pociski.
– Bo ja wiem? Chyba zemdlała. – Dołącza piskliwy głos wraz z parą znoszonych, spękanych oficerek.
I znowu ten wypastowany, lśniący but kopie mnie z całej siły. Odruchowo przyciągam kolana do piersi i wbrew sobie otwieram oczy.
– Wstawać! Schnell!
Stoi nade mną dwóch gestapowców i ironicznie wpatruje się w kupkę nieszczęścia, którą stałam się w kilka minut. Przez chwilę trwamy w milczeniu, aż wreszcie wrzaskiem zmuszają mnie, żebym wstała. Dźwigam się z wielkim trudem, podpierając się o ścianę. Jeszcze nigdy nie drżały mi tak nogi i nie pociłam się tak obficie. Robi mi się tak gorąco, że wkrótce czuję, jak kosmyki wilgotnych włosów przyklejają mi się do karku.
Unoszę dłoń, by dotknąć obolałych ust i nosa, gdy nagle gestapowiec chwyta mnie za wyciągniętą rękę i boleśnie wykręcając mi ją za plecami, sprawia, że zgięta wpół ruszam u jego boku.
Przed oczami migają mi tylko ich buty i plamy na posadzce. Nie wiem, jak długo idziemy i ile razy skręcamy. Nawet gdyby jakimś cudem nadarzyła się okazja do ucieczki, nie odnalazłabym drogi w tym labiryncie.
Panicznie boję się bólu i dlatego postanawiam, że będę odpowiadać na wszystkie pytania, nie będę stawiać oporu, a że niewiele wiem, to i niewiele im zdradzę. Przecież to takie proste. Muszą to chyba zrozumieć. Muszą pojąć, że złapali gapowatą, nic niewartą płotkę. Ta myśl rozbłyskuje jak iskra nad płonącym ogniskiem i może nie tyle się uspokajam, ile zaczynam żywić nadzieję, że oni racjonalnie to wszystko ocenią. Zakładam, że mają na tyle rozumu i wyczucia.
Przesłuchanie jest koszmarem. Pytają o wszystko, nie dając możliwości wytłumaczenia niczego. Jakby ślepy rozmawiał z głuchym. Ja jedno, oni drugie, i tak w kółko. Siedzę rozdygotana na krześle przed biurkiem jakiegoś groźnie wyglądającego, starszego Niemca wpatrującego się we mnie z obrzydzeniem, jakby właśnie dostrzegł ohydnego karalucha, którego należy rozdeptać. Po obu jego stronach stoi dwóch sztywnych jak kołki gestapowców z odbezpieczoną bronią w rękach, uważnie obserwujących każdy mój ruch i gest.
Świadomość, że od ich kaprysu zależy moje życie, sprawia, że wspomnienia napływają z całą mocą i zaczynam wędrówkę przez obrazy przewijające mi się przed oczami. Widzę mamę w kuchni, braci grających w piłkę na podwórku, przypomina mi się, jak bawiłam się z naszym pierwszym kociakiem, irracjonalnie pojawia się scena, gdy w szkole jestem odpytywana przy tablicy, pospiesznie przykrywa ją wizja małej dziewczynki, którą tatko radośnie podrzuca, by po chwili rozchichotaną złapać w swoje silne, spracowane ręce.
– Imię i nazwisko, wiek. – Pada między jednym a drugim zaciągnięciem się śmierdzącym papierosem. Niemiec trzyma go w dwóch palcach i po chwili, gdy dym spowija mu twarz, unosi drugą rękę do ust, by usunąć wiórek tytoniu, który przywarł do wydatnej wargi.
Nie pojmuję, dlaczego w takim momencie dopada mnie refleksja, że takie usta mają kobiety, że nie pasują do męskiego zarostu.
Tłumacz chwyta w locie każde słowo, by pospiesznie przełożyć je na polski i z satysfakcją rzucić mi w twarz. Nie rozumiem, jak mógł się zwrócić przeciwko swojemu narodowi, jak to się stało, że zawierzył Niemcom tak bardzo, że jest na ich usługach. Potem pojawia się myśl, że może jest Niemcem i tylko wychowywał się w Polsce, dlatego tak dobrze opanował nasz język. Co nie zmienia faktu, że brzydzę się nim przeokrutnie.
– Mimi Guzik – podaję spokojnie podstawowe dane: wiek, adres zamieszkania, także ten u wujostwa na Złotej, i usiłuję wytłumaczyć, że przyjechałam do Polski w nagrodę za dobre wyniki w szkole, żeby poznać rodzinę, której wcześniej nie widziałam.
– Po co przyjechałaś?
– Na wakacje, do wujostwa.
– W czasie wojny? – powtarzają z uporem to nieznośne pytanie.
– Przyjechałam w sierpniu trzydziestego dziewiątego, jeszcze nie było wojny.
– Dlaczego nie wyjechałaś?
– Bo wybuchła wojna.
– I co z tego?
– Bałam się przekraczać granicę.
– Dla kogo szpiegujesz?
– Nie jestem szpiegiem.
– Kto dał ci ten świstek? – Macha mi przed nosem złożoną na czworo kartką, która nie tak dawno temu znajdowała się w mojej płóciennej torbie.
– Nie wiem.
– Skąd go masz?
– Był pod kamieniem.
– Jakim kamieniem? Nie kłam!
– W parku.
– Kto go tam zostawił?! – wrzeszczy tak, że podskakuję przerażona.
– Nie wiem. – Zaczyna mnie ogarniać groza. Naraz pojmuję, że nic do nich nie dociera i nie dotrze, że moje wysiłki są daremne i nigdy się nie porozumiemy. Im częściej z mojej strony pada „nie wiem”, tym bardziej oni się zacietrzewiają.
Niemal czuję, jak strach wspina się po kręgosłupie, żeby za chwilę złapać mnie za gardło. I już wiem, że zasady tej „gry” całkowicie odbiegają od moich wyobrażeń.
Książkę Ostatnia „więźniarka" Auschwitz kupicie w popularnych księgarniach internetowych: